20 stycznia 2015

Wierność jest nudna XI

 
Rozdział XI

Kiedy miłością podbijamy kosmos
***
Otworzył oczy, przeciągnął się. To już dziś wieczorem. Włączył mugolskie radio i nastawił ulubioną stacje jego i Hermiony.

„Jak co dzień rano, bułkę maślaną
Popijam kawą, nad gazety plamą
Nikt mi nie powie, wiem co mam robić
Szklanką o ścianę rzucam, chcę wychodzić
Na klatce stoi cieć, co się boi
Nawet odkłonić, miotłę ściska w dłoni
Ortalion szary chwytam za bary
I przerażonej twarzy krzyczę prosto w nos!

Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą wreszcie
Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą jeszcze

Trzymam się ściany, niczym pijany
Tłum wkoło tańczy tangiem opętany
Stopy zmęczone depczą koronę
Król balu zwleka, oczy ma szalone
Magda w podzięce, chwyta me ręce
I nie ma sprawy, ślicznie jej w sukience
Po co się spieszysz, po co się spieszysz
Przecież do końca życia mamy na to czas!”*
Zawsze się zastanawiał, czemu muzyka tak trafnie oddaje jego uczucia? Ech, chciało mu się tańczyć,  śpiewać, skakać do góry.
– Yhm, panie Malfoy?
– Tak, Ogryzku? – zatrzymał się w połowie pas battu co niechybnie skończyłoby się upadkiem, gdyby nie jego doskonały refleks.
– Spóźni się pan do pracy, sir.
– Dziękuję ci. Już prawie wychodzę.
 
– Oczywiście, sir.
O wstydzie. Ogryzek przyłapał go na tańcu. No dobra, jako skrzat domowy, na pewno nikomu nie zdradzi tajemnic swojego pana. Prawda?  – Przekonywał samego siebie, bo zdawał sobie sprawę, że jego stosunek do domowych sług jest nieco frywolny. Ojciec był permanentnie z niego niezadowolony, ale on sikał na to. Zawsze gdy Lucjusz  przychodził do nich w odwiedziny, na widok reguł panujących w domu Draco i Astorii, wyglądał jakby ktoś napierdział mu w twarz, co byłoby całkiem zabawne, gdyby jego rodziciel miał trochę dystansu do siebie. No, ale wtedy nie byłby Lucjuszem Malfoyem, a życie Draco z pewnością potoczyłoby się inaczej. Odegnał od siebie  nieproszone myśli. Dziś nic nie zepsuje mu humoru. Dziś jest wielki dzień!
***
 – Wszystko co dobre jest nielegalne, niemoralne, albo powoduje tycie – narzekała. – Jak ja się zapnę w tej sukience, skoro wczoraj pochłonęłam trzy paczki pieguskowych kociołków? Naprawdę, że też musiała się tak denerwować. Trudno, wieczorem będzie się o to martwić, bo jak jeszcze chwilę spędzi przed lustrem, to spóźni się do pracy. Teleportowała się z cichym pyknięciem.
– Witaj, Amando. Masz dla mnie jakąś pocztę? – zapytała asystentkę, wchodząc do swojego królestwa.
– Pocztę?
– Tak Amando, pocztę. Korespondencję, listy, przesyłki. Pytam się czy masz je u siebie, czy są na moim biurku?
– Znaczy. No tak, na biurku – wykrztusiła jej dziwnie blada asystentka.
– Analiza twojej wypowiedzi, rzuciła mną o ziemię – warknęła, bo nie wiedziała co też ta dziewczyna brała, ale zdecydowanie powinna zmniejszyć dawkę, albo jak to mówili mugole, zmienić dilera –  uśmiechnęła się z ironią sama do siebie. Musi uważać, bo przejęła już za dużo malfoyowskich cech. Widać jest to zaraźliwe. – Zrób mi kawę – poprosiła nieco łagodniejszym tonem, zamykając za sobą drzwi swojego biura.
        Już teraz nie mogła się doczekać  wieczoru, to będzie coś absolutnie rewelacyjnego, coś czego długo wszyscy nie zapomną. Obawa, że w tej sytuacji, nie będzie mogła skupić się na pracy była coraz bardziej wyraźna. Cholera, musi nad sobą zapanować. Dziś ma zbyt ważną rolę do odegrania.
 – Wezwij do mnie Crashwella, Amando – powiedziała do kobiety, która właśnie przyniosła jej kawę.
– Oczywiście. Przepraszam, jestem dziś taka rozkojarzona, prawdę mówiąc, myślałam, że weźmie pani dziś sobie wolne.
– Miałaś nadzieję, chciałaś powiedzieć. No cóż, muszę cię zmartwić Amando, mam dużo pracy, a nie sądzę, żeby petenci byli tak wyrozumiali jak ty – ucięła tą głupią rozmowę.
 
 – Cóż za miła pogawędka o świcie – odezwał się ironicznie Malfoy –  jeszcze trochę, a uwierzę, że jesteś w stanie zniżyć się do poziomu, który reprezentuje twoja asystentka, Granger.
– Co insynuujesz, Malfoy? – warknęła Amanda zanim Hermiona zdążyła ją powstrzymać.
 
 – Dla ciebie, pan Malfoy, dziecinko.

– Słuchaj, ty zarozumiały dupku, to że jesteś arystokratą, nie upoważnia cię jeszcze…
 
 Nie będę dłużej z tobą konwersować, ponieważ egzystujesz w brodziku intelektualnym, który koliduje z moimi imperatywami.
– Ty bezczelny…
 
– Twoim mózgiem, mrówka mogłaby grać w golfa... gdyby trafiła w tę piłeczkę. Ale porzucając szczeniackie teksty… Próbuję ci delikatnie powiedzieć, żebyś się stąd czasowo wyniosła, bo poziomem intelektualnym i żadnym innym zresztą, nie dorastasz do pięt swoim rozmówcom, którymi aktualnie jestem ja i pani Granger.
 
Amanda bez słowa wystrzeliła z gabinetu, wcześniej stawiając z hukiem kawę na biurku Hermiony. Ta zaczęła się zastanawiać, czy jej asystentka w tych emocjach będzie pamiętała o poleceniu jakie wydała jej Hermiona, ale ostatecznie doszła do wniosku, że jeżeli Crashwell nie pojawi się u niej w przeciągu pół godziny, to ściągnie go do siebie osobiście.
– Chciałeś coś konkretnego czy tylko poprawić sobie humor, wyżywając na tej intelektualnej amebie?
 
 – Humor poprawia mi sam twój widok, ale gdy spotykam tę dziewuchę, to nie mogę się powstrzymać.
– Panuj nad sobą Malfoy, bo jeszcze dojdę do wniosku, że za wiele ryzykuje.
 
– Jak sobie życzysz. Przyszedłem się zapytać, czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik?
– Oczywiście. Osobiście tego dopilnowałam. Widzimy się wieczorem. A teraz zmykaj, bo jeszcze pomyślę, że jesteś dla mnie zbyt emfatyczny.
 
– Jeżeli okazywana przeze mnie atencja cię rani, to mogę zaraz zamienić się w gumochłona, ale ostrzegam, wtedy będę długi i obślizgły, z łatwością się wsunę w każdy twój rowek, i wykorzystam nim się obejrzysz.
– Obiecanki -  cacanki – mruknęła.
– Do wieczora  – mrugnął do niej okiem i wyszedł.
***
Szykowała się na tą durną imprezę. Nie wiedziała po co tam idzie, chyba po to, żeby mieć okazję z nim porozmawiać. Obawiała się, że spotka tam również tego nieudacznika Weasleya. Wygarnęła mu ostatnio, co o nim myśli. Że też była tak głupia i ślepa, a raczej owładnięta jakaś zwierzęcą rządzą. Przecież to było do przewidzenia, że ta kreatura tak się zachowa. A teraz ona była pośmiewiskiem wszystkich. Dobrowolnie zrezygnowała z szacunku jaki wypracował jej mąż i jego nazwisko. Wszystko przez to, że dała się ponieść emocjom i była nieostrożna. Niech to szlag. Kretynka. Na co ona liczyła? Na współczucie? Zrozumienie? Przeraźliwie jasno dane jej było zobaczyć, że się przeliczyła.
Jej tak zwane przyjaciółki odwróciły się od niej ze złośliwą satysfakcją, informując wcześniej, jakoby Draco zdradzał ją już od dawna. Czy to była prawda czy tylko takie zagranie? Myślała, że jest przebiegła, że to ona jest górą, a tymczasem się okazało, że on to wszystko ma w nosie, bo sam zabawia się bez większego skrępowania z inną kobietą. Och, co za upokorzenie. Jeszcze te jego wszechwiedzące spojrzenie, te insynuacje, te słowa jakiejś mugolskiej piosenki, którą jej wysłał i wszyscy mieli okazję posłuchać jego patronusa. Doprawdy, czy ona miała nadzieję, że Malfoy po prostu machnie ręką na wszystko? Że to, co przeżyli kilkanaście lat temu zobowiązuje go jeszcze do lojalności? Musiała przyznać, że sama zachowała się nierozsądnie, więc jakby miała być szczera, to byli siebie warci. Na dodatek śmiał porozmawiać ze Scorpiusem. To przesądzało sprawę, wiedziała, że nie ma już odwrotu. Przez lata małżeństwa zdarzały się im chwile słabości jednak nigdy nie informowali o tym Scorpiusa, wiedzieli, że sobie wybaczą i wszystko wróci do normy. Byli związani magiczną przysięgą, na dobre i złe jednak tego złego ostatnio było chyba zbyt wiele. Cóż, spróbuje dziś ostatni raz się przed nim ukorzyć. Źle postąpiła chcąc mu wmówić, że rozwijające się w niej życie, to owoc ich związku. Wyśmiał ją i w twarz rzucił fakty o których nie miała pojęcia, że zostały ujawnione. O rozpaczy, jak ona się wtedy czuła. Nie zostało nic z jej dumy, którą zwykle obnosiła. Nie pomogły krzyki i błagania. Musiała się wynieść z rezydencji. Tak, to był zdecydowanie fałszywy krok. Przyznał,  że postanowił nie usuwać jej z domu, że miał zamiar podtrzymać tę farsę jaką było ich małżeństwo do czasu aż dostaną magiczny rozwód. Chciał schować się za fasadą obojętności, ale ona posunęła się za daleko. Wyprowadziła się więc do rodziców. Długo jednak tam nie wytrzymała. Plotki o końcu jej małżeństwa i to bynajmniej nie z winy Malfoya, szybko dotarły do rodziców. Matka nazwała ją wywłoką, a ojciec na jej krzyki, że sama też prawdopodobnie była zdradzana, stwierdził krótko, że zdradzanie żony jest świętym prawem mężczyzny, ale żona nie ma prawa hańbić nazwiska męża. Zastanawiała się, czy ona na pewno żyje w dwudziestym pierwszym wieku czy też może cofnęła się do średniowiecza. Niezależnie od słuszności poglądów jej rodziców, musiała się wynosić z domu Greengrassów. Na szczęście Daffne się od niej nie odwróciła i pomagała gdy tylko zaszła taka potrzeba. Obie wieszały psy na Weasleyu, który nie chciał mieć z Astorią nic do czynienia. Stwierdził, że woli zostać ze swoją żoną, która jest wspaniałomyślna i mimo swoich podejrzeń o istnieniu których Ron był przekonany, nadal go kocha i wielbi. Jakby wyglądała jak ta Granger, siedząca ciągle w książkach, wymięta i przykurzona, to też by wielbiła takie coś jak Ron Weasley niezależnie od tego jaki numer ten by jej wywinął. Coś jednak jej mówiło, że jest trochę niesprawiedliwa wobec żony swojego ex – kochanka. W końcu opowiadał jej w rozgoryczeniu co nieco o ich związku. Wtedy była święcie przekonana o winie Granger, jednak patrząc z perspektywy czasu, nie była tego już taka pewna. No i przecież, przez jakiś czas, sama była zapatrzona w tego nieokrzesanego rudzielca. Rekapitulując, Ron dał jej jasno do zrozumienia, że nie ma zamiaru zajmować się swoją ciężarną konkubiną. Był wygodnym sukinsynem.
Ubrała się w luźną, zieloną sukienkę, która maskowała delikatnie pojawiający się brzuch. Miała szczęście, że najważniejsze wydarzenie towarzyskie kwartału, odbywało się właśnie dziś, bo jeszcze kilka tygodni i jej stan nie będzie już tajemnicą dla tych, którzy nie śledzili regularnie salonowych plotek. Ustalili z Draconem, że wieczorem pojawią się razem. Byłaby pewnie mu za to wdzięczna, gdyby nie krążące plotki o jego romansie. No nic, może to tylko pomówienia rozsiewane przez jej złośliwe koleżanki. Będzie miała okazję z nim dziś porozmawiać, może jeszcze da się coś uratować. Intuicja podpowiadała jej, że to złudna nadzieja. O ich problemach wiedziały rodziny, wiedział ich jedyny syn, wiedzieli znajomi. Gdyby mieli jeszcze szansę, Malfoy nie pozwoliłby się rozprzestrzeniać tym bredniom. No, ale zawsze jest możliwość sprostowania, oczernienia innych osób. Przy odrobinie szczęścia, może dziś wybuchnie nowy skandal i ludzie zapomną o problemach ich małżeństwa?
 
Astoria Greengrass nie była świadoma, jak blisko jest prawdy. W najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczała tego, co miało się zdarzyć dziś wieczorem.
***
Sala wyglądała olśniewająco. Magicznie powiększona, mieściła w sobie kilkaset osób. Ze złotych ścian i sufitu zwisały magiczne, czarne balony z których rozbrzmiewała cicha muzyka. Nad sześcioosobowymi stolikami szybowały wydrążone dynie, wystylizowane na upiorne głowy, mające w środku świeczki. W powietrzu latały nietoperze. Na środku sali znajdował się parkiet, utworzony z płynnego złota, a pod jedną ze ścian ustawiona została scena nad którą wisiał ogromny transparent informujący zebranych, że Bal Maskowy z okazji Nocy Duchów został zorganizowany zgodnie z przesłaniem „W jedności siła”. Nikt nie znał szczegółowego programu wieczoru. Tylko niektórzy pracownicy ministerstwa, które było organizatorem imprezy mieli blade pojęcie o tym co ich czeka tego wieczoru. Nawet jeżeli kogoś dziwiło tak wyjątkowe hasło zapowiadającego się balu, to nikt nie dał tego po sobie poznać. Pewnie to znowu jeden z kontrowersyjnych pomysłów Ministra Magii.
          Gdy zaproszeni goście zebrali się w sali, od jednego ze stolików powstał Kingsley Shacklebolt, kierując swe kroki ku podwyższeniu. Powitał najznamienitszych gości i wygłosił długie przemówienie o tym jak ważna jest jedność choć czasy wojny już dawno minęły. Perswadował, że nie sztuką jest utrzymywać przyjazne stosunki w czasie zagrożenia, w czasie niebezpieczeństwa, a wtedy, gdy życie wypełnia codzienność. Nadmienił, że większość czarodziejów tak bardzo skupiła się na poprawnych kontaktach z mugolami, co samo w sobie było bardzo chwalebne, że zapomniała, iż kontakty między czarodziejami są równie ważne. „Należy umieć przebaczać” – to było jego motto. Zebrani w sali, choć nieco zaskoczeni i skonsternowani, zaczęli bić brawo. Tu i ówdzie ktoś skomentował, że przecież przyszli się bawić ,a nie wysłuchiwać pouczania. Inni stwierdzili, że to niezwykle szlachetne ze strony ministra, że ten kieruje się takim mottem i powinno się z niego brać przykład, jeszcze inni gratulowali Kingsleyowi pomysłu, by to właśnie dziś wygłosić takie przemówienie, gdy na sali byli wszyscy do których powinny dotrzeć jego słowa.
Bal się rozpoczął. Niezwykle zabawny był fakt, że większość z czarodziejów wzięła sobie do serca, iż była to maskarada i na początku zabawy, co chwila ktoś przekonany, że wie co za osoba ukrywa się pod maską stwierdzał z zaskoczeniem, że się pomylił. Wynurzenia gości były coraz bardziej odważne i wprost proporcjonalne do ilości wypijanego alkoholu. Uczta trwała w najlepsze.
– Nie wiesz gdzie podziała się Hermiona? – zapytała  Ginny swojego męża, który jakże oryginalnie, przebrał się za lwa.
– Nie wiem, mój ty króliczku – mruknął do ucha Rudej, która faktycznie miała na sobie strój króliczka, swoją drogą niezwykle pociągający.
– Zastanawiam się, czemu ona jest dziś taka tajemnicza, zauważyłeś, że jako jedna z niewielu nie była za nikogo przebrana? Owszem, zjawiskowo wygląda w tej sukience, jednakże jako pracownik Ministerstwa...
– Oj Ginny, może nie miała ochoty – przerwał jej Harry – przestań szukać dziury w całym. Hermiona chyba dochodzi już do siebie, co? – zapytał z nieukrywaną nadzieją.
– Nie wiem. Rozmawiałam z nią zaraz po powrocie ze zgrupowania i twierdziła, że jeszcze nie skończyła z Ronem. Boję się, żeby nie zrobiła czegoś głupiego. Wiesz, te jej związki z Draco.
– Och, jestem pewien, że w większości to plotki.
 
– No nie wiem, Hermiona dała mi wyraźnie do zrozumienia, że między nią a Malfoyem coś jest.
– Nie wiem, Ginny. W sumie to obojgu należy się trochę luzu i odskoczni. Los ich nie rozpieszczał w ostatnim czasie, nie uważasz? Nawet jak spędzają ze sobą więcej czasu niż powinni, to w obliczu wszystkiego mają do tego prawo. Nie wierzę jednak, że między nimi jest coś więcej niż kiełkująca przyjaźń i przywiązanie do tego co sobie postanowili. Hermiona dokładnie mi wyjaśniła na czym polega ich plan i muszę stwierdzić, że jest on skuteczny. Na pewno ciąża Astorii nieco skomplikowała, ale w końcu mnie ona niewiele interesuje. Hermiona pozbawiła mnie przyjemności ukręcenia Ronowi przyrodzenia, ale nadal nie tracę nadziei, że zrobi to własnoręcznie.
– Pewnie masz rację, ale ja tak się martwię. Nie chcę żeby znowu cierpiała.
– Nie jesteś jej matką, nie będziesz prowadziła jej za rękę. Ona jest dorosła i doskonale radzi sobie sama. Na dodatek oni "spotykają" się nie więcej niż cztery tygodnie.
– Och jaki ty się zrobiłeś …
– No jaki kochanie? Uważaj, bo pan lew może pożreć króliczka – przerwał jej z uśmiechem.
– O ile go wcześniej złapie – pisnęła Ginny i już jej nie było.  
***
Stał pod ścianą i obserwował jak Harry i Ginny świetnie się bawili. Po jego lewej stronie, przy stoliku siedział Malfoy i Astoria w towarzystwie Hanny Abbott i jej męża, nie pamiętał jak miał na nazwisko. Zaraz za nimi widział swoich rodziców rozmawiających z Georgem i Angeliną. Czuł się jak wyrzutek. Nikt do niego nie podchodził gdy nie było przy nim Hermiony, a ta właśnie gdzieś zniknęła. Bał się tu przyjść, bo było w tym miejscu za dużo osób, które wiedziały o zdradzie jakiej się dopuścił. Chciał wierzyć, że Hermiona nadal o niczym nie wie, ale musiał przyznać, że było to coraz mniej prawdopodobne. Na szczęście nigdy nie zarzuciła mu niczego wprost. Och, był pewien, że nawet jeżeli wiedziała, to już dawno mu wybaczyła. Między nimi ostatnio było tak dobrze a Hermiona przeszła jakąś przemianę. Już zapomniał, że potrafi być taka ładna i zadbana. Starała się z pewnością dla niego, gdyby miała o coś żal, to na pewno by się tak nie zachowywała, była na to zbyt porywcza. Na pewno rozumiała, że ewentualną winę za jego wyskoki ponosi ona sama, to przecież oczywiste. Że też ci kretyni tego nie rozumieją. Strażnicy moralności cholerni. Nie powinni się wtrącać w jego sprawy, wiedział co i jak ma robić. Właśnie postanowił, że poszuka swojej żony i może nawet wyciągnie ją na małe bzykanko –  którego niestety konsekwentnie mu odmawiała, znajdując zawsze jakieś wytłumaczenie –  gdy nagle światło przygasło tak, że nie widział swoich nóg. Co też ci cholerni idioci wyprawiają? –  zdążył pomyśleć, gdy scena na której przed chwilą były Fatalne Jędze rozjaśniła się złotym blaskiem.
Światło padło na jakiegoś faceta z kotarą. Nie, chyba nie tak się nazywa ten mugolski instrument. A –  gitara! Tak, to chyba to. Facet miał włosy koloru zielonego, postawione na żel, które formowały się na coś w rodzaju kolców. Co to za dziwadło? Nawet solista Jędz wyglądał normalniej. Człowiek na scenie ubrany był w czarny, obcisły strój ze skóry i przypominał mu kogoś, kto za chwilę rzuci się w tłum skandujący jego imię, żeby chwilę potem uprowadzić jakaś dupeczkę na swoim motorze. Zaczęła grać muzyka, którą częściowo tworzył facet na swojej gitarze. Nagle na scenie pojawił się nowy snop światła, skierowany na bardzo ładną kobietę, ubraną w białe, krótkie spodenki i czerwony, błyszczący top, który uwydatniał jej kształtne piersi. Miała na nogach czerwone buty na wysokiej szpilce a na całość narzuconą czarną szatę czarodzieja. Włosy, gładko spięte w wysoki kucyk, luźno spływały jej na ramiona. Właśnie zaczął się  zastanawiać, skąd zna tę laskę gdy ona zaczęła śpiewać pierwsze takty jakiejś piosenki wyciągając rękę, do tego zielonowłosego dziwadła.
(KLIK W stronę słońca )
Złap mnie za rękę
Na koniec mapy zabierz mnie
Przynieś mi tęcze
Ja z tobą znowu latać chce
I poruszamy znów powietrze
Gdy razem rozpędzamy się
Dotykiem zaginany przestrzeń
Mamy co chcemy
Siebie mamy więc

W tym całym zwariowaniu serc
I w całym tym szaleństwie dobrze wiem
Nie zatrzyma nas już nic

Rozpędzeni prosto w stronę słońca
Zatraceni w sobie tak bez końca
Zaliczamy dziś te wszystkie stany
Bez grawitacji pędząc w nieznane
Mruknij a pofruną szyby z okien
Rozpalamy znowu tu nasz ogień
Każda chwila jest wiecznością,
Kiedy miłością podbijamy kosmos

To takie proste
Kochamy każdy dzień i noc
Żyjemy mocniej
I ciągle uciekamy stad

W tym całym zwariowaniu serc
I w całym tym szaleństwie dobrze wiem
Nie zatrzyma nas już nic

Rozpędzeni prosto w stronę słońca
Zatraceni w sobie tak bez końca
Zaliczamy dziś te wszystkie stany
Bez grawitacji pędząc w nieznane
Mruknij a pofruną szyby z okien
Rozpalamy znowu tu nasz ogień
Każda chwila jest wiecznością,
Kiedy miłością podbijamy kosmos
(kosmos, kosmos, kosmos, kosmos)
Zobacz, miłością podbijamy kosmos

Rozpędzeni prosto w stronę słońca
Zatraceni w sobie tak bez końca
Zaliczamy dziś te wszystkie stany
Bez grawitacji pędząc w nieznane
Mruknij a pofruną szyby z okien
Rozpalamy znowu tu nasz ogień
Każda chwila jest wiecznością,
Kiedy miłością podbijamy kosmos

Rozpędzeni tak w stronę słońca
Znów podbijamy kosmos

Rozpędzeni prosto w stronę słońca
Zatraceni w sobie tak bez końca
Zaliczamy dziś te wszystkie stany
Bez grawitacji pędząc w nieznane
Mruknij a pofruną szyby z okien
Rozpalamy znowu tu nasz ogień
Każda chwila jest wiecznością,
Kiedy miłością podbijamy kosmos*
Gdy rozbrzmiały ostatnie słowa piosenki, facet okręcił solistkę, która w czasie wykonywania utworu pozbyła się szaty, wokół jej własnej osi, złapał jedną dłonią w tali, a drugą położył jej na udzie  jednocześnie zarzucając jej nogę sobie na biodro i przechylił ją na oczach wszystkich, namiętnie całując.
Ron właśnie w tym momencie uświadomił sobie kim była kobieta w czerwonym topie i ze złości zgniótł szklankę, którą trzymał w dłoni. Zaczął się gorączkowo rozglądać  za możliwością przepchnięcia do sceny, na której gwiazdy dzisiejszego wieczoru nadal się całowały.
            Na jedno uderzenie serca cała sala zamarła. Wszyscy zamilkli i patrzyli osłupiałym wzrokiem na scenę. Wyglądało to tak, jakby kobiety w olśniewających sukniach wróżek, nimf wodnych czy księżniczek oraz towarzyszący im mężczyźni w najbardziej wyszukanych przebraniach zostali porwani przez falę roztopionego bursztynu, który natychmiast stężał uniemożliwiając im poruszanie. Nawet promienie świec w olbrzymich, kryształowych lichtarzach znieruchomiały.
W następnej sekundzie bursztyn stopniał i wrócił do postaci płynnej uwalniając jeńców. Po chwilowym znieruchomieniu, gości objęło podekscytowanie, a Ron uświadomił sobie, że nie tylko on zdaje sobie sprawę kim jest kobieta tonąca na scenie w ramionach jakiegoś przystojniaka,. Czuł na sobie zaciekawiony wzrok innych, żarłoczne oczekiwanie błyskające w ich oczach.
            Wiedział dlaczego tak się zachowują. Spodziewali się takiej sceny – sceny, która stanie się pożywką wielu plotek na następne dni. Domyślali się tego odkąd on pojawił się na balu. Wiedzieli, że natknie się tu na kochanka swojej żony. Chciał się zapaść pod ziemię. Szepty tłumu były aż nadto wymowne. Zdał sobie sprawę, że przez zapatrzenie w siebie, nie widział i nie słyszał. Ignorował kpiące spojrzenia, myśląc o tym, że to echa związku jego i Astorii. Pomylił podziw z pogardą.
– No to Malfoy dopiął swego – szepnął obok, czyjś głos.
***
– Chodźmy stąd –  zamruczał jej rozkosznie do ucha. – Niech sami sobie z tym radzą, nie jesteśmy im niczego winni.
– Jesteś pewien?
– Oczywiście. To ich problem, nie nasz. Wyjedźmy. Na tydzień. Co Ty na to?
– A co z pracą?
– Do diabła z nią. Są rzeczy ważniejsze, a dla mnie w tym momencie najważniejsza jesteś ty.
Przytuliła się do niego i pozwoliła poprowadzić do wyjścia.
– Zostawiłem na biurku Kingsleya notkę. Wszystko jest załatwione.
– Skąd wiedziałeś, że się zgodzę?
– Nie miałem pojęcia, po prostu się ubezpieczyłem, na wypadek gdybyś planowała spędzić ze mną upojny tydzień. Obiecuję ci, że nie będziemy wychodzić z łóżka.
Zachichotała z zadowoleniem. Sama miała ochotę zostawić to wszystko i uciec. Choć była już gotowa na rozmowę z Ronem – ba – nawet na rozmowę z Astorią, to jednak zanim będzie do tego zmuszona, chciała zaznać odrobiny szczęścia. Czuła, że ten tydzień będzie wyjątkowy. Spojrzała na Dracona z wyczekiwaniem. Spełnił jej niemą prośbę, łapiąc za rękę – zupełnie jak w słowach piosenki. Zabierał ją do ich małego świata. Do świata, do którego nikt nie miał dostępu.

* słowa piosenki Eweliny Lisowskiej "W stronę słońca"
 


 

 

3 komentarze:

  1. O jej super z ust nie schodzi mi usmiech statysfakcjj dobrze tak Ronowi,
    Niech sie zajmie Astoria a nie robi z Hermiony kretynke


    Rodzial boski<3 zycze duzo weny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci :-* średnio jestem zadowolona z tego rozdziału, no ale :) może zmieszczę się we wcześniej założonej 15 :)

      Usuń
  2. Jestem zachwycona :) Ciekawe jak przebiegnie ich podróż <3
    I czy Hermiona definitywnie się rozstanie z Ronem? Nie no, to raczej wiadomo, ale kiedy to wszystko mu powie? :)
    Czekam niecierpliwie,
    Kercia.

    OdpowiedzUsuń