Rozdział XI
Kiedy miłością podbijamy kosmos
Kiedy miłością podbijamy kosmos
***
Otworzył oczy, przeciągnął się. To
już dziś wieczorem. Włączył mugolskie radio i nastawił ulubioną stacje jego i
Hermiony.
„Jak co dzień rano, bułkę maślaną
Popijam kawą, nad gazety plamą
Nikt mi nie powie, wiem co mam robić
Szklanką o ścianę rzucam, chcę wychodzić
Na klatce stoi cieć, co się boi
Nawet odkłonić, miotłę ściska w dłoni
Ortalion szary chwytam za bary
I przerażonej twarzy krzyczę prosto w nos!
Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą wreszcie
Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą jeszcze
Trzymam się ściany, niczym pijany
Tłum wkoło tańczy tangiem opętany
Stopy zmęczone depczą koronę
Król balu zwleka, oczy ma szalone
Magda w podzięce, chwyta me ręce
I nie ma sprawy, ślicznie jej w sukience
Po co się spieszysz, po co się spieszysz
Przecież do końca życia mamy na to czas!”*
Zawsze się zastanawiał, czemu muzyka tak trafnie
oddaje jego uczucia? Ech, chciało mu się tańczyć, śpiewać, skakać do
góry.
– Yhm, panie Malfoy?
– Tak, Ogryzku? – zatrzymał się w połowie pas battu co
niechybnie skończyłoby się upadkiem, gdyby nie jego doskonały refleks.
– Spóźni się pan do pracy, sir.
– Dziękuję
ci. Już prawie wychodzę.
– Oczywiście, sir.
O wstydzie. Ogryzek przyłapał go na
tańcu. No dobra, jako skrzat domowy, na pewno nikomu nie zdradzi tajemnic
swojego pana. Prawda? – Przekonywał samego siebie, bo zdawał sobie
sprawę, że jego stosunek do domowych sług jest nieco frywolny. Ojciec był
permanentnie z niego niezadowolony, ale on sikał na to. Zawsze gdy Lucjusz
przychodził do nich w odwiedziny, na widok reguł panujących w domu Draco
i Astorii, wyglądał jakby ktoś napierdział mu w twarz, co byłoby całkiem zabawne,
gdyby jego rodziciel miał trochę dystansu do siebie. No, ale wtedy nie byłby
Lucjuszem Malfoyem, a życie Draco z pewnością potoczyłoby się inaczej. Odegnał
od siebie nieproszone myśli. Dziś nic nie zepsuje mu humoru. Dziś jest
wielki dzień!
***
– Wszystko co dobre jest nielegalne, niemoralne,
albo powoduje tycie – narzekała. – Jak ja się zapnę w tej sukience, skoro
wczoraj pochłonęłam trzy paczki pieguskowych kociołków? Naprawdę, że też
musiała się tak denerwować. Trudno, wieczorem będzie się o to martwić, bo jak
jeszcze chwilę spędzi przed lustrem, to spóźni się do pracy. Teleportowała się
z cichym pyknięciem.
– Witaj, Amando. Masz dla mnie jakąś pocztę? –
zapytała asystentkę, wchodząc do swojego królestwa.
– Pocztę?
– Tak Amando, pocztę. Korespondencję, listy, przesyłki. Pytam się czy
masz je u siebie, czy są na moim biurku?
– Znaczy. No tak, na biurku – wykrztusiła jej dziwnie
blada asystentka.
– Analiza twojej wypowiedzi, rzuciła mną o ziemię –
warknęła, bo nie wiedziała co też ta dziewczyna brała, ale zdecydowanie powinna
zmniejszyć dawkę, albo jak to mówili mugole, zmienić dilera – uśmiechnęła
się z ironią sama do siebie. Musi uważać, bo przejęła już za dużo malfoyowskich
cech. Widać jest to zaraźliwe. – Zrób mi kawę – poprosiła nieco łagodniejszym
tonem, zamykając za sobą drzwi swojego biura.
Już teraz nie mogła się doczekać wieczoru, to będzie coś absolutnie rewelacyjnego, coś czego długo wszyscy nie zapomną. Obawa, że w tej sytuacji, nie będzie mogła skupić się na pracy była coraz bardziej wyraźna. Cholera, musi nad sobą zapanować. Dziś ma zbyt ważną rolę do odegrania.
Już teraz nie mogła się doczekać wieczoru, to będzie coś absolutnie rewelacyjnego, coś czego długo wszyscy nie zapomną. Obawa, że w tej sytuacji, nie będzie mogła skupić się na pracy była coraz bardziej wyraźna. Cholera, musi nad sobą zapanować. Dziś ma zbyt ważną rolę do odegrania.
– Oczywiście. Przepraszam, jestem dziś taka
rozkojarzona, prawdę mówiąc, myślałam, że weźmie pani dziś sobie wolne.
– Miałaś nadzieję, chciałaś powiedzieć. No cóż, muszę
cię zmartwić Amando, mam dużo pracy, a nie sądzę, żeby petenci byli tak
wyrozumiali jak ty – ucięła tą głupią rozmowę.
– Cóż za miła pogawędka o świcie – odezwał
się ironicznie Malfoy – jeszcze trochę, a uwierzę, że jesteś w stanie
zniżyć się do poziomu, który reprezentuje twoja asystentka, Granger.
– Co
insynuujesz, Malfoy? – warknęła Amanda zanim Hermiona zdążyła ją powstrzymać.
– Dla ciebie, pan Malfoy, dziecinko.
– Słuchaj, ty zarozumiały dupku, to że jesteś arystokratą, nie upoważnia cię jeszcze…
– Nie
będę dłużej z tobą konwersować, ponieważ egzystujesz w brodziku intelektualnym,
który koliduje z moimi imperatywami.
– Ty
bezczelny…
– Twoim mózgiem, mrówka mogłaby grać w golfa... gdyby
trafiła w tę piłeczkę. Ale porzucając szczeniackie teksty… Próbuję ci
delikatnie powiedzieć, żebyś się stąd czasowo wyniosła, bo poziomem
intelektualnym i żadnym innym zresztą, nie dorastasz do pięt swoim rozmówcom,
którymi aktualnie jestem ja i pani Granger.
Amanda bez słowa wystrzeliła z
gabinetu, wcześniej stawiając z hukiem kawę na biurku Hermiony. Ta zaczęła
się zastanawiać, czy jej asystentka w tych emocjach będzie pamiętała o
poleceniu jakie wydała jej Hermiona, ale ostatecznie doszła do wniosku, że
jeżeli Crashwell nie pojawi się u niej w przeciągu pół godziny, to ściągnie go
do siebie osobiście.
– Chciałeś coś konkretnego czy tylko poprawić sobie
humor, wyżywając na tej intelektualnej amebie?
– Humor poprawia mi sam twój widok, ale gdy
spotykam tę dziewuchę, to nie mogę się powstrzymać.
– Panuj nad sobą Malfoy, bo jeszcze dojdę do wniosku,
że za wiele ryzykuje.
– Jak sobie życzysz. Przyszedłem się zapytać, czy
wszystko jest dopięte na ostatni guzik?
– Oczywiście. Osobiście tego dopilnowałam. Widzimy się
wieczorem. A teraz zmykaj, bo jeszcze pomyślę, że jesteś dla mnie zbyt
emfatyczny.
– Jeżeli okazywana przeze mnie atencja cię rani, to
mogę zaraz zamienić się w gumochłona, ale ostrzegam, wtedy będę długi i
obślizgły, z łatwością się wsunę w każdy twój rowek, i wykorzystam nim się
obejrzysz.
– Obiecanki - cacanki – mruknęła.
– Do wieczora – mrugnął do niej okiem i wyszedł.
***
Szykowała się na tą durną imprezę.
Nie wiedziała po co tam idzie, chyba po to, żeby mieć okazję z nim porozmawiać.
Obawiała się, że spotka tam również tego nieudacznika Weasleya. Wygarnęła mu
ostatnio, co o nim myśli. Że też była tak głupia i ślepa, a raczej owładnięta
jakaś zwierzęcą rządzą. Przecież to było do przewidzenia, że ta kreatura tak
się zachowa. A teraz ona była pośmiewiskiem wszystkich. Dobrowolnie
zrezygnowała z szacunku jaki wypracował jej mąż i jego nazwisko. Wszystko przez
to, że dała się ponieść emocjom i była nieostrożna. Niech to szlag. Kretynka.
Na co ona liczyła? Na współczucie? Zrozumienie? Przeraźliwie jasno dane jej
było zobaczyć, że się przeliczyła.
Jej tak zwane przyjaciółki odwróciły
się od niej ze złośliwą satysfakcją, informując wcześniej, jakoby Draco
zdradzał ją już od dawna. Czy to była prawda czy tylko takie zagranie? Myślała,
że jest przebiegła, że to ona jest górą, a tymczasem się okazało, że on to
wszystko ma w nosie, bo sam zabawia się bez większego skrępowania z inną
kobietą. Och, co za upokorzenie. Jeszcze te jego wszechwiedzące spojrzenie, te
insynuacje, te słowa jakiejś mugolskiej piosenki, którą jej wysłał i wszyscy
mieli okazję posłuchać jego patronusa. Doprawdy, czy ona miała nadzieję, że
Malfoy po prostu machnie ręką na wszystko? Że to, co przeżyli kilkanaście lat
temu zobowiązuje go jeszcze do lojalności? Musiała przyznać, że sama zachowała
się nierozsądnie, więc jakby miała być szczera, to byli siebie warci. Na
dodatek śmiał porozmawiać ze Scorpiusem. To przesądzało sprawę, wiedziała, że
nie ma już odwrotu. Przez lata małżeństwa zdarzały się im chwile słabości jednak
nigdy nie informowali o tym Scorpiusa, wiedzieli, że sobie wybaczą i wszystko
wróci do normy. Byli związani magiczną przysięgą, na dobre i złe jednak tego
złego ostatnio było chyba zbyt wiele. Cóż, spróbuje dziś ostatni raz się przed
nim ukorzyć. Źle postąpiła chcąc mu wmówić, że rozwijające się w niej życie, to
owoc ich związku. Wyśmiał ją i w twarz rzucił fakty o których nie miała
pojęcia, że zostały ujawnione. O rozpaczy, jak ona się wtedy czuła. Nie zostało
nic z jej dumy, którą zwykle obnosiła. Nie pomogły krzyki i błagania. Musiała
się wynieść z rezydencji. Tak, to był zdecydowanie fałszywy krok. Przyznał,
że postanowił nie usuwać jej z domu, że miał zamiar podtrzymać tę farsę
jaką było ich małżeństwo do czasu aż dostaną magiczny rozwód. Chciał schować
się za fasadą obojętności, ale ona posunęła się za daleko. Wyprowadziła się
więc do rodziców. Długo jednak tam nie wytrzymała. Plotki o końcu jej
małżeństwa i to bynajmniej nie z winy Malfoya, szybko dotarły do rodziców.
Matka nazwała ją wywłoką, a ojciec na jej krzyki, że sama też prawdopodobnie
była zdradzana, stwierdził krótko, że zdradzanie żony jest świętym prawem
mężczyzny, ale żona nie ma prawa hańbić nazwiska męża. Zastanawiała się, czy
ona na pewno żyje w dwudziestym pierwszym wieku czy też może cofnęła
się do średniowiecza. Niezależnie od słuszności poglądów jej rodziców, musiała
się wynosić z domu Greengrassów. Na szczęście Daffne się od niej nie odwróciła
i pomagała gdy tylko zaszła taka potrzeba. Obie wieszały psy na Weasleyu, który
nie chciał mieć z Astorią nic do czynienia. Stwierdził, że woli zostać ze swoją
żoną, która jest wspaniałomyślna i mimo swoich podejrzeń o istnieniu których
Ron był przekonany, nadal go kocha i wielbi. Jakby wyglądała jak ta Granger,
siedząca ciągle w książkach, wymięta i przykurzona, to też by wielbiła takie
coś jak Ron Weasley niezależnie od tego jaki numer ten by jej wywinął. Coś
jednak jej mówiło, że jest trochę niesprawiedliwa wobec żony swojego ex –
kochanka. W końcu opowiadał jej w rozgoryczeniu co nieco o ich związku. Wtedy
była święcie przekonana o winie Granger, jednak patrząc z perspektywy czasu,
nie była tego już taka pewna. No i przecież, przez jakiś czas, sama była
zapatrzona w tego nieokrzesanego rudzielca. Rekapitulując, Ron dał jej jasno do
zrozumienia, że nie ma zamiaru zajmować się swoją ciężarną konkubiną. Był
wygodnym sukinsynem.
Ubrała się w luźną, zieloną
sukienkę, która maskowała delikatnie pojawiający się brzuch. Miała szczęście,
że najważniejsze wydarzenie towarzyskie kwartału, odbywało się właśnie dziś, bo
jeszcze kilka tygodni i jej stan nie będzie już tajemnicą dla tych, którzy nie
śledzili regularnie salonowych plotek. Ustalili z Draconem, że wieczorem
pojawią się razem. Byłaby pewnie mu za to wdzięczna, gdyby nie krążące plotki o
jego romansie. No nic, może to tylko pomówienia rozsiewane przez jej złośliwe
koleżanki. Będzie miała okazję z nim dziś porozmawiać, może jeszcze da się coś
uratować. Intuicja podpowiadała jej, że to złudna nadzieja. O ich problemach
wiedziały rodziny, wiedział ich jedyny syn, wiedzieli znajomi. Gdyby mieli
jeszcze szansę, Malfoy nie pozwoliłby się rozprzestrzeniać tym bredniom. No,
ale zawsze jest możliwość sprostowania, oczernienia innych osób. Przy odrobinie
szczęścia, może dziś wybuchnie nowy skandal i ludzie zapomną o problemach ich
małżeństwa?
Astoria Greengrass nie była świadoma, jak blisko jest
prawdy. W najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczała tego, co miało się
zdarzyć dziś wieczorem.
***
Sala wyglądała olśniewająco.
Magicznie powiększona, mieściła w sobie kilkaset osób. Ze złotych ścian i
sufitu zwisały magiczne, czarne balony z których rozbrzmiewała cicha
muzyka. Nad sześcioosobowymi stolikami szybowały wydrążone dynie, wystylizowane
na upiorne głowy, mające w środku świeczki. W powietrzu latały nietoperze. Na
środku sali znajdował się parkiet, utworzony z płynnego złota, a pod jedną ze
ścian ustawiona została scena nad którą wisiał ogromny transparent informujący
zebranych, że Bal Maskowy z okazji Nocy Duchów został zorganizowany zgodnie z
przesłaniem „W jedności siła”. Nikt nie znał szczegółowego programu wieczoru.
Tylko niektórzy pracownicy ministerstwa, które było organizatorem imprezy mieli
blade pojęcie o tym co ich czeka tego wieczoru. Nawet jeżeli kogoś dziwiło tak
wyjątkowe hasło zapowiadającego się balu, to nikt nie dał tego po sobie poznać.
Pewnie to znowu jeden z kontrowersyjnych pomysłów Ministra Magii.
Gdy zaproszeni goście zebrali się w sali, od jednego ze stolików powstał
Kingsley Shacklebolt, kierując swe kroki ku podwyższeniu. Powitał
najznamienitszych gości i wygłosił długie przemówienie o tym jak ważna jest
jedność choć czasy wojny już dawno minęły. Perswadował, że nie sztuką jest
utrzymywać przyjazne stosunki w czasie zagrożenia, w czasie niebezpieczeństwa,
a wtedy, gdy życie wypełnia codzienność. Nadmienił, że większość czarodziejów
tak bardzo skupiła się na poprawnych kontaktach z mugolami, co samo w sobie
było bardzo chwalebne, że zapomniała, iż kontakty między czarodziejami są
równie ważne. „Należy umieć przebaczać” – to było jego motto. Zebrani w sali,
choć nieco zaskoczeni i skonsternowani, zaczęli bić brawo. Tu i ówdzie ktoś
skomentował, że przecież przyszli się bawić ,a nie wysłuchiwać pouczania. Inni
stwierdzili, że to niezwykle szlachetne ze strony ministra, że ten kieruje się
takim mottem i powinno się z niego brać przykład, jeszcze inni gratulowali
Kingsleyowi pomysłu, by to właśnie dziś wygłosić takie przemówienie, gdy na
sali byli wszyscy do których powinny dotrzeć jego słowa.
Bal się rozpoczął. Niezwykle zabawny
był fakt, że większość z czarodziejów wzięła sobie do serca, iż była to
maskarada i na początku zabawy, co chwila ktoś przekonany, że wie co za osoba
ukrywa się pod maską stwierdzał z zaskoczeniem, że się pomylił. Wynurzenia
gości były coraz bardziej odważne i wprost proporcjonalne do ilości wypijanego
alkoholu. Uczta trwała w najlepsze.
– Nie wiesz gdzie podziała się Hermiona? –
zapytała Ginny swojego męża, który jakże oryginalnie, przebrał się za
lwa.
– Nie wiem, mój ty króliczku – mruknął do ucha Rudej,
która faktycznie miała na sobie strój króliczka, swoją drogą niezwykle
pociągający.
– Zastanawiam się, czemu ona jest dziś taka
tajemnicza, zauważyłeś, że jako jedna z niewielu nie była za nikogo przebrana?
Owszem, zjawiskowo wygląda w tej sukience, jednakże jako pracownik Ministerstwa...
– Oj Ginny, może nie miała ochoty – przerwał jej Harry – przestań szukać dziury
w całym. Hermiona chyba dochodzi już do siebie, co? – zapytał z nieukrywaną
nadzieją.
– Nie wiem. Rozmawiałam z nią zaraz po powrocie
ze zgrupowania i twierdziła, że jeszcze nie skończyła z Ronem. Boję się, żeby
nie zrobiła czegoś głupiego. Wiesz, te jej związki z Draco.
– Och, jestem pewien, że w większości to plotki.
– No nie wiem, Hermiona dała mi wyraźnie do
zrozumienia, że między nią a Malfoyem coś jest.
– Nie wiem, Ginny. W sumie to obojgu należy się trochę
luzu i odskoczni. Los ich nie rozpieszczał w ostatnim czasie, nie uważasz?
Nawet jak spędzają ze sobą więcej czasu niż powinni, to w obliczu wszystkiego
mają do tego prawo. Nie wierzę jednak, że między nimi jest coś więcej niż
kiełkująca przyjaźń i przywiązanie do tego co sobie postanowili. Hermiona
dokładnie mi wyjaśniła na czym polega ich plan i muszę stwierdzić, że jest on
skuteczny. Na pewno ciąża Astorii nieco skomplikowała, ale w końcu mnie ona
niewiele interesuje. Hermiona pozbawiła mnie przyjemności ukręcenia Ronowi
przyrodzenia, ale nadal nie tracę nadziei, że zrobi to własnoręcznie.
– Pewnie masz rację, ale ja tak się martwię. Nie
chcę żeby znowu cierpiała.
– Nie jesteś jej matką, nie będziesz prowadziła
jej za rękę. Ona jest dorosła i doskonale radzi sobie sama. Na dodatek oni
"spotykają" się nie więcej niż cztery tygodnie.
– Och jaki ty się zrobiłeś …
– No jaki
kochanie? Uważaj, bo pan lew może pożreć króliczka – przerwał jej z uśmiechem.
– O
ile go wcześniej złapie – pisnęła Ginny i już jej nie było.
***
Stał pod ścianą i obserwował jak
Harry i Ginny świetnie się bawili. Po jego lewej stronie, przy stoliku siedział
Malfoy i Astoria w towarzystwie Hanny Abbott i jej męża, nie pamiętał jak miał
na nazwisko. Zaraz za nimi widział swoich rodziców rozmawiających z Georgem i
Angeliną. Czuł się jak wyrzutek. Nikt do niego nie podchodził gdy nie było przy
nim Hermiony, a ta właśnie gdzieś zniknęła. Bał się tu przyjść, bo było w tym
miejscu za dużo osób, które wiedziały o zdradzie jakiej się dopuścił. Chciał
wierzyć, że Hermiona nadal o niczym nie wie, ale musiał przyznać, że było to
coraz mniej prawdopodobne. Na szczęście nigdy nie zarzuciła mu niczego wprost.
Och, był pewien, że nawet jeżeli wiedziała, to już dawno mu wybaczyła. Między
nimi ostatnio było tak dobrze a Hermiona przeszła jakąś przemianę. Już
zapomniał, że potrafi być taka ładna i zadbana. Starała się z pewnością dla
niego, gdyby miała o coś żal, to na pewno by się tak nie zachowywała, była na
to zbyt porywcza. Na pewno rozumiała, że ewentualną winę za jego wyskoki ponosi
ona sama, to przecież oczywiste. Że też ci kretyni tego nie rozumieją.
Strażnicy moralności cholerni. Nie powinni się wtrącać w jego sprawy, wiedział
co i jak ma robić. Właśnie postanowił, że poszuka swojej żony i może nawet
wyciągnie ją na małe bzykanko – którego niestety konsekwentnie mu
odmawiała, znajdując zawsze jakieś wytłumaczenie – gdy nagle światło
przygasło tak, że nie widział swoich nóg. Co też ci cholerni idioci wyprawiają?
– zdążył pomyśleć, gdy scena na której przed chwilą były Fatalne Jędze
rozjaśniła się złotym blaskiem.
Światło padło na jakiegoś faceta z
kotarą. Nie, chyba nie tak się nazywa ten mugolski instrument. A –
gitara! Tak, to chyba to. Facet miał włosy koloru zielonego, postawione
na żel, które formowały się na coś w rodzaju kolców. Co to za dziwadło? Nawet
solista Jędz wyglądał normalniej. Człowiek na scenie ubrany był w czarny,
obcisły strój ze skóry i przypominał mu kogoś, kto za chwilę rzuci się w tłum
skandujący jego imię, żeby chwilę potem uprowadzić jakaś dupeczkę na swoim
motorze. Zaczęła grać muzyka, którą częściowo tworzył facet na swojej gitarze.
Nagle na scenie pojawił się nowy snop światła, skierowany na bardzo ładną
kobietę, ubraną w białe, krótkie spodenki i czerwony, błyszczący top, który uwydatniał
jej kształtne piersi. Miała na nogach czerwone buty na wysokiej szpilce a na
całość narzuconą czarną szatę czarodzieja. Włosy, gładko spięte w wysoki kucyk,
luźno spływały jej na ramiona. Właśnie zaczął się zastanawiać, skąd zna
tę laskę gdy ona zaczęła śpiewać pierwsze takty jakiejś piosenki wyciągając
rękę, do tego zielonowłosego dziwadła.
(KLIK W stronę słońca )
Złap mnie za rękę
Na koniec mapy zabierz mnie
Przynieś mi tęcze
Ja z tobą znowu latać chce
I poruszamy znów powietrze
Gdy razem rozpędzamy się
Dotykiem zaginany przestrzeń
Mamy co chcemy
Siebie mamy więc
W tym całym zwariowaniu serc
I w całym tym szaleństwie dobrze wiem
Nie zatrzyma nas już nic
Rozpędzeni prosto w stronę słońca
Zatraceni w sobie tak bez końca
Zaliczamy dziś te wszystkie stany
Bez grawitacji pędząc w nieznane
Mruknij a pofruną szyby z okien
Rozpalamy znowu tu nasz ogień
Każda chwila jest wiecznością,
Kiedy miłością podbijamy kosmos
To takie proste
Kochamy każdy dzień i noc
Żyjemy mocniej
I ciągle uciekamy stad
W tym całym zwariowaniu serc
I w całym tym szaleństwie dobrze wiem
Nie zatrzyma nas już nic
Rozpędzeni prosto w stronę słońca
Zatraceni w sobie tak bez końca
Zaliczamy dziś te wszystkie stany
Bez grawitacji pędząc w nieznane
Mruknij a pofruną szyby z okien
Rozpalamy znowu tu nasz ogień
Każda chwila jest wiecznością,
Kiedy miłością podbijamy kosmos
(kosmos, kosmos, kosmos, kosmos)
Zobacz, miłością podbijamy kosmos
Rozpędzeni prosto w stronę słońca
Zatraceni w sobie tak bez końca
Zaliczamy dziś te wszystkie stany
Bez grawitacji pędząc w nieznane
Mruknij a pofruną szyby z okien
Rozpalamy znowu tu nasz ogień
Każda chwila jest wiecznością,
Kiedy miłością podbijamy kosmos
Rozpędzeni tak w stronę słońca
Znów podbijamy kosmos
Rozpędzeni prosto w stronę słońca
Zatraceni w sobie tak bez końca
Zaliczamy dziś te wszystkie stany
Bez grawitacji pędząc w nieznane
Mruknij a pofruną szyby z okien
Rozpalamy znowu tu nasz ogień
Każda chwila jest wiecznością,
Kiedy miłością podbijamy kosmos*
Złap mnie za rękę
Na koniec mapy zabierz mnie
Przynieś mi tęcze
Ja z tobą znowu latać chce
I poruszamy znów powietrze
Gdy razem rozpędzamy się
Dotykiem zaginany przestrzeń
Mamy co chcemy
Siebie mamy więc
W tym całym zwariowaniu serc
I w całym tym szaleństwie dobrze wiem
Nie zatrzyma nas już nic
Rozpędzeni prosto w stronę słońca
Zatraceni w sobie tak bez końca
Zaliczamy dziś te wszystkie stany
Bez grawitacji pędząc w nieznane
Mruknij a pofruną szyby z okien
Rozpalamy znowu tu nasz ogień
Każda chwila jest wiecznością,
Kiedy miłością podbijamy kosmos
To takie proste
Kochamy każdy dzień i noc
Żyjemy mocniej
I ciągle uciekamy stad
W tym całym zwariowaniu serc
I w całym tym szaleństwie dobrze wiem
Nie zatrzyma nas już nic
Rozpędzeni prosto w stronę słońca
Zatraceni w sobie tak bez końca
Zaliczamy dziś te wszystkie stany
Bez grawitacji pędząc w nieznane
Mruknij a pofruną szyby z okien
Rozpalamy znowu tu nasz ogień
Każda chwila jest wiecznością,
Kiedy miłością podbijamy kosmos
(kosmos, kosmos, kosmos, kosmos)
Zobacz, miłością podbijamy kosmos
Rozpędzeni prosto w stronę słońca
Zatraceni w sobie tak bez końca
Zaliczamy dziś te wszystkie stany
Bez grawitacji pędząc w nieznane
Mruknij a pofruną szyby z okien
Rozpalamy znowu tu nasz ogień
Każda chwila jest wiecznością,
Kiedy miłością podbijamy kosmos
Rozpędzeni tak w stronę słońca
Znów podbijamy kosmos
Rozpędzeni prosto w stronę słońca
Zatraceni w sobie tak bez końca
Zaliczamy dziś te wszystkie stany
Bez grawitacji pędząc w nieznane
Mruknij a pofruną szyby z okien
Rozpalamy znowu tu nasz ogień
Każda chwila jest wiecznością,
Kiedy miłością podbijamy kosmos*
Gdy rozbrzmiały ostatnie słowa
piosenki, facet okręcił solistkę, która w czasie wykonywania
utworu pozbyła się szaty, wokół jej własnej osi, złapał jedną dłonią w
tali, a drugą położył jej na udzie jednocześnie zarzucając jej nogę sobie
na biodro i przechylił ją na oczach wszystkich, namiętnie całując.
Ron właśnie w tym momencie
uświadomił sobie kim była kobieta w czerwonym topie i ze złości zgniótł
szklankę, którą trzymał w dłoni. Zaczął się gorączkowo rozglądać za
możliwością przepchnięcia do sceny, na której gwiazdy dzisiejszego wieczoru
nadal się całowały.
Na jedno uderzenie serca cała sala zamarła. Wszyscy zamilkli i patrzyli
osłupiałym wzrokiem na scenę. Wyglądało to tak, jakby kobiety w olśniewających
sukniach wróżek, nimf wodnych czy księżniczek oraz towarzyszący im mężczyźni w
najbardziej wyszukanych przebraniach zostali porwani przez falę roztopionego
bursztynu, który natychmiast stężał uniemożliwiając im poruszanie. Nawet
promienie świec w olbrzymich, kryształowych lichtarzach znieruchomiały.
W następnej sekundzie bursztyn
stopniał i wrócił do postaci płynnej uwalniając jeńców. Po chwilowym
znieruchomieniu, gości objęło podekscytowanie, a Ron uświadomił sobie, że nie
tylko on zdaje sobie sprawę kim jest kobieta tonąca na scenie w ramionach
jakiegoś przystojniaka,. Czuł na sobie zaciekawiony wzrok innych, żarłoczne
oczekiwanie błyskające w ich oczach.
Wiedział dlaczego tak się zachowują. Spodziewali się takiej sceny – sceny,
która stanie się pożywką wielu plotek na następne dni. Domyślali się tego odkąd
on pojawił się na balu. Wiedzieli, że natknie się tu na kochanka swojej żony.
Chciał się zapaść pod ziemię. Szepty tłumu były aż nadto wymowne. Zdał sobie
sprawę, że przez zapatrzenie w siebie, nie widział i nie słyszał. Ignorował
kpiące spojrzenia, myśląc o tym, że to echa związku jego i Astorii. Pomylił
podziw z pogardą.
– No to Malfoy dopiął swego – szepnął obok,
czyjś głos.
***
– Chodźmy stąd – zamruczał jej rozkosznie do
ucha. – Niech sami sobie z tym radzą, nie jesteśmy im niczego winni.
– Jesteś pewien?
– Oczywiście. To ich problem, nie nasz. Wyjedźmy. Na
tydzień. Co Ty na to?
– A co z pracą?
– Do diabła z nią. Są rzeczy ważniejsze, a dla mnie w
tym momencie najważniejsza jesteś ty.
Przytuliła się do niego i pozwoliła poprowadzić do
wyjścia.
– Zostawiłem na biurku Kingsleya notkę. Wszystko
jest załatwione.
– Skąd
wiedziałeś, że się zgodzę?
– Nie miałem pojęcia, po prostu się
ubezpieczyłem, na wypadek gdybyś planowała spędzić ze mną upojny tydzień.
Obiecuję ci, że nie będziemy wychodzić z łóżka.
Zachichotała z zadowoleniem. Sama
miała ochotę zostawić to wszystko i uciec. Choć była już gotowa na rozmowę z
Ronem – ba – nawet na rozmowę z Astorią, to jednak zanim będzie do tego
zmuszona, chciała zaznać odrobiny szczęścia. Czuła, że ten tydzień będzie
wyjątkowy. Spojrzała na Dracona z wyczekiwaniem. Spełnił jej niemą prośbę,
łapiąc za rękę – zupełnie jak w słowach piosenki. Zabierał ją do ich małego
świata. Do świata, do którego nikt nie miał dostępu.
* słowa piosenki Eweliny Lisowskiej "W stronę słońca"
O jej super z ust nie schodzi mi usmiech statysfakcjj dobrze tak Ronowi,
OdpowiedzUsuńNiech sie zajmie Astoria a nie robi z Hermiony kretynke
Rodzial boski<3 zycze duzo weny ;)
Dziękuję Ci :-* średnio jestem zadowolona z tego rozdziału, no ale :) może zmieszczę się we wcześniej założonej 15 :)
UsuńJestem zachwycona :) Ciekawe jak przebiegnie ich podróż <3
OdpowiedzUsuńI czy Hermiona definitywnie się rozstanie z Ronem? Nie no, to raczej wiadomo, ale kiedy to wszystko mu powie? :)
Czekam niecierpliwie,
Kercia.