19 marca 2015

Szach i mat, Kochanie VI


Rozdział VI

 

Obudziła się z poczuciem, że zaspała. Nie, to nie możliwe, pomyślała, dziś miała wolne w pracy. W końcu wczoraj wyszła za mąż i jej się należało. Rzadko pozwalała sobie na taką swobodę, zwykle lubiła być w pracy, obracać się w tym nigdy nie hamującym wirze obowiązków. Mimo większych i mniejszych utarczek, intryg i knowań, lubiła pracę w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Czuła się potrzebna, czuła, że udaje jej się zrobić coś wartościowego. Liczono się z jej zdaniem. Niestety w takich przypadkach jak sprawa Dracona, była bezradna, bo to było jakieś dziwaczne, niepisane prawo dyskryminacji czarodziejów o odmiennych skłonnościach. Co za ironia. Tak oburzano się na mugoli, że przez nich czarodzieje musieli żyć w ukryciu, właśnie przez swoją odmienność, a jeżeli chodziło o własne podwórko, to sprawa miała się zupełnie tak samo. Hipokryci. W sumie, to nawet nie ma się co dziwić, bo odkąd dowiedziała się, że jest czarownicą i dane jej było poznawać magiczną społeczność, co chwila napotykała niezrozumienie i dyskryminacje. Podział na czarodziei czystej krwi i resztę mówił sam za siebie. A skrzaty domowe, olbrzymy, wilkołaki? Ech, dużo by wymieniać. Ale tym razem chodziło o bliską jej osobę. Nawet bardzo bliską. Jak dziwnie myśleć tak o Malfoyu… Zaraz, czy to nie dziś miał być proces? No oczywiście! Zerwała się z łóżka całkowicie obudzona. Tak jak się spodziewała, była sama. Zegar w rogu pokoju wskazywał za kwadrans dziesiątą. Dziesiątą?! Na brodę Merlina! Miała niespełna pięćdziesiąt minut, żeby dostać się do Londynu.

– Ty cholerna tchórzofretko – zmęła przekleństwo w ustach, myśląc o swoim mężu – jak wydaje ci się, że będzie po twojemu, to nie znasz jeszcze Hermiony Granger!

– Malfoy, kochanie – powiedział Ślizgon stojąc w drzwiach i z rozbawieniem przyglądając się swojej, świeżo upieczonej żonie. – Od prawie dwudziestu czterech godzin, nazywasz się Malfoy i jeżeli nadal chcesz mi pomóc, to o tym nie zapominaj.

– Nie spodziewałam się ciebie tutaj, myślałam…

– …że cię zostawiłem chcąc za wszelką cenę postawić na swoim – dokończył za nią. – Tyle zrozumiałem po twoim, jakże słodkim powitaniu.

– Masz rację, przepraszam – burknęła niechętnie, poprawiając pościel.

– Nie szkodzi, przyzwyczaiłem się, że twoja charyzma wybucha nieoczekiwanie, szczególnie na mój widok – wyszczerzył się uroczo. –  Chodź, czeka na ciebie śniadanie. Przepraszam, że nie jest podane do łóżka, ale skrzaty i tak mają sporo zamieszania z trzeźwiejącymi gośćmi. Uwierzysz, że Millicenta Bulstrode tańczyła wczoraj półnago na stole, ku uciesze wuja Fryderyka? Doprawdy, musiało być zabawnie. A Stanley’a Rookwooda przed chwilą wyciągnęli z sadzawki za domem, wiesz, tej w której hodujemy ropuchy…

– Oszczędź mi proszę tych ciekawostek…

– Ale nie opowiedziałem ci jeszcze jak stara Augusta Longbotom, babcia drogiego  Neville’a zapałała nieskrywaną sympatią do Aberforth'a po tym jak rzeczony Aberforth wylał Wiewiórowi na głowę wazę zupy, gdyż ten obraził jego kozę!

– Być może się mylę, jeżeli tak to bądź uprzejmy mnie poprawić, – przerwała Hermiona – ale mamy teraz na głowie trochę bardziej skomplikowane rzeczy niż jakaś koza, którą obraził Ron, niezależnie od tego iloma związkami to zaowocowało! Więc bądź tak miły i przestań nadawać jak Colin Creevey na widok tyłka Harry’ego, tylko zawiń dupę w troki i zbierzmy się na to cholerne przesłuchanie! Nie chcę żadnego śniadania, nic nie przełknę!

– Creevey ogląda pośladki Pottera?! I ty dopiero teraz mi o tym mówisz?! No dobrze, Hermiona, nie złość się – spoważniał na widok iskier sypiących się z oczu Gryfonki.– Bez śniadania nigdzie nie wyjdziesz, musisz pamiętać o moim dziedzicu – wyszczerzył się do niej, wiedząc, że tym razem musi mu ustąpić. 

 

*** 

 

Hermiona Malfoy siedziała na drewnianej ławie w towarzystwie Rona, Ginny i Harry’ego. Czekała aż zostanie wezwana na salę rozpraw i modliła się w duchu, żeby stało się to zanim zaczną przesłuchiwać jej męża. Wiedziała, że jeżeli jego poproszą o składania zeznań najpierw, nic już im nie pomoże. Wątpiła w to, że zabiorą się do przesłuchania bez zastosowania elementarnej magii zapewniającej prawdomówność – nie w przypadku Malfoya, byłego śmierciożercy.

– Nie wydajesz się szczególnie rozluźniona –  zagaił Ron.

– Ty słyszysz co mówisz? – prychnęła Ginny, nie dopuszczając do głosu swojej przyjaciółki. – To chyba oczywiste, że ona czuje się paskudnie. Jak ty byś się czuł, gdyby po tamtej stronie była Lavender i to o jej wolność, a może i życie, toczyłby się ten bezsensowny proces?

– Ginny, opanuj się. Ron nie chciał nic złego, znasz go przecież. Najpierw gada, a potem myśli – łagodził Harry.

– Ej, ja tu jestem! No dobra, głupie pytanie. Przepraszam Hermiono. Tak tylko się denerwuję.

– Ty? – zdziwiła się głównie zainteresowana. – Z tego co pamiętam, to nie bardzo cię obchodzi los Draco.

– Może i nie obchodzi mnie specjalnie jego los, ale twój już tak – zaperzył się rudowłosy. – Nie rozumiem, co cię skłoniło do małżeństwa z nim, bo nie jestem tak naiwny, żeby myśleć, że po prostu się kochacie, ale skoro już jest twoim mężem, to możliwe, że jestem w stanie go tolerować.

– Naprawdę? – zaskoczenie Hermiony było tak widoczne, że Ron musiał się uśmiechnąć.

– Naprawdę. Może i jestem uprzedzony, i trochę niesprawiedliwy, ale staram się być lojalny wobec swoich przyjaciół. Wiem, że nie zawsze mi to wychodzi…

– Daj spokój, mieliśmy nigdy do tego nie wracać, było minęło – tym razem to Harry przerwał wynurzenia przyjaciela – nie możesz ciągle rozpamiętywać tego co działo się kilka lat temu.

– Oj, nie rozpamiętuje. Po prostu jakoś tak mi się przypomniało. Pragnę, żebyś wiedziała Hermiono, że będę za tobą, a tym samym za Malfoyem, stał murem. Nie chcę żebyś cierpiała, bo coś mi się zdaje, że i tak nie jest ci łatwo. Nie interesuje mnie jaka jest prawda o tlenionym, nie zasłużył na takie coś – mówiąc to, skierował wymownie wzrok w stronę drzwi sali rozpraw – tym bardziej, że wydaje mi się, iż jesteśmy do siebie w jakiś sposób podobni.

– Co masz na myśli? – zainteresowała się Ginny.

– Nic szczególnego, tak sobie tylko myślę, że te moje uprzedzenia, wynikają z tego, że ja, no ty też Ginny, zostaliśmy wychowani podobnie do Malfoya.

– Nie przesadzaj, nasi rodzice nigdy nie gardzili…

– Nie? – przerwał jej Ron. – Przecież gardzili ludźmi pokroju Malfoya, to naprawdę tak bardzo się różni? Pomyśl co nam wpajali przez całe dzieciństwo.

– Nasi rodzice zawsze stali po właściwej stronie.

– Może i tak, jednak też mają uprzedzenia i zasady, które…

Drzwi od sali rozpraw otworzyły się ze skrzypnięciem, a w powstałym otworze pojawił się przygarbiony staruszek. Miał siwe włosy, wodniste oczy i siatkę zmarszczek na twarzy, która wyglądem przypominała oblicze Gryfka. Z końca haczykowatego nosa zwisały mu okulary w granatowych oprawkach, co sprawiało wrażenie, jakby jego oczy posiadały tylko białka. Jednym słowem, nie zachęcał do bliższego poznania.

– Pani Hermiona, Jean Malfoy, z domu Granger, proszona na salę rozpraw.

– Już? – zdziwiła się Hermina, bo doskonale orientowała się w przebiegu procesu i wedle jej wyliczeń, zeznania jeszcze się nie zaczęły.

– Owszem. Najwyższa Rada Wizengamotu, postanowiła dopuścić panią do całości procesu, jako, że pozostaje pani najbliższą osobą oskarżonego. Jest pani żoną i ma prawo do zapoznania się w pełni ze sprawą – stwierdził, a Hermiona odniosła wrażenie, że w jego głosie, pobrzmiewa satysfakcja. Nie chciała pouczać nikogo, że właśnie przez fakt bycia żoną pozwanego, powinno się ją wezwać tylko na złożenie własnych zeznań, żeby nie mogła zapoznać się ze świadectwem innych. Zanosiło się na to, że proces nie będzie przebiegał  na ogólnie przyjętych zasadach. No cóż, w prawie czarodziejów było dużo o dyskryminacji więc jasne się stało od początku, że sprawa musi być ubrana w coś jeszcze, miała nadzieję jednak, że oboje unikną większego upokorzenia niż to którym był sam fakt i powód rozprawy. Widać złudna ta nadzieja. Wstała słysząc wyrazy otuchy z ust przyjaciół. Dobrze, że ich miała, bo teraz wszystkie siły jej się przydadzą.

Na sali zebrało się mnóstwo ludzi, wielu aurorów a także większość śmietanki towarzyskiej świata czarodziejów. Sprawa była delikatna i Hermiona uświadomiła sobie, że niestety zanosi się na widowisko w wielkim stylu. Coraz wyraźniej docierała do niej prawda, że Draco Malfoy jest w ich świecie ważnym człowiekiem i na pewno zasługą tego nie było tylko pochodzenie i niechlubna przeszłość.

Nie zauważyła na sali Lucjusza ani Narcyzy Malfoy domyślała się jednak, że jako jedni z pierwszych będą wiedzieli o losie ich syna. Poznawała wielu wysoko postawionych urzędników, kilkoro znajomych z czasów Hogwartu, gości ich wczorajszego wesela. Nie wiedzieć czemu, przypomniała jej się scena z  mugolskiej kreskówki „Król lew”. Siedzieli wszyscy w okręgu, jeden nad drugim i jak te hieny z bajki, czekali na klęskę jej męża. Czuła ich nadzieję na dobre przedstawienie w którego epilogu, jej mąż, a może i ona sama, zostaną rzuceni na pożarcie, kto wie czy nie dosłowne. Zajęła miejsce obok Draco, w pierwszym rzędzie, najbliżej podestu na którym znajdowała się barierka i krzesło dla świadków. Po swojej prawej stronie zobaczyła Blaise’a, którego nie widziała od bardzo dawna. Musiała przyznać, że faktycznie był piękny, na jej gust, nawet zbyt piękny. Prezentował się zjawiskowo choć był ubrany z przesadną elegancją, pretensjonalnie ufryzowany i obwieszony połyskliwym, odpustowym złotem. Zauważyła z niechęcią, że jego ruchy są zanadto kobiece i tak różne od ruchów jej męża. Draco z pewnością nie miał w sobie nic kobiecego. Wręcz przeciwnie, był tak męski, że to niemal sprawiało ból a ją za każdym razem raziła ta niesprawiedliwość.

Mężczyzna dla którego Zabini zostawił jej męża, również był na sali. Od razu go rozpoznała, choć wcześniej nie widziała na oczy. Był od nich sporo starszy, mógł mieć około czterdziestu lat. Jego twarz nosiła wyraźne ślady opalenizny, jakby przebywał na południu, był prawie łysy, jedynie na czubku głowy i na karku miał trochę szczeciny. Jak wielu mężczyzn w średnim wieku był tęgi, figurę miał raczej beczkowatą, pewnie z powodu nadmiernego zamiłowania do kremowego piwa, a jego nos świecił czerwonym poblaskiem z pewnością od nadmiaru mocniejszych trunków. Wyglądał jak spasiony Rudolf. Tweedowa kamizelka sterczała na wydatnym brzuchu jak namiot, a nogi w obcisłych spodniach wydawały się śmiesznie chude. Szatę miał raczej niechlujną, w kolorze brudnoszarej zieleni z wielgachnym kołnierzem, który budził niepokój Hermiony. Wyglądało, jakby kołnierz, lada moment miał zadławić swojego właściciela.

–  Jak Blaise mógł zdradzić cię dla tego czegoś? – szepnęła pochylając się w stronę Ślizgona.

–  Pieniądze –  odparł jej nowo upieczony małżonek równie cicho. – Ogromna posiadłość w prezencie.

Nie wygląda na krezusa, ale musi być bogaty skoro tak twierdzi Malfoy – pomyślała. Podświadomie czuła złość do tego obcego człowieka, który ściągnął kłopoty na jej męża.

Wiedziała, że sprawa związku Zabiniego i tego obcego została już rozstrzygnięta. Słyszała plotki, że Blaise powoływał się na swój młody wiek i tłumaczył, że został uwiedziony przez owego starszego mężczyznę, nie wiedząc do końca o co chodzi. W tym momencie uświadomiła sobie, że gdzieś tutaj z pewnością czai się ta przeklęta Skeeter i żądni sensacji czarodzieje, nie mają nic przeciwko temu, żeby ta okropna baba obsmarowała cały proces na swój bezlitosny sposób. Ba – liczą na to, bo w końcu lubią cieszyć się z porażki innych.

–  Czy chciałbyś ratować Blaise’a? –  zapytała szeptem z wyraźną niechęcią, której nie umiała ukryć.

Twarz Malfoya wykrzywił ból.

–  Nie umiem tego zrobić. Postaram się uczynić, co w mojej mocy, by nie znalazł się w Azkabanie. Przed sądem zachował się bardzo lojalnie wobec mnie. Oświadczył, że to, co opowiadał o mnie przyjacielowi, to były tylko przechwałki.

– Chyba powinieneś spojrzeć na rzeczy bardziej trzeźwo – pomyślała pani Malfoy. – Zabini stara się teraz rozpaczliwie wydostać z tego bagna, ratuje własną skórę, a nie ciebie. Gdyby nie chodziło o jego życie, miałby cię głęboko w swojej czarnej dupie.

Głośno jednak tego nie powiedziała, skinęła tylko głową. Powrócił strach, że Malfoy będzie przesłuchiwany przed nią. Ale zaraz, przecież nie na darmo jest zastępcą dyrektora Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Na Merlina, chyba jednak coś znaczy i jej żądania nie mogą pozostać bez echa. Podeszła szybkim krokiem do Bill’ego, który dziś protokółował rozprawę i bez zbędnych wstępów zażądała, żeby ją powołał na świadka przed jej mężem. Powoli wstępowała w nią wola walki, bo przecież czas najwyższy wziąć sprawy w swoje ręce! Zapewniła swojego podwładnego, że ma do przekazania ważne informacje. Nie była co prawda pewna, czy jej prośba zostanie wysłuchana w tej sytuacji, ale w końcu to nic nie kosztuje a jej ton nieznoszący sprzeciwu zwykle działał. Ponadto z Billem łączyły ją serdeczne stosunki i wiedziała, że on sam jest po ich stronie.  

Nie wolno dopuścić do tego, żeby Malfoy przez źle pojęte poczucie obowiązku, pogrążył kompletnie ją i siebie! To zadziwiające jak ten na co dzień pewny siebie mężczyzna w tej sytuacji był kompletnie bezbronny. Cały jego cynizm, przebiegłość i ironia, wyparowały jak Mundungus Fletcher na widok magicznej straży miejscowej.

Z obawą przysłuchiwała się słowom kolejnych świadków. Pytania były dwuznaczne, wskazujące na jakiś bliżej nieokreślony spisek mający na celu reaktywowanie dawnych szeregów zwolenników Czarnego Pana i choć oficjalnie pytania były niejednoznaczne, każdy, zarówno przesłuchujący jak i przesłuchiwanie wiedzieli w które miejsce zarzuty mają trafić. Niektórzy zeznawali na korzyść Malfoya, mówili, że jest prawdziwym mężczyzną i aurorem dużego formatu. Inni, choć takich było niewielu, twierdzili, że wielokrotnie zachowywał się podejrzanie. Wielu otwarcie twierdziło, nie bawiąc się w zawoalowane informacje, że widziało jak Blaise Zabini opuszczał rano jego mieszkanie i w tym momencie Hermiona przeklinała w duchu z całą zaciętością arogancję tego bezmyślnego łajzy. Całym sercem stała po stronie męża.

W pewnym momencie, kiedy Hermiona traciła już resztki nadziei, przed sądem pojawiła się jakaś pracownica ministerstwa, na którą wspomniana nie zwróciła przedtem uwagi, i opowiedziała o wiernej przyjaźni Draco i Hermiony, trwającej kilka lat. Hermiona ledwie się powstrzymała, by nie podbiec do niej z podziękowaniami, ale przyrzekła sobie, że w przyszłości będzie jej na wszelkie sposoby okazywać wdzięczność i zrobi wszystko co w jej mocy, by poprawić warunki pracy, które z pewnością nie były całkowicie zadowalające.

Kamerdyner Malfoya wyrażał się o swoim panu ciepło i zaprzeczał stanowczo, by ten miał jakieś nienormalne skłonności, zarówno nasuwające na myśl spiskowanie przeciw ministerstwu jak i innej natury. – Dopuszczasz się krzywoprzysięstwa i masz szczęście, że nie zostałeś poddany działaniu zaklęć sprawdzających, – myślała Hermiona. Bo przecież służący musiał wiedzieć co dzieje się za drzwiami sypialni jego pana. Także on podkreślał długoletnią przyjaźń swego pryncypała z jego świeżo poślubioną małżonką.

Pewien mężczyzna oświadczył, że poprzedniego ranka był z delegacją w sypialni nowożeńców zgodnie ze starą, arystokratyczną tradycją na której kultywowanie znajduje się miejsce w Malfoy Manor, i może zapewnić, iż pani Hermiona była dziewicą, gdy ją do tej sypialni wprowadzono, oraz że małżeństwo zostało tej nocy spełnione. Te słowa ku zaskoczeniu młodej pani Malfoy miały swoją wagę, więc palące poczucie wstydu nie było tak uciążliwe, bo oto poproszono Hermionę. Przed Draconem!

– Dzięki ci Merlinie, – szepnęła, gdy zakłopotana zajmowała miejsce dla świadków. – Czy raczej, dzięki ci Billy!

Musiała wyjaśnić, kim jest, złożyła przysięgę z ręką na Kodeksie Prawa Czarodziejów i nawet się nie zarumieniła, po czym sędzia zapytał, od jak dawna zna Dracona Malfoya.

–  Od pierwszego roku w Hogwarcie czyli prawie jedenaście lat .

–  A od jak dawna adorował panią?

– Od prawie trzech lat jesteśmy serdecznymi przyjaciółmi i mniej więcej tyle samo czasu trwała jego adoracja, lecz nie zdołam określić dokładnie, kiedy to się zaczęło. Takie sprawy dojrzewają na ogół powoli i niepostrzeżenie.

–  Trzy lata to długo. Dlaczego więc wcześniej nie poprosił o pani rękę?

–  A skąd może pan sędzia wiedzieć, że nie poprosił? Rozmawialiśmy o tym często –  kłamała w żywe oczy – lecz nie przypominam sobie, żeby w jakiejkolwiek ustawie, znajdowała się zapis o konieczności informowania społeczności czarodziejów o prywatnych planach, a mam nieodparte wrażenie, że cały ten proces opiera się o pomówieniach jakich dopuszczają się tzw. wolne media w naszym świecie, co mnie niezmiernie oburza. Proszę zatem przyjąć do wiadomości, iż to ja przeciągałam sprawę tak długo, czego przyszło już mi w obecnej sytuacji żałować. Chciałam najpierw pojechać do domu, by przygotować na to rodziców i dowiedzieć się, czy wyrażą zgodę, jeśli Draco, zgodnie ze staromodnym obyczajem poprosi ojca o moją rękę. Moi rodzice są tradycjonalistami i inna forma była nie do przyjęcia. Przecież nie mogłam w tej sprawie wysłać sowy! Moje obowiązki na zajmowanym stanowisku oraz rozruchy na granicach innych państw, nie pozwoliły mi na wcześniejszą podróż do Australi, gdzie mieszkają moi rodzice. Właśnie teraz, po raz pierwszy w ciągu tego czasu, byłam w domu. Rodzice przyjęli starania Dracona z radością i zgodzili się, by przyjechał prosić o moją rękę. Niestety, nie zdążył tego uczynić. Jak wiemy, wojna znalazła się u naszych granic.

Te słowa wzbudziły poruszenie na sali, bo wiele osób nie miało bladego pojęcia o zamiarach ministra i zapewne zostanie upomniana z tego powodu, jednak w tym momencie nie dbała o to.

– Na Merlina, ależ ona potrafi kłamać – myślał Malfoy z podziwem przemieszanym z lękiem. – Walczy o mnie jak lwica! No tak, ona jest lwicą i to nie byle jaką!

–  Czy to ze względu na… echym… obecną sytuację polityczną, pobraliście się państwo teraz? – zapytał zmieszany sędzia czując na sobie wzrok ministra i widząc kątem oka samopiszące pióro. Wiedział, że wpuszczenie na salę tej głupiej dziennikarki, obróciło się właśnie przeciwko im.

–  Oczywiście! Mój mąż wyrusza na misję, której szczegółów nie mogę ujawnić, zresztą ich nie znam, już w przyszłym tygodniu i nikt nie wie, kiedy wróci. Sama zostałam oddelegowana do południowej Afryki więc sam pan sędzia widzi, że sytuacja nie jest sprzyjająca.

–  A zatem to nie ze względu na ten proces?

–  Ten proces jest dla mnie czymś niepojętym –  powiedziała Hermiona gniewnie. –  Nie rozumiem oskarżeń, jakimi obciąża się Dracona, podobnie jak nie rozumiałam plotek, które docierały do mnie od dłuższego czasu. Doskonale zdaję sobie sprawę, że domniemanie spisku jest przykrywką do wyjaśnienia zgoła innych oskarżeń, co wzbudza we mnie niechęć i obrzydzenie ponieważ hipokryzja jak widać nie zna granic. Wizengamot musiał zostać wprowadzony w błąd przez kogoś, kto źle życzy mojemu mężowi. Może jakaś obrażona kobieta lub coś w tym rodzaju...

Wśród pracowników ministerstwa dały się słyszeć tłumione chichoty. Widocznie plotki żyły swoim własnym życiem, a osoby je rozgłaszające w rzeczywistości miały bardzo niewielu przyjaciół.

Draco Malfoy zdumiony przyglądał się swojej żonie, jak bardzo się zmieniła składając te zeznania. Stała wyprostowana, dumna i pewna siebie, z roziskrzonym wzrokiem. Nigdy nie widział jej tak piękną jak teraz. Ciemne, kasztanowe włosy połyskujące w świetle płynącym z okien, rumieńce na policzkach, skóra jak płatki kwiatu. Chwilami, gdy wydymała wargi niczym prychająca kotka, ukazywały się zęby. Wszyscy na sali mogli zobaczyć, jaka jest wspaniała. – I tylko moja, to o mnie tak walczy – pomyślał w roztargnieniu.

Sędzia zaczął z innej strony:

–  Czy pani zna Blaise'a Zabiniego?

–  Oczywiście, to nasz dobry, wieloletni przyjaciel.

–  I wie pani, że ów nocował nie raz u pani męża?

–  Naturalnie! Ja robiłam to także.

Sala wstrzymała dech, a we wzroku Malfoya pojawił się niepokój. Nie rozumiał, do czego Gryfonka zmierza.

Sędzia wystrzelił z różdżki i zwracając się do zgromadzenia, powiedział:

–  Pozwolę sobie przypomnieć, że dopiero co zaświadczono nam, iż cześć pani Malfoy wolna jest od jakichkolwiek podejrzeń.

Znowu spojrzał na Hermionę.

–  Może zechciałaby pani wyjaśnić sądowi te nocne wizyty?

– Chętnie, choć szczerze mówiąc nie rozumiem tej potrzeby, nie żyjemy w szesnastym wieku. Mój mąż jest zagorzałym szachistą, a pan sędzia z pewnością wie, że partia szachów może się przeciągać. Draco podczas gry, prawie zawsze traci poczucie czasu i miejsca, a przecież nie do mnie ani nie do Blaise’a należało przypominanie, że zrobiło się późno albo, że w jakiś sposób narażamy naszą opinię czy też, że po prostu trzeba iść spać.

Z całego serca pragnęła, by Zabini grał w szachy! W tym zamieszaniu zapomniała zapytać.

–  Czy pani także gra? –  zapytał zdumiony sędzia.

–  Tak.

Sędzia zwrócił się teraz do Dracona.

–  Czy to prawda?

Malfoy wstał.

–  Moja małżonka ma niezwykle bystry umysł, wasza wielmożność. Jest dużo trudniejszym przeciwnikiem niż Blaise Zabini, który jest zdolny, lecz nic ponadto.

Hermiona popatrzyła na Draco, by stwierdzić, czy jego słowa to chęć zemsty na Zabinim albo czy nie kłamie. Lecz Malfoy spokojnie patrzył sędziemu w oczy i nie była w stanie wyczytać nic z jego twarzy czego nie można było powiedzieć o obliczu Blaise’a, który miał wyraźnie kwaśną minę. – I dobrze ci tak – pomyślała z satysfakcją Hermiona.

Sędzia mruczał pod nosem:

–  Niegłupi pomysł, nauczyć małżonkę gry w szachy!

–  Ona umiała już wcześniej, wasza wielmożność. Nie od dziś wiadomo, że jest niezwykle inteligentna.

Twarz sędziego rozjaśniła się radośnie.

–  No tak, w końcu między innymi pani – tu skłonił się Hermionie – zawdzięczamy fakt, że dane jest nam żyć w jakim takim spokoju.

No to mamy nareszcie pointę, pomyślała Hermiona zadowolona. Także Malfoy sprawiał wrażenie uspokojonego i usiadł. Dygresja szachowa była zakończona.

–  Pani Malfoy –  rzekł sędzia. –  Teraz mam bardziej osobiste pytanie. Czy pani kiedykolwiek zauważyła jakieś nienormalne skłonności u swego męża?

Najwyraźniej sędzia postanowił porzucić wszelkie pozory, że chodzi o całkiem inną sprawę.

–  Nigdy!

–  Jest pani tego pewna?

Gryfonka uśmiechnęła się nieśmiało.

–  Absolutnie. Raczej wręcz przeciwnie. Draco wielokrotnie przed ślubem dawał dowody swojej niecierpliwości.

Skąd, na Boga, brały się u niej takie niedyskretne słowa? Sama była tym w najwyższym stopniu zaskoczona i nie miała odwagi spojrzeć Ślizgonowi w oczy. Co on sobie o niej pomyśli?

Sala jednak uśmiechała się ze zrozumieniem.

–  Czy zauważyła pani jakieś nienaturalne skłonności u Blaise'a Zabiniego?

– Tak, oczywiście – pomyślała, lecz nie odsłoniła maski. –  Ja... nie znam go tak dobrze... ale... nie - powiedział głośno. - Często rozmawialiśmy ze sobą wszyscy troje, niekiedy bywały to nawet bardzo gorące dyskusje. Nigdy jednak żadne takie rzeczy, o jakich głosiły plotki, nie były wspominane.

Sędzia nie miał już więcej pytań. Pozwolono jej odejść, a sąd zarządził krótką przerwę w celu rozważenia sprawy. Nim zdążyła się rozejrzeć w poszukiwaniu przyjaciół, drzwi ponownie się otworzyły. Sędzia i reszta członków Wizengamotu wrócili wcześniej niż oczekiwano. Sąd nawet nie siadał, wszyscy stali obok swoich miejsc.

–  Jesteśmy zgodni co do tego, że po zeznaniach Hermiony Malfoy, nie ma już żadnych powodów, by przedłużać ten przypominający farsę proces. Uważamy, że oskarżenie było podstępnym atakiem...Draconie Malfoy, jest pan wolnym człowiekiem i może pan swobodnie stąd wyjść dzięki licznym świadkom, którzy przekonali nas o pańskiej niewinności, a przede wszystkim dzięki słowom pańskiej małżonki.

 

 


 

 


 

4 komentarze:

  1. Cudny jak zawsze, ale to już Tobie mówiłam :) Uwielbiam tego bloga i mam nadzieję,że będziesz pisać jak najdłużej. Z niecierpliwością czekam na kolejne części Twojego wspaniałego opowiadania <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, ale muszę :D Nie wiem czy czytałaś Dary Anioła, w każdym bądź razie Zabiniego przedstawiłaś jak jakąś kopię Magnusa Bane'a XD *oczywiście Magnus jest jeden jedyny w swoim rodzaju*. A oprócz tego bardzo fajny rozdział :3 biorę się za kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, nie nie czytałam :) ale dobrze wiedzieć :)

      Usuń