Rozdział VI
Obudziła się z poczuciem, że
zaspała. Nie, to nie możliwe, pomyślała, dziś miała wolne w pracy. W końcu
wczoraj wyszła za mąż i jej się należało. Rzadko pozwalała sobie na taką
swobodę, zwykle lubiła być w pracy, obracać się w tym nigdy nie hamującym wirze
obowiązków. Mimo większych i mniejszych utarczek, intryg i knowań, lubiła pracę
w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Czuła się potrzebna, czuła,
że udaje jej się zrobić coś wartościowego. Liczono się z jej zdaniem. Niestety
w takich przypadkach jak sprawa Dracona, była bezradna, bo to było jakieś
dziwaczne, niepisane prawo dyskryminacji czarodziejów o odmiennych
skłonnościach. Co za ironia. Tak oburzano się na mugoli, że przez nich
czarodzieje musieli żyć w ukryciu, właśnie przez swoją odmienność, a jeżeli
chodziło o własne podwórko, to sprawa miała się zupełnie tak samo. Hipokryci. W
sumie, to nawet nie ma się co dziwić, bo odkąd dowiedziała się, że jest
czarownicą i dane jej było poznawać magiczną społeczność, co chwila napotykała
niezrozumienie i dyskryminacje. Podział na czarodziei czystej krwi i resztę
mówił sam za siebie. A skrzaty domowe, olbrzymy, wilkołaki? Ech, dużo by
wymieniać. Ale tym razem chodziło o bliską jej osobę. Nawet bardzo bliską. Jak
dziwnie myśleć tak o Malfoyu… Zaraz, czy to nie dziś miał być proces? No
oczywiście! Zerwała się z łóżka całkowicie obudzona. Tak jak się spodziewała,
była sama. Zegar w rogu pokoju wskazywał za kwadrans dziesiątą. Dziesiątą?! Na
brodę Merlina! Miała niespełna pięćdziesiąt minut, żeby dostać się do Londynu.
– Ty cholerna tchórzofretko – zmęła przekleństwo w
ustach, myśląc o swoim mężu – jak wydaje ci się, że będzie po twojemu, to nie
znasz jeszcze Hermiony Granger!
– Malfoy, kochanie – powiedział Ślizgon stojąc w
drzwiach i z rozbawieniem przyglądając się swojej, świeżo upieczonej żonie. – Od
prawie dwudziestu czterech godzin, nazywasz się Malfoy i jeżeli nadal chcesz mi
pomóc, to o tym nie zapominaj.
– Nie spodziewałam się ciebie tutaj, myślałam…
– …że cię zostawiłem chcąc za wszelką cenę postawić na
swoim – dokończył za nią. – Tyle zrozumiałem po twoim, jakże słodkim powitaniu.
– Masz rację, przepraszam – burknęła niechętnie,
poprawiając pościel.
– Nie szkodzi, przyzwyczaiłem się, że twoja charyzma
wybucha nieoczekiwanie, szczególnie na mój widok – wyszczerzył się uroczo. –
Chodź, czeka na ciebie śniadanie. Przepraszam, że nie jest podane do
łóżka, ale skrzaty i tak mają sporo zamieszania z trzeźwiejącymi gośćmi.
Uwierzysz, że Millicenta Bulstrode tańczyła wczoraj półnago na stole, ku uciesze
wuja Fryderyka? Doprawdy, musiało być zabawnie. A Stanley’a Rookwooda przed
chwilą wyciągnęli z sadzawki za domem, wiesz, tej w której hodujemy ropuchy…
– Oszczędź mi proszę tych ciekawostek…
– Ale nie opowiedziałem ci jeszcze jak stara Augusta
Longbotom, babcia drogiego Neville’a zapałała nieskrywaną sympatią do
Aberforth'a po tym jak rzeczony Aberforth wylał Wiewiórowi na głowę wazę zupy,
gdyż ten obraził jego kozę!
– Być może się mylę, jeżeli tak to bądź uprzejmy mnie
poprawić, – przerwała Hermiona – ale mamy teraz na głowie trochę bardziej
skomplikowane rzeczy niż jakaś koza, którą obraził Ron, niezależnie od tego
iloma związkami to zaowocowało! Więc bądź tak miły i przestań nadawać jak Colin
Creevey na widok tyłka Harry’ego, tylko zawiń dupę w troki i zbierzmy się na to
cholerne przesłuchanie! Nie chcę żadnego śniadania, nic nie przełknę!
– Creevey ogląda pośladki Pottera?! I ty dopiero teraz
mi o tym mówisz?! No dobrze, Hermiona, nie złość się – spoważniał na widok
iskier sypiących się z oczu Gryfonki.– Bez śniadania nigdzie nie wyjdziesz,
musisz pamiętać o moim dziedzicu – wyszczerzył się do niej, wiedząc, że tym
razem musi mu ustąpić.
***
Hermiona Malfoy siedziała na
drewnianej ławie w towarzystwie Rona, Ginny i Harry’ego. Czekała aż zostanie
wezwana na salę rozpraw i modliła się w duchu, żeby stało się to zanim zaczną
przesłuchiwać jej męża. Wiedziała, że jeżeli jego poproszą o składania zeznań
najpierw, nic już im nie pomoże. Wątpiła w to, że zabiorą się do przesłuchania
bez zastosowania elementarnej magii zapewniającej prawdomówność – nie w
przypadku Malfoya, byłego śmierciożercy.
– Nie wydajesz się szczególnie rozluźniona –
zagaił Ron.
– Ty słyszysz co mówisz? – prychnęła Ginny, nie
dopuszczając do głosu swojej przyjaciółki. – To chyba oczywiste, że ona czuje
się paskudnie. Jak ty byś się czuł, gdyby po tamtej stronie była Lavender i to
o jej wolność, a może i życie, toczyłby się ten bezsensowny proces?
– Ginny, opanuj się. Ron nie chciał nic złego, znasz
go przecież. Najpierw gada, a potem myśli – łagodził Harry.
– Ej, ja tu jestem! No dobra, głupie pytanie.
Przepraszam Hermiono. Tak tylko się denerwuję.
– Ty? – zdziwiła się głównie zainteresowana. – Z tego
co pamiętam, to nie bardzo cię obchodzi los Draco.
– Może i nie obchodzi mnie specjalnie jego los, ale
twój już tak – zaperzył się rudowłosy. – Nie rozumiem, co cię skłoniło do
małżeństwa z nim, bo nie jestem tak naiwny, żeby myśleć, że po prostu się
kochacie, ale skoro już jest twoim mężem, to możliwe, że jestem w stanie go
tolerować.
– Naprawdę? – zaskoczenie Hermiony było tak widoczne,
że Ron musiał się uśmiechnąć.
– Naprawdę. Może i jestem uprzedzony, i trochę niesprawiedliwy,
ale staram się być lojalny wobec swoich przyjaciół. Wiem, że nie zawsze mi to
wychodzi…
– Daj spokój, mieliśmy nigdy do tego nie wracać, było
minęło – tym razem to Harry przerwał wynurzenia przyjaciela – nie możesz ciągle
rozpamiętywać tego co działo się kilka lat temu.
– Oj, nie rozpamiętuje. Po prostu jakoś tak mi się
przypomniało. Pragnę, żebyś wiedziała Hermiono, że będę za tobą, a tym samym za
Malfoyem, stał murem. Nie chcę żebyś cierpiała, bo coś mi się zdaje, że i tak
nie jest ci łatwo. Nie interesuje mnie jaka jest prawda o tlenionym, nie
zasłużył na takie coś – mówiąc to, skierował wymownie wzrok w stronę drzwi sali
rozpraw – tym bardziej, że wydaje mi się, iż jesteśmy do siebie w jakiś sposób
podobni.
– Co masz na myśli? – zainteresowała się Ginny.
– Nic szczególnego, tak sobie tylko myślę, że te moje
uprzedzenia, wynikają z tego, że ja, no ty też Ginny, zostaliśmy wychowani
podobnie do Malfoya.
– Nie przesadzaj, nasi rodzice nigdy nie gardzili…
– Nie? – przerwał jej Ron. – Przecież gardzili ludźmi
pokroju Malfoya, to naprawdę tak bardzo się różni? Pomyśl co nam wpajali
przez całe dzieciństwo.
– Nasi rodzice zawsze stali po właściwej stronie.
– Może i tak, jednak też mają uprzedzenia i zasady,
które…
Drzwi od sali rozpraw otworzyły się ze skrzypnięciem,
a w powstałym otworze pojawił się przygarbiony staruszek. Miał siwe włosy,
wodniste oczy i siatkę zmarszczek na twarzy, która wyglądem przypominała
oblicze Gryfka. Z końca haczykowatego nosa zwisały mu okulary w granatowych
oprawkach, co sprawiało wrażenie, jakby jego oczy posiadały tylko białka.
Jednym słowem, nie zachęcał do bliższego poznania.
– Pani Hermiona, Jean Malfoy, z domu Granger, proszona
na salę rozpraw.
– Już? – zdziwiła się Hermina, bo doskonale
orientowała się w przebiegu procesu i wedle jej wyliczeń, zeznania jeszcze się
nie zaczęły.
– Owszem. Najwyższa Rada Wizengamotu, postanowiła dopuścić panią do całości procesu, jako, że pozostaje pani najbliższą osobą
oskarżonego. Jest pani żoną i ma prawo do zapoznania się w pełni ze sprawą – stwierdził,
a Hermiona odniosła wrażenie, że w jego głosie, pobrzmiewa satysfakcja. Nie
chciała pouczać nikogo, że właśnie przez fakt bycia żoną pozwanego, powinno się
ją wezwać tylko na złożenie własnych zeznań, żeby nie mogła zapoznać się ze
świadectwem innych. Zanosiło się na to, że proces nie będzie przebiegał
na ogólnie przyjętych zasadach. No cóż, w prawie czarodziejów było dużo o
dyskryminacji więc jasne się stało od początku, że sprawa musi być ubrana w coś
jeszcze, miała nadzieję jednak, że oboje unikną większego upokorzenia niż to
którym był sam fakt i powód rozprawy. Widać złudna ta nadzieja. Wstała słysząc
wyrazy otuchy z ust przyjaciół. Dobrze, że ich miała, bo teraz wszystkie siły
jej się przydadzą.
Na sali zebrało się mnóstwo ludzi,
wielu aurorów a także większość śmietanki towarzyskiej świata czarodziejów.
Sprawa była delikatna i Hermiona uświadomiła sobie, że niestety zanosi się na
widowisko w wielkim stylu. Coraz wyraźniej docierała do niej prawda, że Draco
Malfoy jest w ich świecie ważnym człowiekiem i na pewno zasługą tego nie było
tylko pochodzenie i niechlubna przeszłość.
Nie zauważyła na sali Lucjusza ani
Narcyzy Malfoy domyślała się jednak, że jako jedni z pierwszych będą wiedzieli
o losie ich syna. Poznawała wielu wysoko postawionych urzędników, kilkoro
znajomych z czasów Hogwartu, gości ich wczorajszego wesela. Nie wiedzieć czemu,
przypomniała jej się scena z mugolskiej kreskówki „Król lew”. Siedzieli
wszyscy w okręgu, jeden nad drugim i jak te hieny z bajki, czekali na klęskę jej
męża. Czuła ich nadzieję na dobre przedstawienie w którego epilogu, jej mąż, a
może i ona sama, zostaną rzuceni na pożarcie, kto wie czy nie dosłowne. Zajęła
miejsce obok Draco, w pierwszym rzędzie, najbliżej podestu na którym
znajdowała się barierka i krzesło dla świadków. Po swojej prawej stronie
zobaczyła Blaise’a, którego nie widziała od bardzo dawna. Musiała przyznać, że
faktycznie był piękny, na jej gust, nawet zbyt piękny. Prezentował się
zjawiskowo choć był ubrany z przesadną elegancją, pretensjonalnie ufryzowany i
obwieszony połyskliwym, odpustowym złotem. Zauważyła z niechęcią, że jego ruchy
są zanadto kobiece i tak różne od ruchów jej męża. Draco z pewnością nie miał w
sobie nic kobiecego. Wręcz przeciwnie, był tak męski, że to niemal sprawiało ból
a ją za każdym razem raziła ta niesprawiedliwość.
Mężczyzna dla którego Zabini
zostawił jej męża, również był na sali. Od razu go rozpoznała, choć wcześniej
nie widziała na oczy. Był od nich sporo starszy, mógł mieć około czterdziestu
lat. Jego twarz nosiła wyraźne ślady opalenizny, jakby przebywał na południu,
był prawie łysy, jedynie na czubku głowy i na karku miał trochę szczeciny. Jak
wielu mężczyzn w średnim wieku był tęgi, figurę miał raczej beczkowatą, pewnie
z powodu nadmiernego zamiłowania do kremowego piwa, a jego nos świecił
czerwonym poblaskiem z pewnością od nadmiaru mocniejszych trunków. Wyglądał jak
spasiony Rudolf. Tweedowa kamizelka sterczała na wydatnym brzuchu jak namiot, a
nogi w obcisłych spodniach wydawały się śmiesznie chude. Szatę miał raczej
niechlujną, w kolorze brudnoszarej zieleni z wielgachnym kołnierzem, który
budził niepokój Hermiony. Wyglądało, jakby kołnierz, lada moment miał zadławić
swojego właściciela.
– Jak Blaise mógł zdradzić cię dla tego czegoś?
– szepnęła pochylając się w stronę Ślizgona.
– Pieniądze – odparł jej nowo upieczony
małżonek równie cicho. – Ogromna posiadłość w prezencie.
Nie wygląda na krezusa, ale musi być bogaty skoro
tak twierdzi Malfoy – pomyślała. Podświadomie czuła złość do tego obcego
człowieka, który ściągnął kłopoty na jej męża.
Wiedziała, że sprawa związku Zabiniego i tego obcego
została już rozstrzygnięta. Słyszała plotki, że Blaise powoływał się na swój
młody wiek i tłumaczył, że został uwiedziony przez owego starszego mężczyznę,
nie wiedząc do końca o co chodzi. W tym momencie uświadomiła sobie, że gdzieś
tutaj z pewnością czai się ta przeklęta Skeeter i żądni sensacji czarodzieje,
nie mają nic przeciwko temu, żeby ta okropna baba obsmarowała cały proces na
swój bezlitosny sposób. Ba – liczą na to, bo w końcu lubią cieszyć się z
porażki innych.
– Czy chciałbyś ratować Blaise’a? –
zapytała szeptem z wyraźną niechęcią, której nie umiała ukryć.
Twarz Malfoya wykrzywił ból.
– Nie umiem tego zrobić. Postaram się uczynić,
co w mojej mocy, by nie znalazł się w Azkabanie. Przed sądem zachował się
bardzo lojalnie wobec mnie. Oświadczył, że to, co opowiadał o mnie
przyjacielowi, to były tylko przechwałki.
– Chyba powinieneś spojrzeć na rzeczy bardziej trzeźwo
– pomyślała pani Malfoy. – Zabini stara się teraz rozpaczliwie wydostać z tego
bagna, ratuje własną skórę, a nie ciebie. Gdyby nie chodziło o jego życie,
miałby cię głęboko w swojej czarnej dupie.
Głośno jednak tego nie powiedziała,
skinęła tylko głową. Powrócił strach, że Malfoy będzie przesłuchiwany przed
nią. Ale zaraz, przecież nie na darmo jest zastępcą dyrektora Departamentu
Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Na Merlina, chyba jednak coś znaczy i jej
żądania nie mogą pozostać bez echa. Podeszła szybkim krokiem do Bill’ego, który
dziś protokółował rozprawę i bez zbędnych wstępów zażądała, żeby ją powołał na
świadka przed jej mężem. Powoli wstępowała w nią wola walki, bo przecież czas
najwyższy wziąć sprawy w swoje ręce! Zapewniła swojego podwładnego, że ma do
przekazania ważne informacje. Nie była co prawda pewna, czy jej prośba zostanie
wysłuchana w tej sytuacji, ale w końcu to nic nie kosztuje a jej ton
nieznoszący sprzeciwu zwykle działał. Ponadto z Billem łączyły ją serdeczne
stosunki i wiedziała, że on sam jest po ich stronie.
Nie wolno dopuścić do tego, żeby
Malfoy przez źle pojęte poczucie obowiązku, pogrążył kompletnie ją i siebie! To
zadziwiające jak ten na co dzień pewny siebie mężczyzna w tej sytuacji był
kompletnie bezbronny. Cały jego cynizm, przebiegłość i ironia, wyparowały jak
Mundungus Fletcher na widok magicznej straży miejscowej.
Z obawą przysłuchiwała się słowom
kolejnych świadków. Pytania były dwuznaczne, wskazujące na jakiś bliżej
nieokreślony spisek mający na celu reaktywowanie dawnych szeregów zwolenników
Czarnego Pana i choć oficjalnie pytania były niejednoznaczne, każdy, zarówno
przesłuchujący jak i przesłuchiwanie wiedzieli w które miejsce zarzuty mają
trafić. Niektórzy zeznawali na korzyść Malfoya, mówili, że jest prawdziwym
mężczyzną i aurorem dużego formatu. Inni, choć takich było niewielu,
twierdzili, że wielokrotnie zachowywał się podejrzanie. Wielu otwarcie
twierdziło, nie bawiąc się w zawoalowane informacje, że widziało jak Blaise
Zabini opuszczał rano jego mieszkanie i w tym momencie Hermiona przeklinała w
duchu z całą zaciętością arogancję tego bezmyślnego łajzy. Całym sercem stała
po stronie męża.
W pewnym momencie, kiedy Hermiona
traciła już resztki nadziei, przed sądem pojawiła się jakaś pracownica ministerstwa,
na którą wspomniana nie zwróciła przedtem uwagi, i opowiedziała o wiernej
przyjaźni Draco i Hermiony, trwającej kilka lat. Hermiona ledwie się
powstrzymała, by nie podbiec do niej z podziękowaniami, ale przyrzekła sobie,
że w przyszłości będzie jej na wszelkie sposoby okazywać wdzięczność i zrobi
wszystko co w jej mocy, by poprawić warunki pracy, które z pewnością nie były
całkowicie zadowalające.
Kamerdyner Malfoya wyrażał się o
swoim panu ciepło i zaprzeczał stanowczo, by ten miał jakieś nienormalne
skłonności, zarówno nasuwające na myśl spiskowanie przeciw ministerstwu jak i
innej natury. – Dopuszczasz się krzywoprzysięstwa i masz szczęście, że nie
zostałeś poddany działaniu zaklęć sprawdzających, – myślała Hermiona. Bo
przecież służący musiał wiedzieć co dzieje się za drzwiami sypialni jego pana.
Także on podkreślał długoletnią przyjaźń swego pryncypała z jego świeżo
poślubioną małżonką.
Pewien mężczyzna oświadczył, że
poprzedniego ranka był z delegacją w sypialni nowożeńców zgodnie ze starą, arystokratyczną
tradycją na której kultywowanie znajduje się miejsce w Malfoy Manor, i może
zapewnić, iż pani Hermiona była dziewicą, gdy ją do tej sypialni wprowadzono,
oraz że małżeństwo zostało tej nocy spełnione. Te słowa ku zaskoczeniu młodej
pani Malfoy miały swoją wagę, więc palące poczucie wstydu nie było tak
uciążliwe, bo oto poproszono Hermionę. Przed Draconem!
– Dzięki ci Merlinie, – szepnęła, gdy zakłopotana
zajmowała miejsce dla świadków. – Czy raczej, dzięki ci Billy!
Musiała wyjaśnić, kim jest, złożyła przysięgę z ręką
na Kodeksie Prawa Czarodziejów i nawet się nie zarumieniła, po czym sędzia
zapytał, od jak dawna zna Dracona Malfoya.
– Od pierwszego roku w Hogwarcie czyli prawie
jedenaście lat .
– A od jak dawna adorował panią?
– Od prawie trzech lat jesteśmy serdecznymi
przyjaciółmi i mniej więcej tyle samo czasu trwała jego adoracja, lecz nie
zdołam określić dokładnie, kiedy to się zaczęło. Takie sprawy dojrzewają na
ogół powoli i niepostrzeżenie.
– Trzy lata to długo. Dlaczego więc wcześniej
nie poprosił o pani rękę?
– A skąd może pan sędzia wiedzieć, że nie
poprosił? Rozmawialiśmy o tym często – kłamała w żywe oczy – lecz nie
przypominam sobie, żeby w jakiejkolwiek ustawie, znajdowała się zapis o konieczności
informowania społeczności czarodziejów o prywatnych planach, a mam nieodparte
wrażenie, że cały ten proces opiera się o pomówieniach jakich dopuszczają się
tzw. wolne media w naszym świecie, co mnie niezmiernie oburza. Proszę zatem
przyjąć do wiadomości, iż to ja przeciągałam sprawę tak długo, czego przyszło
już mi w obecnej sytuacji żałować. Chciałam najpierw pojechać do domu, by
przygotować na to rodziców i dowiedzieć się, czy wyrażą zgodę, jeśli Draco,
zgodnie ze staromodnym obyczajem poprosi ojca o moją rękę. Moi rodzice są
tradycjonalistami i inna forma była nie do przyjęcia. Przecież nie mogłam w tej
sprawie wysłać sowy! Moje obowiązki na zajmowanym stanowisku oraz rozruchy na
granicach innych państw, nie pozwoliły mi na wcześniejszą podróż do Australi,
gdzie mieszkają moi rodzice. Właśnie teraz, po raz pierwszy w ciągu tego czasu,
byłam w domu. Rodzice przyjęli starania Dracona z radością i zgodzili się, by
przyjechał prosić o moją rękę. Niestety, nie zdążył tego uczynić. Jak wiemy,
wojna znalazła się u naszych granic.
Te słowa wzbudziły poruszenie na sali, bo wiele osób
nie miało bladego pojęcia o zamiarach ministra i zapewne zostanie upomniana z
tego powodu, jednak w tym momencie nie dbała o to.
– Na Merlina, ależ ona potrafi kłamać – myślał Malfoy
z podziwem przemieszanym z lękiem. – Walczy o mnie jak lwica! No tak, ona jest
lwicą i to nie byle jaką!
– Czy to ze względu na… echym… obecną sytuację
polityczną, pobraliście się państwo teraz? – zapytał zmieszany sędzia czując na
sobie wzrok ministra i widząc kątem oka samopiszące pióro. Wiedział, że
wpuszczenie na salę tej głupiej dziennikarki, obróciło się właśnie przeciwko
im.
– Oczywiście! Mój mąż wyrusza na misję, której
szczegółów nie mogę ujawnić, zresztą ich nie znam, już w przyszłym tygodniu i
nikt nie wie, kiedy wróci. Sama zostałam oddelegowana do południowej Afryki
więc sam pan sędzia widzi, że sytuacja nie jest sprzyjająca.
– A zatem to nie ze względu na ten proces?
– Ten proces jest dla mnie czymś niepojętym –
powiedziała Hermiona gniewnie. – Nie rozumiem oskarżeń, jakimi
obciąża się Dracona, podobnie jak nie rozumiałam plotek, które docierały do
mnie od dłuższego czasu. Doskonale zdaję sobie sprawę, że domniemanie spisku
jest przykrywką do wyjaśnienia zgoła innych oskarżeń, co wzbudza we mnie
niechęć i obrzydzenie ponieważ hipokryzja jak widać nie zna granic. Wizengamot
musiał zostać wprowadzony w błąd przez kogoś, kto źle życzy mojemu mężowi. Może
jakaś obrażona kobieta lub coś w tym rodzaju...
Wśród pracowników ministerstwa dały się słyszeć
tłumione chichoty. Widocznie plotki żyły swoim własnym życiem, a osoby je
rozgłaszające w rzeczywistości miały bardzo niewielu przyjaciół.
Draco Malfoy zdumiony przyglądał się
swojej żonie, jak bardzo się zmieniła składając te zeznania. Stała
wyprostowana, dumna i pewna siebie, z roziskrzonym wzrokiem. Nigdy nie widział
jej tak piękną jak teraz. Ciemne, kasztanowe włosy połyskujące w świetle płynącym
z okien, rumieńce na policzkach, skóra jak płatki kwiatu. Chwilami, gdy
wydymała wargi niczym prychająca kotka, ukazywały się zęby. Wszyscy na sali
mogli zobaczyć, jaka jest wspaniała. – I tylko moja, to o mnie tak walczy –
pomyślał w roztargnieniu.
Sędzia zaczął z innej strony:
– Czy pani zna Blaise'a Zabiniego?
– Oczywiście, to nasz dobry, wieloletni
przyjaciel.
– I wie pani, że ów nocował nie raz u pani męża?
– Naturalnie! Ja robiłam to także.
Sala wstrzymała dech, a we wzroku Malfoya pojawił się
niepokój. Nie rozumiał, do czego Gryfonka zmierza.
Sędzia wystrzelił z różdżki i zwracając się do
zgromadzenia, powiedział:
– Pozwolę sobie przypomnieć, że dopiero co
zaświadczono nam, iż cześć pani Malfoy wolna jest od jakichkolwiek podejrzeń.
Znowu spojrzał na Hermionę.
– Może zechciałaby pani wyjaśnić sądowi te nocne
wizyty?
– Chętnie, choć szczerze mówiąc nie rozumiem tej
potrzeby, nie żyjemy w szesnastym wieku. Mój mąż jest zagorzałym szachistą, a
pan sędzia z pewnością wie, że partia szachów może się przeciągać. Draco
podczas gry, prawie zawsze traci poczucie czasu i miejsca, a przecież nie do
mnie ani nie do Blaise’a należało przypominanie, że zrobiło się późno albo, że
w jakiś sposób narażamy naszą opinię czy też, że po prostu trzeba iść
spać.
Z całego serca pragnęła, by Zabini grał w szachy! W
tym zamieszaniu zapomniała zapytać.
– Czy pani także gra? – zapytał zdumiony
sędzia.
– Tak.
Sędzia zwrócił się teraz do Dracona.
– Czy to prawda?
Malfoy wstał.
– Moja małżonka ma niezwykle bystry umysł, wasza
wielmożność. Jest dużo trudniejszym przeciwnikiem niż Blaise Zabini, który jest
zdolny, lecz nic ponadto.
Hermiona popatrzyła na Draco, by
stwierdzić, czy jego słowa to chęć zemsty na Zabinim albo czy nie kłamie. Lecz
Malfoy spokojnie patrzył sędziemu w oczy i nie była w stanie wyczytać nic z
jego twarzy czego nie można było powiedzieć o obliczu Blaise’a, który miał
wyraźnie kwaśną minę. – I dobrze ci tak – pomyślała z satysfakcją Hermiona.
Sędzia mruczał pod nosem:
– Niegłupi pomysł, nauczyć małżonkę gry w
szachy!
– Ona umiała już wcześniej, wasza wielmożność.
Nie od dziś wiadomo, że jest niezwykle inteligentna.
Twarz sędziego rozjaśniła się radośnie.
– No tak, w końcu między innymi pani – tu skłonił
się Hermionie – zawdzięczamy fakt, że dane jest nam żyć w jakim takim spokoju.
No to mamy nareszcie pointę, pomyślała Hermiona
zadowolona. Także Malfoy sprawiał wrażenie uspokojonego i usiadł. Dygresja
szachowa była zakończona.
– Pani Malfoy – rzekł sędzia. –
Teraz mam bardziej osobiste pytanie. Czy pani kiedykolwiek zauważyła
jakieś nienormalne skłonności u swego męża?
Najwyraźniej sędzia postanowił porzucić wszelkie
pozory, że chodzi o całkiem inną sprawę.
– Nigdy!
– Jest pani tego pewna?
Gryfonka uśmiechnęła się nieśmiało.
– Absolutnie. Raczej wręcz przeciwnie. Draco
wielokrotnie przed ślubem dawał dowody swojej niecierpliwości.
Skąd, na Boga, brały się u niej takie niedyskretne
słowa? Sama była tym w najwyższym stopniu zaskoczona i nie miała odwagi
spojrzeć Ślizgonowi w oczy. Co on sobie o niej pomyśli?
Sala jednak uśmiechała się ze zrozumieniem.
– Czy zauważyła pani jakieś nienaturalne
skłonności u Blaise'a Zabiniego?
– Tak, oczywiście – pomyślała, lecz nie odsłoniła
maski. – Ja... nie znam go tak dobrze... ale... nie - powiedział głośno.
- Często rozmawialiśmy ze sobą wszyscy troje, niekiedy bywały to nawet bardzo
gorące dyskusje. Nigdy jednak żadne takie rzeczy, o jakich głosiły plotki, nie były
wspominane.
Sędzia nie miał już więcej pytań. Pozwolono jej
odejść, a sąd zarządził krótką przerwę w celu rozważenia sprawy. Nim zdążyła
się rozejrzeć w poszukiwaniu przyjaciół, drzwi ponownie się otworzyły. Sędzia i
reszta członków Wizengamotu wrócili wcześniej niż oczekiwano. Sąd nawet nie
siadał, wszyscy stali obok swoich miejsc.
– Jesteśmy zgodni co do tego, że po zeznaniach
Hermiony Malfoy, nie ma już żadnych powodów, by przedłużać ten przypominający
farsę proces. Uważamy, że oskarżenie było podstępnym atakiem...Draconie Malfoy,
jest pan wolnym człowiekiem i może pan swobodnie stąd wyjść dzięki licznym
świadkom, którzy przekonali nas o pańskiej niewinności, a przede wszystkim
dzięki słowom pańskiej małżonki.
Cudny jak zawsze, ale to już Tobie mówiłam :) Uwielbiam tego bloga i mam nadzieję,że będziesz pisać jak najdłużej. Z niecierpliwością czekam na kolejne części Twojego wspaniałego opowiadania <3
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńPrzepraszam, ale muszę :D Nie wiem czy czytałaś Dary Anioła, w każdym bądź razie Zabiniego przedstawiłaś jak jakąś kopię Magnusa Bane'a XD *oczywiście Magnus jest jeden jedyny w swoim rodzaju*. A oprócz tego bardzo fajny rozdział :3 biorę się za kolejny :)
OdpowiedzUsuńHaha, nie nie czytałam :) ale dobrze wiedzieć :)
Usuń