20 kwietnia 2015

Szach i mat, Kochanie IX


Rozdział IX
 
       Draco Malfoy nie miał zbyt wiele czasu aby zebrać niezbędne rzeczy czy przygotować zapasową różdżkę. Teleportował się na wcześniej umówione miejsce,  blond włosy rozwiewał mu nocny wiatr, a peleryna podróżna falowała za plecami. Błyskawicznie zebrał swoją grupę i bez dłuższego zastanawiania rzucił w wir walki. Oddział pędził za nim bez wahania, bo Draco mimo swej niechlubnej przeszłości był zdolnym przywódcą i lubianym aurorem, a taktyka opracowana przez Rona, rzadko zawodziła, więc ubezpieczeni byli z dwóch stron.
       Od zawsze bywają takie noce, kiedy dopełnia się los... Jak wtedy, gdy zginęli rodzice Pottera. Albo gdy ich syn był świadkiem odrodzenia Czarnego Pana. Czas gdy Draco stanął przed najważniejszą próbą w życiu, z zamiarem zamordowania Dumledore’a. Czy też noc, podczas której rozpętała się Druga Bitwa o Hogwart...
Teraz nadeszła taka właśnie noc, gdy miały się rozstrzygnąć losy wielu z czarodziejskiej społeczności.
       Walka długo nie ustawała. Draco Malfoy wkrótce pożałował, że nie wziął dodatkowej różdżki. Wraz z małym oddziałem został wplątany w bezpośrednią walkę. Zaklęcia rozgrzewały ziemię do czerwoności. Różnokolorowe snopy iskier torowały sobie drogę do celu jakim było powalenie przeciwnika. Słyszał jak Potter zaklina po prawej stronie dzielnie opierając się zaklęciom niewybaczalnym. Widać wrogowie nie wiedzieli na kogo trafili. Harry to jeden z najwytrawniejszych i najbardziej twardych aurorów. Doskonały w bezpośredniej walce, bystry i bezkompromisowy. Gdzieś w ciemności mignęła ruda czupryna Rona, teraz rozświetlona rzucanymi wokół zaklęciami. Malfoy czuł bezsens tej walki. Te potyczki nie dotyczyły ich bezpośrednio. Prawdziwa wojna trwała kilka mil dalej. Oni stanowili tylko przynętę. Szkoda, że Kingsley tego nie dostrzegał i nie dał sobie wytłumaczyć tak oczywistych spraw. Minister najwyraźniej się pogubił. Ten dotychczas rozsądny człowiek, chwilami zdawał się być zaślepiony celem, którego nikt oprócz niego nie znał.  
     Zwycięstwo wyraźnie przechylało się na ich stronę. Przeciwnicy zostali zdziesiątkowani przez czarodziei pod wodzą Kingsleya. Gdzieniegdzie widać było jeszcze walczące grupy, gdy nagle rozległ się huk. Draco szarpnął się do tyłu, czując przeszywający ból w plecach. Dwóch ludzi podtrzymało go, zanim zdążył bezwładnie runąć na ziemię. Bój trwał nadal. Walka przycichała, to znów wybuchała ze zdwojoną siłą. Głuche dudnienie dziwnych wystrzałów mieszało się z trzaskiem zabłąkanych zaklęć i okrzykami bólu.
Draco niczego już jednak nie słyszał.
     Gdy się ocknął, stwierdził, że płoną wokół niego małe, chybotliwe światełka, podobne do tych które wyczarowywała Hermiona, by ogrzać ręce.
– Umarłem – pomyślał. – Czuwają przy moich zwłokach.
Po chwili jednak zrozumiał, że znajduje się w namiocie szpitalnym więc otworzył z trudem oczy. Czuł się taki zmęczony, tak nieznośnie wyczerpany.
Czyjś spokojny głos przemawiał do niego. Mówił coś o kuli w plecach.
– Hermiona – pomyślał. – Ona kiedyś mu opowiadała o kulach. Ale to było coś do chodzenia. Chyba bez sensu takie skojarzenie, bo przemawiał do niego męski głos.
Nic go nie bolało i niczego się nie bał. Ów głęboki głos brzmiał tak uspokajająco, przynosił pociechę i był taki znajomy, że poczuł się jak w domu.
– Hermiona – pomyślał znowu, po czym na dobre stracił przytomność.
 
***
 
     Noc była dość jasna, zamglony, szary półmrok pozwalał rozróżniać wszystko wokół, choć niewyraźnie. Z każdego zakamarka wypełzały złowrogie cienie.
      Na drugim krańcu bitewnego pola Ron był nieustannie w ofensywie. Wydawał swoim ludziom rozkazy, które oni wypełniali natychmiast, bowiem całkowicie polegali na jego strategicznych umiejętnościach i niewątpliwemu rozsądkowi. Ten człowiek wiedział jak walczyć żeby wygrać. Mimo swego młodego wieku, zdążył zyskać szacunek i poważanie.
     Harry walczył samotnie, zamknięty w sobie, zacięty, z różdżką w dłoni. Jego myśli były niezwykle przejrzyste. Wiedział, że wybierając zawód aurora, wyznaczył sobie drogę z której nie ma już powrotu. Unikał zabijania, nie był mordercą. Także zaklęcia niewybaczalne, na które miał pełne przyzwolenie, przychodziły mu z trudem. Dziś jednak coś się zmieniło. Jakaś cząstka jego duszy odczuwała triumf widząc upodlonego wroga. Krew lejąca się z otwartych ran przyprawiała o fascynację, a puste oczy trupów przyciągały jego wzrok. – Im więcej ludzi pozbawisz życia, tym bardziej będziesz podziwiany – pomyślał udręczony. – A ktoś, kto nie chce nikogo zranić, jest odrzucany i otoczony nienawiścią.
Zaniepokojony swoimi nowymi odczuciami stracił czujność. Nie zauważył skradającego się przeciwnika…
 
***
 
      Tomas był śmiertelnie zmęczony. Ostatnia operacja, uszkodzony kręgosłup, była bardzo trudna. Zbliżał się brzask. Daleko nad horyzontem pojawił się szary strzęp światła. Powinien wrócić do ciemnego i nieprzyjemnego, ogromnego i przytłaczającego szpitala polowego. Jego pryncypał, który przyuczał go do zawodu uzdrowiciela, spał na wysłużonej kozetce. Wydawał się taki spokojny, jakby otaczająca ich rozpacz nie robiła na nim żadnego wrażenia. W ciągu dnia bez mrugnięcia okiem czyścił zaropiałe rany, ucinał kończyny nieczuły na bolesne jęki pacjentów. Jego różdżka wirowała w dzikim tańcu niekończących się zaklęć i uroków. Tomas podziwiał tego człowieka. Sam był tylko lekarzem pomocniczym. Ważył eliksiry, zmieniał opatrunki i wykonywał najprostsze zabiegi, takie jak zszycie rany gdy zaklęcie sklepiające nie działało. Był jednak zadowolony. Jego życie nabrało sensu wraz z podjętą decyzją. Jego żona co prawda nie była zachwycona pomysłem męża, ale nie śmiała protestować. Więź którą odbudowali była jeszcze zbyt krucha by wytrzymać kolejną burzę. Wspierali się wzajemnie na tyle, na ile byli w stanie i próbowali nie pamiętać o przeszłości.
      Draco Malfoy ocknął się znowu. Oszołomiony. Nadal zamroczony.
      Wciąż nie odczuwał żadnego bólu.
       Zauważył, że był już dzień. Zewsząd dobiegały go jęki. Pojął, że musi być w szpitalu.
       Zastanawiał się, od jak dawna tu już leży. Miał wrażenie, że całą wieczność. Ciekawe co się stało z innymi, jak potoczyła się ta bitwa?
      Rozpoznawał paskudny zapach, odór starej krwi, bowiem już przedtem bywał w takich namiotach magicznych i mugolskich. Ten jednak sprawiał wrażenie niebywale czystego, o ile mógł sądzić na podstawie tej ograniczonej przestrzeni, którą widział. Żadnych zwalonych na kupę amputowanych kończyn, jak to zwykle w szpitalach polowych gdy nie było czasu usunąć odpadów. Czuł natomiast zapach dymu, pewnie z ogniska, w którym palono wszystko, co straszne i tragiczne. Zapewne oszczędzano magiczne  siły na inny rodzaj czarów. Wiedział doskonale, że podczas wojny nie wszystko dało się uprzątnąć na bieżąco. Nie było na to czasu.
      Powieki wydawały mu się takie ciężkie jakby były co najmniej z ołowiu, ramiona były ogromnie słabe, nie miał siły ich podnieść. Nóg w ogóle nie czuł. Miał niejasne wrażenie, że od czasu do czasu widzi nad sobą czyjąś twarz. Przyjazną, o oczach i rysach, które jakby już kiedyś widział w jakimś innym, lepszym miejscu. Albo raczej które kogoś mu przypominały. Zdawało mu się, że łagodny głos mówił coś do niego, lecz on nie był w stanie odpowiadać. Może mu się śniło? Nie. Teraz znowu słyszał ten głos, ale gdzieś daleko, w głębi namiotu, tak że niestety nie rozumiał niczego.
Czuł, że ponownie jest bliski omdlenia.
Nagle w pobliżu ktoś zaczął głośno wołać.
  Tomas! – ktoś krzyczał rozpaczliwie.   Tomas, chodź tutaj! Ja umieram, jestem tego pewien. Na Merlina, czy to musi tak boleć?
A tamten ciepły głos odpowiedział w języku, który Draco tylko częściowo rozumiał:
  Spokojnie, Teodor, nic ci nie będzie.
Tomas?
I naraz Draco odzyskał świadomość.
Czy to możliwe, żeby to był TEN Tomas? Nie, chyba nie. Imię jest dosyć popularne…
A jednak! Oczywiście! To przecież ten obcy akcent Hermiony, kiedy wracała od rodziców słyszał w jego głosie. To jej twarz i jej oczy rozpoznawał, jak mu się zdawało, u młodego lekarza. Ale z tego co pamiętał, to Tomas miał być podobny do niego. Chociaż nie. Hermiona coś kiedyś wspominała o tym, że często ludzie uważali ją i Tomasa za rodzeństwo, tylko uśmiech miał inny. Wtedy nie zgłębiał tematu, ale teraz…
Próbował zawołać.
Tomas usłyszał i natychmiast do niego podszedł.
  A więc już pan nie śpi? To dobrze. Bardzo długo to trwało.
Draco polubił tego chłopca od pierwszego wejrzenia. Nieczęsto miał okazję widzieć równie sympatyczną twarz. Jego oczy spoglądały tak sugestywnie, jakby trochę z ukosa, a usta uśmiechały się przyjaźnie. Nie dziwił się, że Hermiona mu uległa. Od tego mężczyzny biła dobroć.
  Ty musisz być Tomas, przyjaciel Hermiony   wykrztusił ochrypłym głosem.
Mężczyzna spojrzał na niego zaskoczony.
  Tak. Czy pan ją zna?
  Ona jest moją żoną   uśmiechnął się z trudem Draco.
  To Hermiona wyszła za mąż? Nie wiedziałem o tym. Spotkałem ją w czasie świąt Bożego Narodzenia, ale wtedy...
  Pobraliśmy się w lutym. Nazywam się Draco Malfoy.
  Ale...
Tomas nie umiał ukryć swego poruszenia.
Draco uśmiechnął się z goryczą.
  Domyślam się, że ona ci o mnie opowiadała. To ty wyjaśniłeś jej moją... słabość, prawda?
Młody lekarz potwierdził skinieniem głowy. Był wyraźnie zakłopotany. Nie był pewien ile ten ranny człowiek wie.
  Nie rozumiem   zaczął niepewnie.
  To jest małżeństwo z rozsądku. Mnie groził Azkaban, a ona miała inne problemy. Uratowaliśmy się nawzajem.
W ostatniej chwili Draco ugryzł się w język. Nie czuł się upoważniony do informowania tego mężczyzny, że mało brakowało, a zostałby ojcem. Taka decyzja mogła należeć tylko do Hermiony i jeżeli kiedykolwiek będzie chciała wyjawić Tomasowi prawdę, to powinna mieć w tym pierwszeństwo.
Tomas milczał, marszcząc brwi. Draco był zdumiony, że tak szybko i tak głęboko zrozumieli się obaj. Nie tracili czasu na zbędne pytania.
  No dobrze   uśmiechnął się niepewnie.   A jak wyglądają moje sprawy?
  Ja także bardzo bym chciał to wiedzieć. Jak...? – zwrócił się do głównego lekarza, który w tym momencie podszedł do posłania na którym leżał Malfoy. Tomas nie chciał wchodzić w kompetencje swojego mistrza, choć nie do końca zgadzał się z postawioną przez niego diagnozą.
Lekarz zrobił bardzo oficjalną minę.
  Mówi pan bez trudu, porusza głową, oczami i rękami, jak widzę. To bardzo dobrze. Czy ma pan bóle?
  Szczerze mówiąc, nie.
Tego się właśnie bałem, pomyślał Tomas, ale nadal milczał.
  A może pan poruszać stopami?
  Ja ich po prostu w ogóle nie czuję   uśmiechnął się Malfoy z politowaniem. Cała ta sytuacja zaczynała działać mu na nerwy.
Poważnie zmartwiony Tomas podszedł do łóżka od strony nóg. Czubkiem noża ukłuł Dracona w stopę. Żadnej reakcji, najmniejszego drgnienia.
Starszy z lekarzy westchnął.
  Dostał pan kulę w plecy.
– Możecie mi wyjaśnić co to ta kula? – przerwał z zakłopotaniem pacjent – kojarzy mi się z takim patykiem do chodzenia, kiedyś żona mi opowiadała.
– Nie, to nie o taka kule chodzi. Po prostu zbieżność nazw. Ta kula to rodzaj pocisku, element broni palnej wymyślonej przez mugoli.
– No teraz jakoś bardziej mi to pasuje – stwierdził Malfoy, jednocześnie myśląc jak dobrze jest mówić o Granger „żona”.
– Próbowaliśmy ją wyjąć, ale ona utkwiła w bardzo niebezpiecznym miejscu. Nic nie możemy poradzić.
Dopiero teraz Draco uświadomił sobie całą powagę swojego położenia.
  Myślicie, że ja...?
  W tej chwili jest pan sparaliżowany od krzyża w dół. Ale to się może cofnąć. Poczekamy parę dni i zobaczymy.
Wszyscy umilkli, zgnębieni.
W końcu Draco się opanował.
– Nie ma co się martwić, zgłoszę się do Munga, na pewno znajdą jakiś sposób, żeby wydostać tę kulę. Rozumiem, że tradycyjne zaklęcia nie dają rady?
– Obawiam się, że w ogóle magia w tej sytuacji nie wchodzi w grę.
Zapadła niewygodna cisza.
     Tej nocy Draco nie mógł zasnąć. Leżał i rozmyślał o swoim życiu, o tym, co minęło i co dopiero miało nadejść. Niewiele znajdował powodów do zadowolenia. Nic w życiu nie osiągnął. Młodzieńcze lata spędził na zaspakajaniu ambicji Lucjusza. Potem popełnił największy błąd w dotychczasowym życiu. Chciał pomścić ojca. Wstąpił w szeregi śmierciożerców. Mało brakowało, a stałby się mordercą. Na szczęście w porę się opamiętał. Jedyne jaśniejsze punkty to była jego praca, z którą do tej pory radził sobie znakomicie, fakt, że nadal był człowiekiem majętnym, i wreszcie spotkanie Hermiony. Ale co ona teraz zrobi, jeśli paraliż nie ustąpi? Może odczuje ulgę? Nie będzie musiała przy nim zostawać. Ich umowa straciła już moc. Proces już się zakończył, nie ma również dziecka. Czy to oznacza, że nie ma już nadziei?
      Nie, tak źle myśleć nie mógł. Nie o Granger. Już wiele Azy okazała mu swoją lojalność i oddanie. Nie wierzył w to, że ot tak go zostawi na pastwę losu. Nie ona, nie Hermiona, jego żona.
      Wodził wzrokiem za Tomasem, gdy ten chodził z zapaloną różdżką po namiocie, by po raz ostatni przed nocą popatrzeć na rannych.
– Z tym chłopcem nie wolno mi się zaprzyjaźnić zbyt blisko – pomyślał jeszcze bardziej zaniepokojony. – On jest za bardzo podobny do Hermiony.
Za bardzo podobny do Granger?
Sam nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia swoich słów.
Gdyby sobie to uświadomił, to byłby pewnie porządnie przestraszony.

10 komentarzy:

  1. Rozdział jak zwykle genialny. Na poczatku przeszkadzalo mi to, ze tak malo w nim Hermiony, ale teraz to bez znaczenia. Ciesze sie,ze pojawil sie Tomas i jestem ciekawa jaka jaka role odegra w zyciu bohaterow. Mam wrazenie,ze powoli rozkwita uczucie Draco do Hermiony. A moze tylko mi się wydaje ? Obym się nie mylila. Mam nadzieje,ze szybko pojawi sie kolejny rozdzial. Niecierpliwie czekam. Pozdrawiam, Twoja najwierniejsza czytelniczka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, jak zawsze można na Ciebie liczyć! Mam dylemat czy dodać jeden rozdział gigant (ok.15-20 stron w wordzie) czy dwa mniejsze :/ O uczuciach nic nie napiszę, bo nie chcę spojlerować :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zwracam honor rzeczywiście wyjątkowo czysty szpital Polowy Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Pod koniec napisałaś "już wiele Azy" zamiast "już wiele razy" :)

    OdpowiedzUsuń
  5. cooo ?!?!? ej nie .. boże ale mieszasz mam nadziej że ten paraliż to tylko chwilowo .. no oni mają mieć dzieci nooo !! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Robi się romatico :) Miałam lecieć do Warszawy, ale po co, lepiej czytać twój blog ;P

    OdpowiedzUsuń
  7. Czyżby nasz Pan Arystokrata stał się ofiarą pedofilii, a później homoseksualistą? I zaczyna mu serce bić dla Hermiony? No, no coraz bardziej mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń