23 kwietnia 2015

Szach i mat, Kochanie X


Rozdział X

 ***
     W ostatniej chwili poczuł, że coś jest nie tak. Resztkami sił wysłał do tyłu, na oślep niewerbalne zaklęcie i to go uratowało. Zakradający się człowiek albo nie był czarodziejem, albo był jednym z tych co nie posiadali już różdżek, bo miał zamiar zaatakować go nożem. Harry wyczarował jeszcze magiczne więzy i stracił przytomność.
     Obudził się w wielkim namiocie. Rozejrzał się z niepokojem, przeczuwając, że nadchodzi przełom w jego życiu.  Mimo licznych ran usiłował się podnieść. Nie dał rady i bynajmniej nie było to winą jego fizycznego stanu. Przed oczami miał majaki. Wydarzenia teraźniejszej bitwy mieszały się z zawodową przeszłością i latami młodzieńczymi. Mógł przysiąść, że widzi zbliżającego się Quirrella. Opadł na poduszki próbując odpędzić zbliżający się do niego mrok. Stracił przytomność.
     Wybudzał się już po raz kolejny. W głowie Harry’ego dudniło i huczało, piersi dławił mu krzyk. Wiedział, że powinien był się pozbierać, minister  potrzebował ludzi, a on był jednym z najlepszych. Gdy ocknął się na dobre, stwierdził, że wszystkie fizyczne rany zniknęły, mógł walczyć dalej. Znów kilka tygodni, a może i miesięcy życia, które i tak od początku sprawiało mu niezasłużone cierpienie, zostanie przeznaczone na walkę. Tylko tym razem nie wiedział jaki jest jej cel? Po co to wszystko? Mógł siedzieć w Londynie, rozwiązywać mniejsze i większe zagadki świata czarodziejów, a wieczorem wracać do przytulnego mieszkania, do czekającej na niego Ginny, do przyjaciół i znajomych. W tej chwili, po raz pierwszy w swoim życiu chciał uciec. Już postanowił. – Chcę opuścić to miejsce, muszę stąd odejść! – myślał. – Ale nie  na wojnę. Nie do brudu, błota i chorób, nie do ludzi, którzy nic mnie nie obchodzą i ja również dla nich nic nie znaczę. Chcę do domu! Mam dosyć rozkazów. Słuchać rozkazów, wydawać rozkazy... Tu nie mam dokąd pójść, nigdzie nie mogę być w pełni sobą. Tylko przy Ginny czuję się bezpiecznie, tylko przy niej nie muszę nic udawać. Wreszcie wiem, co powinienem zrobić ze swoim życiem. Czemu tak długo z tym zwlekałem? Ale teraz jestem tutaj, a tu jest tylko wojna…wojna…wojna…
 –  Nieee!
Usłyszał swój własny rozdzierający ciszę krzyk. Krzyczał i krzyczał, aż rozbolały go płuca. Piekło go w piersiach prawie tak, jak podczas drugiego zadania Turnieju Trójmagicznego, gdy połknął już skrzeloziele a nie zanurzył się jeszcze w wodzie. Tym razem też walczył, ale teraz jakby pragnął wydobyć się ze studni wbrew istotom, które chciały zatrzymać go na jej dnie. Były gorsze niż trytony i było ich całe mrowie, też wołały i wrzeszczały, ale jego krzyk był silniejszy. Nagle uświadomił sobie, że miał spętane nogi, ręce związane na plecach, czuł, że łzy płyną mu po policzkach. Wstydził się, ale nie potrafił ich powstrzymać.
     Powoli wszystko wokół niego ucichło.
     Przy jego łóżku siedział lekarz, twardy, zaprawiony w bojach mężczyzna, który nigdy, nie patrzył przez palce na swoich pacjentów. Teraz jednak widział wyraźnie, że sprawa jest poważna. Oczywiście wiedział z kim ma do czynienia. Sławny Harry Potter. Ten człowiek nie mógł udawać, nie on, ten który pokonał samego Voldemorta. Wyglądało na to, że czara goryczy właśnie się przelała i psychika tego młodego mężczyzny nie jest już w stanie więcej znieść. Lekarz wiedział, że Potter został aurorem na specjalnych warunkach, podobnie jak Malfoy czy Weasley. Było o tym głośno jednak każdy z uznaniem patrzył na decyzję ministra. Kto bardziej jak nie ci trzej zasługiwali na coś takiego? Przecież każdy z nich dokonał w pojedynkę więcej niż w pełni wykwalifikowani aurorzy po roku służby razem wzięci. Ale jeden z nich już najprawdopodobniej nigdy nie wróci do zadań w terenie, drugiemu najwyraźniej przyszło walczyć z sobie tylko znanymi demonami, a o trzecim lekarz jeszcze nic nie słyszał, co w tej sytuacji było dobrym omenem.
– I jak, Potter? Czy możemy już porozmawiać spokojnie? Co się z tobą dzieje?
Harry’emu nie udało się wydobyć z siebie normalnego głosu, szepnął tylko:
 –  Tyle lat. Odkąd skończyłem jedenaście lat, żyję życiem, które znienawidziłem od pierwszej chwili. Nie mam już więcej sił. Mam dość przemocy, dość krwi i bólu. A wcześniej też mnie nie rozpieszczano. Ile w stanie jest znieść człowiek?
Lekarz tego nie skomentował, rzeczowo ponowił pytanie:
 –  Co było przyczyną załamania?
 –  Coś się wydarzyło...  –  zaczął mówić z wahaniem. – Nim mnie tu przeniesiono. Walczyłem zacięcie, jak zawsze, ale zdałem sobie sprawę, że przestaję był wierny swoim postanowieniom. Nigdy nie zabijam gdy nie muszę. Nie lubię sprawiać bólu i cierpienia gdy nie jest to konieczne, a ta walka jest przecież bez najmniejszego sensu. Czy ktoś w ogóle wie o co tak naprawdę walczymy? Wracając… gdy skutecznie się broniłem, zacząłem odczuwać satysfakcję. Mą duszę wypełniał triumf gdy zobaczyłem skatowanego przeciwnika, jego krew wsiąkała w ziemię po której ja chodziłem. Ogarnęła mnie dziwna fascynacja. Pan Śmierci…Insygnia…bitwa. Przerażony swoimi myślami straciłem czujność. Chciał mnie zaatakować wbijając nóż w plecy. Zabiłem go.
 –  To naturalne, że musiałeś tak uczynić  –  uspokoił mężczyzna chorego. – Ale co my z tobą zrobimy, chłopcze? Jutro aurorzy przenoszą się, a ty nie jesteś w odpowiedniej formie, by walczyć. To czego byliśmy tu świadkami nie wygląda zachęcająco. Szczerze mówiąc, to poważnie się o ciebie niepokoję.
Z potoku słów skierowanych w jego stronę, wyłowił tylko jeden fakt. Harry’ego ze strachu ogarnęła fala mdłości. Ma zostać tu sam w tym przeklętym miejscu?
 –  Mogę jechać  –  powiedział ochryple.  –  Nie zostawiajcie mnie w tym piekle. Mogę ruszać z wami. Jestem już spokojny.
Lekarz popatrzył na niego z powątpiewaniem.
 –  Tak, ośmielę się twierdzić, że w twoim wypadku tych wydarzeń było zdecydowanie za dużo. Bywają aurorzy, którzy nie widzieli swego domu od kilkunastu lat, ciągle w podróży, ciągle w ferworze walki, ale oni są ulepieni z innej gliny. Ty z pewnością nie jesteś urodzonym aurorem, nie takim,  nie! Jesteś kimś innym, Merlin jeden wie, kim. Nie sądzę, aby armia miała z ciebie jeszcze jakiś pożytek. Jesteś stworzony do innych zadań, może nawet ważniejszych. Postaramy się, byś wrócił do domu.
 – Nie będzie więc dalszej wyprawy?
 –  Nie dla ciebie.
Potter opadł na łóżko.
 –  Dzięki ci, Merlinie!
 –  Aha, a więc zostałem Merlinem – gorzko uśmiechnął się lekarz. – Na ogół inaczej mnie nazywają. Będziesz miał towarzystwo. Malfoy jest ciężko ranny i na pewno też nie wróci już na front.
– Co z nim?! Przeżyje?
– Powinien, ale aurora już z niego nie będzie.
Wezwał kilku mężczyzn.
 – Rozwiążcie go teraz. Kryzys minął.
 
***
     Kolejne dni przemijały na długich rozmowach z Malfoyem. Obaj cieszyli się, że w tak beznadziejnej sytuacji mają towarzystwo. Zastanawiali się też jak wygląda sytuacja na zewnątrz, ale jeżeli mieliby być szczerzy, to niewiele ich to teraz interesowało. Obaj chcieli wrócić jak najszybciej do domu, choć każdy z innego powodu.
     Nie mieli teraz żadnych obowiązków. Malfoya główny lekarz spisał już na straty. Draco, nie mając nic do stracenia, błagał Tomasa o pomoc, a ten mu ulegał. Wielokrotnie próbował usunąć kulę, ale za każdym razem musiał dać za wygraną. Draco więc nie nadawał się do niczego poza krótkimi pogawędkami, a i po tak znikomym wysiłku tracił siły na długo. Potter natomiast, nie był w stanie nic robić, bo nie pozwalał mu na to mur  zamroczenia, który otoczył jego myśli i zmysły. Wolność kusiła obietnicami, czasami nawet śmiał się niepewnie z żartów Malfoya, ale był jakby nieobecny duchem. Jego dotychczasowe życie jawiło mu się jak sen, w którym wszystko rozgrywa się w zwolnionym tempie. Zawsze czuł, że naprawdę żyje tylko przez krótkie szybko mijające chwile. Jego przyjaźń z Draconem jeszcze się pogłębiła, bo obaj znaleźli wspólne mianowniki w swojej przeszłości i jak nikt zaczęli się rozumieć. W gąszczu wyrzeczeń i rozpaczy, rodziło się między nimi coś, czego żaden z nich się nie spodziewał.
     Pewnego dnia odwiedził ich Ron i oświadczył, że ma dość. Pożarł się niemiłosiernie z ministrem i został nawet oskarżony o niesubordynację, ale jak się wyraził Rudzielec, gwizdał na to. Nie mógł już patrzeć na cierpienie niewinnych osób, tylko po to żeby zaspokoić chore ambicje Kingsleya, określił dość jasno swoje oczekiwania i pozostawił ministra z gorzkim poczuciem niezrozumienie i bezradności. Komu jak komu, ale jednemu ze Złotej Trójki niewiele mógł rozkazać. Doskonale wiedział, że wystarczyłoby jedno słowo któregos z nich i jego reputacja zostałaby nieodwracalnie nadszarpnięta.
     Był już październik, gdy pierwszy transport rannych mógł nareszcie wyruszyć do Wielkiej Brytani. Była to dość skomplikowana operacja i Ron wykorzystał swoje wpływy aby móc wrócić do domu, jednocześnie tłumacząc się chęcią opieki nad przyjacielem. Wśród odjeżdżających do punktu teleportacyjnego aurorów znaleźli się więc słynny Harry Potter i jego przyjaciel Ron Weasley. Draco Malfoy natomiast musiał jeszcze przez jakiś czas pozostać w obozie. Tomas, który teraz pod nieobecność głównego uzdrowiciela towarzyszącego ministrowi w dalszej misji, przejął dowodzenie, bał się go poruszyć. Obiecał Draconowi, że wyśle go do domu z następnym transportem. Nikt jednak nie był w stanie przewidzieć, kiedy wojenne szczęście się odwróci i minister pójdzie po rozum do głowy pozwalając wszystkim na odwrót.
 
***
     Dwa tygodnie później Harry i Ron szczęśliwie powrócili do domu.
     Natomiast Tomas w poczuciu obowiązku, kreśląc kilka suchych słów, poinformował Hermionę o paraliżu Malfoya i ostrzegł, że nie powinna oczekiwać poprawy. Sam Draco napisał list, który nią wstrząsnął i rozwścieczył na dobre.
 „Granger
Wiesz, że możesz znowu być Granger? Jeżeli tylko tego chcesz, możesz odzyskać zasłużoną wolność. Nie mam już prawa dłużej Cię zatrzymywać, skoro oba powody naszego małżeństwa przestały istnieć. Ty straciłaś dziecko i mogłabyś przecież ponownie wyjść za mąż, za kogoś bardziej wartościowego niż ja. Nie obawiaj się, nigdy nie będę już w stanie nawiązać żadnych godnych pożałowania stosunków, które by naraziły na szwank moją reputację, więc i ten problem rozwiązał się sam. Jestem tylko trochę bardziej świadomy od warzyw, których nie znosisz. Zresztą, czy teraz nadal będzie Cię interesować mój los? Leżę tu nikomu niepotrzebny. Choć moja dusza rwie się do wielkich czynów, ciało jej nie słucha.
Nie chcę być więcej przyczyną kłopotów, nie dla Ciebie, bo i tak za wiele poświęciłaś dla kogoś, kto nigdy na Ciebie nie zasługiwał.
M.”
     Hermiona nie mogła mu odpowiedzieć, ponieważ nie wiedziała, jak długo jeszcze szpital pozostanie w tym samym miejscu. Zresztą nawet jakby wiedziała, to przecież nie miała sposobu, żeby dostarczyć mu list, nie chciała znowu narażać Ogryzka a ani Harry, ani Ron nie chcieli łamać przysięgi i zdradzać zabezpieczenia, którymi był otoczony obóz. Stwierdzili, że z odpowiedzią może poczekać, w liście zapewne nie było nic pilnego. Po dłuższym zastanowieniu przyjęła, że to jednak bardzo dobrze, iż nie jest jej dane odpisać, bo czuła się tak rozgoryczona jego słowami, że nie panowała nad sobą i mogło się to skończyć bardzo nieprzyjemnie.  Dla Malfoya. Teraz  zmuszona była czekać, niecierpliwa i do głębi zraniona. Za każdym razem, było więcej słów przez które przychodziło jej cierpieć, a ona nie bacząc na nic, czekała na kolejne ciosy od niego. Wiedziała co to może oznaczać, ale nie była tak odważna, żeby raz jeszcze wypowiedzieć na głos to, co dyktowało jej serce. Jedyne na co się zdobyła, to wyprawienie z powrotem do domu Narcyzy. W sumie nie było to takie trudne, bo starsza z pań Malfoy, nie miała już wystarczających argumentów, ponieważ jej synowa z dnia na dzień czuła się coraz lepiej, a Lucjusz zaczął się tej wizycie przyglądać z charakterystyczną dla siebie podejrzliwością. Żeby nie wzbudzać w mężu niepotrzebnego niepokoju, Narcyza wreszcie postanowiła wyjechać, wymuszając przy tym obietnicę, że w razie jakichś wieści lub potrzeby pomocy, Hermiona do niej napisze.
     Harry, Ron i Ginny spędzili w Malfoy Manor kilka tygodni, by dotrzymać Hermionie towarzystwa i wesprzeć w trudnej sytuacji. Jednocześnie Harry’emu przydała się taka odskocznia i głos rozsądku przyjaciółki, żeby naprawdę zacząć wracać do zdrowia. Wszyscy czuli, że sprawa Harry’ego jest poważniejsza niż wydaje się z pozoru i dużo pracy wszyscy muszą włożyć, żeby go odzyskać. Potter na koniec zachował się trochę niefrasobliwie, opowiadając Hermionie o niezwykłej przyjaźni między Draconem i Tomasem, co sprawiło, że potem ona nie mogła w nocy zasnąć. Opanowały ją niechciane myśli, wstała więc i nerwowo przebiegała puste teraz pokoje w ogromnym domu. Dobrze, że Albert i skrzaty byli obecni w rezydencji, bo inaczej oszalałaby z niepokoju. W końcu postąpiła tak, jak zwykle robił Draco, kazała pozamykać wszystkie drzwi i okiennice, sama pogasiła wszystkie światła i zamknęła się w małżeńskiej sypialni. To przywróciło jej choć w pewnym stopniu poczucie bezpieczeństwa. Służba patrzyła na to z niemym niepokojem. Lubili Hermione i martwili się o jej stan. Najpierw mąż wyjechał na bliżej nieokreśloną misję, potem straciła dziecko aż wreszcie dotarła do niej wiadomość o kalectwie małżonka. Wcześniej przecież też nie było kolorowo. Jedynie kilka względnie spokojnych tygodni było ich udziałem, a to zdecydowanie źle wpłynęło na nerwy młodej pani.
     Była teraz sama. Nikt nie wiedział, czy Draco kiedykolwiek wróci do domu. Ta cała misja, była niepowodzeniem od początku do końca i nie było pewności co jeszcze przyniesie. Wiedziała od Harry’ego i Rona, a również od Tomasa, że wyprawa zebrała krwawe żniwo. Jeśli jej mąż wróci... to może pozostanie przykuty na zawsze do łóżka. Była przygotowana na to, że wtedy wszystkie jego niezbyt chwalebne cechy, które znała z przeszłości, uderzą ze zdwojoną siłą. Ona by to zniosła, ale nie w sytuacji, gdy jego myśli będą przy kimś, kto jest jej mimo wszystko tak bliski, przy Tomasie. Ta niepewność była nie do zniesienia. Czy straciła go już na zawsze?

3 komentarze:

  1. Genialny rozdział,naprawdę. Uwielbiam pisaną przez Ciebie historię. Wiem,że mówiłam Ci to już setki razy,ale znów musiałam to zrobić. Za każdym razem z niecierpliwością czekam na kolejną część. Martwi mnie trochę sprawa Malfoy'a. Mówię zarówno o jego paraliżu,jak i o przyjazni z Tomasem. Mam nadzieję,że wszystko w jakims stopniu się ułoży. Jestem ciekawa co przyniesie ta historia i co przygotowałaś dla nas,czytelników. Nie pozostaje mi nic innego,niż oczekiwanie na dalsze rozdziały. Życzę weny. No, i pamiętaj,że Cię uwielbiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla Ciebie Kobieto, to aż chce się pisać. Nie bój nic, ja uwielbiam happy endy ;)

      Usuń