Rozdział X
W ostatniej chwili poczuł, że coś jest nie tak. Resztkami
sił wysłał do tyłu, na oślep niewerbalne zaklęcie i to go uratowało.
Zakradający się człowiek albo nie był czarodziejem, albo był jednym z tych co
nie posiadali już różdżek, bo miał zamiar zaatakować go nożem. Harry wyczarował
jeszcze magiczne więzy i stracił przytomność.
Obudził się w wielkim namiocie. Rozejrzał się z niepokojem, przeczuwając,
że nadchodzi przełom w jego życiu. Mimo
licznych ran usiłował się podnieść. Nie dał rady i bynajmniej nie było to winą
jego fizycznego stanu. Przed oczami miał majaki. Wydarzenia teraźniejszej bitwy
mieszały się z zawodową przeszłością i latami młodzieńczymi. Mógł przysiąść, że
widzi zbliżającego się Quirrella. Opadł na poduszki próbując odpędzić
zbliżający się do niego mrok. Stracił przytomność.
Wybudzał się już po raz kolejny. W głowie Harry’ego dudniło
i huczało, piersi dławił mu krzyk. Wiedział, że powinien był się pozbierać,
minister potrzebował ludzi, a on był
jednym z najlepszych. Gdy ocknął się na dobre, stwierdził, że wszystkie
fizyczne rany zniknęły, mógł walczyć dalej. Znów kilka tygodni, a może i
miesięcy życia, które i tak od początku sprawiało mu niezasłużone cierpienie, zostanie przeznaczone na walkę. Tylko tym
razem nie wiedział jaki jest jej cel? Po co to wszystko? Mógł siedzieć w
Londynie, rozwiązywać mniejsze i większe zagadki świata czarodziejów, a
wieczorem wracać do przytulnego mieszkania, do czekającej na niego Ginny, do
przyjaciół i znajomych. W tej chwili, po raz pierwszy w swoim życiu chciał
uciec. Już postanowił. – Chcę opuścić to miejsce, muszę stąd odejść! – myślał.
– Ale nie na wojnę. Nie do brudu, błota
i chorób, nie do ludzi, którzy nic mnie nie obchodzą i ja również dla nich nic
nie znaczę. Chcę do domu! Mam dosyć rozkazów. Słuchać rozkazów, wydawać rozkazy...
Tu nie mam dokąd pójść, nigdzie nie mogę być w pełni sobą. Tylko przy Ginny
czuję się bezpiecznie, tylko przy niej nie muszę nic udawać. Wreszcie wiem, co powinienem
zrobić ze swoim życiem. Czemu tak długo z tym zwlekałem? Ale teraz jestem tutaj,
a tu jest tylko wojna…wojna…wojna…
– Nieee!
Usłyszał swój własny rozdzierający ciszę krzyk. Krzyczał i
krzyczał, aż rozbolały go płuca. Piekło go w piersiach prawie tak, jak podczas
drugiego zadania Turnieju Trójmagicznego, gdy połknął już skrzeloziele a nie
zanurzył się jeszcze w wodzie. Tym razem też walczył, ale teraz jakby pragnął
wydobyć się ze studni wbrew istotom, które chciały zatrzymać go na jej dnie.
Były gorsze niż trytony i było ich całe mrowie, też wołały i wrzeszczały, ale
jego krzyk był silniejszy. Nagle uświadomił sobie, że miał spętane nogi, ręce
związane na plecach, czuł, że łzy płyną mu po policzkach. Wstydził się, ale nie
potrafił ich powstrzymać.
Powoli wszystko wokół niego ucichło.
Przy jego łóżku siedział lekarz, twardy, zaprawiony w bojach
mężczyzna, który nigdy, nie patrzył przez palce na swoich pacjentów. Teraz
jednak widział wyraźnie, że sprawa jest poważna. Oczywiście wiedział z kim ma
do czynienia. Sławny Harry Potter. Ten człowiek nie mógł udawać, nie on, ten
który pokonał samego Voldemorta. Wyglądało na to, że czara goryczy właśnie się
przelała i psychika tego młodego mężczyzny nie jest już w stanie więcej znieść.
Lekarz wiedział, że Potter został aurorem na specjalnych warunkach, podobnie
jak Malfoy czy Weasley. Było o tym głośno jednak każdy z uznaniem patrzył na
decyzję ministra. Kto bardziej jak nie ci trzej zasługiwali na coś takiego?
Przecież każdy z nich dokonał w pojedynkę więcej niż w pełni wykwalifikowani
aurorzy po roku służby razem wzięci. Ale jeden z nich już najprawdopodobniej
nigdy nie wróci do zadań w terenie, drugiemu najwyraźniej przyszło walczyć z
sobie tylko znanymi demonami, a o trzecim lekarz jeszcze nic nie słyszał, co w
tej sytuacji było dobrym omenem.
– I jak, Potter? Czy możemy już porozmawiać spokojnie? Co
się z tobą dzieje?
Harry’emu nie udało się wydobyć z siebie normalnego głosu,
szepnął tylko:
– Tyle lat.
Odkąd skończyłem jedenaście lat, żyję życiem, które znienawidziłem od pierwszej
chwili. Nie mam już więcej sił. Mam dość przemocy, dość krwi i bólu. A
wcześniej też mnie nie rozpieszczano. Ile w stanie jest znieść człowiek?
Lekarz tego nie skomentował, rzeczowo ponowił pytanie:
– Co było
przyczyną załamania?
– Coś się
wydarzyło... – zaczął mówić z
wahaniem. – Nim mnie tu przeniesiono. Walczyłem zacięcie, jak zawsze, ale
zdałem sobie sprawę, że przestaję był wierny swoim postanowieniom. Nigdy nie
zabijam gdy nie muszę. Nie lubię sprawiać bólu i cierpienia gdy nie jest to
konieczne, a ta walka jest przecież bez najmniejszego sensu. Czy ktoś w ogóle
wie o co tak naprawdę walczymy? Wracając… gdy skutecznie się broniłem, zacząłem
odczuwać satysfakcję. Mą duszę wypełniał triumf gdy zobaczyłem skatowanego
przeciwnika, jego krew wsiąkała w ziemię po której ja chodziłem. Ogarnęła mnie
dziwna fascynacja. Pan Śmierci…Insygnia…bitwa. Przerażony swoimi myślami
straciłem czujność. Chciał mnie zaatakować wbijając nóż w plecy. Zabiłem go.
– To naturalne,
że musiałeś tak uczynić – uspokoił
mężczyzna chorego. – Ale co my z tobą zrobimy, chłopcze? Jutro aurorzy przenoszą
się, a ty nie jesteś w odpowiedniej formie, by walczyć. To czego byliśmy tu
świadkami nie wygląda zachęcająco. Szczerze mówiąc, to poważnie się o ciebie
niepokoję.
Z potoku słów skierowanych w jego stronę, wyłowił tylko
jeden fakt. Harry’ego ze strachu ogarnęła fala mdłości. Ma zostać tu sam w tym
przeklętym miejscu?
– Mogę
jechać – powiedział
ochryple. – Nie zostawiajcie mnie
w tym piekle. Mogę ruszać z wami. Jestem już spokojny.
Lekarz popatrzył na niego z powątpiewaniem.
– Tak, ośmielę
się twierdzić, że w twoim wypadku tych wydarzeń było zdecydowanie za dużo.
Bywają aurorzy, którzy nie widzieli swego domu od kilkunastu lat, ciągle w
podróży, ciągle w ferworze walki, ale oni są ulepieni z innej gliny. Ty z
pewnością nie jesteś urodzonym aurorem, nie takim, nie! Jesteś kimś innym, Merlin jeden wie, kim.
Nie sądzę, aby armia miała z ciebie jeszcze jakiś pożytek. Jesteś stworzony do
innych zadań, może nawet ważniejszych. Postaramy się, byś wrócił do domu.
– Nie będzie więc dalszej
wyprawy?
– Nie dla
ciebie.
Potter opadł na łóżko.
– Dzięki ci,
Merlinie!
– Aha, a więc
zostałem Merlinem – gorzko uśmiechnął się lekarz. – Na ogół inaczej mnie
nazywają. Będziesz miał towarzystwo. Malfoy jest ciężko ranny i na pewno też
nie wróci już na front.
– Co z nim?! Przeżyje?
– Powinien, ale aurora już z niego nie będzie.
Wezwał kilku mężczyzn.
– Rozwiążcie go
teraz. Kryzys minął.
***
Kolejne dni przemijały na długich rozmowach z Malfoyem. Obaj
cieszyli się, że w tak beznadziejnej sytuacji mają towarzystwo. Zastanawiali
się też jak wygląda sytuacja na zewnątrz, ale jeżeli mieliby być szczerzy, to
niewiele ich to teraz interesowało. Obaj chcieli wrócić jak najszybciej do
domu, choć każdy z innego powodu.
Nie mieli teraz żadnych obowiązków. Malfoya główny lekarz
spisał już na straty. Draco, nie mając nic do stracenia, błagał Tomasa o pomoc,
a ten mu ulegał. Wielokrotnie próbował usunąć kulę, ale za każdym razem musiał
dać za wygraną. Draco więc nie nadawał się do niczego poza krótkimi pogawędkami,
a i po tak znikomym wysiłku tracił siły na długo. Potter natomiast, nie był w
stanie nic robić, bo nie pozwalał mu na to mur zamroczenia, który otoczył jego myśli i
zmysły. Wolność kusiła obietnicami, czasami nawet śmiał się niepewnie z żartów Malfoya,
ale był jakby nieobecny duchem. Jego dotychczasowe życie jawiło mu się jak sen,
w którym wszystko rozgrywa się w zwolnionym tempie. Zawsze czuł, że naprawdę
żyje tylko przez krótkie szybko mijające chwile. Jego przyjaźń z Draconem
jeszcze się pogłębiła, bo obaj znaleźli wspólne mianowniki w swojej przeszłości
i jak nikt zaczęli się rozumieć. W gąszczu wyrzeczeń i rozpaczy, rodziło się
między nimi coś, czego żaden z nich się nie spodziewał.
Pewnego dnia odwiedził ich Ron i oświadczył, że ma dość.
Pożarł się niemiłosiernie z ministrem i został nawet oskarżony o niesubordynację,
ale jak się wyraził Rudzielec, gwizdał na to. Nie mógł już patrzeć na
cierpienie niewinnych osób, tylko po to żeby zaspokoić chore ambicje Kingsleya,
określił dość jasno swoje oczekiwania i pozostawił ministra z gorzkim poczuciem
niezrozumienie i bezradności. Komu jak komu, ale jednemu ze Złotej Trójki niewiele
mógł rozkazać. Doskonale wiedział, że wystarczyłoby jedno słowo któregos z nich
i jego reputacja zostałaby nieodwracalnie nadszarpnięta.
Był już październik, gdy pierwszy transport rannych mógł
nareszcie wyruszyć do Wielkiej Brytani. Była to dość skomplikowana operacja i
Ron wykorzystał swoje wpływy aby móc wrócić do domu, jednocześnie tłumacząc się
chęcią opieki nad przyjacielem. Wśród odjeżdżających do punktu teleportacyjnego
aurorów znaleźli się więc słynny Harry Potter i jego przyjaciel Ron Weasley. Draco
Malfoy natomiast musiał jeszcze przez jakiś czas pozostać w obozie. Tomas,
który teraz pod nieobecność głównego uzdrowiciela towarzyszącego ministrowi w
dalszej misji, przejął dowodzenie, bał się go poruszyć. Obiecał Draconowi, że
wyśle go do domu z następnym transportem. Nikt jednak nie był w stanie
przewidzieć, kiedy wojenne szczęście się odwróci i minister pójdzie po rozum do
głowy pozwalając wszystkim na odwrót.
***
Dwa tygodnie później Harry i Ron szczęśliwie powrócili do
domu.
Natomiast Tomas w poczuciu obowiązku, kreśląc kilka suchych słów, poinformował Hermionę
o paraliżu Malfoya i ostrzegł, że nie powinna oczekiwać poprawy. Sam Draco
napisał list, który nią wstrząsnął i rozwścieczył na dobre.
„Granger
Wiesz, że możesz znowu
być Granger? Jeżeli tylko tego chcesz, możesz odzyskać zasłużoną wolność. Nie
mam już prawa dłużej Cię zatrzymywać, skoro oba powody naszego małżeństwa
przestały istnieć. Ty straciłaś dziecko i mogłabyś przecież ponownie wyjść za
mąż, za kogoś bardziej wartościowego niż ja. Nie obawiaj się, nigdy nie będę
już w stanie nawiązać żadnych godnych pożałowania stosunków, które by naraziły
na szwank moją reputację, więc i ten problem rozwiązał się sam. Jestem tylko
trochę bardziej świadomy od warzyw, których nie znosisz. Zresztą, czy teraz nadal
będzie Cię interesować mój los? Leżę tu nikomu niepotrzebny. Choć moja dusza
rwie się do wielkich czynów, ciało jej nie słucha.
Nie
chcę być więcej przyczyną kłopotów, nie dla Ciebie, bo i tak za wiele
poświęciłaś dla kogoś, kto nigdy na Ciebie nie zasługiwał.
M.”
Hermiona nie mogła mu odpowiedzieć, ponieważ nie wiedziała,
jak długo jeszcze szpital pozostanie w tym samym miejscu. Zresztą nawet jakby
wiedziała, to przecież nie miała sposobu, żeby dostarczyć mu list, nie chciała
znowu narażać Ogryzka a ani Harry, ani Ron nie chcieli łamać przysięgi i zdradzać zabezpieczenia, którymi był otoczony obóz. Stwierdzili, że z odpowiedzią może poczekać, w liście zapewne nie było nic pilnego. Po dłuższym zastanowieniu przyjęła, że to jednak bardzo
dobrze, iż nie jest jej dane odpisać, bo czuła się tak rozgoryczona jego
słowami, że nie panowała nad sobą i mogło się to skończyć bardzo nieprzyjemnie. Dla Malfoya. Teraz zmuszona była czekać, niecierpliwa i do głębi
zraniona. Za każdym razem, było więcej słów przez które przychodziło jej
cierpieć, a ona nie bacząc na nic, czekała na kolejne ciosy od niego. Wiedziała co to
może oznaczać, ale nie była tak odważna, żeby raz jeszcze wypowiedzieć na głos
to, co dyktowało jej serce. Jedyne na co się zdobyła, to wyprawienie z powrotem
do domu Narcyzy. W sumie nie było to takie trudne, bo starsza z pań Malfoy, nie
miała już wystarczających argumentów, ponieważ jej synowa z dnia na dzień czuła
się coraz lepiej, a Lucjusz zaczął się tej wizycie przyglądać z
charakterystyczną dla siebie podejrzliwością. Żeby nie wzbudzać w mężu
niepotrzebnego niepokoju, Narcyza wreszcie postanowiła wyjechać, wymuszając
przy tym obietnicę, że w razie jakichś wieści lub potrzeby pomocy, Hermiona do
niej napisze.
Harry, Ron i Ginny spędzili w Malfoy Manor kilka tygodni, by
dotrzymać Hermionie towarzystwa i wesprzeć w trudnej sytuacji. Jednocześnie Harry’emu
przydała się taka odskocznia i głos rozsądku przyjaciółki, żeby naprawdę zacząć
wracać do zdrowia. Wszyscy czuli, że sprawa Harry’ego jest poważniejsza niż
wydaje się z pozoru i dużo pracy wszyscy muszą włożyć, żeby go odzyskać. Potter
na koniec zachował się trochę niefrasobliwie, opowiadając Hermionie o
niezwykłej przyjaźni między Draconem i Tomasem, co sprawiło, że potem ona nie
mogła w nocy zasnąć. Opanowały ją niechciane myśli, wstała więc i nerwowo
przebiegała puste teraz pokoje w ogromnym domu. Dobrze, że Albert i skrzaty
byli obecni w rezydencji, bo inaczej oszalałaby z niepokoju. W końcu postąpiła
tak, jak zwykle robił Draco, kazała pozamykać wszystkie drzwi i okiennice, sama
pogasiła wszystkie światła i zamknęła się w małżeńskiej sypialni. To
przywróciło jej choć w pewnym stopniu poczucie bezpieczeństwa. Służba patrzyła
na to z niemym niepokojem. Lubili Hermione i martwili się o jej stan. Najpierw
mąż wyjechał na bliżej nieokreśloną misję, potem straciła dziecko aż wreszcie
dotarła do niej wiadomość o kalectwie małżonka. Wcześniej przecież też nie było
kolorowo. Jedynie kilka względnie spokojnych tygodni było ich udziałem, a to
zdecydowanie źle wpłynęło na nerwy młodej pani.
Była teraz sama. Nikt nie wiedział, czy Draco kiedykolwiek
wróci do domu. Ta cała misja, była niepowodzeniem od początku do końca i nie było pewności
co jeszcze przyniesie. Wiedziała od Harry’ego i Rona, a również od Tomasa, że
wyprawa zebrała krwawe żniwo. Jeśli jej mąż wróci... to może pozostanie przykuty
na zawsze do łóżka. Była przygotowana na to, że wtedy wszystkie jego niezbyt
chwalebne cechy, które znała z przeszłości, uderzą ze zdwojoną siłą. Ona by to
zniosła, ale nie w sytuacji, gdy jego myśli będą przy kimś, kto jest jej mimo
wszystko tak bliski, przy Tomasie. Ta niepewność była nie do zniesienia. Czy
straciła go już na zawsze?
Genialny rozdział,naprawdę. Uwielbiam pisaną przez Ciebie historię. Wiem,że mówiłam Ci to już setki razy,ale znów musiałam to zrobić. Za każdym razem z niecierpliwością czekam na kolejną część. Martwi mnie trochę sprawa Malfoy'a. Mówię zarówno o jego paraliżu,jak i o przyjazni z Tomasem. Mam nadzieję,że wszystko w jakims stopniu się ułoży. Jestem ciekawa co przyniesie ta historia i co przygotowałaś dla nas,czytelników. Nie pozostaje mi nic innego,niż oczekiwanie na dalsze rozdziały. Życzę weny. No, i pamiętaj,że Cię uwielbiam :*
OdpowiedzUsuńDla Ciebie Kobieto, to aż chce się pisać. Nie bój nic, ja uwielbiam happy endy ;)
UsuńCałe szczęście ♥♥♥
Usuń