Z przerażeniem
stwierdziła, że jej przyszli pacjenci, to ludzie z którymi nie wolno się
„bawić” w terapię. Ogarnęły ją tak potężne wątpliwości, że chciała uciec z tego
miejsca, nie oglądając się za siebie. Co tam jej marzenia. Jeżeli McGonagall
jej karierę uzależnia od powodzenia tego planu, to ona pasuje.
Przechodziła z pokoju, do
pokoju, słuchając głosu ordynatora, który streszczał to, co ona wbrew jego
świadomości już wiedziała. Nie przewidziała jednak, że co innego czytać o kimś
suche fakty, a co innego wysłuchać historii życia, patrząc tej osobie niemalże
w oczy.
Słuchała opowieści o
mężczyźnie, który w akcie desperacji spalił swój dom, ponieważ widział w nich
umarłych. Z domem spłonęła również jego rodzina. Na skutek załamania nerwowego,
trafił do psychiatryka zamiast do aresztu. Nie był typowym mordercą, był
człowiekiem, który nie poradził sobie ze swoim problemem i za późno zdał sprawę
z konsekwencji swoich działań.
Zamieniła kilka słów
z chłopcem, któremu wydawało się, że jest elfem. – Urocze dziecko – stwierdziła
w duchu, lecz wiedziała, że pod anielskim wyglądem, drzemie obca natura, która
zmusza go do chodzenia nago. Historia Alexa, a raczej elfów na których się
wzorował, przypominała jej dzieje skrzatów domowych. Wyraźnie było widać, że
chłopiec fascynuje się germańską odmianą elfów. Przypomniała sobie nawet
mugolską bajkę, chyba braci Grimm, o „Szewczyku i Elfach”. W tej historii elfy
mają tylko stopę wysokości, są nagie i (podobnie jak irlandzkie leprechauny)
robią buty. W ten sposób pomagają tytułowemu szewczykowi. Gdy zaś szewc
nagradza ich pracę ubrankami, elfy są zachwycone, zabierają rzeczy i znikają na
zawsze, zupełnie jak skrzaty domowe.
Kobieta ze stwierdzoną
schizofrenią, wzięła ją za swoją matkę. Hermiona, zaskoczona reakcją pacjentki,
nie od razu przypomniała sobie fakty dotyczące tej choroby. Z zaskoczeniem
obserwowała jak w jednej chwili normalność zmienia się w katatoniczne
pobudzenie, któremu towarzyszą dodatnie objawy w postaci urojeń.
Po wysłuchaniu opowieści o
pacjencie, którego nowotwór doprowadził do zaburzenia psychicznego, zwanego
manią, potrzebowała przerwy. Wyszła na zewnątrz i jak nigdy, zapaliła
papierosa, którym poczęstował ją ordynator. Krztusząc się kaszlem będącym
wynikiem papierosowego dymu wdzierającego do płuc, stwierdziła, że nie był to
najszczęśliwszy pomysł, jednak wytrzymała dzielnie, zachowując tym samym pozory
w miarę opanowanej osoby. Po kilkunastu minutach, zdecydowała się wrócić do
budynku.
Patrzyła teraz na
staruszkę, która próbowała założyć lalce wielkości rocznego dziecka, sukienkę.
Widziała z jaką czułością kobieta obraca plastikowe ciało, z jakim pietyzmem
zapina guziki zdecydowanie zbyt drobne dla jej pomarszczonych i zgrabiałych
palców. Patrzyła jak z niecierpliwością odgarnia z czoła biały kosmyk włosów,
który uparcie wraca na poprzednie miejsce. Słyszała jak babunia nuci lalce
kołysankę, lulając ją delikatnie w ramionach. Przypomniała sobie historię
choroby tej kobiety. Straciła maleńką wnuczkę. Oszalała z rozpaczy, obwiniając
się za niedopilnowanie dziecka. Słyszała jak ordynator opowiada, że tragedia
była o tyle większa, że to maleństwo było jedynym, wystaranym, wyczekanym
dzieckiem jej syna. Kobieta miała osiemdziesiąt trzy lata, a od piętnastu wciąż
i wciąż przeżywała tragedię straty. Nie miała nikogo, kto chciałby jej pomóc.
Jej mózg nie zarejestrował śmierci synowej, która popełniła samobójstwo, krótko
po wypadku swojej córki. Syn chował urazę tak głęboko, że nie odwiedził swojej
matki choćby raz. Pewnie nawet nie wiedział, czy ona jeszcze żyje. Obwiniał ją
nie tylko o stratę jedynej córki, ale również o śmierć żony. Szczęściem w
nieszczęściu był fakt, że umysł staruszki zatrzymał się prawie szesnaście lat
temu. W jej mniemaniu, ukochana wnusia wciąż żyła, a babcia mogła ją
pielęgnować i rozpieszczać. Ordynator wytłumaczył, że personel szpitala nie
wyprowadza pani Brink z błędu. Każdy pielęgnuje w niej żywe nadal wspomnienia,
bojąc się obudzić w kobiecie teraźniejszość. Hermiona choć przyznała mu
oficjalnie rację, to w duchu czuła narastający sprzeciw. Otoczenie szło na
łatwiznę, pozwalając żyć w obłąkaniu. Nie znała się na ludzkiej psychice, ale
wydawało jej się, że przepracowanie problemu byłoby lepszym rozwiązaniem. Tej
kobiecie należała się namiastka normalnego życia, możliwość żałoby i pogodzenia
z przeszłością. Ale kim ona jest, żeby decydować, co jest lepsze dla innych?
Przyszła tu w pogoni za marzeniami. Nie miała pojęcia co zrobi, gdy odkryje, że
stan jej dawnego wroga jest podobny do stanu innych pacjentów, których dziś
poznała. Przecież nie może grzebać mu w mózgu!
– …niedoszły samobójca. Próbował rzucić się pod pociąg na dworcu
King Cross w Londynie, – z zadumy wyrwał ją ponownie dobiegający z oddali, głos
ordynatora – ledwo go odratowano. Zwykle nie mówi wiele, a to co już powie nie
ma większego sensu. Beznadziejny przypadek. – Kontynuował otwierając drzwi
kolejnej sali.
Zobaczyła mężczyznę,
siedzącego na parapecie dużego okna o łukowatym sklepieniu. Gdyby spotkała go
przypadkowo na ulicy, nigdy by nie poznała. Miał zapadnięte policzki, widocznie
przetłuszczone, długie blond włosy pozostawały splątane, a pusty, niewidzący
wzrok był skierowany gdzieś poza horyzont. To nie był człowiek, którego
pamiętała ze szkoły. Jego ubrania zwisające z resztek czegoś, co kiedyś było
ciałem, sugerowały, że jest bardzo chudy.
– Harry? Chciałbym ci przedstawić nową terapeutkę. To jest pani
Hermiona Granger i będziesz ją widywał trzy razy w tygodniu, chyba, że
poczujesz potrzebę częstszych zajęć. – Hermiona już otwierała usta, żeby
zaprotestować, słysząc w ustach ordynatora imię swojego przyjaciela, jednak w
porę z tego zrezygnowała. Ze strony Malfoya nie doczekała się żadnej reakcji,
co wzbudziło w niej niepokój i serię podejrzeń.
– Harry jest w tak koszmarnym stanie nie z naszej winy. A
przynajmniej, nie wyłącznie z naszej. Jest tutaj prawie rok i do tej pory,
nikomu nie udało się do niego dotrzeć. Nie znamy nawet jego nazwiska. Jedynie
imię jakoś z niego wydobyliśmy. Nie mamy też właściwie żadnej dokumentacji na
jego temat.
– To wyjaśnia, czemu nie zwróciłam na niego uwagi – pomyślała
Hermiona.
– Jedyne co udało nam się ustalić, to fakt, że najwyraźniej nie
pamięta kim jest. Z pewnością nie jest to przypadek schizofrenii, choć wiele
symptomów by na to wskazywało. Czasami bywa agresywny, więc rozsądniej zostawić
go samego sobie. On decyduje kiedy chce skorzystać z prysznica i czy ma ochotę
uczestniczyć w terapii. W naszym szpitalu nie stosujemy środków nacisku, tym
bardziej, że w jego przypadku odnosi to odwrotny skutek do zamierzonego.
– Rozumiem. Pozwolę sobie jednak zapytać, w jaki sposób mam mu
pomóc skoro nie zmuszacie go do żadnej aktywności?
– Może wyjdźmy. Odpowiadając na pytanie, nie wiem. Jeżeli mam być
szczery, to jest pierwszy przypadek w mojej karierze, gdzie nie umiem ustalić
linii postępowania. Nie potrafię też określić celu trzymania go w tym miejscu.
Nasz szpital jest mały, ale dosyć dobrze finansowany. Nie stać nas jednak na
to, żeby trzymać kogoś z kim nie jesteśmy w stanie pracować. Mam ponad
dwudziestoletni staż pracy i umiem rozpoznać beznadziejne przypadki. Proszę się
jednak nie zniechęcać. Może uda się pani odkryć coś na co my nie wpadliśmy
podczas obserwacji.
– Zrobię wszystko co w mojej mocy. – Stwierdziła gorzko, myśląc o
nieracjonalnym podejściu władz szpitala do swoich pacjentów.
– Tak myślę. Przyda się nam nowe spojrzenie. Zaprowadzę teraz
panią do jej gabinetu. Proszę zapoznać się bardziej szczegółowo z kartoteką
pacjentów. Później może pani wrócić do domu. Oczekuję stawienia się w pracy, w
poniedziałek, więc ma pani dwa dni na obmyślenie planu terapii. Sądzę, że w
niektórych przypadkach, zmuszona będzie pani do prowadzenia zajęć
indywidualnie, jednak rozpiszemy to w jakiś sensowny sposób, żeby nie
kolidowało ze sobą. Umowę dostanie pani najprawdopodobniej we wtorek, jak
kadrowa wróci z urlopu. Czy ma pani jeszcze jakieś pytania?
– Chwilowo nic nie przychodzi mi do głowy.
– W takim razie, witam na pokładzie.
– Dziękuję, postaram się nie zawieść.
– Zobaczymy. Miłego dnia.
Stanęła przed drzwiami
gabinetu wskazanego przez ordynatora. Patrzyła na jego oddalającą się sylwetkę.
Gdy upewniła się, że zniknął z pola widzenia, weszła do swojego nowego
królestwa – jak w myślach nazywała pokój lekarski. Omiotła spojrzeniem
stosunkowo niewielką przestrzeń. Białe ściany sprawiały nieco odpychające wrażenie.
Stojąca w rogu kanapa, najwyraźniej miała już za sobą lata świetności. Wytarte
siedzenie obrotowego fotela, również nie zachęcało do spoczynku, jednak
Hermiona postanowiła usiąść przy biurku i przejrzeć jego zawartość. Poza
kanapą, fotelem na którym właśnie usiadła i biurkiem, w pokoju znajdował się
jeszcze regał z kilkoma, na wpół pustymi półkami, oraz maleńki stolik do kawy.
– Szału nie ma – pomyślała, przywołując w pamięci obraz swojego, może dość
skromnego – jednak w porównaniu z obecnym, znacznie okazalszego, – gabinetu w
Ministerstwie Magii. Wyciągnęła, ukrytą dotąd w rękawie żakietu, różdżkę i
rzuciła zaklęcie wyciszające. Wyjęła z torebki telefon komórkowy i wybrała
numer Harry’ego. Po pięciu sygnałach usłyszała włączającą się pocztę głosową,
co świadczyło o tym, że jej przyjaciel jest teraz w gmachu Ministerstwa Magii,
w którym najzwyczajniej w świecie, nie ma zasięgu.
– Hej, Harry – przywitała się po usłyszeniu dźwięku
sygnalizującego początek nagrywania wiadomości. – Mam mały problem. Właściwie,
to mam problem wielkości smoczego jaja, ale to nie teraz. Jak tylko odsłuchasz
wiadomość, chciałabym żebyś mi odnalazł wszystko co tylko będziesz w stanie, na
temat życia Malfoya w ciągu ostatnich dwóch lat. Okres od czerwca zeszłego roku
możesz pominąć, bo był już tutaj. To dosyć pilne. Zadzwoń jak tylko wyrwiesz
się z pracy. Tęsknię. Pa!
Odłożyła telefon na
biurko. Mogłaby skontaktować się z Ginny albo Luną, ale wiedziała, że obie są
jeszcze w pracy. Zadzwoni do nich wieczorem. Miała nadzieję, że Harry’emu
szybko uda się coś wyszperać, bo to co widziała przed sobą, niewiele jej
wyjaśniało. Przejrzała szybko pozostałe dokumenty dotyczące innych
podopiecznych i z ulgą stwierdziła, że reszta nie różni się istotnie od tego,
co wcześniej dostarczył jej Potter. Będzie musiała poprosić Rona i Neville’a o
pomoc przy ułożeniu planu terapii kolejnych pacjentów. Czuła, że postawione
zadanie, zaczyna powoli ją przerastać. Kompletnie nie rozumiała polityki szpitala.
Co to za dziwne zasady? Żadnych środków nacisku. Na pierwszy rzut oka widać
było, że niespecjalnie im zależy na leczeniu pacjentów. Albo inaczej, na
przywróceniu ich światu. Nie podzielała przekonania, że niektórych z nich,
trzeba zostawić w spokoju, jednak w porę przypomniała sobie, że nie przyjechała
tu zbawiać świat, tylko utorować drogę do spełnienia swoich planów. Szybko
zrobiła zdjęcia danych dotyczących Ślizgona i machnęła różdżką, cofając
wcześniej rzucone zaklęcie. Schowała wszystko do torebki i wciskając magiczny
atrybut ponownie w rękaw żakietu, wyszła z pokoju.
***
Minerwa McGonagall
siedziała w swoim owalnym gabinecie dyrektora, na siódmym piętrze. Biurko przed
nią zasłane było zwojami pergaminu. Sprawdzała prace domowe z transmutacji,
jakie dostarczyli jej szóstoklasiści. Przetarła oczy ze zmęczenia.
– Robie się na to za stara – mruknęła sama do siebie, łamiąc przy
tym pióro.
– Nonsens, jesteś w kwiecie wieku. Nie umniejszam jednak twojemu
zmęczeniu – powiedział uprzejmie portret Dumledore’a.
– Doceniam komplement, Albusie, jednak muszę przyznać, że nadmiar
obowiązków jest przytłaczający. Chyba powinnam udać się na emeryturę.
– Też coś. Nie możemy cię stracić. A co z posadą dla panny
Granger? Wytrzymaj jeszcze kilka miesięcy, a będziesz miała lżej.
– Albusie, rozmawialiśmy już o tym wiele razy. Nie wiem czy jej
nie wystraszyłam. Te warunki…
– Wiesz, jak bardzo ważne jest, aby ściągnęła tego chłopaka do
szkoły.
– To już mężczyzna. I wcale nie jestem przekonana, że to dobry
pomysł. Mogliśmy wysłać kogoś innego. Pamiętasz jak oni się nienawidzili?
Pomona opowiadała mi, że po szkole nic się nie zmieniło. Longbotom twierdzi, że
Granger może całkowicie zrezygnować, właśnie przez te wymagania. Nie wierzę w
to, nie mogła aż tak się zmienić, jednak jest we mnie niepokój, że nie da rady
powstrzymać swojego temperamentu i wszystkie starania pójdą na marne.
– Nie mieliśmy innego wyjścia. Malfoy powinien dostać szansę na
normalne życie, a tylko Hogwart jest w stanie mu to zapewnić. Musi odbudować
swoją reputację, szkoda, że sam o to niespecjalnie zabiega.
– Nic o tym nie wiemy. To tylko nasze domysły, Albusie.
– A o czym, twoim zdaniem, świadczy fakt, że przez prawie rok,
społeczność czarodziejów nie zainteresował fakt, że Draco zaginął? O czym
świadczą wydarzenia tuż przed zniknięciem? Malfoy nie jest typem samobójcy.
– Może masz rację. Nie rozumiem jednak, po co od razu obarczać nas
jego obecnością.
– Draco jest dobrym człowiekiem, Minerwo – wtrącił Snape ze
swojego portretu. – Zasługuje na nową szansę, a które miejsce na ziemi, nadaje
się na to lepiej niż Hogwart?
– To nie jest przytułek dla zbłąkanych śmierciożerców. Tu jest
szkoła!
– Jesteś po prostu uprzedzona – warknął Snape. – Do obecności
Granger nie wnosisz sprzeciwu.
– Panna Granger posiada odpowiednie przygotowanie i kwalifikacje,
dość, żeby wykładać magię.
– Malfoy też je posiada. Zawsze był dobry z eliksirów, nie
potrzebował uciekać się do oszustwa jak Potter.
– Teraz to ty jesteś uprzedzony, Severusie. Nie neguję zdolności
pana Malfoya, ale na Merlina, tu są dzieci. Każdy profesor powinien być w
stanie się nimi opiekować, a jeżeli Malfoy ma problemy z samym sobą, to nim się
trzeba zająć!
– Mówisz tak, jakby on pierwszy miał tyle wad – wtrącił Dumledore.
– Myślę, że nie muszę przypominać charakterów naszych drogich kolegów. W końcu
pan Malfoy nie jest Kwiryniuszem z Voldemortem, z tyłu głowy.
– Nie bądź śmieszny, Albusie. To nie są rozsądne argumenty.
– Cieszę się, że potrafię cię jeszcze rozbawić, Minerwo. Ufam
jednak, że pozwolisz chłopakowi spróbować.
– Oczywiście, inaczej nie stawiałabym tych chorych wymagań pannie
Granger. Ale wątpliwości chyba mogę mieć.
– Każdy może, moja droga, jednak nie powinny one przysłaniać nam
głównego celu.
– Głównym celem jest nauczanie magii. Jeżeli pan Malfoy się w tym
sprawdzi, nie rzeknę złego słowa. Jeżeli jednak będzie stwarzał problemy, nie
zawaham się go stąd usunąć. Nawet wtedy gdy nie będzie gotowy na zderzenie ze
światem zewnętrznym.
– Ty jesteś dyrektorem. My tylko doradzamy – Dumbledore posłał jej
dobrotliwy uśmiech. – Bądźmy dobrej myśli. Panna Granger ma lojalnych
przyjaciół, jeżeli wszystko pójdzie dobrze, od września grono nauczycielskie
powiększy się o troje zdolnych ludzi.
– Oby tak było. Jak na razie, to tylko Pomona może być spokojna o
swojego zastępcę. Swoją drogą, to trochę jej zazdroszczę. Spotkanie z
magizoologiem rangi Skamandera, to niezwykłe przeżycie. Sama chętnie
spotkałabym się z Emerikiem Switchem.
– Będziesz miała taką możliwość, jak tylko przestaniesz zajmować
się wszystkim na raz. Przywilejem dyrektora jest posiadanie czasu między innymi
na badania naukowe.
– Dobrze, już dobrze. Nie przekupujcie mnie. Przecież jestem
przekonana do waszego pomysłu. Inaczej nie pisałabym o tym pannie Granger. Po
prostu, boję się o uczniów.
– To czego najbardziej się boimy już nam się kiedyś przydarzyło.
– Żebyś wiedział Severusie, żebyś wiedział.
Żądam następnego rozdziału! Już nie mogę się doczekać :-D
OdpowiedzUsuńSię robi :D bardzo się cieszę z tak pozytywnego odbioru :) Rozdział następny pojawi się zapewne za kilka dni :)
UsuńBardzo ale to bardzo intrygujące opowiadanie mam nadzieje że będziesz je kontynuowała Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOczywiście i z tego co mi wiadomo, będzie ono najdłuższe z tych co pisałam i piszę :) Tradycyjnie jestem zadowolona z tego, że kogoś zainteresowało, cieszę się z każdego komentarza. Pozdrawiam
Usuń"Z zaskoczeniem obserwowała jak w jednej chwili normalność zmienia się w katatoniczne pobudzenie, któremu towarzyszą dodatni objawy w postaci urojeń." - dodatniE
OdpowiedzUsuń" Dziękuję, postaram się nie zawieźć." - zawieść :) Muszę przyznać, że pisząc ci wcześniej w komentarzu o tym problemie zupełnie strzeliłam słowem "zawieść", bo ten błąd był kilka rozdziałów wcześniej niż napisałam wtedy komentarz, a tu się okazuje, że przykład okazał się być dokładnie tym błędem, który jak widzę popełniasz notorycznie :) Ale fart. Ale żeby nie było, to drobny błąd wynikający z tego jak j. polski jest pokopany, gdyż można "kogoś zawieźć samochodem do domu" oraz "kogoś zawieść, tak, że traci do nas zaufanie". Podobnie jest ze słowem "karać" i "kazać", "ktoś mi każe iść do domu" albo "ktoś mnie karze za złe zachowanie" (teraz zauważyłam, że na początku napisałam na odwrót, musiałam się zastanowić, więc z karaniem i kazaniem jest nawet ciężej niż z zawodzeniem i zawożeniem ;p)
I oczywiście zapomniałam napisać o historii, ale pewnie inni będą ci wytykać wszystkie dobre rzeczy, to ja dla ograniczenia czasu może tylko złe xD
UsuńCzekam czy Hermiona ogarnie Draco czy może pokocha tę pracę i nie pojedzie do Hogwartu. Nawet ta druga wersja wydaje mi się mocno prawdopodobna, skoro ona nawet skrzatów żałowała to nie sądzę, żeby była w stanie zostawić spokojnie źle funkcjonujący szpital. Taka samarytanka.
Dodam jeszcze, że mam nadzieję, że opowiadanie będzie długie, bo nie lubię tego, że uciekasz w łatwiejszą drogę i czasem robisz "kilka tygodni później". Tak było w tej miniaturce o ucieczce z Azkabanu, zamiast opisać dokładnie ich relację, powolne odbudowywanie się w Hermionie chęci do życia i kiełkującą miłość do Draco (to są według mnie najlepsze elementy opowiadania) to ty nagle piszesz, że oni są już razem. Rozumiem, że to miała być miniaturka, ale historia miała potencjał do długiego opowiadania, świetnego długiego opowiadania. Nie wiem czy czytałaś "HG/SS bez cukru" - bardzo długą historię o powstającym związku Hermiony i Severusa. Jeśli nie to koniecznie zacznij, wtedy dokładnie zrozumiesz o co mi chodzi, gdy piszę, że to powolne budowanie się relacji jest najważniejsze. Historia Hermiony i Draco też nie jest typowym love story ze względu na ich nienawiść, więc uważam, że również trzeba czytelnika prowadzić powoli, żeby zrozumiał ich przemianę, żeby to było wiarygodne.
UsuńA miał być krótki komentarz :(
Jak zawsze...
A piszę ci to, bo masz naprawdę nietypowe pomysły i warto je rozwijać, a wiadomo, że im dłuższa historia tym bardziej czytelnik się przywiązuje. Podoba mi się twoje wykreowanie ich jako silnych osobowości, a i ich rozmowy powinny wyglądać właśnie tak jak u ciebie - nie każdy potrafi inteligentnie obrazić, oni powinni - i właśnie to robią.
UsuńPoprawione :D ale już wiem czemu mam często "zawieźć" choć oczywistym jest, że odróżniam znaczenie :D Nie wiem z jakiego to tytułu, ale Word podkreśla mi "zawieść" jako błąd :> nie pierwszy to zresztą przypadek, a wystarczy spojrzeć na moje komentarze pod postami (choćby pod zwiastunem czy pierwszym rozdziałem CNSZ, żeby zobaczyć, że jednak piszę "zawieść" :) Dziękuję Ci jednak za zwrócenie uwagi, będę uważniejsza z akceptowaniem podkreśleń :D Co do miniatury, no cóż, sama nie znoszę przeskakiwania wątków i uwielbiam rodzące się powoli zmiany (ale nie przesadzajmy z długością, bo wtedy ziewam gdy w 60 rozdziale nadal na siebie warczą) jednak jak sama zauważyłaś, miała to być miniaturka. I tak rozpisałam się na cztery części, bo nie chciałam zostawić tej historii. Chyba nie umiem pisać miniaturek :< z Co nam się zdarzyło też mam problem, a do więźniów najchętniej dopisałabym środek, tak samo jak do Wjn (tam jeszcze kontynuację) i kto wie, może tak kiedyś zrobię :P Ślady z założenia mają być długa historią, jak widzisz - jeszcze nie dotarli do Hogwartu, a jednak tego pomysłu będę się trzymać, w końcu mają to być ślady, może będą trochę mniej wyraźne niż na początku założyłam, ale nie lubię popadać w schematy więc kilka kosmetycznych zmian w notatkach zostało już wprowadzonych. Zobaczymy co mi z tego wyjdzie. Na ten moment jedynie Szach i mat pozostaje w miarę wierny wcześniejszym założeniom i rytm budzącego się zainteresowania tam mi odpowiada, jest naturalny, rozciągnięty w czasie, obym nie popsuła końcówki ^^ Dziękuje Ci raz jeszcze za zwrócenie uwagi i proszę o jeszcze jak coś zauważysz ;)
UsuńŚwietny rozdział. Bardzo spodobała mi się rozmowa w gabinecie McGonagall. Ciekawie, ciekawie ;)
OdpowiedzUsuńMiło mi :)
Usuń