Rozdział XIII
***
– Petunio, e…, kochanie?
W
domu przy Privet Drive cztery rozległ się zaniepokojony głos Vernona Dursleya.
Patrzył na swoją żonę, która z zamglonym wzrokiem siedziała w fotelu i nie
poruszała się od dobrych kilku minut. Vernon Dursley, opasły człowiek z
wyraźnymi śladami łysienia na skroniach i twarzą ozdobioną sumiastymi wąsami,
nie był przyzwyczajony do takiego zachowania swojej żony. W ich życiu od lat
nic się nie zmieniało, a upływający czas mierzyli przerwami między wizytami
syna, Dudleya.
Dudley
Dursley, teraz dwudziestokilkuletni chłopak, to największy skarb i
osiągnięcie swoich rodziców. Duma rozpierała ich na samą wzmiankę o nim. Był
sensem ich istnienia i powodem dla którego codziennie rano wstawali z łóżka.
Petunia,
choć zaokrągliła się w kilku miejscach, pozostała nadal kobietą dosyć kościstą i
drobną. Jej blond włosy przeplatane siwymi pasemkami, były zwykle upięte w
schludny kok tuż nad karkiem. Lubowała się w sąsiedzkich ploteczkach, a w
przerwach między nimi, skupiała całą uwagę na utrzymywaniu porządku w domu.
Jej
mąż, znany producent świdrów, w przeciwieństwie do żony, miał sporą nadwagę,
która napawała go nieskrywaną dumą. Z zadowoleniem oglądał codziennie rano swój pokaźny
brzuch, mrucząc do lustrzanego odbicia słowa uznania. Tak. Wyglądał jak
prawdziwy mężczyzna. Ubolewał nad tym, że mimo obiecujących zadatków, jego syn,
nie poszedł śladami swego ojca. Tak się przejął gderaniem tej niekompetentnej
kobiety, która była szkolną pielęgniarką i zagroziła mu chorobą wieńcową, że przeszedł
na dietę. Najwyraźniej skuteczną, bo zdaniem Vernona, wyglądał na mocno
zabiedzonego. Zaczął też biegać, choć ten pomysł, był wynikiem poznania
nowej dziewczyny. Musiał przyznać, że syn ma niezły gust, ale kompletnie nie
rozumiał, po co od razu się tak angażował w tą znajomość. Na żeniaczkę jest
przecież zdecydowanie za wcześnie!
– Petunio? – powtórzył
już wyraźnie zniecierpliwiony Dursley. – Nad czym tak myślisz?
– Pytałeś o coś,
Vernonie? – Pani Dursley wróciła do rzeczywistości.
– Zastanawiałem raczej,
nad czym się tak zamyśliłaś, moja droga.
– Och, nad niczym
szczególnym, nie masz się co przejmować. Dzwonił może Dudziaczek?
– Petunio, nie wypada
dorosłego mężczyzny nazywać, per Dudziaczek. Ale nie, nie dzwonił – dodał
pospiesznie widząc niezadowolony wzrok żony.
– Dla mnie zawsze
będzie Dudziaczkiem. Pamiętasz jak wspaniale było nam razem jeszcze kilka lat
temu? Dom był pełen życia.
– A właściwie jaki
okres masz na myśli? – zapytał podejrzliwie Vernon, bo jego wewnętrzny
czujnik, zaczął ostrzegawczo podrygiwać.
– No, na przykład jak Dudi chodził do gimnazjum.
– Przecież był w domu
tylko w przerwy świąteczne i wakacje, więc co masz na myśli twierdząc, że dom
był pełen życia?
– No właśnie. W wakacje
byli w domu, tyle się działo, a teraz…
– Byli? – przerwał pan
Dursley, a jego wewnętrzny czujnik zaczął pogwizdywać.
– No, Dudley i Harry –
stwierdziła niewinnie Petunia.
– Chcesz mi powiedzieć,
że tęsknisz za tym okropnym chłopakiem?
– To mój siostrzeniec,
Vernonie. Uratował życie naszego syna i nasze. Czyżbyś o ty zapomniał?
– Nigdy nie bylibyśmy
narażeni na jego utratę, gdybyśmy nie okazali tyle serca przygarniając tego przybłędę.
– Vernon, zważaj na
słowa. Chyba wystarczająco dużo złego wyrządziliśmy temu chłopcu, żeby nie miał
obowiązku nas chronić. Dudley to rozumie, utrzymuje z nim kontakt – Petunia
zakryła usta dłonią, z przerażeniem stwierdzając, że w emocjach wydała własnego
syna.
– COŚ TY POWIEDZIAŁA?!
– Myślę, że powinieneś
się uspokoić. To twoja wina, że nasza, moja rodzina się od nas odsunęła! –
Krzyknęła pani Dursley i wybiegła pospiesznie z salonu.
Vernon, cały czerwony
na twarzy, stał na środku pokoju, nie przypominając sobie jak się tam znalazł.
Dłonie miał zaciśnięte w pięści, co było nieomylnym znakiem, że jest bardzo
zdenerwowany. Zamykał i otwierał usta w niemym krzyku, nie mogąc uwierzyć w to
co przed chwilą usłyszał.
***
Hermiona
Granger dotrzymała złożonej obietnicy. Każdego dnia przychodziła do pokoju
swojego męża. Najczęściej odwiedzała go rankiem, kiedy leżał jeszcze w łóżku,
ale kilkakrotnie zdarzyły się również wieczorne wizyty. Uparcie szczypała go w
nogę, prosiła, żeby nią poruszał i by starał się przyciskać stopę do jej dłoni.
Choć nic nie wskazywało na to, że owe starania przynoszą jakiekolwiek
rezultaty, ona nie ustępowała. Draco przestał protestować, uważając widocznie,
że powinien się poddać swemu losowi. Cieszył się, że uwaga Gryfonki została odwrócona od
naprawiania jego natury, a skupiła się na innym, niemożliwym do osiągnięcia
celu. Była bardzo uparta, momentami wręcz irytująca. Zastanawiał się w duchu,
jak długo Hermiona wytrwa i przekornie bał się, że nie potrwa to długo.
Był natomiast niezaprzeczalnie
szczęśliwy, z szansy jadania posiłków przy stole. Wytrwale uczył się używać rąk
zawsze, gdy było to możliwe, co sprawiało mu niemałą satysfakcję. Nie czuł się
już jak roślina, pozostawiona sama sobie i tylko podlewana, żeby nie umrzeć.
Mógł, właściwie prawie normalnie, uczestniczyć w codziennym życiu. Wieczorami
oboje grywali w szachy czarodziejów, gargulki lub w jakieś inne, między innymi
mugolskie, gry. Często robili małe wycieczki po okolicy – albo Hermiona
popychała wózek, albo uruchamiali czar odpowiadający za poruszanie się
mechanizmu, a ona szła obok, trzymając go za rękę.
Niekiedy
zapraszali przyjaciół, by Draco miał trochę odmiany. Te wizyty zdawały się go
ożywiać, lecz potem popadał w przygnębienie. Goście rozmawiali o świecie, który
przed nim był bezpowrotnie zamknięty. Dodatkowym problemem stała się choroba
Harry’ego, który nadal przebywał w Świętym Mungu. Hermiona odwiedzała przyjaciela w
każdej wolnej chwili i z zaskoczeniem stwierdzała, że jego stan z dnia na dzień
jest coraz poważniejszy. Na pierwszy rzut oka było widać, że Potter pogrążył
się w depresji, która najcięższą formę przybierała nocą, atakując go napadami
lęku i niewyobrażalnego cierpienia. Uzdrowiciele rozkładali ręce, mówiąc, że
żaden eliksir nie przynosi na razie skutku. Draco poruszył wszystkie swoje
znajomości, żeby tylko stworzyć Harry’emu godne warunki pobytu, co wbrew
przewidywaniom Rona, odniosło pożądany skutek. Ginny wyglądała jak cień
człowieka, zamartwiając się nieustająco, wpadała czasami do Hermiony, żeby
odetchnąć od problemów jakie ją przytłaczały. Nawet Ron złamał swoją zasadę i
bywał coraz częstszym gościem w Malfoy Manor. Stosunki między nim, a Draconem,
można było określić mianem poprawnych. Rudzielec współczuł wyraźnie blondynowi
i usiłował pomóc w codziennych, jak to określał, męskich sprawach, zawsze
wtedy, gdy Albert nie dawał rady sam. Malfoy ze swojej strony, choć z początku
rozgoryczony, cenił te odwiedziny, szczególnie przez wzgląd na możliwość
porozmawiania o stanie Pottera. Mężczyźni mieli zgoła inny stosunek do sytuacji
w jakiej znalazł się ich przyjaciel, niż Ginny i Hermiona.
Sytuacja
w Ministerstwie Magii uległa diametralnej zmianie i nie było dnia, by Hermiona nie
otrzymała sowy z prośbą o powrót na zajmowane wcześniej stanowisko zastępcy
dyrektora Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Ona jednak
konsekwentnie odmawiała. Jej miejsce było teraz u boku Dracona i nawet
propozycja awansu nie zmieniła jej zdania. Od czasu do czasu mimo wszystko
zostawiała go samego na dłuższy, niż wizyta w szpitalu, czas. Wybierała się
nawet w odwiedziny do przyjaciół i znajomych. Była zdania, że nie należy przesadzać
z ciągłą obecnością i nadopiekuńczością, która jej groziła. Chciała mężowi dać
okazję, by za nią zatęsknił raz czy drugi. I rzeczywiście, z zaskoczeniem
stwierdzała, że tak chyba było. Gdy wracała do domu, rozjaśniał się na jej
widok i zasypywał codziennymi opowieściami. Mówił o tym co działo się w
Malfoy Manor podczas jej nieobecności albo o jakiś innych drobnych wydarzeniach o których jeszcze nie wiedziała.
Hermiona z zadowoleniem zauważyła, że w jego opowieściach, ważne miejsce zajęły
skrzaty domowe, teraz doceniane jeszcze bardziej. Draco codziennie pragnął robić
spacery i bardzo lubił siadywać w słońcu. Nie był już taki przygnębiony i zgryźliwy, a to był
nieomylnie dobry znak, zwiastujący rychłą poprawę. Przynajmniej Hermiona tak sobie to tłumaczyła.
Na
początku lata mieli długo wyczekiwane odwiedziny.
Rodzice
Hermiony mogli wreszcie urzeczywistnić marzenia i wybrać się do Anglii, by zobaczyć
swoją doświadczoną przez los córkę. Tak o niej myśleli, bo fakt, że najpierw straciła
swoje maleństwo, a później mąż wrócił do domu sparaliżowany, mówił sam za siebie. Pamiętali również o tym, co ich dziecko przeżyło podczas wojny czarodziejów. Sami żyli w błogiej nieświadomości do czasu, aż ich odnalazła, zwróciła pamięć i opowiedziała o wydarzeniach, które naznaczyły jej młode życie. Oboje
zgodnie więc uważali, że Hermiona nie jest szczęśliwa. Owszem, była chciana,
potrzebna, a niekiedy miała powody, by uważać, że jest niezastąpiona! Taka
świadomość miła jest wszystkim ludziom, Hermiona nie stanowiła pod tym względem
wyjątku, jednak serce państwa Granger, przepełniała obawa o swoją małą
dziewczynkę – jak nazywali ją między sobą. Nie mieli pojęcia, jak blisko są
prawdy o szczęściu córki, bo tylko ciche, samotne noce znały jej wielkie
zmartwienie, na które jednak nie było żadnej rady.
Gryfonkę
rozpierała radość z powodu upragnionej wizyty. Zachowywała się całkiem
odmiennie, szczebiotała i kręciła się niepotrzebnie po domu, bo w głowie miała
mnóstwo spraw, o których chciała opowiedzieć, więc wciąż zapominała, dokąd i po
co idzie. Draco przyglądał jej się ze swojego fotela z pełnym czułości
rozbawieniem i nutką żalu, że tak rzadko widzi ją w podobnej euforii.
Hermiona
z ulgą stwierdziła, że jej mama pozostała taka jak zawsze. Ciepła i pełna
wyrozumiałości, i zaskakująco młoda w porównaniu do ojca. Tata natomiast postarzał
się wyraźnie. Już wcześniej przerzedzone włosy posiwiały, a nawet zaczął tracić
tę dodającą mu powagi krągłość, z której Hermiona żartowała sobie podczas
ostatniej wizyty w domu. Myślała zgnębiona o tym, że jej ojciec się starzeje.
Nie chciała, żeby tak było. Jej dobry, wspaniały ojciec, który zawsze z taką
uwagą słuchał o drobnych zmartwieniach córki, a potem decyzje w każdej sprawie
zostawiał mamie. Co zrobi jak go zabraknie? Niby miał dopiero niespełna
pięćdziesiąt lat, jednak widać po nim było zmęczenie życiem i jakieś
niezadowolenie, którego nie dostrzegała u matki.
Greg
i Draco porozumieli się znakomicie. Hermiona widziała, że mężowi sprawiają
przyjemność rozmowy z doświadczonym, oczytanym człowiekiem, jakim był jej
ojciec. Jej wcześniejszy niepokój ustąpił fascynacji jaka zagościła w jej
umyśle, widząc jak długą drogę musiał przejść jej mąż, żeby rozmawiać z mugolem
jak równy z równym.
Ona
sama najwięcej czasu poświęcała na rozmowy z matką i czyniła to z radością po
długich miesiącach spędzonych w świecie mężczyzn. Jeane była zdumiona, że
znajduje córkę tak szczęśliwą, a o Draco wypowiadała się zdecydowanie ciepło,
bo uważała go za bardzo sympatycznego. Cóż za tragedia z tym postrzałem!
Hermiona, rzecz jasna, ani słowem nie wspomniała o jego szczególnych
skłonnościach. Pod tym względem była wobec męża niewzruszenie lojalna.
Pewnego
dnia, udało się zorganizować uroczysty obiad na który przybyli również Lucjusz
i Narcyza. Hermiona od rana była pełna obaw i zdenerwowania, co Draco
przyjmował z łagodną dezaprobatą. Zrozumiał jednak niepokój żony, gdy patronus
Lucjusza poinformował ich, że państwo Malfoy, przybędą za pół godziny. Gdyby
nie był przykuty do wózka, z pewnością chodziłby po pokoju bez wyraźnego celu.
Jednak z uwagi na swoją niepełnosprawność, jego ruchy były dość ograniczone i w
tym momencie błogosławił swą ułomność, która dawała mu pretekst do zamknięcia
się w swojej sypialni. Niestety, przed jego szaloną żoną, nie dało się ukryć,
więc po kilku minutach spokoju, został wyciągnięty ze swojego azylu i nazwany
tchórzem.
Obiad
minął w zaskakująco przyjemnej atmosferze i Hermiona mogła odetchnąć z
ulgą. Mimo początkowej radości i
wzruszeniu, nagle zapragnęła, żeby oni wszyscy już sobie pojechali. Nie
chodziło jej tylko o Malfoyów, ale również o Grangerów. Stęskniła się za
codziennością. Mimo to dzień pożegnania był dla niej niezwykle trudny. Tylko
słowa Dracona przyniosły trochę pociechy.
– Zdaję sobie sprawę z
tego, że Hermiona chciałaby móc od czasu do czasu pojechać do was, do Australii
– powiedział jej rodzicom. – I myślę, że uda nam się to jakoś urządzić!
– Tak bym chciała
zabrać cię ze sobą – westchnęła Hermiona. – Pokazać ci wszystkie ukochane
miejsca, które skradły me serce.
Draco uśmiechnął się.
– Kiedyś to wszystko
zobaczę – obiecał. – Ale na razie jeszcze nie całkiem pogodziłem się ze zmianą
w moim życiu.
Wszyscy to, oczywiście,
rozumieli. W końcu rodzice Hermiony wyjechali, a oni mogli wrócić do starych
przyzwyczajeń.
Pewnego
dnia, na początku jesieni, z kominka w salonie wyszła Ginny. Już na pierwszy
rzut oka było widać, że coś się stało. Jej na co dzień płomienno rude włosy,
straciły na blasku, były matowe i w kilku miejscach splątane. Oczy, kiedyś żywe
i radosne, teraz ziały pustką. Hermiona widząc przyjaciółkę, przeraziła się nie
na żarty.
– Ginny, co się stało?
Czemu tak wyglądasz?
– Nie wiem, ja już nie
mam siły, nie daję rady, nie potrafię.
– Poczekaj, powoli.
Usiądź tutaj, a ja zaparzę herbaty – zawołała Hermiona, jednocześnie wzywając
do siebie Ogryzka i prosząc go o eliksir wzmacniający. Dodała kilka kropel do
gorącego napoju i podała Ginny. Rudowłosa kobieta, nie pytając o nic, wypiła
parzącą w usta mieszankę.
– Dziękuję Hermiono, zaraz powinno być mi
lepiej.
– Opowiesz co się
wydarzyło? Nie obraź się, ale wyglądasz koszmarnie.
– Mogę się domyślić.
Ostatnie trzy noce spędziłam u Harry’ego, jego stan wyraźnie się pogorszył. Nie
informowaliśmy was, bo macie wystarczająco dużo problemów na głowie…
– Nonsens, – przerwała
jej Hermiona – Harry to nasz przyjaciel, zrobimy wszystko co w naszej mocy.
– Wiem i dziękuję za
to, jednak naprawdę nie było sensu was niepokoić. Na nic byście się zdali. Jak
się czuje Draco?
– O mnie porozmawiamy
potem. Mów teraz co z Potterem – powiedział blondyn, wjeżdżając do salonu.
– Nie wiem, z
medycznego punktu widzenia jego stan pozostaje bez zmian. Fizycznie właściwie czuje się
dobrze, choć nie wygląda, ale z psychiką jest coraz gorzej. Wcześniej przerwy między napadami były
wyraźnie dłuższe, teraz właściwie zanikły. Tkwi w jakimś amoku, krzyczy, wzywa
swoich rodziców, Syriusza. Raz przeprasza za wszystko, innym razem przeklina na
czym świat stoi. Boi się ciemności. Mówi, że ona go pochłania, wyciąga swoje
ręce po jego dusze. Eliksiry nie
działają. Stosowali również elektryczne wąsy…
– Elektrowstrząsy – poprawiła automatycznie Hermiona.
– Właśnie. Przychodzi
też do niego uzdrowiciel od głowy, ale nic nie przynosi efektu. Harry gdy nie ma
ataku, leży patrząc się w jeden punkt, nie reaguje na nic.
– Stupor.
– Tak, coś o tym
wspominał dziś uzdrowiciel. Dlatego przepisali te elektryczne wstrząsanie. Nie
mam już siły patrzyć jak on cierpi, nie mogę mu w żaden sposób pomóc i sama
zanurzam się w przygnębieniu. Mam różne myśli.
– Nie wolno ci robić
nic głupiego, pamiętaj. Harry cię potrzebuje.
– Posłuchajcie mnie.
Wiem, Hermiono, że będziesz protestować, ale proponuję, żebyś zmieniła Ginny na
kilka dni. Ciii, ja sobie poradzę, mam Alberta i skrzaty, wpada często Ron, a
jeżeli będzie taka konieczność, to poślę po matkę. Wiem, że to dla ciebie żaden
odpoczynek, ale jeżeli Wiewióra nie odetchnie, to będziemy mieli dwoje do
leczenia.
– Z niechęcią się z
tobą zgodzę. Co ty na to Ginny?
– Nie wiem czy mogę was
tak obciążać. Ty, Draco, też potrzebujesz opieki.
– I ją dostaję.
Naprawdę damy sobie radę. I obiecuję, że będę ćwiczył – dodał, widząc
otwierające się usta żony.
– To postanowione.
Wyślę cię teraz do Nory, myślę, że twoja mama najlepiej się tobą zajmie. Jakby
się tylko coś zmieniło, będę cię informować. Odpocznij w miarę możliwości,
nabierz sił, bo będą ci one niezbędne. Ja za trzy godziny, powinnam być w
szpitalu.
Po
serii nieśmiałych protestów, panna Weasley zniknęła w szmaragdowozielonych
płomieniach, udając się do rodzinnego domu. Hermiona nie czekając,
pobiegła na górę się spakować. Kilka machnięć różdżką i jej podróżny kuferek,
tym razem trochę lżejszy niż podczas ostatniej podróży, stał gotowy w holu. Zostało
jeszcze pożegnać się z mężem i wydać dyspozycję Albertowi i skrzatom. Pod jej
nieobecność, powinni pilnować regularności w ćwiczeniach, choćby mieli do niej
siłą zmuszać Malfoya. Wierzyła w powodzenie swojego pomysłu i nie mogła
dopuścić, do zaprzepaszczenia tego, co w jej mniemaniu już osiągnęli. Gdy
wszystko dopięła na ostatni guzik, oznajmiła, że starym zwyczajem musi
odwiedzić bibliotekę i da znać jak przedstawia się sytuacja dopiero wieczorem.
***
Patrzyła
na czarnowłosego mężczyznę i gdyby nie tabliczka z nazwiskiem, zawieszona na oparciu jego
łóżka, nie poznałaby w nim swojego przyjaciela. Jego stan faktycznie się
pogorszył od czasu jej ostatniej wizyty. Zawsze szczupłe ciało, było teraz
stosem kości obleczonym w worek ze skóry. Zauważyła, że ręce i nogi ma
przypięte pasami do łóżka. Serce krajało się jej na ten zaskakujący widok.
Włosy, niegdyś gęste i lśniące, ciągle w
niesfornym nieładzie, teraz zdecydowanie przerzedzone i matowe, oblepiały jego
spocone czoło. Harry spał niespokojnie, powieki drgały od ruszających się gałek
ocznych, a narastające jęki świadczyły o koszmarze jaki musiał śnić. Wsunęła
swój bagaż do stojącej nieopodal szafy i zamiast usiąść na pobliskim krześle,
postanowiła udać się na rozmowę z uzdrowicielem.
Przy konsoli pielęgniarek nikogo nie zastała, więc postanowiła poczekać, aż
pojawi się ktoś, kogo będzie mogła wypytać o szczegóły. Stała odwrócona tyłem
do wylotu korytarza, skupiając wzrok na ogromnej tablicy z listą i
specjalizacjami uzdrowicieli tutejszego szpitala. Poczuła go wcześniej, niż
zobaczyła. Do jej nozdrzy doleciała delikatna woń sycylijskiej bergamotki
uzupełnionej rozmarynem i rzepakiem cosoara. Przez chwilę rozkoszowała się
napływającym zapachem kwiatów pudrowego irysa, wzbogaconego odrobiną gałki muszkatołowej i
białego pieprzu, żeby następnie utonąć w nucie kaszmirowego drzewa, paczui i
dębowego mchu. Wiedziała, że mężczyzna za nią stojący, jest przeciwieństwem
zapachu, który drażni jej węch. Może jest człowiekiem energicznym i ciekawym
świata, jednak jego podstawową wadą jest brak zdecydowania.
Kobieto, ja Cię kiedyś ze skóry oberwę ! Jak moglas to zakończyć w takim momencie ? Teraz nie da mi spokoju kim jest ten mężczyzna. No,a teraz konkrety. Rozdział jak zawsze świetny,chociaż może akcja dziala się trochę za szybko. Zastanawiam się dlaczego pojawili się Dursley'owie,ale to zapewne wyjaśnisz nam wkrótce. Juz nie mogę się doczekać ! Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuń:P tak wyszło z tym przerwaniem :D co do akcji, musi być trochę przeskoków w czasie, bo kto mi uwierzy, że głębokie uczucie rozwija się w kilka tygodni? A po drugie, nie ma sensu opisywać każdego dnia, tym bardziej, że u moich bohaterów były one dosyć podobne :) tym sposobem H&D są już od półtora roku małżeństwem, dałam im czas na przyzwyczajenie się do nowej roli, a Draconowi dodatkowo czas na zebranie sił. Przecież nie może jwdnwgo dnia być całkowicie sparaliżowany (od pasa w dół), a drugiego startować w maratonie (i tona własnych nogach). Co so Dursleyów, postanowiłam ich trochę odkurzyć, bo w kanonie jacyś tacy zaniedbani na koniec, nie uważasz? :D Mam nadzieję, że nie zawiodę :*
Usuń