22 maja 2015

Szach i mat, Kochanie XIII


Rozdział XIII
***

– Petunio, e…, kochanie?
W domu przy Privet Drive cztery rozległ się zaniepokojony głos Vernona Dursleya. Patrzył na swoją żonę, która z zamglonym wzrokiem siedziała w fotelu i nie poruszała się od dobrych kilku minut. Vernon Dursley, opasły człowiek z wyraźnymi śladami łysienia na skroniach i twarzą ozdobioną sumiastymi wąsami, nie był przyzwyczajony do takiego zachowania swojej żony. W ich życiu od lat nic się nie zmieniało, a upływający czas mierzyli przerwami między wizytami syna, Dudleya.

Dudley Dursley, teraz dwudziestokilkuletni chłopak, to największy skarb i osiągnięcie swoich rodziców. Duma rozpierała ich na samą wzmiankę o nim. Był sensem ich istnienia i powodem dla którego codziennie rano wstawali z łóżka.
Petunia, choć zaokrągliła się w kilku miejscach, pozostała nadal kobietą dosyć kościstą i drobną. Jej blond włosy przeplatane siwymi pasemkami, były zwykle upięte w schludny kok tuż nad karkiem. Lubowała się w sąsiedzkich ploteczkach, a w przerwach między nimi, skupiała całą uwagę na utrzymywaniu porządku w domu.
Jej mąż, znany producent świdrów, w przeciwieństwie do żony, miał sporą nadwagę, która napawała go nieskrywaną dumą. Z zadowoleniem oglądał codziennie rano swój pokaźny brzuch, mrucząc do lustrzanego odbicia słowa uznania. Tak. Wyglądał jak prawdziwy mężczyzna. Ubolewał nad tym, że mimo obiecujących zadatków, jego syn, nie poszedł śladami swego ojca. Tak się przejął gderaniem tej niekompetentnej kobiety, która była szkolną pielęgniarką i zagroziła mu chorobą wieńcową, że przeszedł na dietę. Najwyraźniej skuteczną, bo zdaniem Vernona, wyglądał na mocno zabiedzonego. Zaczął też biegać, choć ten pomysł, był wynikiem poznania nowej dziewczyny. Musiał przyznać, że syn ma niezły gust, ale kompletnie nie rozumiał, po co od razu się tak angażował w tą znajomość. Na żeniaczkę jest przecież zdecydowanie za wcześnie!
– Petunio? – powtórzył już wyraźnie zniecierpliwiony Dursley. – Nad czym tak myślisz?
– Pytałeś o coś, Vernonie? – Pani Dursley wróciła do rzeczywistości.
– Zastanawiałem raczej, nad czym się tak zamyśliłaś, moja droga.
– Och, nad niczym szczególnym, nie masz się co przejmować. Dzwonił może Dudziaczek?
– Petunio, nie wypada dorosłego mężczyzny nazywać, per Dudziaczek. Ale nie, nie dzwonił – dodał pospiesznie widząc niezadowolony wzrok żony.
– Dla mnie zawsze będzie Dudziaczkiem. Pamiętasz jak wspaniale było nam razem jeszcze kilka lat temu? Dom był pełen życia.
– A właściwie jaki okres masz na myśli? – zapytał podejrzliwie Vernon, bo jego wewnętrzny czujnik, zaczął ostrzegawczo podrygiwać.
– No, na przykład  jak Dudi chodził do gimnazjum.
– Przecież był w domu tylko w przerwy świąteczne i wakacje, więc co masz na myśli twierdząc, że dom był pełen życia?
– No właśnie. W wakacje byli w domu, tyle się działo, a teraz…
Byli? ­– przerwał pan Dursley, a jego wewnętrzny czujnik zaczął pogwizdywać.
– No, Dudley i Harry – stwierdziła niewinnie Petunia.
– Chcesz mi powiedzieć, że tęsknisz za tym okropnym chłopakiem?
– To mój siostrzeniec, Vernonie. Uratował życie naszego syna i nasze. Czyżbyś o ty zapomniał?
– Nigdy nie bylibyśmy narażeni na jego utratę, gdybyśmy nie okazali tyle serca przygarniając tego przybłędę.
– Vernon, zważaj na słowa. Chyba wystarczająco dużo złego wyrządziliśmy temu chłopcu, żeby nie miał obowiązku nas chronić. Dudley to rozumie, utrzymuje z nim kontakt – Petunia zakryła usta dłonią, z przerażeniem stwierdzając, że w emocjach wydała własnego syna.
– COŚ TY POWIEDZIAŁA?!
– Myślę, że powinieneś się uspokoić. To twoja wina, że nasza, moja rodzina się od nas odsunęła! – Krzyknęła pani Dursley i wybiegła pospiesznie z salonu.
Vernon, cały czerwony na twarzy, stał na środku pokoju, nie przypominając sobie jak się tam znalazł. Dłonie miał zaciśnięte w pięści, co było nieomylnym znakiem, że jest bardzo zdenerwowany. Zamykał i otwierał usta w niemym krzyku, nie mogąc uwierzyć w to co przed chwilą usłyszał.

***

Hermiona Granger dotrzymała złożonej obietnicy. Każdego dnia przychodziła do pokoju swojego męża. Najczęściej odwiedzała go rankiem, kiedy leżał jeszcze w łóżku, ale kilkakrotnie zdarzyły się również wieczorne wizyty. Uparcie szczypała go w nogę, prosiła, żeby nią poruszał i by starał się przyciskać stopę do jej dłoni. Choć nic nie wskazywało na to, że owe starania przynoszą jakiekolwiek rezultaty, ona nie ustępowała. Draco przestał protestować, uważając widocznie, że powinien się poddać swemu losowi. Cieszył się, że  uwaga Gryfonki została odwrócona od naprawiania jego natury, a skupiła się na innym, niemożliwym do osiągnięcia celu. Była bardzo uparta, momentami wręcz irytująca. Zastanawiał się w duchu, jak długo Hermiona wytrwa i przekornie bał się, że nie potrwa to długo.
Był natomiast niezaprzeczalnie szczęśliwy, z szansy jadania posiłków przy stole. Wytrwale uczył się używać rąk zawsze, gdy było to możliwe, co sprawiało mu niemałą satysfakcję. Nie czuł się już jak roślina, pozostawiona sama sobie i tylko podlewana, żeby nie umrzeć. Mógł, właściwie prawie normalnie, uczestniczyć w codziennym życiu. Wieczorami oboje grywali w szachy czarodziejów, gargulki lub w jakieś inne, między innymi mugolskie, gry. Często robili małe wycieczki po okolicy – albo Hermiona popychała wózek, albo uruchamiali czar odpowiadający za poruszanie się mechanizmu, a ona szła obok, trzymając go za rękę.
Niekiedy zapraszali przyjaciół, by Draco miał trochę odmiany. Te wizyty zdawały się go ożywiać, lecz potem popadał w przygnębienie. Goście rozmawiali o świecie, który przed nim był bezpowrotnie zamknięty. Dodatkowym problemem stała się choroba Harry’ego, który nadal przebywał w Świętym Mungu. Hermiona odwiedzała przyjaciela w każdej wolnej chwili i z zaskoczeniem stwierdzała, że jego stan z dnia na dzień jest coraz poważniejszy. Na pierwszy rzut oka było widać, że Potter pogrążył się w depresji, która najcięższą formę przybierała nocą, atakując go napadami lęku i niewyobrażalnego cierpienia. Uzdrowiciele rozkładali ręce, mówiąc, że żaden eliksir nie przynosi na razie skutku. Draco poruszył wszystkie swoje znajomości, żeby tylko stworzyć Harry’emu godne warunki pobytu, co wbrew przewidywaniom Rona, odniosło pożądany skutek. Ginny wyglądała jak cień człowieka, zamartwiając się nieustająco, wpadała czasami do Hermiony, żeby odetchnąć od problemów jakie ją przytłaczały. Nawet Ron złamał swoją zasadę i bywał coraz częstszym gościem w Malfoy Manor. Stosunki między nim, a Draconem, można było określić mianem poprawnych. Rudzielec współczuł wyraźnie blondynowi i usiłował pomóc w codziennych, jak to określał, męskich sprawach, zawsze wtedy, gdy Albert nie dawał rady sam. Malfoy ze swojej strony, choć z początku rozgoryczony, cenił te odwiedziny, szczególnie przez wzgląd na możliwość porozmawiania o stanie Pottera. Mężczyźni mieli zgoła inny stosunek do sytuacji w jakiej znalazł się ich przyjaciel, niż Ginny i Hermiona.
Sytuacja w Ministerstwie Magii uległa diametralnej zmianie i nie było dnia, by Hermiona nie otrzymała sowy z prośbą o powrót na zajmowane wcześniej stanowisko zastępcy dyrektora Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Ona jednak konsekwentnie odmawiała. Jej miejsce było teraz u boku Dracona i nawet propozycja awansu nie zmieniła jej zdania. Od czasu do czasu mimo wszystko zostawiała go samego na dłuższy, niż wizyta w szpitalu, czas. Wybierała się nawet w odwiedziny do przyjaciół i znajomych. Była zdania, że nie należy przesadzać z ciągłą obecnością i nadopiekuńczością, która jej groziła. Chciała mężowi dać okazję, by za nią zatęsknił raz czy drugi. I rzeczywiście, z zaskoczeniem stwierdzała, że tak chyba było. Gdy wracała do domu, rozjaśniał się na jej widok i zasypywał codziennymi opowieściami. Mówił o tym co działo się w Malfoy Manor podczas jej nieobecności albo o jakiś innych drobnych wydarzeniach o których jeszcze nie wiedziała. Hermiona z zadowoleniem zauważyła, że w jego opowieściach, ważne miejsce zajęły skrzaty domowe, teraz doceniane jeszcze bardziej. Draco codziennie pragnął robić spacery i bardzo lubił siadywać w słońcu. Nie był już taki przygnębiony i zgryźliwy, a to był nieomylnie dobry znak, zwiastujący rychłą poprawę. Przynajmniej Hermiona tak sobie to tłumaczyła.
Na początku lata mieli długo wyczekiwane odwiedziny.
Rodzice Hermiony mogli wreszcie urzeczywistnić marzenia i wybrać się do Anglii, by zobaczyć swoją doświadczoną przez los córkę. Tak o niej myśleli, bo fakt, że najpierw straciła swoje maleństwo, a później mąż wrócił do domu sparaliżowany, mówił sam za siebie. Pamiętali również o tym, co ich dziecko przeżyło podczas wojny czarodziejów. Sami żyli w błogiej nieświadomości do czasu, aż ich odnalazła, zwróciła pamięć i opowiedziała o wydarzeniach, które naznaczyły jej młode życie. Oboje zgodnie więc uważali, że Hermiona nie jest szczęśliwa. Owszem, była chciana, potrzebna, a niekiedy miała powody, by uważać, że jest niezastąpiona! Taka świadomość miła jest wszystkim ludziom, Hermiona nie stanowiła pod tym względem wyjątku, jednak serce państwa Granger, przepełniała obawa o swoją małą dziewczynkę – jak nazywali ją między sobą. Nie mieli pojęcia, jak blisko są prawdy o szczęściu córki, bo tylko ciche, samotne noce znały jej wielkie zmartwienie, na które jednak nie było żadnej rady.
Gryfonkę rozpierała radość z powodu upragnionej wizyty. Zachowywała się całkiem odmiennie, szczebiotała i kręciła się niepotrzebnie po domu, bo w głowie miała mnóstwo spraw, o których chciała opowiedzieć, więc wciąż zapominała, dokąd i po co idzie. Draco przyglądał jej się ze swojego fotela z pełnym czułości rozbawieniem i nutką żalu, że tak rzadko widzi ją w podobnej euforii.
Hermiona z ulgą stwierdziła, że jej mama pozostała taka jak zawsze. Ciepła i pełna wyrozumiałości, i zaskakująco młoda w porównaniu do ojca. Tata natomiast postarzał się wyraźnie. Już wcześniej przerzedzone włosy posiwiały, a nawet zaczął tracić tę dodającą mu powagi krągłość, z której Hermiona żartowała sobie podczas ostatniej wizyty w domu. Myślała zgnębiona o tym, że jej ojciec się starzeje. Nie chciała, żeby tak było. Jej dobry, wspaniały ojciec, który zawsze z taką uwagą słuchał o drobnych zmartwieniach córki, a potem decyzje w każdej sprawie zostawiał mamie. Co zrobi jak go zabraknie? Niby miał dopiero niespełna pięćdziesiąt lat, jednak widać po nim było zmęczenie życiem i jakieś niezadowolenie, którego nie dostrzegała u matki.
Greg i Draco porozumieli się znakomicie. Hermiona widziała, że mężowi sprawiają przyjemność rozmowy z doświadczonym, oczytanym człowiekiem, jakim był jej ojciec. Jej wcześniejszy niepokój ustąpił fascynacji jaka zagościła w jej umyśle, widząc jak długą drogę musiał przejść jej mąż, żeby rozmawiać z mugolem jak równy z równym.
Ona sama najwięcej czasu poświęcała na rozmowy z matką i czyniła to z radością po długich miesiącach spędzonych w świecie mężczyzn. Jeane była zdumiona, że znajduje córkę tak szczęśliwą, a o Draco wypowiadała się zdecydowanie ciepło, bo uważała go za bardzo sympatycznego. Cóż za tragedia z tym postrzałem! Hermiona, rzecz jasna, ani słowem nie wspomniała o jego szczególnych skłonnościach. Pod tym względem była wobec męża niewzruszenie lojalna.
Pewnego dnia, udało się zorganizować uroczysty obiad na który przybyli również Lucjusz i Narcyza. Hermiona od rana była pełna obaw i zdenerwowania, co Draco przyjmował z łagodną dezaprobatą. Zrozumiał jednak niepokój żony, gdy patronus Lucjusza poinformował ich, że państwo Malfoy, przybędą za pół godziny. Gdyby nie był przykuty do wózka, z pewnością chodziłby po pokoju bez wyraźnego celu. Jednak z uwagi na swoją niepełnosprawność, jego ruchy były dość ograniczone i w tym momencie błogosławił swą ułomność, która dawała mu pretekst do zamknięcia się w swojej sypialni. Niestety, przed jego szaloną żoną, nie dało się ukryć, więc po kilku minutach spokoju, został wyciągnięty ze swojego azylu i nazwany tchórzem.
Obiad minął w zaskakująco przyjemnej atmosferze i Hermiona mogła odetchnąć z ulgą.  Mimo początkowej radości i wzruszeniu, nagle zapragnęła, żeby oni wszyscy już sobie pojechali. Nie chodziło jej tylko o Malfoyów, ale również o Grangerów. Stęskniła się za codziennością. Mimo to dzień pożegnania był dla niej niezwykle trudny. Tylko słowa Dracona przyniosły trochę pociechy.
– Zdaję sobie sprawę z tego, że Hermiona chciałaby móc od czasu do czasu pojechać do was, do Australii – powiedział jej rodzicom. – I myślę, że uda nam się to jakoś urządzić!
– Tak bym chciała zabrać cię ze sobą – westchnęła Hermiona. – Pokazać ci wszystkie ukochane miejsca, które skradły me serce.
Draco uśmiechnął się.
– Kiedyś to wszystko zobaczę – obiecał. – Ale na razie jeszcze nie całkiem pogodziłem się ze zmianą w moim życiu.
Wszyscy to, oczywiście, rozumieli. W końcu rodzice Hermiony wyjechali, a oni mogli wrócić do starych przyzwyczajeń.
Pewnego dnia, na początku jesieni, z kominka w salonie wyszła Ginny. Już na pierwszy rzut oka było widać, że coś się stało. Jej na co dzień płomienno rude włosy, straciły na blasku, były matowe i w kilku miejscach splątane. Oczy, kiedyś żywe i radosne, teraz ziały pustką. Hermiona widząc przyjaciółkę, przeraziła się nie na żarty.
– Ginny, co się stało? Czemu tak wyglądasz?
– Nie wiem, ja już nie mam siły, nie daję rady, nie potrafię.
– Poczekaj, powoli. Usiądź tutaj, a ja zaparzę herbaty – zawołała Hermiona, jednocześnie wzywając do siebie Ogryzka i prosząc go o eliksir wzmacniający. Dodała kilka kropel do gorącego napoju i podała Ginny. Rudowłosa kobieta, nie pytając o nic, wypiła parzącą w usta mieszankę.
  Dziękuję Hermiono, zaraz powinno być mi lepiej.
– Opowiesz co się wydarzyło? Nie obraź się, ale wyglądasz koszmarnie.
– Mogę się domyślić. Ostatnie trzy noce spędziłam u Harry’ego, jego stan wyraźnie się pogorszył. Nie informowaliśmy was, bo macie wystarczająco dużo problemów na głowie…
– Nonsens, – przerwała jej Hermiona – Harry to nasz przyjaciel, zrobimy wszystko co w naszej mocy.
– Wiem i dziękuję za to, jednak naprawdę nie było sensu was niepokoić. Na nic byście się zdali. Jak się czuje Draco?
– O mnie porozmawiamy potem. Mów teraz co z Potterem – powiedział blondyn, wjeżdżając do salonu.
– Nie wiem, z medycznego punktu widzenia jego stan pozostaje bez zmian. Fizycznie właściwie czuje się dobrze, choć nie wygląda, ale z psychiką jest coraz gorzej. Wcześniej przerwy między napadami były wyraźnie dłuższe, teraz właściwie zanikły. Tkwi w jakimś amoku, krzyczy, wzywa swoich rodziców, Syriusza. Raz przeprasza za wszystko, innym razem przeklina na czym świat stoi. Boi się ciemności. Mówi, że ona go pochłania, wyciąga swoje ręce po jego dusze. Eliksiry nie  działają. Stosowali również elektryczne wąsy…
– Elektrowstrząsy – poprawiła automatycznie Hermiona.
– Właśnie. Przychodzi też do niego uzdrowiciel od głowy, ale nic nie przynosi efektu. Harry gdy nie ma ataku, leży patrząc się w jeden punkt, nie reaguje na nic.
– Stupor.
– Tak, coś o tym wspominał dziś uzdrowiciel. Dlatego przepisali te elektryczne wstrząsanie. Nie mam już siły patrzyć jak on cierpi, nie mogę mu w żaden sposób pomóc i sama zanurzam się w przygnębieniu. Mam różne myśli.
– Nie wolno ci robić nic głupiego, pamiętaj. Harry cię potrzebuje.
– Posłuchajcie mnie. Wiem, Hermiono, że będziesz protestować, ale proponuję, żebyś zmieniła Ginny na kilka dni. Ciii, ja sobie poradzę, mam Alberta i skrzaty, wpada często Ron, a jeżeli będzie taka konieczność, to poślę po matkę. Wiem, że to dla ciebie żaden odpoczynek, ale jeżeli Wiewióra nie odetchnie, to będziemy mieli dwoje do leczenia.
– Z niechęcią się z tobą zgodzę. Co ty na to Ginny?
– Nie wiem czy mogę was tak obciążać. Ty, Draco, też potrzebujesz opieki.
– I ją dostaję. Naprawdę damy sobie radę. I obiecuję, że będę ćwiczył – dodał, widząc otwierające się usta żony.
– To postanowione. Wyślę cię teraz do Nory, myślę, że twoja mama najlepiej się tobą zajmie. Jakby się tylko coś zmieniło, będę cię informować. Odpocznij w miarę możliwości, nabierz sił, bo będą ci one niezbędne. Ja za trzy godziny, powinnam być w szpitalu.
Po serii nieśmiałych protestów, panna Weasley zniknęła w szmaragdowozielonych płomieniach, udając się do rodzinnego domu. Hermiona nie czekając, pobiegła na górę się spakować. Kilka machnięć różdżką i jej podróżny kuferek, tym razem trochę lżejszy niż podczas ostatniej podróży, stał gotowy w holu. Zostało jeszcze pożegnać się z mężem i wydać dyspozycję Albertowi i skrzatom. Pod jej nieobecność, powinni pilnować regularności w ćwiczeniach, choćby mieli do niej siłą zmuszać Malfoya. Wierzyła w powodzenie swojego pomysłu i nie mogła dopuścić, do zaprzepaszczenia tego, co w jej mniemaniu już osiągnęli. Gdy wszystko dopięła na ostatni guzik, oznajmiła, że starym zwyczajem musi odwiedzić bibliotekę i da znać jak przedstawia się sytuacja dopiero wieczorem.

***
Patrzyła na czarnowłosego mężczyznę i gdyby nie tabliczka z nazwiskiem, zawieszona na oparciu jego łóżka, nie poznałaby w nim swojego przyjaciela. Jego stan faktycznie się pogorszył od czasu jej ostatniej wizyty. Zawsze szczupłe ciało, było teraz stosem kości obleczonym w worek ze skóry. Zauważyła, że ręce i nogi ma przypięte pasami do łóżka. Serce krajało się jej na ten zaskakujący widok. Włosy, niegdyś gęste  i lśniące, ciągle w niesfornym nieładzie, teraz zdecydowanie przerzedzone i matowe, oblepiały jego spocone czoło. Harry spał niespokojnie, powieki drgały od ruszających się gałek ocznych, a narastające jęki świadczyły o koszmarze jaki musiał śnić. Wsunęła swój bagaż do stojącej nieopodal szafy i zamiast usiąść na pobliskim krześle, postanowiła udać się na rozmowę z uzdrowicielem.
Przy konsoli pielęgniarek nikogo nie zastała, więc postanowiła poczekać, aż pojawi się ktoś, kogo będzie mogła wypytać o szczegóły. Stała odwrócona tyłem do wylotu korytarza, skupiając wzrok na ogromnej tablicy z listą i specjalizacjami uzdrowicieli tutejszego szpitala. Poczuła go wcześniej, niż zobaczyła. Do jej nozdrzy doleciała  delikatna woń sycylijskiej bergamotki uzupełnionej rozmarynem i rzepakiem cosoara. Przez chwilę rozkoszowała się napływającym  zapachem  kwiatów pudrowego irysa, wzbogaconego odrobiną gałki muszkatołowej i białego pieprzu, żeby następnie utonąć w nucie kaszmirowego drzewa, paczui i dębowego mchu. Wiedziała, że mężczyzna za nią stojący, jest przeciwieństwem zapachu, który drażni jej węch. Może jest człowiekiem energicznym i ciekawym świata, jednak jego podstawową wadą jest brak zdecydowania.

2 komentarze:

  1. Kobieto, ja Cię kiedyś ze skóry oberwę ! Jak moglas to zakończyć w takim momencie ? Teraz nie da mi spokoju kim jest ten mężczyzna. No,a teraz konkrety. Rozdział jak zawsze świetny,chociaż może akcja dziala się trochę za szybko. Zastanawiam się dlaczego pojawili się Dursley'owie,ale to zapewne wyjaśnisz nam wkrótce. Juz nie mogę się doczekać ! Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :P tak wyszło z tym przerwaniem :D co do akcji, musi być trochę przeskoków w czasie, bo kto mi uwierzy, że głębokie uczucie rozwija się w kilka tygodni? A po drugie, nie ma sensu opisywać każdego dnia, tym bardziej, że u moich bohaterów były one dosyć podobne :) tym sposobem H&D są już od półtora roku małżeństwem, dałam im czas na przyzwyczajenie się do nowej roli, a Draconowi dodatkowo czas na zebranie sił. Przecież nie może jwdnwgo dnia być całkowicie sparaliżowany (od pasa w dół), a drugiego startować w maratonie (i tona własnych nogach). Co so Dursleyów, postanowiłam ich trochę odkurzyć, bo w kanonie jacyś tacy zaniedbani na koniec, nie uważasz? :D Mam nadzieję, że nie zawiodę :*

      Usuń