Część
III
Rozwiązanie
zagadek
Była
zła. Nie, to nie jest odpowiednie określenie. Była wściekła. Nie mogła uwierzyć
w to co się stało, nie potrafiła zrozumieć jakim cudem dała się tak łatwo
wrobić, była zawiedziona i rozczarowana zdradą przyjaciół. Kolaboranci
cholerni. Udało im się wyprowadzić ją w pole. Ją. Hermonę Granger. A podobno
była inteligentna. Gówno prawda. Gdyby była, to by przewidziała wszystko. Tak
się kończy ufanie facetom. Och już ona im pokaże. Pożałują. Wszyscy, jak jeden.
Musiała
jednak przyznać, że zrobili to pięknie. Pomyśleli o wszystkim, niczego nie
zostawili przypadkowi. Zdała sobie sprawę, że w tak szeroko zakrojoną akcję,
musiało być zaangażowanych więcej osób. Ron, Harry i Malfoy. Ci trzej stanowili
mózg operacji, to jasne. Ten ostatni grał na dwa fronty. Z jednej strony knuł i
wcielał w życie jej plan, a z drugiej kombinował tak, żeby zrealizować pomysły
własnego autorstwa. Prawdę mówiąc, takie zachowania miał przećwiczone i
dopracowane do poziomu doskonałości. Skoro wywiódł w pole Voldemorta, to jakie
szanse miała taka Hermiona? Ale kto jeszcze? Była pewna, że Harry nie odważył
się na zdradzenie planu komukolwiek ze swojej pracy. Aurorzy pełniący służbę w
Azkabanie, choć pozostawali jego podwładnymi, nie mogli brać w tym udziału.
Harry by tak nie ryzykował, tym bardziej, że nie byli to w pełni
wykwalifikowani tropiciele czarnoksiężników, a jedynie stażyści. Wiedziała, że
Harry w pełni ufa niewielu ludziom, a do tego kręgu, na pewno nie zaliczają się
osoby będące w trakcie trzyletniego szkolenia. No, ale jak wytłumaczyć fakt, że
podczas ucieczki, nie natknęli się na nikogo? Zwykle korytarze tej części
twierdzy patrolowało przynajmniej kilku strażników. Przy wyjściu też zawsze był
ktoś obecny, a w noc ich ucieczki, nagle wszystkich wymiotło. Choć była wtedy
pod działaniem Imperiusa, doskonale pamiętała, że oprócz jej, Malfoya i Rona
nikogo nie było. Musi się tego dowiedzieć, bo choć nie miało to w tym momencie
znaczenia, bardzo ją ten fakt intrygował. Przejdźmy dalej. Hipogryf był
oczywiście sprawką Hagrida. Stary, dobry Hagrid. Był z pewnością zachwycony
możliwością pomocy i to w tak fantastyczny sposób. Cóż, sprawdzone sposoby są
najlepsze. Tym kierowała się konstruując swój plan z eliksirem wieloskokowym, więc
nie dziwiła się Malfoyowi, że wykorzystał wiedzę o brawurowej ucieczce Syriusza
z Hogwartu. Dobrze, że nie przysłali Kłębolota. Hermiona była pewna, że Dziobek
pamiętał Ślizgona i nie uległby tak łatwo. W miarę jak skupiała się na
szczegółach ucieczki, docierało do niej, że wszyscy bardzo ryzykowali. Dla
niej. Dla jej lepszego życia. Byłaby im pewnie wdzięczna, gdyby sama nie miała
innych planów.
–
Nad czym tak myślisz, Granger? – Draco Malfoy przyglądał się kobiecie siedzącej
na parapecie okna. Znajdowali się w małej, mugolskiej wiosce. Dom w którym
zamieszkali, leżał na odludziu, co było konieczne mimo otoczenia go
wieloma zaklęciami ochronnymi w tym najpotężniejszym, Zaklęciem Fideliusa.
Strażnikiem tajemnicy został Potter, więc szansa na ich wytropienie, była naprawdę
znikoma. Jednak Hermiona, po zdjęciu z niej zaklęcia Imperio, nie przejawiała
najmniejszej ochoty na współpracę i Malfoy dziękował w duchu Merlinowi, że ma
do dyspozycji różdżkę co daje mu możliwość odcięcia się od krzyków kobiety. Sam
był średnio zadowolony z komfortu jaki zapewniał maleńki, w jego mniemaniu,
domek. Cztery pokoje, kuchnia i dwie łazienki. Grubo poniżej jego oczekiwań, ale
do czasu wydostania złota z zagranicznego banku, był skazany na tę klitkę.
Obiecał Potterowi i Weasleyowi zająć się tą zbzikowaną szlamą, jak w myślach
nazywał swoją współlokatorkę, i nie umiał zliczyć razy, kiedy tego żałował. Już
chyba lepszym rozwiązaniem byłoby małe tete a tete z dementorem. Granger była
uparta bardziej niż pamiętał, pyskata i nie okazywała mu szacunku do którego
był przyzwyczajony. Całkowite przeciwieństwo jego żony. No, ale jak miał być
szczery, to nie najszczęśliwsze porównanie, biorąc pod uwagę fakt, że ta
druga chciała go wykończyć. Gryfonka przynajmniej była szczera.
Kobieta widać nie miała zamiaru odpowiadać na uprzejmości ze strony Ślizgona,
co on przyjął z niejakim zniecierpliwieniem, które wyraził na głos.
–
Mogłabyś jednak zachowywać się w sposób chociażby poprawny, odrobiną
wdzięczności też nie pogardzę.
–
Może mam jeszcze płukać twoje gacie w strumieniu, śpiewając przeboje
Celestyny?!
–
Nie zaszkodziłoby ci. – Dobrze, że miał refleks, bo w jego stronę poszybowała
paprotka, do tej pory grzecznie stojąca na parapecie. Lepsze to niż zaklęcie. –
Nie bądź taka ostra, próbuję być dla ciebie miły.
–
Ty jesteś tego typu czarodziejem, co jak jest miły, to znaczy, że albo ci
właśnie wyciąga sakiewkę z kieszeni, albo mierzy różdżką w plecy.
–
Wiesz co, jak ja cię tak czasami słucham, to zaczynam się zastanawiać czy mój
ojciec przypadkiem dziewięć miesięcy przed twoim urodzeniem twojej mamuśki nie
spotkał...
–
To miał być komplement czy ubliżenie? Bo jakoś mało przejrzyście ci wyszło,
biorąc pod uwagę fakt umiłowania jakim twój ojczulek darzył mugoli.
–
Nie czepiaj się mojego ojca. Szumowina z niego była, ale jednak człowiek.
–
Mam poważne wątpliwości.
–
Słuchaj, męczę się tu dla ciebie…w tym…, w tym czymś co nosi wątpliwe miano
domu…
–
A co ci się tu nie podoba?
–
Jest ciasno, brudno, gorzej niż w podrzędnym hotelu bez gwiazdek…
–
Dom to nie koniak, a ty nie astronom, żeby się na gwiazdki oglądać. Przesadzasz
jak zwykle, wystarczy kilka gospodarskich zaklęć i będzie całkiem przytulnie.
–
Nadal będzie ciasno.
–
To powiększ sobie sypialnie jeżeli cztery pokoje to dla ciebie zbyt mało i
przestań się zachowywać jak rozkapryszony bachor!
–
Ja się tak zachowuję? A kto siedzi z nosem przy szybie i nie raczy się odezwać?
Wielka pani nieszczęśliwa, bo tłum ludzi ryzykował swoje własne życie, żeby
szanowna niezadowolona mogła jeszcze skorzystać ze swojego!
–
Ty, ty, ty imbecylu, ty! Nikt wam nie kazał mnie stamtąd wyciągać, nie prosiłam
się, mogłeś się trzymać mojego planu!
–
Granger, przyznaj, że ty tak się do intrygi w rękawiczkach nadajesz, jak ja do mugolskiego
baletu.
–
I kto to mówi?! Pewnie szwadron aurorów depcze nam po piętach – postanowiła go
sprowokować, jeżeli jej się powiedzie, dowie się więcej niż chcieli jej
z początku wyjawić.
–
Tak uważasz? Myślisz, że tylko ty potrafisz knuć? Rozumiem, że nie ufasz mojej
inteligencji, ale myślałem, że znasz Pottera.
–
A co niby on ma do rzeczy?
–
Chyba nie sądzisz, że sam to wszystko wymyśliłem? Albo może, że Wiewiór to taki
bystrzacha? Potter to większy cwaniak i szuja niż mogłem kiedykolwiek przypuszczać.
– Szuja,
ale jaka zdolna – zawołała z triumfem i wyraźną dumą.
–
Oczywiście, teraz wszystkie zasługi przypisujesz Bliznowatemu. Nie wierzę, że to
mówię, ale ja i Weasley nie staliśmy z założonymi rękoma.
–
Ale z pewnością Harry najwięcej ryzykował!
–
Możliwe.
–
No dobra, to opowiesz mi jak to wszystko zorganizowaliście? – Postanowiła wziąć
go trochę pod włos. Jej ciekawość była silniejsza niż samodestrukcyjne
założenia, więc przesiadła się na fotel i przywołała dwa kubki z parującą herbatą, które zgrabnie
wylądowały na pobliskim stoliku. Mężczyzna usiadł na drugim fotelu i sięgnął po kubek.
–
Herbata? – prychnął, – nie ma nic mocniejszego?
–
Tylko piwo kremowe.
–
Niech będzie, Accio
piwo kremowe. – Dwie butelki kremowego napoju wylądowały tuż obok kubków z
herbatą, które za pomocą odsyłającego zaklęcia, za chwilę poderwały się do góry
i poszybowały w stronę kuchni. – No więc, co chcesz wiedzieć?
–
Domyślam się powodu jakim Ron wytłumaczył swoją obecność w twierdzy o tak
późnej porze. Pamiętam, że rzucił na mnie zaklęcie Imperio i że kazał wypić eliksir wielosokowy.
Domyślam się, że człowiekiem prowadzącym mnie pod rękę byłeś ty, pod działaniem
tego samego eliksiru. Nie rozumiem jednak jakim cudem, w naszej części twierdzy
nie spotkaliśmy nikogo żywego? Rozumiem, że dementorzy byli przekonani, że Ron
eskortuje nas ze względu na późną porę odwiedzin. Nie dziwi mnie fakt, że nie
zwrócił uwagi na to, że Ron przybył do więzienia sam, bo zapewne byli
przekonani, iż my-odwiedzający, po prostu przybyliśmy tu wcześniej, jeszcze w
porze odwiedzin. Jednak jak możliwe, u licha, że nikt nie zauważył, że zniknęliśmy? Cele zostały puste.
–
Cieszę się, że o to pytasz, bo to był mój pomysł. Prawda, że genialny? Wiewiór
przybył do Azkabanu długo przed kolacją, na widzenie z pewną osadzoną. Tak
szczęśliwie się złożyło, że zdobył jej włos i niepostrzeżenie dodał środka na
przeczyszczenie do wody, którą zaproponował do picia, żeby ją wyeliminować na
czas całej akcji. Potem się dowiedział, że Fred dał mu środek będący dopiero w fazie
testów i ta kobieta wylądowała w więziennej izbie przyjęć, jednak stwierdzono
po prostu zatrucie pokarmowe. Wracając do młodszego Weasleya, podszywając się pod tę
kobietę, wsypał nasennego środka do jedzenia więźniów. Natomiast Potter, jako
dobry przełożony, dostarczył strażnikom miód pitny, który mieli niby pilnować, bo był z
przemytu czy coś. Wiedział, że nie omieszkają go spróbować, nieznacznie
zachęceni przez Pottera. Nie przewidzieli jednak, że w miodzie znajduje się
również eliksir słodkiego snu. Spili się jak przysłowiowe świnie i żaden nic
nie pamięta. Mało brakowało, a strażnik przy wyjściu, pozostałby trzeźwy, ale
na szczęście dosięgła go plotka o szykującej się popijawie. Chyba Weasley i
Potter za głośno rozmawiali o zapasie, jaki Bliznowaty zostawił swoim pracownikom.
–
Muszę przyznać, że to było proste i dzięki temu, genialne. – Z trudem przyznała
Hermiona.
–
Dziękuję. Czy coś jeszcze wzbudza twoje wątpliwości? Jak się domyślam, wiesz,
że dzięki uprzejmości tego… znaczy Hagrida, mieliśmy szansę uciec od razu, nie
ryzykując podróży do miejsca umożliwiającego teleportację. Ten…dom, –
kontynuował rozglądając się z niesmakiem – jest otoczony silnymi zaklęciami zwodzącymi i
chroniony Fideliusem, którego strażnikiem jest Potter. Musimy poczekać, aż
sprawa z twoim zniknięciem trochę przycichnie, bo Minister nie jest tak głupi,
żeby wierzyć w przypadek i podejrzewa twojego przyjaciela o współudział, nie ma
jednak dowodów. Mamy szczęście, że nie chce dopuścić do skandalu i negacji swojej
reformy więziennictwa. W końcu to on nalegał na usunięcie większości dementorów
z Azkabanu, więc będzie utrzymywał pozory do czasu twojego uniewinnienia. Inaczej rzucą go dziennikarzom na pożarcie. Wyrok
ma być wydany zaocznie. W razie wątpliwości, młoda Weasley ma się pod ciebie
podszywać, choć nie do końca jest dla mnie jasny sposób dostarczenia jej np. z
Azkabanu na rozprawę, ale to już nie nasze zmartwienie.
–
Zaraz, zaraz. Czemu cały czas mówisz tylko o moim zniknięciu? A co z tobą?
Jeżeli się nie mylę, to miałeś być ucałowany o zachodzie słońca w dniu, w
którym mnie porwaliście.
–
Czytaj – Malfoy ignorując oskarżenie kobiety, wyciągnął z kieszeni jakiejś
papiery, w których Hermiona rozpoznała złożone strony Proroka Codziennego.
–
Jak coś takiego czytam, to się czuje w twojej obecności jak arabski murzyn
żydowskiego pochodzenia – Hermiona wzdrygnęła się malowniczo.
–
Nie masz się czego obawiać, poza faktem ubicia swojej żony, jestem czysty jak
łza.
–
Akurat, raczej jak kałuża błota.
–
Sama widzisz, że to stek bzdur! – Przekonywał Ślizgon.
–
No widzę, widzę. Już się tak nie bulwersuj. Powiedz mi, jak to zrobiliście?
Chociaż nie! Już wiem! Ron popisał się jeszcze jednym, celnym Imperiusem?
–
Akurat to był Potter, – stwierdził mężczyzna – ale nie robi to żadnej różnicy. Auror mający być obecny
przy wykonaniu wyroku, zeznał tak jak przeczytałaś. Oficjalnie jestem trupem
pogrzebanym gdzieś pod więziennym murem, bo nikt nie zgłosił się po zwłoki na
czas, a twoje zniknięcie, zostało umiejętnie zatuszowane przez samego Ministra,
bojącego się o swój stołek. Zapewne uniewinnienie jest tylko kwestią czasu,
więc przy odrobinie szczęście, nikt się nie zorientuje, że wyfrunęłaś z klatki
trochę wcześniej. Jeżeli Kingsleyowi zależy na spokoju, to sam przychyli się do
oficjalnego uznania twojej niewinności. Ze strony strażników nic nam nie grozi,
bo ci którzy są w stanie dodać dwa do dwóch, nie mogą się przyznać, że pili na
służbie, byłby to koniec ich kariery. Więźniowie smacznie spali, a Weasley ma
dobre alibi, przed innymi pracownikami więzienia co potwierdzą dementorzy,
którzy nie mając oczu, nie byli w stanie rozpoznać, czy faktycznie jesteśmy
rodzicami tego więźnia o którym wspominał im Wiewiór.
–
Faktycznie, pomyśleliście o wszystkim. Szkoda tylko, że nie wzięliście pod
uwagę mojej psychiki.
–
Ty się swoją psychiką nie przejmuj. To jest urządzenie o prostej konstrukcji. Tam nie ma się co
zepsuć – sarkazm wręcz kapał z jego wypowiedzi.
–
Jeszcze jedno słowo Malfoy, a sok dyniowy z ceremonii przydziału ci się odbije.
–
Uspokój się, po prostu uważam, że poza murami Azkabanu zaczniesz przytomnie
myśleć.
–
Ty musisz zrozumieć, że ja naprawdę chcę odejść, że ze mną jest koniec, że jest
w ogóle nul, masakra, nic, zero i że nie zatrzymasz mnie na tym świecie – Gryfonka zaczęła biadolić.
–
Mówże składniej jakoś, bo tylko sens ogólny załapałem – zirytował się ponownie Malfoy.
–
A co ja, Beedle’y jestem jakiś, czy inna Szymborska? – obruszyła się Hermiona.
–
Co to „szymborska”? To coś z szyszymorą?
–
Może piękna nie była, ale to rzecz gustu. Wisława Szymborska to osoba, jest
polską noblistą w dziedzinie literatury – kobieta nie umiała ukryć politowania w tonie swojego głosu.
–
To skąd o niej wiesz?
–
No, to chyba oczywiste? – Hermiona nie mogła wyjsc z podziwu, że jej rozmówca ma jakieś wątpliwości. – Nagroda Nobla to najwyższe wyróżnienie w mugolskim
świecie. Wypada wiedzieć cokolwiek o jej laureatach.
–
Nobel był przecież czarodziejem, wynalazł zaklęcie wysadzające Confringo – stwierdził Malfoy.
–
W głowę się uderzyłeś? Owszem, wynalazł dynamit, był bardzo zdolny, ale z
pewnością był mugolem.
–
Tak ci się tylko wydaje – Draco poczuł się pewniej. – Jego rodzina pochodziła od Olofa Rudbecka,
XVII-wiecznego szwedzkiego lekarza, przyrodnika i pisarza, profesora
uniwersytetu w Uppsali. Ojciec Alfreda, Immanuel Nobel był inżynierem i
wynalazcą, który budował mosty i budynki w Sztokholmie. W związku ze swoją pracą
konstruktorską eksperymentował także z różnymi technikami wysadzania skał.
Matka Alfreda, Andriette Ahlsell, pochodziła z zamożnej czarodziejskiej
rodziny. Z
powodu niepowodzeń w swojej pracy, wywołanych utratą kilku barek z materiałami
budowlanymi, Imanuel zbankrutował w tym samym roku, w którym urodził się jego
syn, Alfred. W 1837 roku Immanuel Nobel opuścił Sztokholm i porzucił swoją
rodzinę, by rozpocząć nową karierę w Rosji. Andriette Nobel, która wcześniej
wyrzekła się czarów w imię miłości, otworzyła sklep spożywczy, który przynosił
skromny dochód, ale wystarczał żeby utrzymać rodzinę. W tym czasie jej mąż
odniósł sukces w swoim nowym przedsięwzięciu w Sankt Petersburgu, który polegał
na budowaniu min morskich. Immanuel Nobel był także pionierem w produkcji broni
i w projektowaniu silników parowych. Widząc sukcesy Nobla i upadek swojej
córki, ojciec Andriette teleportował się do Sankt Petersburga, odszukał zięcia
i rzucił na niego kilka trafnych zaklęć, zmuszając go tym samym do ściągnięcia
do siebie swojej rodziny. Dziadek zatroszczył się o właściwą edukację czterech
wnuków, a szczególną opieką otoczył Alfreda, który jako jedyny z rodzeństwa
odziedziczył zdolności magiczne po matce. Młody Nobel nigdy nie uczęszczał do
żadnej z czarodziejskich szkół, ale był bardzo zdolny i chętnie chłonął wiedzę
od dziadka i matki. W wieku 17 lat był biegły w szwedzkim, rosyjskim,
francuskim, angielskim i niemieckim. Jego główne zainteresowania skupiały się
wokół eliksirów, transmutacji i zaklęć, jednak ojcu w akcie desperacji wmówił,
że interesuje się literaturą i poezją. Widząc wściekłość ojca, dodał, że lubi
również chemię i fizykę. Immanuel, który chciał, by synowie dołączyli do
jego przedsięwzięcia jako inżynierowie, nie podzielał zainteresowania Alfreda poezją
i odkrył, że ten jest człowiekiem zamkniętym w sobie, choć nigdy nie
domyśliłby się, jaką tajemnicę skrywa syn. By poszerzyć horyzonty Alfreda,
ojciec posłał go za granicę na studia inżynierii chemicznej. Nie wiedział, że
młodzieniec w tym czasie rozwija swoje umiejętności magiczne nawiązując kontakt ze
znanymi w tamtych czasach czarodziejami. Podczas dwóch lat Alfred Nobel odwiedził
Szwecję, Niemcy, Francję i USA gdzie uzupełniał wiedzę i szlifował czary. W Paryżu pracował w prywatnym laboratorium mistrza eliksirów
Pelouze'a, sławnego również w mugolskim świecie w dziedzinie chemii. Tam
spotkał młodego włoskiego chemika Ascanio Sobrero i – 3 lata później –
wynaleźli nitroglicerynę. Alfred Nobel, został pominięty jako wynalazca, co
zakończyło jego przyjaźń z Sobrero. Natchnięty odkryciem, sam postanowił
popracować nad zaklęciem niszczącym. Mimo, że eksperymenty prowadził w
tajemnicy, podczas jednej z prób zginął jego ówczesny przyjaciel. Nobel się
załamał i porzucił magię. Jego natura i pociąg do wysadzania sprawiły jednak,
że zainteresował się możliwością użycia nitrogliceryny w pracach
konstruktorskich. Nie chciał ryzykować i zadbał żeby problemy bezpieczeństwa
przy wybuchu zostały rozwiązane. Opracował metodę kontrolowanego wybuchu
nitrogliceryny. Swój…
– Teraz to mnie prawie uraziłaś, ja się tu produkuję, żeby uzupełnić twoją wiedzę, a tu zero wdzięczności z twojej strony
– Już mi to dziś mówiłeś. Jak tak bardzo chcesz, żebym była ci za coś wdzięczna, to załatw coś mocniejszego, bo mam ochotę się napić. Za dużo ostatnio się dzieje jak dla mnie.
Cdn...
Super ale będzie kontynuacja tak? Bardzo fajna część aż się popłakałam ze śmiechu You made my day
OdpowiedzUsuń:) Tak, będzie jeszcze jedna część, typowo dramionowata :)
Usuń– Dobrze, dość. Wierzę. Wierzę, że był czarodziejem, tylko skończ już ten wykład. Jesteś gorszy od Binnsa!
– Teraz to mnie prawie uraziłaś, ja się tu produkuję, żeby uzupełnić twoją wiedzę, a tu zero wdzięczności.
– Już mi to dziś mówiłeś. Jak tak bardzo chcesz, żebym była ci za coś wdzięczna, to załatw coś mocniejszego, bo mam ochotę się napić. Za dużo ostatnio się dzieje jak dla mnie.
– Co ty nie powiesz, ale masz rację, coś mocniejszego by się przydało. Nie mogę uwierzyć, że ta propozycja wyszła od ciebie.
– Inteligentni ludzie są często zmuszani do picia, by bezkonfliktowo spędzać czas z idiotami.
– Jak coś takiego czytam, to się czuje w twojej obecności jak arabski murzyn żydowskiego pochodzenia.
– Nie masz się czego obawiać, poza faktem ubicia swojej żony, jestem czysty jak łza.
– Akurat, raczej jak kałuża błota.
– Sama widzisz, że to stek bzdur!
– Faktycznie, pomyśleliście o wszystkim. Szkoda tylko, że nie wzięliście pod uwagę mojej psychiki.
– Ty się swoją psychiką nie przejmuj. To jest urządzenie proste. Tam nie ma co się zepsuć.
– Jeszcze jedno słowo Malfoy, a oranżada z ceremonii przydziału ci się odbije.
– Uspokój się, po prostu uważam, że poza murami Azkabanu zaczniesz przytomnie myśleć.
– Ty musisz zrozumieć, że ja naprawdę chcę odejść, że ze mną jest koniec, że jest w ogóle nul, masakra, nic, zero i że nie zatrzymasz mnie na tym świecie.
– Mówże składniej jakoś, bo tylko sens ogólny załapałem.
– A co ja, Beedle’y jestem jakiś, czy inna Szymborska?
– Co to „szymborska”? To coś z szyszymorą?
Te 3 fragmenty rozwaliły mój system.
<3 Starałam się :) fajnie, że komuś się podoba moja pisanina :)
Usuń"Dobrze, że nie przysłali Kłębolota." - Ne rozumne tego zdania. chodzi o Hardodzioba? Hipogryfa Hagrida z trzeciego tomu HP?
OdpowiedzUsuńTak :) Hardodziob został przechrzczony dla niepoznaki i później juz tak go nazywano, więc postanowiłam skorzystać z ostatniego imienia hipogryfa :)
Usuń