Rozdział XI
Draco Malfoy wrócił do domu, gdy
nad hrabstwem Wiltshire zaczynał padać pierwszy śnieg. Płatki białego puchu
wolno krążyły nad ziemią, żeby ostatecznie na niej spocząć i pozostać tam do
wiosny. Hermiona dostała informację od
Tomasa, który raz jeszcze lojalnie ją uprzedził, tym razem o rychłym powrocie
męża do domu. Mimo wcześniejszych obietnic i tkwiących nadal głęboko urazów,
była mu wdzięczna, że tak troszczy się o ich małą rodzinę. Wyszła na spotkanie Dracona gdy tylko poczuła,
że ich zaklęcia ochronne przepuszczają do środka kilka osób. Krocząc obok
niewidzialnych noszy, zdecydowanie ściskała swego nieznośnego męża za rękę, delikatnie
zgarniała z jego bladej twarzy płatki śniegu i uśmiechała się radośnie, ale
tylko on mógł usłyszeć, jak niepewnie brzmiał jej głos, gdy wreszcie witała go
w domu. Twarz miała pogodną i rozradowaną, że znowu go widzi. Jego smutne,
szare oczy wyrażały natomiast zdumienie: jak to, nie odeszłaś ode mnie? Gdy
dziękował jej za powitanie, wiedziała, że jego słowa miały podwójny sens.
Był strasznie wyczerpany podróżą,
położono go więc do łóżka, gdzie natychmiast zasnął. Znowu w domu... Ta świadomość
była skuteczniejsza niż najlepszy eliksir nasenny.
Nim Draco wrócił do domu,
Hermiona odbyła rozmowę z kamerdynerem i skrzatami. Dziękowała Merlinowi, że
nie ma teraz w rezydencji Narcyzy i że teściowa wspaniałomyślnie postanowiła
chwilowo zostać w swoim domu na dłużej. Hermiona przyjęła to z wyraźną ulgą.
Chciała być sama w domu w chwili powrotu Dracona. Młoda pani Malfoy domyślała
się, że zdecydowany udział w decyzji jego matki, musiał mieć Lucjusz, ponieważ
takie zachowanie było wręcz niepodobne do samej Narcyzy. Tym bardziej teraz, gdy
ich relacje zdawały się nieznacznie poprawić.
–
Jak my to wszystko urządzimy?
– zastanawiała się wyraźnie
zaniepokojona. – Będziemy musieli postarać się o profesjonalną
opiekę na noc, czy poradzimy sobie sami, wy i ja?
– Myślę, że nasz pan to właśnie najbardziej by
sobie cenił – wtrącił nieśmiało Ogryzek.
– Możliwe – pomyślała Hermiona z
nadzieją. Była zdecydowana osobiście pielęgnować swojego męża, podejrzewała
jednak, że będzie się temu sprzeciwiał całym sobą. Za dobrze go znała, żeby
uwierzyć, że podda się bez walki. Był taki uparty i dumny. Cóż, gdzie różdżka
znajdzie się i sposób. Jeżeli będzie trzeba, posunie się do ostatecznych
kroków.
– W
każdym razie uważam, że nie powinniśmy włączać do tego pani Narcyzy –
powiedziała pospiesznie, jednocześnie starając się, żeby w jej głosie
nie zabrzmiała niechęć.
–
Zdecydowanie nie – odrzekł kamerdyner. – Na
to pan nigdy się nie zgodzi.
– Z listu Tomasa wynika, że Draco
będzie musiał stale leżeć w łóżku, pamiętasz?
– zapytała Hermiona Alberta.
– Tak.
– Co
się stanie, jeśli rzeczywiście okaże się to niezbędne? Dla człowieka takiego jak
Draco będzie to nieznośnie przykre. Obawiam się, że możemy sobie nie dać z nim
rady. Nie chodzi mi tu o zwykłą opiekę, ale wszyscy znamy jego charakter.
Jestem oczywiście tak zdeterminowana, że jeżeli będzie trzeba, to zagrożę mu
różdżką, ale jeśli miałabym być szczera, to wolałabym tego uniknąć.
– Pan Malfoy
jest sparaliżowany od pasa w dół – przypomniał kamerdyner.
– Myślałam
nad tym i myślałam... Ręce ma przecież sprawne. Gdyby się dało coś
zorganizować, żeby chociaż mógł siedzieć w fotelu!
– Jego
wysokość jest mocnej budowy. Sądzę, że sami nie zdołamy go podnieść, nie
ryzykując przy tym.
– Chyba
nie –
uśmiechnęła się blado Hermiona, spoglądając ukradkiem na niewysokiego
kamerdynera. – Zresztą fotel tak naprawdę niewiele pomoże. Z
mniejszym...
Umilkła, a po chwili zaczęła
znowu.
– Albercie, kilkakrotnie zastanawiałam się, jak
byśmy mogli życie mojego męża uczynić odrobinę znośniejszym. Przychodziły mi do
głowy szalone myśli... Czy uważasz, że ściągnięcie i zaczarowanie odpowiednio
mugolskiego wózka inwalidzkiego, byłoby wystarczające?
Kamerdyner patrzył na nią w
najwyższym zdumieniu.
– Wiem,
że Draco ma zupełnie niepraktyczny stosunek do produktów mugoli, jednak w
takiej sytuacji...nie, to chyba niemądre. On się nigdy na to nie zgodzi.
Ale kamerdyner słuchał uważnie.
–
Porozmawiam z kim trzeba, pani. To bardzo interesujący pomysł, zaraz
poślę Ogryzka do mojego przyjaciela, do Trowbridge. Jest doskonałym rzemieślnikiem
i czarodziejem godnym zaufania.
– Idę z
tobą –
zdecydowała Hermiona. – Jak mówiłam, mam pewien plan.
Po przeprowadzeniu kilku rozmów w
największej tajemnicy i rzuceniu dziesiątek najdziwniejszych zaklęć,
zaczarowany produkt mugolskiego pochodzenia, był gotowy. Hermiona modliła się w
duchu, żeby nikt nie puścił pary z ust, bo była pewna, że wpadliby w poważne
kłopoty, ale ufała ludziom z którymi wyczarowywała wózek dla swojego męża. Zresztą,
najważniejsze, że on był znowu w domu. Zrobi wszystko, żeby jego życie stało
się bardziej przyjazne, bez względu na ewentualne konsekwencje. Tym bardziej,
że nie ma co się martwić na zapas. Ma trochę znajomości w ministerstwie i
jeżeli okarze się to konieczne, to wykorzysta je bez skrupułów.
Hermiona odwiedziła Dracona w
czasie obiadu i opowiedziała mu, co uradzili oboje z Albertem w sprawie opieki
nad nim.
–
Wybij to sobie z głowy. Nawet mowy o czymś takim być nie może –
oświadczył Draco stanowczo.
– Trzeba zatrudnić jeszcze jednego
mężczyznę.
– Ale
ja chcę ci pomagać – upierała się Hermiona.
–
Dlaczego? – zapytał podejrzliwie.
– To
chyba jest oczywiste? – fuknęła poirytowana takimi głupimi pytaniami – Jestem
twoją żoną i chociaż nasz związek jest trochę…niekonwencjonalny, to chyba
przyjaźń, jaka nas łączy, wystarczy, by usprawiedliwić taką decyzję. Poza tym
wyglądałoby to dosyć dziwnie, gdybym się tobą nie opiekowała, nie uważasz?
– Do
cholery, ale ja nie chcę, żeby mnie pielęgnowała kobieta!
Hermiona spoważniała, a w jej
sercu pojawiło się niechciane uczucie nadziei.
– Więc
mimo wszystko traktujesz mnie jak kobietę? Nie jak bezpłciowego przyjaciela?
– Jak
jedno i drugie – odparł z przelotnym uśmiechem. – Za
bardzo jesteś kobietą, żeby można było tego nie zauważać. Chyba jesteś tego świadoma?
Poza tym, obawiam się, że nie wiesz, co taka pielęgnacja oznacza.
–
Owszem, mogę sobie wyobrazić. Jestem na tyle inteligentna, że rozumiem
też, iż możesz się czuć upokorzony.
– Hermiona wstała ze złością. – Nie
chciałabym cię do niczego zmuszać. Jeśli to budzi w tobie taki sprzeciw, to...
– Hermiono! –
Chwycił ją mocno za ramię. – Nie wolno ci tak myśleć! Naprawdę uważasz, że
rozumiesz, co ja czuję?
– Tak, Draco
– odparła łagodniej. –
Myślę, że rozumiem.
Usiadła na brzegu łóżka, zawahała
się przez moment, a potem pochyliła się nad mężem i przytuliła policzek do jego
policzka. Tak bardzo jej go brakowało. Draco objął ją i leżeli tak długo w
milczeniu – on, bezradny, modląc się o miłosierdzie i
pociechę, a ona o to, by dać mu taki wsparcie, jakiego pragnął. On pełen
wątpliwości, a zarazem wdzięczności, że ta wspaniała kobieta chce tkwić dalej w
jego beznadziejnym życiu, ona z zaskakującą pewnością i optymizmem patrząca w
przyszłość i nie wahająca się przed dalszym poświęceniem.
– Jeśli
naprawdę byłabyś w stanie, to... – zaczął niepewnie.
– Niczego
bardziej nie pragnę – rzekła.
– No
więc niech ci będzie, uparta kozo.
– Uparty
to jesteś ty, mój osiołku. Dziękuję, Draco! Dziękuję za zaufanie.
Zaczął się śmiać.
– Wiesz
co? Ja się boję pierwszego razu! Uwierzysz?
– O
tak. Uwierzę. Ja też się trochę obawiam –
powiedziała Hermiona, uśmiechając się ze skrępowaniem. – Więc
chyba wszystko pójdzie dobrze, to będzie nasz wspólny, pierwszy raz. – Wyprostowała
się i przygładziła niesforne włosy.
– Prawie zapomniałam, mamy dla
ciebie niespodziankę.
– Co za
„my”? –
zapytał, pełen nagłej podejrzliwości.
– Albert
i ja. Zaczekaj chwilę!
–
Zaczekam, to jasne – mruknął z goryczą.
Hermiona zawołała Alberta i
poleciła sprowadzić „niespodziankę”, po czym wróciła i znowu usiadła na łóżku.
Wahała się przez moment, ale w końcu zdecydowała się zadać nurtujące ją pytanie.
– Gdzie
jest teraz Tomas?
Twarz Dracona, ku jej uldze, nie
wyrażała żadnego z tych uczuć, których Hermiona tak się bała.
–
Jeszcze tam został. To naprawdę bardzo zdolny, młody człowiek. I taki
podobny do ciebie!
–
Naprawdę? Nigdy nie brałam takich słów na poważnie.
–
Naprawdę. I dlatego czułem się z nim taki związany.
–
Dziękuję – uśmiechnęła się, choć nie do końca wiedziała,
jak powinna sobie tłumaczyć jego słowa. Jednak nadzieja kiełkująca w sercu karmiła
się tymi okruchami domysłów i pęczniała z każdą chwilą.
Kamerdyner chrząknął dyskretnie i
Draco zwrócił ku niemu głowę. Długo wpatrywał się w niezwykły pojazd. W końcu
nie wytrzymał.
– Co
to, na Merlina jest?
– To
prezent dla ciebie – odparła Hermiona z dumą. – Ode
mnie i Alberta, a także od skrzatów i kilku innych osób, które chciałyby
zachować anonimowość.
Draco wsparł się na łokciu i
wybuchnął śmiechem.
–
Co za okropne monstrum!
Hermiona przestała się uśmiechać.
– Nie chcesz
więc spróbować?
– A
jak, twoim zdaniem, mam się na to przesiąść? Przelewitujesz mnie?
–
Proszę, żeby wasza wysokość zechciał spojrzeć tutaj –
powiedział Albert, wiedząc, że sarkazm jego pana wynika bardziej z
bezradności niż chęci bycia uszczypliwym. Miał nadzieję, że pani Hermiona
również to rozumie, choć wcale na to nie wyglądało. Stała ze zwieszoną głową,
pełna niepewności i rozżalenia. Cały jej entuzjazm gdzieś wyparował. Będzie
musiał porozmawiać z panem, bo najwidoczniej nie widzi jak bardzo żonie na nim
zależy. Przysunął wózek bliżej łóżka.
– Wyczarowaliśmy tu dodatkowo solidne
uchwyty tak, że wasza wysokość, wspierając się na rękach, będzie mógł unieść
się w górę. My pomożemy przesunąć nogi i wasza wysokość przesiądzie się na
fotel. Nie będzie konieczności używania czarów.
Draco nie odpowiedział.
Zastanawiał się, rozważał wszystkie za i przeciw, nie zwróciwszy nawet uwagi na
otaczających go ludzi.
– Bo
siedzieć przecież możesz? – zapytała wreszcie Hermiona z lękiem.
Draco potwierdził skinieniem
głowy.
– Mogę.
Z podparciem. A czy bez podparcia... tego naprawdę nie wiem. – Zrobiło mu się
głupio. Wszyscy starali się, żeby czuł się lepiej. Hermiona wychodziła z siebie
aby mu ulżyć, a przecież wcale nie musiała. Mogła go zostawić, mogła wyjść za
kogoś innego, zdrowego, silnego, jednak ona czekała tu tygodniami na niego,
choć wiedziała, że już nigdy nie będzie taki jak dawniej, że będzie jeszcze
bardziej ułomny. Cóż on mógł jej zaoferować? Co to za uparta, wspaniała istota
mu się trafiła. Musi panować nad emocjami, nie chciał jej ranić, choć zaufania do tego czegoś, niewątpliwie pochodzącego od mugoli, nie miał za knuta.
– Ale
zawsze miałeś silne ręce, prawda? – usłyszał niepewne pytanie żony.
– O
tak.
Albert cierpliwie wyjaśniał
dalej:
–
Urządziliśmy odpowiednie zaplecze... toaletę w... w tym małym prywatnym
pokoju obok...
Pokazał dyskretnie drzwi do
alkowy, przylegającej do sypialni.
–
Myślicie, że mogę tam jeździć? Gdyby ktoś mnie z tyłu popychał albo sam?
– Z
pomocą będzie niewątpliwie szybciej, ale wydawało nam się, że wasza wysokość
poradzi sobie ze wszystkim sam, no może z małą pomocą różdżki. Z wyjątkiem
przejścia na łóżko, rzecz jasna. Do tego potrzebna będzie nasza pomoc, bo .
Draco długo milczał. Sprawiał
wrażenie człowieka pełnego wątpliwości, ale wzruszonego.
–
Dziękuję – rzekł po chwili. –
Rozwiązaliście ważny problem, bardzo dokuczliwy dla dumnego człowieka.
– Nie
tyle dumnego, co szlachetnego – prostowała Hermiona.
–
Szlachetni ludzie nie przejmują się takimi przyziemnymi drobiazgami.
–
Często zapominamy, że wy, szlachetni, także jesteście ludźmi.
– Ty na wszystko znajdziesz odpowiedź –
rzekł Draco ze śmiechem. – Teraz pozostaje tylko sprawdzić, czy moje
ręce są tak silne, jak myślisz.
– Jeśli
nawet nie, to wkrótce będą – zapewniła Hermiona. – Wszyscy są bardzo
ciekawi efektów.
– Właśnie! Dziękuję wszystkim –
powiedział Draco poruszony.
– Przekaż im moje najgorętsze
podziękowania! To wspaniale wrócić do domu i zaznać tyle troskliwości! Ja, ja
nie wiem co mam powiedzieć.
Tego dnia Draconem zajął się
Albert, żeby Hermina mogła trochę ochłonąć. Nazajutrz jednak przyszła kolej na nią.
Pierwszym zadaniem było
przygotowanie go do spania.
–
Powiedz mi, czego sobie życzysz
– zapytała zdenerwowana, machając
różdżką w celu zasłonięcia okien.
On także czuł się okropnie,
jednak starał się to ukryć pod maską obojętności i pozornej życzliwości.
– Kochanie,
czy naprawdę musimy przez to przejść? Może poprosimy Alberta, na pewno się
zgodzi, skrzaty wszystko już przygotowały.
–
Najtrudniejszy jest pierwszy raz. Potem będzie nam łatwiej, zobaczysz.
Draco przełknął ślinę.
– Tomas
mówił, że całe moje ciało powinno być codziennie myte. Pocę się i mogłyby się
porobić odleżyny. Ale możemy tego nie robić podczas twoich dyżurów.
–
Głupstwa – odparła Hermiona bardziej szorstko, niż by
chciała. – Czy... już wychodziłeś?
– To
wszystko załatwiam sam – rzekł krótko.
Hermiona wiedziała, że przez cały
dzień ćwiczył pilnie samodzielne przenoszenie się na wózek i schodzenie z
niego. Musiało to bardzo męczyć mięśnie jego ramion, lecz wciąż powtarzał: „Nie
potrafię wypowiedzieć, jak bardzo jestem rad i jaki wdzięczny za ten wózek,
daliście mi drugie życie”.
Sam szybko wprowadził kilka
drobnych usprawnień, jak na przykład blokadę hamulców na koła. Miło było
patrzeć, że coś go interesuje. Szczegóły techniczne, a przede wszystkim
otoczenie, zajmowały go tak bardzo, że niekiedy okazywał prawdziwe ożywienie,
wyszukiwał przydatne zaklęcia w książkach, które wyszukał mu Ogryzek i ćwiczył
uparcie nie zrażając się niepowodzeniami i faktem, że prototyp wymyślili mugole.
W takich momentach Hermiona i Albert uśmiechali się do siebie... Jego dobre
samopoczucie znaczyło dla nich więcej niż z początku przypuszczali.
Hermiona przygotowała wodę do
mycia.
Ostrożnie podciągnęła do góry
jego bluzę od piżamy, a on pomagał przeciągnąć ją przez głowę.
Lepiej się pospieszyć, myślała
Hermiona. Im szybciej, tym lepiej. Zamknęła na chwilę oczy i ściągnęła kołdrę z
Dracona.
Jego ciało było wspaniałe. Po
prostu wspaniałe! Przez moment pragnęła, żeby było inaczej. Może wówczas
wszystko byłoby łatwiejsze do zniesienia? Powoli zdjęła z niego spodnie od
piżamy.
Skórę Draco miał w kolorze kości
słoniowej. To chyba rodzinne, bo Narcyza i Lucjusz również byli bladzi. Ciało
było wychudzone, prawie pozbawione mięśni, a nogi sprawiały wrażenie znacznie
cieńszych, niż powinny być.
– Niedługo całkiem zwiędną –
pomyślała zgnębiona. – Jak my sobie z tym poradzimy?
Hermiona obmywała ciało męża
małym gałgankiem i starała się na niego nie patrzeć. On także odwracał głowę,
by nie spotykać jej wzroku.
– To mój mąż – myślała. – Znam go
od tylu lat, od blisko roku jestem jego żoną. Mimo to nigdy nie widziałam jego
ciała i mimo to jesteśmy oboje onieśmieleni. Dlaczego? Co to właściwie jest za
małżeństwo?
Tak. Rzeczywiście można o to
pytać. Hermiona cieszyła się, że nikt nie wie, jak się sprawy naprawdę mają. Chociaż
jak to właściwe jest z Albertem? No, jakkolwiek by było, on jest lojalny. O
skrzaty w ogóle nie musiała się martwić, ponieważ czar jakim były związane,
zabraniał im rozpowszechniać informacje o rodzinie. A ile wiedzieli jej
przyjaciele? Nigdy o takich rzeczach nie rozmawiali, oni nie pytają, ona nie
opowiada. Wszyscy dawno się pogodzili, że jest żoną Malfoya, TEGO Malfoya i
starają się wzajemnie tolerować. Czasami we wzroku Ginny widzi zaciekawienie,
jednak przecież przed innymi zachowują pozory więc ciężko jest się czegoś
domyśleć. Nie, raczej nikt nie podejrzewa nic niepokojącego.
–
Już – powiedziała do Dracona. –
Odwróć się teraz!
Pomogła mu przewrócić się na
drugi bok i myła ostrożnie plecy tak, by nie nachlapać do łóżka. Nie chciała
sprawiać kłopotu skrzatom, a na osuszanie zaklęciem nie miała sił i czasu.
–
Blizna nie wygląda za pięknie
– stwierdziła.
– Tak.
Tomas otwierał ranę dwukrotnie, by wyjąć kulę, ale się nie udało.
–
Bardzo głęboko utkwiła?
– Nie
sądzę. On mówi, że tuż pod kręgosłupem.
– Boli
cię?
–
Zupełnie nie.
Odwróciła go z powrotem na plecy
i dzięki kilku zaklęciom przygotowała wszystko na noc.
– W
porządku! Poszło naprawdę świetnie
– oświadczyła z niezupełnie
naturalnym uśmiechem. – Chciałbyś coś jeszcze?
– Nie, wszystko
mam. Dziękuję, Hermiono, masz takie delikatne ręce.
– Miło
być znowu w domu?
– Jeszcze pytasz! To tak, jakby się znaleźć w
niebie. Czuję się bezpieczny pod waszą opieką. Twoją, Alberta i skrzatów. Tu
jest moje miejsce na ziemi.
– Cieszę
się, że to mówisz. Dobranoc, kochany! Tak długo na ciebie czekaliśmy.
–
Dziękuję! Śpij dobrze, najdroższa!
Hermiona pogasiła światła i
wyszła, opróżniając wcześniej miednicę z wody w której myła męża, a samo
naczynie zabrała ze sobą.
– Na
wrota Azkabanu – szepnęła, opierając się plecami o drzwi. – Skąd
ja wezmę siły, by to znieść? Nie chodzi mi o pracę, bo ona sprawia mi tylko przyjemność,
ale jak poradzić sobie z resztą?!
Wspaniał rozdział,ale to już norma :) cieszę się,że Draco powrocil do domu,ale jestem rowniez ciekawa jak Hermiona poradzi sobie ze wszystkim i jak ogolna akcja sie potoczy. Tyle czekalam na ten rozdzial i chwala Bogu,ze juz jest,bo wariowalam. Oby nastepny pojawil sie szybciej. Buziaki ;*
OdpowiedzUsuńDziękuję, dziękuję, dziękuję. No ten był gotowy, tylko dodać, ale zajęłam się "Śladami" i tak jakoś wyszło. Postaram się dodać next max.za tydzień :)
Usuń