"TRUCICIELKA"
***
Rezydencja państwa Malfoy, położona w południowej części Little Norton, prezentowała się dosyć okazale. Elewacja w kolorze kości słoniowej, zielony dach i imponujący ogród nie wyróżniały się co prawda wśród okolicznych posiadłości, jednak sprawiały, że przypadkowy przechodzień z ciekawością zerkał ponad bogato zdobionym, żelaznym ogrodzeniem, z nadzieją, że dostrzeże coś o czym będzie mógł opowiadać znajomym przy popołudniowej kawie. Nigdy jednak się to nie zdarzyło. Przed domem zwykle nikogo nie zauważano, a poza granicami posiadłości mieszkańcy i ich goście zdawali się znikać tuż po przekroczeniu bramy prowadzącej na ulicę. Do tej pory nie widziano ich jeszcze z bliska, choć z pewnością dom był zamieszkany. Najbliższym opowiedzenia o właścicielach domu, był domokrążca sprzedający odkurzacze, jednak dziwnym zbiegiem okoliczności, dostał krótkiego ataku amnezji i w ogóle nie pamiętał tego, o co dopytywali zaciekawieni sąsiedzi. Po początkowym zdziwieniu, z biegiem upływającego czasu, nikt już nie zwracał uwagi na ten ewenement, uznając, że w murach „Melody House” mieszka ktoś bardzo sławny, kto dba z przesadną wrażliwością o swoją prywatność.
Wnętrze domu było urządzone z niewątpliwym gustem i w nowoczesnym stylu, który ocenić miały okazję tylko nieliczne osoby. Sypialnie, salon i łazienki, zostały utrzymane w jasnych, pastelowych kolorach, a w kuchni zagościła biel, kontrastując z ciemnozielonymi dodatkami. Dom był wolny od niepotrzebnych bibelotów, a uciążliwy kurz zalegał od czasu do czasu tylko w bibliotece, która jako jedyne pomieszczenie w domu, była zachowana w ciemnych kolorach.
Hermiona stała przy kuchennym blacie, wyjadając ze słoika resztki czereśni, które nie zmieściły się do garnka z kompotem, jednocześnie od niechcenia nadzorując mycie naczyń. Uwielbiała wczesne poranki, gdy nikt nie kręcił się po kuchni, a ona mogła delektować się specjałami, które nauczyła robić ją jej babcia. Babcia... zawsze wspomnienia przychodziły w najmniej pożądanym momencie i przyprawiały o lekkie wyrzuty sumienia. Tak, Alice nie byłaby z niej zadowolona, babcia szanowała samą siebie.
Wkładając do ust kolejną porcję owoców, zerknęła z zaciekawieniem na czytany wcześniej artykuł w gazecie. Aurorzy jak zwykle przechwalali się swoją skutecznością, co ją osobiście śmieszyło. Miała przecież informacje z pierwszej ręki i wiedziała, że stróże czarodziejskiego prawa, stoją w miejscu, grzebiąc czubkami butów wśród pyłu po rozpływających się w oddali poszlakach.
Z zamyślenia wyrwał ją stłumiony odgłos kroków. Słysząc, że Malfoy schodzi z góry, szybko zebrała porozrzucane po kuchennym blacie strony Proroka Codziennego, składając je niezdarnie w całość i odłożyła na bok. W mgnieniu oka znalazła się przy zlewie, po to, by za chwilę odwrócić się w stronę mężczyzny i udać uprzejme zdziwienie na jego widok.
– Liz nie najlepiej się dziś czuje – powiedział Draco wchodząc do kuchni i siadając na wysokim krześle stojącym przy wyspie. Wyglądał na zmęczonego. Jego blond włosy, obficie przyprószone siwizną, były znacznie przerzedzone. Twarz miała jakiś szarawy odcień, a oczy były podkrążone bardziej niż zwykle. Nie fatygował się z okazaniem elementarnej kultury i wypowiedzeniem choćby skąpych słów powitania. Ona także zignorowała potrzebę powiedzenia "dzień dobry".
– Jest trochę przemęczona. Ciągle jej powtarzam, że powinna wreszcie odpocząć, zwolnić trochę, ale nie chce mnie słuchać, zupełnie jak ty – powiedziała szorstko Hermiona, podając Malfoyowi gazetę.
– Faktycznie, jest niezwykle uparta, ale zazwyczaj twierdzi, że rozpiera ją energia. Dziś jednak nie ma na nic siły. Zanieś jej później trochę kawy – powiedział Draco, przecierając dłonią oczy i ignorując uwagę o sobie. Dokładnie wiedział co kobieta ma na myśli, lecz nie doczekanie, żeby przyznał jej rację, mimo że sam czuł, iż jego zmęczenie przekroczyło pewną ustaloną przez niego granicę. Coraz częściej łapał się na tym, że jego myśli charakteryzowało rozkojarzenie i niespójność, co przecież w zawodzie jaki wykonywał, było niedopuszczalne. Musi pomyśleć nad urlopem, bo w innym przypadku straci klientów. W dzisiejszych czasach nie było miejsca na bylejakość.
Z rozkojarzeniem zdał sobie sprawę, że Hermiona coś do niego mówi.
– Jasne, sam jej zanieś. Zrobi mi scenę. Wiesz, że teraz uznaje tylko kakao – obruszyła się, podając mężczyźnie talerz z tostami i miseczkę dżemu z tkwiącą w środku łyżeczką.
Draco wzruszył z niecierpliwością ramionami, nie rozumiejąc jak dorosła kobieta może pić kakao. Rozłożył gazetę jednocześnie biorąc do ręki suchego tosta. Hermiona odwróciła się w stronę kuchni aby przygotować poranną kawę i zamieszać kompot, który miał być podany do obiadu. Nie minęły dwie minuty gdy usłyszała jego gderliwy głos. Doskonale wiedziała co ma zamiar powiedzieć, więc przewróciła oczami z wyrazem zniecierpliwienia wymalowanym na twarzy.
– Jak rozwija się nowy program pomocy zagranicznej dla czarodziejów z ubogich rodzin? – zapytał z przekąsem przekładając kolejne strony, a Hermiona odwrócona do niego tyłem przedrzeźniała go, w myślach obiecując sobie, że jakoś wytrzyma jeszcze ten ostatni tydzień.
– Słucham? – odwróciła się patrząc z udanym zaskoczeniem na mężczyznę. Nie podniósł wzroku znad gazety, ale widziała oczami wyobraźni iskry sypiące się spod jego powiek. Był zły. Jak zwykle.
– Gobiny nadal strajkują? Jak tam wyniki Quiditcha? – ironizował z ponurą miną Malfoy. Był tak cholernie przewidywalny, że w innej sytuacji może nawet by ją rozśmieszył.
– Nie mogę przejrzeć gazety? – zapytała oburzonym tonem.
– Przejrzeć owszem – warknął Draco. – Ale wygląda tak jakbyś zawinęła w nią resztki wczorajszego obiadu! – trzasnął zgniecionym papierem o blat, jednak na Hermionie od dawna takie zachowanie nie robiło wrażenia. Spojrzała na niego z politowaniem, a w jej oczach czaiło się coś, czego Malfoy z pewnością by się wystraszył, gdyby to dostrzegł.
– Wiadomości się nie zmienią z powodu kilku zagnieceń – odparła z niechęcią i odwróciła się z powrotem w stronę kuchni. Miała go serdecznie dość. Machnęła różdżką tak zawzięcie, że jeden z talerzy wyskoczył z pienistej cieczy wypełniającej zlew i pomknął w stronę Malfoya. Tylko dzięki nadal perfekcyjnemu refleksowi Ślizgona, nie rozbił się w drobny mak o podłogę.
– Ale mój humor owszem – powiedział podając jej porcelanowego uciekiniera i biorąc do ręki kolejnego tosta. – Czy wy kobiety nie możecie zrozumieć, że chcemy mieć gazetę w stanie dziewiczym?
– Zdaje się nie tylko gazetę – mruknęła wkładając talerz z powrotem do zlewu.
– Coś mówisz?
– Nie, nic. Zdawało ci się – ostatnie zdanie powiedziała nieco głośniej z wyraźna kpiną. – Proszę, twoja kawa.
– Nie udobruchasz mnie, chociaż robisz najlepszą kawę jaką kiedykolwiek piłem.
Hermiona i tak wiedziała swoje. Rozszyfrowanie mężczyzny, którego ulubionym napojem jest kawa, nie stanowiło dla niej problemu. Sterowanie nim również, a to teraz było najważniejsze.
– Na kolację chcesz może polędwiczki wieprzowe? – zapytała całkiem niewinnie.
– Zaprzedałaś dusze diabłu! Wiesz, że nie mogę się oprzeć twoim polędwiczkom! – wykrzyknął Malfoy, a Hermiona uśmiechnęła się zadowolona. Owszem, wiedziała.
– No cóż, mogę być tu nowa, ale widzę co i jak – powiedziała spoglądając na schody po których właśnie schodziła Elizabeth. Malfoy zerknął zaskoczony na Hermionę, ale zaraz zorientował się o co chodzi, słysząc zbliżające się kroki. Jego ambiwalencja w stosunku do Granger, diametralnie przechyliła się w stronę sympatii.
– Co jak? O czym rozmawialiście? – zapytała z rozbrajającym uśmiechem Liz, podchodząc do wstającego właśnie z miejsca Malfoya i całując go w policzek.
– Kochanie – ucieszył się ignorując jej ciekawskie spojrzenie, jednak za chwile spoważniał. – Prosiłem żebyś dziś została w łóżku. Powinnaś bardziej o siebie dbać.
– Nie trzęś się tak nade mną – odparła blond włosa kobieta. – Czy jest już kakao?
– Będzie za chwilę – powiedziała Hermiona machając krótko różdżką, co doprowadziło mleko w aluminiowym garnku do wrzenia.
– Może wytrzymam – westchnęła Elizabeth na co Hermiona przewróciła oczami. Liz kontynuowała, zwracając się do Malfoya: – Mam dziś próbę w Klubie Teatralnym, nie wiem o której wrócę.
– Znowu się w to bawisz? – Draco spojrzał z czułością na żonę.
– Przecież mówię ci o tym od dwóch tygodni! – wykrzyknęła Liz z wyraźnie udawanym dramatyzmem. – W ogóle mnie nie słuchasz.
Malfoy przybrał poważna minę i wyrecytował:
– Wystawiacie "Fontannę szczęśliwego losu", grasz jedną z głównych ról razem z Ernestem Rigby i jestem pewien, że będziesz wspaniała.
– No masz szczęście – roześmiała się Elizabeth.
Po domu rozległ się przeciągły dzwonek.
– To Potter! – zawołał Draco wpychając do ust ostatni kawałek tosta. – Znowu jestem spóźniony. Pa, kochanie! Niech Rigby nie spycha cię na drugi plan, jak spadniesz ze sceny, będzie miał ze mną do czynienia – cmoknął Liz w czoło i pospiesznie wybiegł z kuchni, nie zaszczycając Hermiony nawet spojrzeniem. Nie przejęła się tym zbytnio, bo była przyzwyczajona do takiego traktowania podczas realizacji swoich szalonych projektów, mających na celu emancypację skrzatów domowych, jednak Malfoy zaczynał przesadzać z tą wyniosłą ignorancją. Jeszcze przyjdzie mu tego żałować.
– Draco potrafi być ujmujący – stwierdziła od niechcenia Hermiona.
– Dlatego za niego wyszłam – radosnym tonem powiedziała Liz. – Ale wy się chyba nie bardzo lubicie, prawda? – uśmiechnęła się nieśmiało.
Hermiona nie odwzajemniła uśmiechu, popatrzyła chłodno na kobietę, ale ta zdawała się tego nie zauważać. Była młoda i piękna, zupełnie nie pasująca do Malfoya, który przekroczył już pięćdziesiątkę. Tylko dlatego, że jego żona była w ciąży i tym samym cała rodzina dostała dodatkowe punkty w rekrutacji, Hermiona zgodziła się na realizowanie swojego projektu u Draco. Widać Malfoy nie był na tyle szczery ze swoją egzotyczną żoną, żeby wyjawić jej prawdę o Hermionie. Cóż, to nie była jej sprawa, ale nie zamierza pozwolić, zniszczyć swoje życie raz jeszcze.
***
– Masz irytujący zwyczaj przyciskania dzwonka przy mojej bramie, Potter – przywitał się blondyn.
– Dzięki temu zwyczajowi, nie spóźniasz się do pracy, Malfoy – Harry uśmiechnął się z pobłażliwością i ruszył do przodu jednocześnie okręcając się w miejscu. Chwilę po nim deportował się Malfoy. Gdy aportacja dobiegła końca, obaj mężczyźni skierowali się w stronę wylotu zaułka w którym się pojawili. Malfoy widząc pod pachą Pottera zwiniętą gazetę, zapytał z nieukrywanym zainteresowaniem:
– Piszą coś ciekawego?
– Gdybyś wcześniej ściągał swój blady tyłek z łóżka, zdążyłbyś przeczytać – stwierdził ironicznie Harry.
– Ledwo zdążyłem wziąć do ręki gazetę po Hermionie – powiedział z naciskiem Draco.
– Znowu ją zniszczyła?
– A jak myślisz? Ona się chyba nigdy nie zmieni, upierdliwy babsztyl.
– Panuj nad sobą, Malfoy – zaśmiał się Harry.
– Panuje, ale żałuje, że dałem się namówić na ten cały projekt. To co piszą?
– Harry Potter – wiadomości! – zapowiedział profesjonalnym tonem brunet. – Złapano zbiegłych więźniów; za tydzień reaktywacja Os z Wimbourne; dalszy strajk goblinów. Jednym słowem, nic ciekawego.
– To dwa słowa, Potter.
– Za dużo przebywasz z Hermioną, Malfoy. O, a wiesz, że Marcus Cayene został szefem Biura Aurorów?
– Ta. Musiał porządnie wylizać dupę Fawleyowi, że dostał takie stanowisko. To do niego podobne, tak między nami – szepnął z wyraźną kpiną, konspiracyjnie zakrywając usta.
– Za moich czasów takie gnidy się tępiło, teraz się hoduje z nadzieją, że w razie klęski to oni pierwsi polecą w dół. W każdym razie, Cayene twierdzi, że są na tropie Jean Poison.
– A kto to taki? Nazwisko jest mi dziwnie znajome – zapytał blondyn.
– To ta gospodyni trucicielka. Nie mów tylko, że to twoja kochanka i trzymasz ją w szafie gdy żona jest w domu – zakpił Harry.
– Bardzo zabawne. Ale tak, pamiętam. Czytałem o niej kilka tygodni temu. Fascynująca osoba.
– Ma niezła kartotekę. Zabiła już pięć kobiet i śledztwo staje się coraz bardziej interesujące – roześmiał się Harry.
– Pewnie się okaże, że wzięła wywar żywej śmierci za przegotowaną wodę. W każdym razie tak powiem, jak ją będę bronił.
– Jesteś świetnym kłamcą, Malfoy. Nie ma się co dziwić Hermionie, że od ciebie odeszła. Szkoda, że Liz jeszcze się na tobie nie poznała – udając zawód powiedział Harry, wiedząc, że Draco nie weźmie mu tej uwagi za złe.
– Jest na to za głupia, ale dziękuje za komplement. Niestety nadal będziesz musiał zadowolić się tylko Ginny.
– Ubolewam – stwierdził Harry. – Chodź szybciej, bo spóźnię się na świstoklik do Argentyny.
***
Betty Stewart siedziała przy swoim biurku i popijała mocną kawę, gdy usłyszała odgłos otwierającej się windy. Spojrzała na zegarek, była za pięć dziewiąta, co oznaczało, że pan Malfoy był już prawie spóźniony. Po chwili na korytarzu rozległy się szybkie kroki i do biura wszedł starszy, blond włosy mężczyzna.
– Witaj Betty, zadzwoń do Rissa i powiedz, że będę u niego za piętnaście minut, niech się nie denerwuje. Dokumenty są przygotowane? – Nie czekając na odpowiedź wpadł do swojego gabinetu machając zawzięcie różdżką, co sprawiło, że różne segregatory uniosły się w powietrze i spoczęły na wyciągniętym przedramieniu Malfoya. Mężczyzna zerknął szybko na zegarek i wrócił do sekretariatu gdzie Betty potwierdziła, że ten dureń, Risso już na niego czeka. Wziął od swojej sekretarki przygotowane wcześniej dokumenty i machając krótko różdżką wysłał je razem z segregatorami na inne piętro.
– Wybierz mi numer do domu, Betty. Moja żona kiepsko się dziś czuła.
Sekretarka okręciła się w swoim obrotowym fotelu i wystukała na numerycznej klawiaturze szereg cyfr. Osobiście uważała, że jej szef jest przewrażliwiony. Minimum pięć razy dziennie sprawdzał jak się czuje i co robi jego żona. Jak miała być szczera, ją by to irytowało, ale oczywiście, nie podzieliła się swoimi myślami, podając słuchawkę panu Malfoyowi.
– Halo? Liz? I jak się czujesz, kochanie? – z rozanielona miną prowadził rozmowę Draco. – No dobrze, nie złość się już, po prostu się denerwuję – wysłuchawszy monologu po przeciwnej stronie linii, pożegnał się słowami: – Nie, nie wiem o której wrócę, raczej późno. Zadzwonię jeszcze do ciebie, skarbie.
Betty uśmiechnęła się pod nosem. To że zadzwoni – pomyślała – było tak oczywiste, jak fakt, że dziś jest piątek. Na co dzień twardy, trochę arogancki i niezwykle uparty Draco Malfoy, przy żonie robił z siebie przewrażliwionego ciapciusia. Pierwszy telefon wykonywał zwykle tuż po przyjściu do pracy, choć od wyjścia z domu nie mogło minąć więcej niż pół godziny. Większość jego współpracowników komentowała, że tak to już jest, jak facet przeżywa drugą młodość u boku nowej, sporo młodszej żony. Z zamyślenia wyrwał ją trzask zamykanych drzwi. Pan Malfoy kolejny raz ruszył na podbój świata.
Panna Stewart, wiedząc, że ma teraz przed sobą minimum trzy godziny wolnego, postanowiła szybko ogarnąć dokumenty, które napłynęły od wczoraj do kancelarii, a potem ruszyć na małe zakupy połączone być może z wczesnym lunchem na którym zbierze najświeższe plotki. Była mniej więcej w połowie pracy gdy drzwi od biura się otworzyły wpuszczając wyraźnie chorego Draco Malfoya. Betty poderwała się z krzesła w duchu dziękując, że nie urwała się jeszcze na zakupy.
– Co się stało, panie Malfoy? – zapytała z przestrachem, bo jej szef naprawdę kiepsko wyglądał. Jego i tak blada twarz sprawiała wrażenie narysowanej na białej kartce papieru, a wory pod oczami były zaskakująco widoczne.
– Źle się czuję, Betty. Jak możesz to odwołaj wszystkie spotkania.
– Może posłać po uzdrowiciela? – zaniepokojona sekretarka otworzyła drzwi do gabinetu Malfoya.
– Nie, nie trzeba. To tylko zmęczenie. Zapisz w moim kalendarzu dodatkowe spotkanie z Rissem. Musimy dokończyć omawiać linię obrony jego tyłka. Dziś nie dałem rady – powiedział Draco siadając za swoim biurkiem i opierając się o wezgłowie fotela. Czuł się fatalnie. Było mu słabo, duszno i zbierało się na wymioty. Musiał złapać jakiegoś cholernego wirusa, jego odporność zostawiała wiele do życzenia.
– Jak pan sobie życzy, panie Malfoy. Czy mam zadzwonić do pańskiej żony?
– Co? Och nie, nie chcę jej niepokoić, to chwilowa niedyspozycja, zaraz mi pewnie przejdzie. Jakbyś mogła to zrób mi kawę, może podniesie mi trochę ciśnienie – rzekł dając do zrozumienia, że chce zostać sam.
Betty upewniwszy się, że pan Malfoy ma telefon w zasięgu ręki, zamknęła drzwi kierując się do kuchni po ulubiony napój swojego szefa. Zawsze się zastanawiała, jak taki mężczyzna może pić kawę zamiast tradycyjnej porcji na przykład whisky, jednak to było jedno z niewielu dziwactw jakie przejawiał jej przełożony, więc ostatecznie pogodziła się z tą anomalią i cieszyła z możliwości pracy u tak uznanego w świecie czarodziejów adwokata.
Draco Malfoy faktycznie w pracy wolał pić kawę, ale wytłumaczenie tego rodzaju praktyki, było niezwykle oczywiste. Nie mógł sobie pozwolić na przyćmienie alkoholem jasności umysłu, stępienie zmysłów i nabycie podatności na negocjacje, które byłyby wysoko niebezpieczne.
***
Draco Malfoy, choć robił to bardzo rzadko, wrócił wcześniej z pracy, wypchnięty do domu przez Betty i Pottera, który zdążył wrócić z Argentyny akurat w momencie, gdy Malfoya męczyły malownicze torsje po wypitej wcześniej kawie. Nadal czuł się kiepsko i sam stwierdził, że pobyt w domu może mu wyjść na dobre. Liz zaniepokojona stanem swojego męża postanowiła zrezygnować z dzisiejszego wyjścia, jednak Draco powołując się na obecność Hermiony zdołał ją przekonać, by nie rezygnowała ze swoich planów.
– Kochanie, mną się nie przejmuj, to z pewnością tylko przemęczenie, ewentualnie niestrawność. Nie ma sensu, abyś siedziała przy mnie. Rigby ma prowadzić monolog na scenie? – próbował dowcipkować, ale jego samopoczucie wyraźnie mu to utrudniało.
Dodatkowo irytowała go obecność Granger, która chodziła z wyniosłą miną wyręczając w pracach domowych ich starego skrzata, Wstręcika. Ona naprawdę miała nie po kolei w głowie. Żeby tak z własnej woli, dla jakiejś głupiej ideologii emancypacji skrzatów domowych, wyręczać ich w tym do czego zostali stworzeni? Najgorsze było to, że jej pomysł wreszcie spotkał się z aprobatą świata czarodziejów i takich nawiedzonych ludzi było coraz więcej. Żałował, że dał się namówić Liz na uczestnictwo w programie Granger, ale teraz nie było już odwrotu. Widząc, że Liz jest gotowa do wyjścia, skierował się do sypialni. W duchu obiecał sobie, że jak tylko zamkną się drzwi za jego żoną, przekradnie się do piwnicy i przemyci do sypialni trochę Ognistej Whisky, której Liz absolutnie nie tolerowała, a której nie mógł przywołać, bo nie bardzo pamiętał gdzie ją dokładnie zostawił. Musi popracować nad swoją pamięcią, bo takie chodzenie w tę i z powrotem, było niesamowicie męczące.
Słysząc trzaśnięcie drzwiami, uznał, że Liz musiała już wyjść. Postanowił po cichu zejść po schodach, by nie narazić się na uszczypliwości tej wiedźmy, Granger. Nie żeby przejmował się specjalnie jej gadaniem, był w końcu u siebie w domu, ale nie czuł się na siłach znosić docinki i wyniosłe spojrzenie. Był jej wdzięczny, że nie przyznała się Liz do tego co ich kiedyś łączyło. Na szczęście Elizabeth obracała się w całkiem innym środowisku i zapewne nadal nie zdawała sobie sprawy z tego, że był kiedyś żonaty. Przez chwilę wydało mu się to absurdalne, jednak szybko odpędził od siebie tę myśl.
Wszedł do piwnicy zapalając po omacku światło. Już na pierwszy rzut oka widział, że butelki, słoiki i inne pojemniki zalegające zwykle na półkach starego kredensu, są pomieszane. Żałował, że zostawił różdżkę w sypialni, bo nie miał ochoty szukać ręcznie ulubionego alkoholu. Z pewnością ta durna baba, Granger, próbowała zaprowadzić tu swój porządek. Jeszcze w czasie trwania ich małżeństwa, irytowała go ciągłymi przemeblowaniami i przekładaniem jego rzeczy. Nie znosił bałaganiarstwa, ale pedantyzm w jaki zapędzała się Hermiona, przyprawiał go o ustawiczną irytację. Szukając swego alkoholowego zbawienia, natknął się na jakąś lekko przykurzoną, metalową puszkę, jakiej nigdy wcześniej nie widział. Wydała mu się dziwna. Musi zapytać Elizabeth czy nie kupowała nowych środków na owady lub szczury, które w tym roku wyjątkowo dawały o sobie znać. A może Granger przytargała to ze sobą? Faktycznie, puszka wyglądała na mugolską. Na wieczku była wytłoczona ludzka czaszka z dwoma skrzyżowanymi piszczelami, co niewątpliwie oznaczało, że zawartość metalowego pojemnika jest niebezpieczna. Z boku była naklejona etykietka z napisem „As2O3”. Nie miał pojęcia co to może oznaczać. Na szczęście, tuż pod nosem, na półce, trochę w głębi, zauważył rozpoczętą butelkę Ognistej Whisky i dziwny, metalowy pojemnik wywietrzał mu z głowy, odstawiony niedbale na bok.
***
Leżał w łóżku, czując jak ciepło Ognistej rozgrzewa mu wnętrzności. Ogarnęła go błoga senność, której każdy rozsądny człowiek by się jej poddał, nie zważając na pracę jaką rozpoczął. Draco jednak czuł się już o wiele lepiej. Czytał raz jeszcze akta sprawy Rissa i w myślach notował sobie szczegóły, których wcześniej nie zauważył. Będzie musiał to jutro spisać, dziś już nie chciało mu się schodzić do biblioteki. Pomyślał o tym, że może faktycznie by się zdrzemnął i już miał to uczynić, gdy usłyszał pospieszne kroki. Do sypialni weszła Liz.
– Już jesteś? – zdziwił się Malfoy. – Myślałem, że dłużej ci się zejdzie.
– Martwiłam się o ciebie i postanowiłam wrócić wcześniej. Jak się czujesz?
– Kochana jesteś, ale nie potrzebnie się spieszyłaś. Czuję się już o wiele lepiej.
– To dobrze. Chcesz trochę kawy? Hermiona zostawiła cały dzbanek w kuchni, mogę ci przynieść.
– Właśnie, Hermiona. Nie uważasz, że powinniśmy się już jej pozbyć?
– Ale dlaczego? Jest wspaniała i jak mam być szczera, to wolę ją niż Wstręcika. Przynajmniej jest inteligentna.
– Taaa, aż za bardzo.
– Nie rozumiem o co ci chodzi. Przecież cię rozpieszcza. Nadal się denerwujesz, że trochę gnie twoją gazetę? – z politowaniem kontynuowała Elizabeth.
– Nie, nie o to chodzi – zirytował się Draco. – Nie wydaje ci się jakaś dziwna?
– Nie, nie wydaje. Ty jej po prostu nie lubisz, jesteś uprzedzony ze względu na jej pochodzenie.
– Nie opowiadaj bzdur, kochanie. Dobrze, już dobrze. Nie będę narzekał, tylko się nie złość, maluszku.
– Nie mów tak do mnie, wiesz, że tego nie znoszę. To przynieść tę kawę?
Hermiona stała na korytarzu i zaciskając mocno ręce, przysłuchiwała się państwu Malfoy. Pozbyć się? Zobaczymy kto kogo prędzej się pozbędzie, pomyślała z ironią schodząc na dół.
***
Następnego dnia.
– Hej Malfoy, nie rozlej za dużo – zaśmiał się Ron. – Staruszek leje whisky, możemy się nie doczekać.
– Jestem młodszy od ciebie, Weasley – warknął Draco.
– Jasne, jasne. Nie musisz mi o tym przypominać – rozbawiony Ron bujał się na krześle niczym nastolatek. – Harry, co myślisz o pani Poison?
– A coś konkretnego mam myśleć? – zdziwił się Potter. – Mi nie zagraża, Lily nie ma w kraju, a ona zabija tylko młode kobiety. Malfoy, ty się powinieneś martwić!
– O czym wy do cholery znowu mówicie? – zirytował się Draco lewitując nad ich głowami tacę z czterema szklankami whisky.
– O trucicielce, oczywiście – powiedział Teodor Nott, który rozdawał właśnie karty. Grali w magicznego pokera i dobrze się bawili w swoim towarzystwie. Nie pamiętali już, kiedy ich przyjaźń się rozwinęła, ale trwała przynajmniej od dekady. Średnio raz w miesiącu spotykali się u któregoś z nich przy szklaneczce Ognistej Whisky i grali w pokera. Ron nadal pracował w Biurze Aurorów i choć narzekał nieustannie na zmieniający się ustrój, nie chciał z tej pracy rezygnować. Draco założył kancelarię adwokacką i pomnażał wcześniej odziedziczone pieniądze. Teodor został uznanym w świecie czarodziejów uzdrowicielem, a Harry prywatnym detektywem, którego czasami wynajmowało nawet ministerstwo.
– A o niej. Na prawdę myślicie, że to seryjna zabójczyni? Macie jakieś dowody? – z powątpiewaniem zapytał Malfoy.
– Ja w to nie wierzę – rzekł Nott. – Wybacz Weasley, ale ministerstwo ma takie szanse na jej załapanie, jak ja na zostanie primabaleriną.
– Nic mi nie mów – westchnął Ron, – znowu zapadła się pod ziemię, choć Cayene uparł się, żeby rozpuścić plotkę, jakoby depczemy jej po piętach.
– Pewnie znalazła nowy dom i siedzi cicho. Do tej pory zawsze zabijała kobiety? – Harry postanowił włączyć się do rozmowy.
– Raz otruła też faceta, musiał zaleźć jej za skórę – roześmiał się Ron. – Podbijam – dodał rzucając kilka monet na stół.
– A mi się wydaje, że to zbieg okoliczności. Niby jak miałaby ich truć i z jakiego powodu? Magiczne testy nic nie wykazały. Nie ma motywu, nic nie zginęło, ofiar nic nie łączy – wątpił Teodor. – Pas.
– Sprawdzam – rzekł Harry. – Magiczne testy faktycznie nic nie wykazały, a sprawdzano mugolskimi? Coś mi mówi, że pani Poison może być bardziej przebiegła niż myślimy. Pamiętajcie, że ich skrzaty domowe zostały uwolnione i pozostają nieskore do zeznań, a są jedynymi świadkami. Swoją drogą, to ma urocze nazwisko. Pamiętasz Ron jak nabijaliśmy się kiedyś z Hermiony, bo bodajże jej babka miała na nazwisko Poisoner?
– Faktycznie, tak miała! Całkowicie zapomniałem! Pamiętam jak nie chciała podać panieńskiego nazwiska swojej mamy gdy wyrabiała sobie licencję na zagraniczne świstokliki. Był ubaw po pachy.
– Nie widzę w tym nic zabawnego – rzekł Malfoy, któremu lampka zrozumienia niebezpiecznie zapaliła się w głowie. Jak mógł zapomnieć o tym nazwisku? To dlatego wydało mu się znajome. Hermiona go nienawidziła, a idąc tym tropem, nienawidziła również Liz. Te skrzaty i puszka z trucizną... Czy to możliwe, żeby ona była trucicielką? Cholera!
– Ja to jestem ciekawy jak ona wygląda – zastanowił się Malfoy, któremu serce zaczęło szybciej bić, ale nie dał tego po sobie poznać.
– Na początku miesiąca publikowali jej zdjęcie – powiedział Ron. – Nie widziałeś?
– Nie, widać mi umknęło. Panowie, świetnie się gra, ale muszę już wracać, dochodzi prawie południe, a mam jeszcze mnóstwo pracy.
– Jasne, powiedz raczej, że masz młodą żonę i to się do niej spieszysz. Nie wciskaj nam kitu o pracy, jest sobota.
– To, że ty, Potter masz wolne, nie znaczy, że wszyscy mają równe szczęście – warknął Malfoy zakładając na siebie płaszcz.
– Dobra, dobra. Pozdrów Hermionę, powiedz jej, że Ginny jest sama w domu. Będziesz miał ją na trochę z głowy – roześmiał się Harry.
– Do zobaczenia – mruknął Draco okręcając się w miejscu z cichym pyknięciem oznaczającym deportację.
– Jakiś nerwowy ten Malfoy – czknął niewyraźnie Nott.
– To obecność Hermiony tak go wyprowadza z równowagi. Wiesz, była i obecna żona pod jednym dachem.
– A Liz już wie, że Hermiona była kiedyś żoną Malfoya? – zapytał z ciekawością Ron.
– Malfoy twierdzi, że nie, ale jakby mnie ktoś pytał o zdanie, to bym powiedział, że Draco jest bardzo naiwny – stwierdził Harry podnosząc porzucone przez Malfoya karty.
***
– Elizabeth! – krzyknął Draco wbiegając do domu. – Elizabeth!
– Czemu tak krzyczysz, coś się stało? – głos Liz dobiegał z góry. Malfoy zatrzymał się na schodach. Nie ma sensu jej niepokoić, pomyślał.
– Dobrze się czujesz? Wszystko w porządku?
– Tak, czemu pytasz? – zdziwiła się kobieta.
– Tak tylko. Chcesz może kawy? Pomoże ci zasnąć.
– Nie, dziękuję. Wiesz, że nie znoszę kawy i wątpię czy pomogłaby mi zasnąć. Hermiona zrobiła mi niedawno kakao!
– Tak. No, tak. Dobrze, to ja wracam do pracy! – krzyknął Malfoy, który zdał sobie sprawę, że ze zdenerwowania plącze mu się język. – Jakbyś czegoś potrzebowała, to będę w biurze!
Draco skierował się do kuchni w poszukiwaniu resztek kakao. Był prawie pewien swojej hipotezy. Hermiona nie znosiła Elizabeth, nie wiedział czy z zazdrości, czy żalu, w końcu nie rozstali się w przyjaznej atmosferze. Możliwe, że był dla niej trochę zbyt ostry. Oszukiwał ją mając liczne romanse i twierdząc, że ją kocha. Istnieje taka możliwość, że ją zranił, ale nie przesadzajmy.To nie był powód żeby mścić się na jego obecnej żonie. Ale ta mugolska puszka ukryta w starym kredensie... Powinien działać szybko. Nie znalazł nigdzie garnka po kakao, musiał zostać umyty. Postanowił napić się kawy i wrócić do biura. Nalał aromatycznego napoju do filiżanki, wziął ostrożnie do ust i wtedy przeszyła go pewna myśl. A jeżeli Hermiona nie chce zemścić się na jego żonie tylko na nim?
Wypluł wzięty łyk kawy i nie zastanawiając się dłużej, wyczarował dużą fiolkę do której przelał zawartość filiżanki. Przezorny, zawsze ubezpieczony, pomyślał i wybiegł z domu.
***
– Odbierz, do cholery – denerwował się Malfoy wysłuchując irytującej melodyjki w komórce. Cieszył się, że czarodziejski świat otworzył się na nowoczesną technologię odpowiednio modyfikując mugolskie pomysły, aby magia nie zakłócała działania czegoś tak potrzebnego jak telefon, jednak czasami miał wrażenie, że stare, dobre sowy były skuteczniejsze. Liz pewnie by go wyśmiała i nazwała czymś z przymiotnikiem archaiczny, ale on wiedział swoje. Z zamyślenia wyrwał go głos zaspanego Teodora.
– Czego? – warknął Nott.
– Już leczysz kaca? Wyszedłem od was jakąś godzinę temu.
– Pieprz się, Malfoy. Czego chcesz?
– Daj mi namiar na jakieś całodobowe laboratorium pracujące oczywiście również dzisiaj.
– A po kiego ci? Zresztą i tak nie ważne, nie chce mi się tego słuchać. Domyślam się, że chodzi ci o laboratorium analiz lekarskich... Najbliższe masz chyba te co współpracuje z Biurem Aurorów... czekaj, jak ono się nazywa... coś z dupą...
– To na pewno laboratorium? – Draco nie mógł powstrzymać śmiechu.
– Humor dopisuje, jak słyszę. O! Mam! Anal-Med.
– Chwytliwa nazwa, nie ma co. Mają tam telefony?
– Może jeszcze stację metra? Wyślij im sowę.
– Gdzie ja ci teraz sowę znajdę, nie mam czasu. Dobra, dzięki stary, kuruj się tam, ja sobie poradzę.
– Nowoczesność nas kiedyś zgubi, ja ci to mówię, Malfoy – Nott wpadł w filozoficzny ton, więc Draco żegnając się krótko, przerwał połączenie. Chwile po tym, już kroczył w stronę ogromnego biurowca, w którego piwnicach mieściło się wspomniane wyżej laboratorium.
Zastanawiał się jak ma to rozegrać. Teraz, gdy stał już z ręką na klamce drzwi prowadzących do laboratorium, nagle wszystko wydało mu się przeraźliwie głupie. Przecież to absurd, żeby oskarżać Hermionę o czyny, które są kompletnie nie w jej stylu. Oczywiście, nie łączyły ich w tym momencie najlepsze relacje, ale ona nie była nigdy mordercą. Chyba jest naprawdę przewrażliwiony jeżeli chodzi o Liz. Przecież to naturalne, że w ciąży czuje się trochę gorzej. A pomysł, że Hermiona mogłaby truć jego? Co też mu przyszło do głowy? Fakt, nie lubili się, ale jednak byli dorosłymi ludźmi, takie rzeczy jak rozwód po prostu się dzieją i nie ma powodu się mścić. Nie potrzebnie wpadł w panikę.
Już odwracał się z zamiarem powrotu do pracy, gdy przypomniała mu się zagadkowa puszka znaleziona w starym kredensie. Wczoraj zapytał o nią Liz. Wyśmiała go twierdząc, że już dawno powinien posprzątać tę graciarnię, ale Draco był pewien, że nigdy wcześniej nie widział podobnego pojemnika. I jeszcze to nazwisko... trochę dużo jak na zwykły zbieg okoliczności.
Odrobinę niepewnie w środku, aczkolwiek na zewnątrz całkowicie zdecydowanie, Draco otworzył drzwi i wszedł do jasnego pomieszczenia. Jego perfekcyjna postawa współgrała z zimnym wystrojem wnętrza.
– Dzień dobry – Malfoy przywitał się z młodym, przysadzistym mężczyzną o trochę zbyt nalanej twarzy i błyszczącym od potu czole, choć w laboratorium utrzymywał się przyjemny chłód.
– Ach, pan Malfoy, miło mi. Nazywam się Scott, Barney Scott – młodzieniec wydawał się wyraźnie podekscytowany możliwością poznania człowieka o którym niewątpliwie wiele słyszał, jednak Draco był przyzwyczajony do tego rodzaju reakcji. Ludzie potrafią być tak bardzo przewidujący, pomyślał. – W czym mógłbym panu pomóc?
– Widzi pan, panie Scott – wyjął sakiewkę jednoznacznie dając do zrozumienia, że wyświadczona przysługa będzie się opłacać. – Mam tu próbkę pewnego napoju, który przez całkowity przypadek, znalazł się w zasięgu niepożądanej substancji. Tak się składa, że ta substancja może być wysoce niebezpieczna, ale chciałbym mieć jasność. Byłbym też niezmiernie wdzięczny, aby ta sprawa została między nami.
– Ależ oczywiście – rzekł Barney chciwie przyglądając się sakiewce i biorąc od Malfoya fiolkę po brzegi wypełnioną brązowym płynem. – Czy podejrzewa pan, cóż to za substancja, która przez przypadek dostała się do... kawy? – w oczach laboranta pojawił się błysk zrozumienia.
– Nie znam się na truciznach, ale domyślam się, że eliksiry, w tym najbardziej oczywisty, wywar żywej śmierci, odpadają. Mam niejasne przeczucie, że może być to mugolski środek – żałował, że nie spisał dziwnego wzoru ze znalezionej puszki, ale z drugiej strony, byłoby to zbyt podejrzane. Lepiej udawać niezorientowanego.
– Rozumiem, ale zdaje sobie pan sprawę, że jeżeli pańskie przypuszczenia są prawdziwe, – laborant przerwał znacząco – należałoby to zgłosić do aurorów? To mój obowiązek.
– Za nagięcie pańskiej lojalności w stosunku do stanowiska jakie pan piastuję, dostanie pan współmierną nagrodę. Dałem to chyba wyraźnie do zrozumienia – warknął Malfoy rozglądając się dyskretnie po pomieszczeniu. – Żeby była jasność, wyjaśnieniem tej sprawy zajmę się sam. Więc jak?
Scott zerknął raz jeszcze na sakiewkę, po czym przytłumionym z emocji głosem rzekł:
– W porządku. Proszę chwilę zaczekać.
Malfoy stał przy jaskrawożółtej ladzie, która nijak nie pasowała do sterylnie czystych, białych powierzchni, jakie prezentowało laboratorium. Kontrast żółci pozostawał wręcz niesmaczny. Ściany były w wielu miejscach przeszklone i ukazywały wnętrza sal badawczych. Po chwili, z jednej z nich wynurzył się Scott niosąc ze sobą wyniki badań.
– Wstępna analiza nic nie wykazała, panie Malfoy, ale te wyniki mogą być zafałszowane. Byłbym rad z możliwości przeprowadzenia dokładniejszych badań.
Chwilowa ulga na twarzy Draco ustąpiła znowu miejsca tłumionemu przerażeniu.
– Długo to zajmie? – zapytał siląc się na spokój.
– Nie więcej niż godzinę, mogę wysłać panu wiadomość do biura, oczywiście z zachowaniem daleko idącej dyskrecji – dodał widząc niepokój malujący się na twarzy zleceniodawcy.
– Doskonale. Zatem czekam – powiedział od niechcenia przesuwając w stronę Scotta pokaźnej wielkości sakiewkę. – To na zachętę – mruknął odwracając się i kątem oka widząc jak skórzany woreczek znika w kieszeni białego fartucha laboranta, który kiwnął nieznacznie głową na pożegnanie.
***
Draco nie widząc innego wyjścia, wrócił do biura. Nie mógł skupić się na żadnej wykonywanej pracy. Litery tańczyły mu przed oczami i co chwila zerkał na wiszący przy drzwiach zegar. Wskazówki leniwie przesuwały się po okrągłej tarczy odmierzając czas, który miał w zwyczaju płynąć przeraźliwie wolno, gdy się na coś z niecierpliwością czekało. Słysząc, że Betty wróciła do biura, poprosił ją o numer Proroka Codziennego, w którym publikowano zdjęcie pani Poison. Zaciekawiona sekretarka przyniosła egzemplarz gazety i zaglądając przez ramię komentowała artykuł. Draco kompletnie się wyłączył i nie słuchał potoku słów jaki płynął z ust Betty. Przyglądał się zdjęciu z wyraźną ulgą. Pani Poison miała około czterdziestu lat, była szczupłą brunetką i jedyne co upodabniało ją do Hermiony, to objętość włosów.
– To niesamowite, że jej jeszcze nie złapano. Myślałem, że jest starsza – rzekł pogodnie Malfoy.
– O, bo z pewnością jest, proszę pana. To zdjęcie sprzed piętnastu lat. Nie znaleźli innego.
– Co też ty mówisz? – zerknął raz jeszcze na fotografię. – Piętnaście lat? A może i piętnaście kilo? – mruczał sam do siebie. – Ale... czy to naprawdę możliwe?
Chciał natychmiast biec do domu. Musiał chronić Liz i ich nienarodzone dziecko. Przecież to miał być jego pierworodny syn!
– Betty, odwołaj dzisiejsze spotkania, będę musiał wyjść wcześniej do domu.
– Znowu źle się pan czuje, panie Malfoy? – sekretarka była wyraźnie zaskoczona, ponieważ jej szef bardzo rzadko opuszczał miejsce pracy przed końcem dnia, nie uznawał zwolnień lekarskich i ogólnie wykazywał wszystkie cechy typowego pracoholika.
– Nie, to nie to. Mam po prostu coś ważnego do załatwienia. Przygotuj mi tylko akta na poniedziałkową sprawę, będę mógł je jutro przejrzeć w domu. I zrób sobie już wolne, mamy w końcu weekend – stwierdził po namyśle.
Zszokowana, jednak miło zaskoczona Betty, przestała zadawać pytania i popędziła wykonać polecenie szefa. Gdy zamknęła za sobą drzwi, Draco zerwał się z fotela na którym siedział z zamiarem spakowania podręcznej teczki. Przerwał mu cichy dzwonek telefonu stojącego na biurku. W pierwszej chwili chciał go zignorować, jednak w porę przypomniał sobie o obiecanej wiadomości z laboratorium, może ten młokos Smith czy tam Scott zapomniał o dyskrecji. Podniósł słuchawkę mrucząc niemiłe powitanie, jednak po drugiej stronie rozległ się tylko głuchy dźwięk odkładanej słuchawki, a potem sygnał przerwanego połączenia. Napięte do granic wytrzymałości nerwy, sprawiły, że po plecach przebiegł mu dreszcz. Postanowił jeszcze przed wyjściem zadzwonić do Liz. Słuchawkę podniosła Hermiona i ponurym głosem poinformowała go, że jego żona wyszła i ona nie ma pojęcia gdzie, bo przecież pani Malfoy się jej nie spowiada.
Ale Elizabeth przecież nigdzie się dziś nie wybierała! – panikował Draco. Powiedziałaby mu o tym. Czarę jego niepokoju przelały wyniki analizy składu próbki, jaką zostawił w laboratorium, które zmaterializowały się na jego biurku odpowiednio opieczętowane. Kawa była zatruta arszenikiem! Poniżej znajdował się krótki opis tej mugolskiej trucizny o wzorze empirycznym As2O3, działającej podobnie do Wywaru Żywej Śmierci. Również bezbarwny, bezwonny i bezsmakowy gdy się go rozpuści. Podawany w minimalnych ilościach nie zabija od razu, jednak jego część odkłada się w organizmie człowieka, z wolna kumulując i zatruwając cały organizm! Długotrwałe zażywanie prowadzi do śmierci.
***
Draco nie dbając o pozory teleportował się prosto z biura, zapominając nawet o prośbie wystosowanej do Betty. Nie było czasu do stracenia, może Liz właśnie kona? W pośpiechu wszedł do domu. Zastał Hermionę w kuchni. Sekundę temu podjął decyzję, nie chciał procesu, aurorów, amnezjatorów, dziennikarzy. Chciał żeby Granger wyniosła się z jego domu – natychmiast!
– Yhm... – chrząknął aby dać znać, że jest obecny. Hermiona odwróciła się do niego ze zdziwionym wzrokiem bazyliszka. Nienawidziła gdy ktoś burzył jej plan dnia, a wedle tego co zaplanowała, Malfoy miał być teraz w pracy.
– Czego chcesz? Przecież rozmawiałeś ze mną dziesięć minut temu – warknęła.
– Czego chce? Zaraz ci powiem czego. Chcę żebyś się stąd wyniosła! Natychmiast! Koniec udawania, koniec tego durnego programu. Wynoś się w tej chwili!
– Możesz mi wyjaśnić dlaczego? Wywiązywałam się ze wszystkich obowiązków, dbałam o ciebie!
– O tak, tego jestem pewien. Dbałaś też o moją żonę – warknął Malfoy. Jeszcze chwila, a straci panowanie nad sobą, tylko różdżka w ręku Hermiony go jeszcze przed tym powstrzymywała.
– Więc to o nią chodzi tak? Znam takie jak ona i w sumie nawet się jej nie dziwię!
– Wynoś się!
– Opanuj się, bo jesteś śmieszny – powiedziała z politowaniem. – I tak nie zostanę tu gdzie mnie nie chcą, ale mam nadzieję, że wywiążesz się z naszej umowy i mi zapłacisz – rzuciła jeszcze patrząc na niego ze złością i kierując się na górę po swoje rzeczy.
Malfoy czuł jak jego nerwy są napięte do ostateczności. Jedyne czego pragnął, to żeby ta kobieta zniknęła już na zawsze z ich życia. W tym momencie nie miał wyrzutów sumienia za te lata, które zmarnowała przy nim Granger. Zasłużyła na każdą jedną przykrość, każdą zdradę i obelgę. Nie umiała nawet dać mu dziecka, była nic nie warta!
Stał w przedpokoju irytując się na siebie, że nie był w stanie cisnąć jej prawdy prosto w oczy. Wykrzyczeń, wypluć na nią całą żółć, która nazbierała się w nim przez czas jej pobytu tutaj...
– Co to za krzyki, Draco? – zapytała schodząca z góry Elizabeth.
– To ty jesteś w domu? – zdziwił się mężczyzna.
– Jak widzisz jestem. Możesz mi wyjaśnić co się tu dzieje? - zaniepokoiła się kobieta.
– No cóż. I tak się dowiesz. Odprawiłem Hermionę!
– Ale dlaczego? Możesz mi to wytłumaczyć? Przecież była dla nas taką pomocą, mówiłam ci, że wolę ją od Wstręcika i miałam w planie poprosić ją o przedłużenie programu! Co takiego zrobiła, że ją zwolniłeś, tylko nie mów, że znowu wam poszło o tę gazetę, bo to śmieszne!
– Ona... ona mnie okłamała – powiedział w panice Draco. Nie chciał denerwować Liz, w jej stanie było to niewskazane! – Powiedziała, że wyszłaś, a ty przecież jesteś, nie będę tolerował...
– Och, to moja wina. Najpierw powiedziałam jej, że wychodzę, a potem zmieniłam plany nie informując jej o tym. Może jeszcze z nią porozmawiasz? Pójdę się ubrać i zaraz przyjdę cię wspomóc – cmoknęła go w czoło.
Draco patrzył z czułością jak Liz znika w drzwiach od garderoby na dole. Tak bardzo ją kochał. Była największym szczęściem jakie go spotkało, w przeciwieństwie do Granger, która była katastrofą.
W okno salonu zastukała sowa, która przyniosła egzemplarz Proroka Wieczornego. Zapłaciwszy pięć knutów i zamknąwszy uprzednio otworzone okno, mechanicznie rozwinął gazetę. Na pierwszej stronie, wielkimi, tłustymi literami widniał tytuł krótkiego artykułu, opatrzonego w ruchome zdjęcie śmiejącej się koszmarnie kobiety. Miała obłęd w oczach i wykrzywione w pogardzie rysy twarzy.
PANI POISON ZŁAPANA!
W sobotę, wczesnym popołudniem w Paisley została ujęta Jean Margaret Poison, zwana potocznie TRUCICIELKĄ. O szczegółach śledztwa i aresztowania piszemy na stronach od 2 do 8.
Draco Malfoy poczuł się bardzo głupio. Rzadko kiedy tak się czuł, nie wiedział jak to się stało, że tak chętnie rzucił podejrzenia na niewinną osobę. Ujrzawszy schodzącą z góry Hermionę, przeszedł szybkim krokiem do przedpokoju.
– Hermiono, ja... przepraszam – szepnął miękko. Nie chciałem tego powiedzieć, źle mnie zrozumiałaś.
– Doprawdy? Przecież nic mi nie powiedziałeś, oprócz tego żebym się wynosiła.
– Przepraszam, zaszło nieporozumienie, ale Liz już mi wszystko wyjaśniła.
– Tak? To świetnie. Nie moja rzecz co ona robi za twoimi plecami, ale ja i tak dłużej tu nie wytrzymam, nie znoszę kłamać!
– O czym ty teraz mówisz? Ktoś ci kazał kłamać?
– Tak, twoja żona i ten chłopak od przedstawienia.
– Rigby!
– Możliwe. Pieniądze możesz wysłać do mojej skrytki, numer znajdziesz w umowie. A teraz do widzenia – i nim Draco zdążył zareagować, zniknęła za drzwiami.
– Kochanie, czemu jej nie zatrzymałeś? Widzę, że jesteś zdenerwowany, usiądź, zrelaksuj się. Proszę, zrobiłam ci twojej ulubionej kawy – powiedziała słodko Liz niosąc ku niemu filiżankę parującego napoju.
W jednej chwili na Draco spłynęło zrozumienie. Nie mógł uwierzyć w to co podsuwał mu rozum. Jak to możliwe? Może jednak coś pokręcił, przecież Liz jest taka niewinna! Niewinna, ale cię zdradza, mruknął wredny głosik w głowie. Tak, wszystko wskoczyło na właściwe miejsce. Skoro Elizabeth go zdradza, to ma motyw. To takie oczywiste! Sama pija tylko to przeklęte kakao, zapewne po to, aby się nie pomylić! Ostatnio zaskakująco często osobiście szykowała mu kawę, której sama przecież nie znosi. Myślał, że chciała być miła. Jaki on był ślepy, czy można być większym głupcem? O, zapewne. Wierzył przecież, że Liz jest z nim w ciąży. Dziecko z pewnością nie jest jego! Nie w takiej sytuacji!
Właśnie w tym momencie uderzyła go pewna myśl; to on nie mógł mieć dzieci, nie Hermiona. Zawsze był pewien, że wina leży po stronie jego byłej żony. Dokuczał jej z tego powodu, dużo się kłócili, nie wierzył w zapewnienia i przedstawiane wyniki badań. Był pewien, że kłamała. A ona mimo wszystko chciała go zatrzymać, może naprawdę go kochała? Może nadal kocha? Teraz czuł się winny. Kolejny raz.
Spokojnie, musi się uspokoić, ale jak to do cholery miał zrobić? Czuł się samotny, opuszczony i... stary. Jego ukochana żona go zdradza i próbuje otruć, chce się go pozbyć! Nie mógł tego zrozumieć. Przecież gdyby nie artykuł o pani Poison, nigdy nie wpadłby na to, że poi się go arszenikiem. Nie wiedział nawet, że coś takiego istnieje! Najprawdopodobniej za dwa, może trzy dni, a już najdalej za tydzień, byłby martwy! Dotarło to do niego z przerażającą przejrzystością. Aż miał ochotę z wdzięczności bronić tę kobietę, Panią Poison, przed Wizengamotem. W końcu, w pewien pokrętny sposób, zawdzięczał jej życie.
Elizabeth patrzyła na niego wyczekująco, gdy przez jego głowę gnały myśli.
– Draco? Co się z tobą dzieje? Zrobiłeś się jakiś blady. Usiądź może i wypij tę kawę – powiedziała.
Malfoy ocknął się z zamyślenia. Ależ ta kobieta musi być bezczelna i bez skrupułów... Okrutna, zła, bezlitosna. Prezentowała sobą samą podłość. Brakowało mu określeń dla jej perfidności. Postanowił jednak zagrać w jej grę. Chciał ją sprawdzić, a może po prostu miał nadzieję, że będzie z nim szczera?
– Nie uważasz, że powinnaś mnie o czymś poinformować, kochanie – jego głos ociekał jadem. Elizabeth patrzyła zdezorientowana przez chwilę na twarz swojego męża, by za moment zrezygnowanym tonem zaprosić go do salonu.
– Czy masz coś konkretnego na myśli, twierdząc, że powinnam ci o czymś powiedzieć? Mam wrażenie, być może mylne, że ma to jakiś związek z Hermioną – patrzyła na niego badawczo, nie będąc pewna, czy jej domysły są prawdziwe.
– Jesteś zaskakująco domyślna. Szkoda, że dopiero teraz.
– Powiesz mi wprost o co ci chodzi, czy będziemy się tak bawić w kotka i myszkę?
– Ach, to ja mam ci powiedzieć, tak? Zresztą jak uważasz. Nie umiem udawać, że jestem spokojny i wszystko mi jedno, choć ze względu na twój stan, staram się panować nad emocjami, a możesz mi wierzyć, że nie jest to łatwe.
– Doceniam, ale przejdź do rzeczy – Liz zaczęła tracić grunt pod nogami. Była pewna, że Malfoy o wszystkim się dowiedział. Czy to możliwe, że Granger ich zdradziła? Jak mogła? Przecież musiała go nienawidzić. No i nie wiedziała przecież o wszystkim, ale jej odejście i tak pokrzyżowało plany.
– Bardzo proszę. Co cię łączy z tym pajacem, Rigby?!
– Z Ernestem? Przecież wiesz.
– Owszem, wiem. Wiem więcej niż się spodziewasz, więc proszę cię żebyś nie posuwała się do kłamstwa. Mniej szacunek do samej siebie i cywilną odwagę. Przyznaj się. Chcę to usłyszeć od ciebie. – Z rozkoszą obserwował jak twarz tej zdrajczyni blednie, upokorzy ją, zmusi do kajania przed sobą, a potem... cóż, potem zobaczy.
– Mówisz tak, jakbyś sam był święty! – zdenerwowała się kobieta. – Uważasz, że nie wiem o tym, że Granger była twoją żoną? – widząc zaskoczenie na twarzy swojego męża, kontynuowała: – Otóż wiem! Wiem to od kilku lat, a ty mi nigdy o tym nie powiedziałeś, jakby to była tajemnica. Ale wiem czego się bałeś, myślałeś, że w ten sposób się nie dowiem o twojej przeszłości, o tym jaki naprawdę jesteś. Zamknąłeś mnie w złotej klatce i nie pozwoliłeś z niej wychodzić. Byłeś zawsze nadopiekuńczy, obezwładniający w swojej troskliwości. Ale to tylko maska. – Tak, atak był zdecydowanie najlepszą formą obrony, może jakoś się z tego wywinie. – Dobrze wiem jak traktowałeś Hermionę i szczerze mówiąc, żałuję, że nigdy jej tego nie powiedziałam!
– Doskonale. Jak już skończyłaś swoje wynurzenia, to może spojrzysz na siebie.
– Nie mam na co. Nigdy cię nie kochałam i od zawsze cię zdradzam. Ernest jest po prostu kolejnym naiwniakiem, który dał się nabrać na smutne oczy. Zupełnie jak ty. Wy, faceci jesteście identyczni. Wszyscy chcielibyście młode, piękne i inteligentne żony, a zapominacie spojrzeć w lustro. Nie ma nic gorszego od człowieka wykształconego ponad swoją inteligencję!
– A idź do diabła!
– Może i pójdę, ale wtedy zabiorę cię ze sobą! – Elizabeth chwyciła filiżankę z kawą. Draco z przerażeniem patrzył jak zbliża ją do ust. Ostatnim przebłyskiem rozsądku wytrącił naczynie z jej ręki.
– Na litość, Boga! Przecież jesteś w ciąży!
– Co ty, do cholery, wyprawiasz? Jedna kawa mi nie zaszkodzi!
– Oczywiście, ale zapomniałaś chyba co to za kawa?! – denerwował się Draco, nie zauważając tonu Elizabeth. – Chcesz zabić własne dziecko?! Jemu może zaszkodzić nawet taka dawka! Ciebie nie jest mi już szkoda, ale myślałem, że masz więcej zdrowego rozsądku!
– Co ty pieprzysz? Szaleju się najadłeś? Jakie dziecko? Wyprowadzam się i to natychmiast, nie będę dłużej mieszkała z wariatem!
***
Hermiona Granger kroczyła z wysoko podniesioną głową. Tym razem się nie udało, ale znajdzie jeszcze sposobność, aby skończyć to co rozpoczęła. Kiedyś.
KONIEC
_________________________________________________________________________
Witajcie,
jak zauważyliście, wyżej zamieściłam miniaturkę. To prezent na moje 28 urodziny, ode mnie dla Was, za to, że jesteście i mnie wspieracie. Dziękuję!
Szczególnie Irlandce, Kerci i Rzan, które spieszyły mi z pomocą gdy tylko tego potrzebowałam.
Mam też prośbę. Przeszukałam już pół internetów, prosiłam o pomoc niektórych z Was, ale niestety nadal stoję w miejscu. Pomysł na tę miniaturkę jest inspirowany (choć na prawdę za chwilę uwierzę, że jednak mi się to przyśniło), tekstem (drukowanym) lub (co mało prawdopodobne) filmem. Szczególnie początek, który pamiętam bardzo żywo, dialogi mogłabym cytować w nocy o północy :P Ale nie znalazłam nigdzie tytułu oraz co za tym idzie, autora. Jeżeli ktoś z Was kojarzy oryginał, bardzo proszę o tytuł książki, lub też ekranizacji, chciałabym zamieścić informację i odnośnik do oryginału. No chyba, że jednak sobie to wymyśliłam, wtedy wiadomo ;)
Pozdrawiam i do szybkiego "zobaczenia" .
Patronuska
Naprawde ciekawa miniaturka! Niestety nie moge Ci pomoc, nigdy nje oglądałam ani nie czytałam czegoś takiego ;d duzo weny w pisaniu szach i mat Ci życzę !
OdpowiedzUsuńWitaj :-) fajnie, że dziś też jesteś. SiMK mam opracowany, tylko pisać ;)
UsuńHmmm... To jest jak kryminał A. Christe: nudnawe, przewidywalne i lekko, bardzo zmyłkowe. Zakończenie, ten ostatni akapit jest zbędny, bo właściwie już po zatrudnieniu Hermiony u Malfoy i imieniu Jean Poison (Jean to drugie imie Granger) można wydedukować, że to Hermiona za tym stoi. :/ O ile Szach I mat kochanie jest świetne, to ta miniaturka już nie za bardzo.
OdpowiedzUsuńP.S. Trzeba wiedzieć, że lubię tylko Conan Doyle'a jeżeli chodzi o kryminał.
Znaczy bardzo lekko zmyłkowe
UsuńCóż, Jean Poison akurat nie ma nic wspólnego z Hermioną, poza zbieżnością imion ;)
UsuńNie mogłabym powiedzieć iż paring tej miniaturki to "Dramione" tak szczerze Ta Miniaturka to poprostu kryminał. Jest naprawdę bardzo dobrze napisana i ma dość ciekawą fabułę. Napiszesz drugą część? Jeśli pisałaś coś o tym w notce to wybacz ale nigdy ich nie czytam. To chyba na tylę życzę weny i Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMiło mi, że Ci się podobało. Dla mnie dramione to nie koniecznie opowieść o rozkwicie ich miłości, tu obserwujemy raczej jej smutny koniec, a przynajmniej prawie koniec :) Nie planuję na razie drugiej części, ale kto wie? Lubię takie otwarte zakończenia, dają furtkę do powrotu jak najdzie wena. Jeżeli byście chcieli, to się zastanowię :)
UsuńKiedy cos nowego? Tęskno nam ;d
OdpowiedzUsuńJej, jak miło, że pamiętasz :) właśnie siadam do XXI rozdz.SiMK, może pojawi się wieczorem, ale nic nie obiecuję. Praca zawodowa pochłania cały mój czas, po powrocie do domu padam na pysk i tylko jadąc autem myślę nad konkursową miniaturką :)
UsuńKochana! W końcu udało mi się skomentować. Jak mówiłam, bardzo podoba mi ta miniaturka, a i cieszę się, że wybralas do niej to zakończenie! Jest zdecydowanie oryginalne :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że jeszcze dzisiaj uda mi się skończyć SiMK i tez na pewno zostawię komentarz.
A, no i na moją pomoc zawsze możesz liczyć! <3
Też mi się podoba, bo nic tak naprawdę nie wyjaśnia, każdy może dopowiedzieć sobie swój własny koniec :) dziękuję za komentarz :-*
UsuńDo ostatniej chwili nie była pewna kto jest w końcu tą trucicielką! Sprytnie, sprytnie :D
OdpowiedzUsuńDobra robota, pozdrawiam
precious-fondness.blogspot.com
Może "Kwiaty na poddaszu" ..?? Raczej książka, z tego co mi wiadomo film raczej nie zawiera dokładnie tego co książka ;)
OdpowiedzUsuń