18 marca 2016

Co nam się zdarzyło V

Cześć i czołem :D
Jak tak dalej pójdzie, to niedługo powinnam skończyć rozgrzebaną miniaturkę i rozdział Iluzjonistów. Poniżej kolejna część "Co nam się zdarzyło", które pierwotnie miało być miniaturką. Jak widać, wcale mi to nie wychodzi, ale mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone. Zapraszam więc do czytania.
*W tekście znajdują się zwroty zasłyszane w jakichś serialach i spisane dawno temu. Nie chce mi się przekopywać Internetu, bo jedyne co kojarzę, to serial Niania i to właśnie z niego wzięłam zajawkę o piwie ;)
Cz.V
***

Siedzieli w kącie zadymionej sali i próbowali w cywilizowany sposób ze sobą rozmawiać. Oboje pamiętali, że gdy tylko zaczynają się ostro kłócić, zostają w magiczny sposób przenoszeni do tego dziwnego otoczenia, które zmienia się w zależności od ich relacji. Pomni słów, że wszystko ma swój początek w neutralności, starali się ze wszystkich sił powściągać swoje charaktery. Na początku nie było to proste, mimo, że zostali pozbawieni zdolności odczuwania intensywnych emocji; złości, strachu czy tęsknoty, namiastki tych uczuć wystarczały do mobilizacji wszystkich sił. Hermiona nie była zbyt szczęśliwa z wyboru miejsca, które zaproponował Malfoy. Pomijając fakt, że czuła się ciut obrażona sytuacją sprzed kilku godzin, kiedy to użalając się nad swoją figurą, usłyszała z ust Draco, że jak chce być szczupła, to powinna narysować sobie pępek na plecach, miała też inne obiekcje.

– Chciałbym się znaleźć przy barze i objąć ręką mocnego portera – westchnął Draco, patrząc rozproszonym wzrokiem przed siebie.

 – O czym ty do diabła mówisz, Malfoy?! Nocnego portiera?! To był twój alternatywny sposób na życie?!

– P O R T E R A, nie portiera i nie Pottera – zakpił. – Uprzedzam na wypadek, gdyby coś tak głupiego przyszło ci do głowy. To rodzaj piwa, myślałem, że nawet taka…taki mugol jak ty, zna coś tak oczywistego.

– Jak widać, nie znam i nie mam zamiaru poznawać – fuknęła Hermiona ze wstydem, kojarząc rychło w czas, słynny, angielski trunek.

– Serio nigdy nie piłaś mugolskiego piwa? – Malfoy patrzył z nieukrywanym zdziwieniem na swoją towarzyszkę. Nie mógł uwierzyć, że tego nie robiła. W Hogwarcie zachowywała się przecież jak każda nastolatka. No dobra, może nie imprezowała przy każdej okazji, ale też nie była świętoszką. Pamiętał jak na piątym roku…

– Nie było okazji. Gdy byłam młoda…– Granger przerwała jego błyskawiczne przemyślenia.

– A to było wtedy, jak się cofnął ten lodowiec, czy jeszcze nie?

– Bardzo zabawne. Przypominam ci, że jesteś młodszy tylko o rok.

– Masz rację, przepraszam – westchnął ponownie Draco, co sprawiło, że Hermiona prawie uwierzyła w jego słowa. – Więc co się wydarzyło, gdy umawiałaś się na randki z głuchoniemymi masochistami?

– Nie wiem, czy mam ochotę z tobą rozmawiać w ten sposób. – Nadzieja jak widać, okazała się płonna i Hermiona zaczęła odczuwać zmęczenie ciągłymi utarczkami. Zastanawiała się, jak mogła kochać tego człowieka. Był ironiczny i chamowaty. Jego sarkazm już dawno przekroczył granice dobrego smaku oraz przyzwoitości.

– Nie bądź sztywna. Ops, przepraszam, zapomniałem, że jesteś. Dosłownie i w przenośni.

Hermiona zerwała się z miejsca z zamiarem opuszczenia lokalu. Miała już dość, a myśl, że nie może się odłączyć od kretyna za jakiego uważała Malfoya, doprowadzała ją do rozpaczy. Draco chyba zauważył jej żałosną minę, bo postanowił raz jeszcze zabłysnąć swoim niewybrednym dowcipem, chcąc się upewnić, że Hermiona jest na skraju wytrzymałości. Z rozmysłem próbował ją wyprowadzić z równowagi, bo tylko w ten sposób mógł ugrać to co zaplanował.

– Jak masz zamiar rzucić się do Tamizy, to wiedz, że zalanie miasta niczego nie zmieni!

– Zamilcz. Po prostu… nic nie mów. Jesteś kretynem.

– Granger, przecież właśnie za to mnie kochasz.

– Chyba śnisz – parsknęła Hermiona. – Zresztą, po co ja w ogóle z tobą rozmawiam? Ubliżasz mi, bawisz się moimi uczuciami i nie mówisz prawdy.

– Jeśli chcesz wyciągnąć z faceta prawdę, to musisz go zdyscyplinować albo pójść z nim do łóżka.

– Wydaje mi się, że zrobiłam i jedno i drugie – uśmiechnęła się kwaśno Hermiona i wbrew sobie poczuła rozbawienie.

– Ale nie zależało ci, bo nie walczyłaś o mnie – mruknął Draco. Słowa wymknęły się chyba bez udziału świadomości, bo na jego twarzy pojawiła się na chwilę konsternacja.

– Nie walczy się o faceta, który zeszmacił się z inną kobietą – odpaliła Hermiona i od razu pożałowała swoich słów. Widziała, że przesadziła, bo choć nie mieli zdolności odczuwania głębokich uczuć, była pewna, że go zraniła.

– Jesteś niesprawiedliwa, przecież już sobie to wyjaśniliśmy – szepnął.

– Jasne, po dwudziestu latach – słowa same wypadły z jej ust, zawstydziła się. – Świetnie, sprawa zamknięta.

– O co ci właściwie chodzi? – Draco popatrzył z uwagą na Hermionę. Stała po środku sali, nie zwracając uwagi na ludzi przenikających przez jej niewidzialne ciało. Jej włosy były jak zawsze w nieładzie, oczy ciskały gromy, a na policzkach widniały szkarłatne rumieńce.

– Mi? O nic! To ty się ciągle mnie czepiasz.

– Wcale nie – bronił się Draco. – Po prostu… ty nie masz dystansu do siebie.

– O i znowu wszystko to moja wina, tak? Wiesz co? Skończmy to co musimy, wróć do swojego wielce zabawnego życia, znajdź sobie kogoś i daj mi święty spokój. Tylko wybierz kogoś takiego jak ty. Bardzo niedobrze jest mieszać gatunki…

Draco stał z rozdziawioną buzią i patrzył jak Hermiona oddala się w stronę zewnętrznej ściany. Ledwie zniknęła, poczuł szarpnięcie i nie miał wyjścia, musiał podążyć za nią.

Przecież ona kompletnie nic nie rozumie, myślał, szybując w znacznej odległości od Gryfonki. Nie obejrzała się ani razu, ale był pewien, że ma satysfakcję, że to on musi płynąć za nią. Ale właściwie, to czemu on musi? Zatrzymał się w miejscu tak nagle, że poruszająca się przed nim Hermiona, siłą szarpnięcia cofnęła się i prawie wpadła na niego.

– Co ty wyprawiasz, Malfoy? – warknęła, gotowa do ataku.

– Nic. W tym rzecz. Poddaję się. Całkowicie i bezwarunkowo. Możesz mnie związać i wychłostać. Wiesz, jakie trudne jest dla mnie słowo „przepraszam”, ale… przepraszam.

– Słucham? – Wiatr zwiał ich delikatnie w stronę pobliskiego parku, ale oni nawet tego nie zauważyli, zajęci rozmową.

– Przepraszam. Przepraszam i jednocześnie proszę. Mamy ze sobą współpracować, mamy cel, musimy zaplanować swój pogrzeb, a zachowujemy się jak dzieci – Draco poszybował w stronę pobliskiej ławki, i usiadł na niej, patrząc wyczekująco na Hermionę.

– Mów za siebie.

– Jak uważasz. Chcę porozmawiać i obiecuję, że będę się starał nie być sardoniczny.

– Akurat ci uwierzę… – Hermiona nie zamierzała poddać się zbyt łatwo, choć jego słowa wydawały się sensowne.

– Spróbuj. Kiedyś byłaś bardziej uległa.

– Nie opłaca się być uległym, bo takich nikt nie docenia odcięła się, ale usiadła na ławce. Cały czas nie mogła wyjść z podziwu, że jak chce, to może przenikać wszystkie przedmioty, a gdy jej się znudzi, wystarczy tylko pomyśleć i jej "ciało" zachowuje się całkowicie normalnie.

Draco rozważył w ciszy to co usłyszał. Wbrew sobie musiał się zgodzić z Granger. Podobała mu się jej nowa osobowość, zawsze była ciut zarozumiała i pyskata, ale teraz zyskała jakąś dojrzałość, choć czasami o niej zapominała.

– No więc jak? Porozmawiamy? – zapytał delikatnie, nie chcąc zaczynać nowej szermierki słownej.

– O czym?

– Może na początek o nas?

– Nie mam ochoty.

– My to jest zbyt ważny temat, by go unikać, daj się namówić – szepnął Draco.

Musisz się zastanowić, czy potrafisz okłamywać faceta, którego kochasz.

Hermiona rozejrzała się z przestrachem. Widziała oczywiście Malfoya, choć dla śmiertelników oboje pozostawali niewidzialni. Oprócz nich, nie zauważyła nikogo, kto mógłby wypowiedzieć słowa, które przed chwilą usłyszała. A może to jej wyobraźnia płata figle?

***

– No i co z nimi? – zapytał Nicolas Flamel, starając się nie brzmieć w sposób, który wskazywałby, że go to naprawdę interesuje. Postanowił nie robić sobie wielkiej nadziei.

– Planują swój pogrzeb – zachichotał Dumbledore, który sam czuł absurd podejrzanej sceny. Draco i Hermiona nie myśleli nawet, jak bardzo podobni są w swoich osądach. Albus cieszył się, że forma jaką przybrali, nie pozwala im na uświadomienie sobie faktu, na jakim etapie się znaleźli. Oboje skupili się na połączeniu Kate z człowiekiem, którego jeszcze nie odkryli. Jednocześnie nie odczuwali intensywnego niepokoju i strachu, nie czuli tęsknoty za swoimi rodzinami, żyli odcięci od świata, w którym rządziły emocje. Oczywiście przejmowali się trochę, widząc jak Kate  przeżywa śmierć swojej matki, jak z dnia na dzień odsuwa się od Patrycjusza, obwiniając go o coraz więcej rzeczy. Draco wracał myślami do Scorpiusa, którego nie mieli chwilowo możliwości odwiedzić, bo musieli się skupić na swoich sprawach. Dumbledore cieszył się z tego, że zaczęli ze sobą rozmawiać, wymieniać się swoimi spostrzeżeniami i jeszcze ani razu nie wezwali jego lub Nicholasa na pomoc. To budziło nadzieję.

             Flamel, porzucając pozory, postanowił sam zerknąć na zbuntowaną dwójkę ich podopiecznych.

***

Kate siedziała z nieobecnym wzrokiem wbitym gdzieś w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Czuła się samotna i pusta w środku. Jakby ktoś ją wydrylował, jakby uczynił całkowicie transparentną dla innych. Oczywiście Patrycjusz był obok, ale jego obecność nie przynosiła ulgi. Denerwował ją swoimi wywodami, filozof jeden. Nie rozumiał w jak trudnym momencie życia się znalazła. Kazał cieszyć się tym, że sama wyszła z wypadku cało, jedynie z kilkoma obrażeniami, które zostały prawie natychmiast wyleczone. Drażniło ją to, że nawet zaistniała sytuacja nie skłoniła go do tego, by zaakceptował ją i jej magię. Milczeniem pomijał fakt, że szybko wyzdrowiała, choć oczywiście bardzo się z tego cieszył. Był marudny i nerwowy. Kate czuła, że się od siebie oddalają i cieszyła, że decyzja o ślubie w naturalny sposób została anulowana. Przynajmniej chwilowo.

Z zaskoczeniem przyznała, że wcale ją to nie obchodzi. Chciała skupić się na odczuwanym żalu i poczuciu. Choć wcześniej bardzo ceniła dojrzałość jaką prezentował jej narzeczony, teraz wolałaby by darował sobie te wszystkie wyświechtane mowy o tym, że czas leczy rany. Skąd on to mógł wiedzieć? Owszem, był dużo starszy, właściwie to mógłby być jej ojcem, ale do tej pory nie dawał jej tego aż tak bardzo odczuć. W ostatnim czasie częściej myślała o nim właśnie jak o ojcu, niż jak o partnerze. Czy na tym właśnie polegał ich związek? Szukała w Patrycjuszu ojca, którego nigdy nie miała? Biedna mama, tak bardzo chciała zapewnić jej godne życie, tak bardzo nie chciała się wtrącać, choć Kate wiedziała, że momentami ledwie powstrzymywała się przed krytyką jej wyborów, która cisnęła się na usta. Raz jeden zasugerowała, że Patrycjusz nie jest najlepszą partią, że powinna znaleźć sobie kogoś młodszego, kogoś kto będzie w pełni akceptował jej magiczne zdolności, kto będzie ją wspierał zamiast z nią rywalizować. Jeden jedyny raz opowiedziała wtedy o ojcu Kate. Mówiła jakim był człowiekiem i jak bardzo by ją kochał, gdyby wiedział, że ma tak wspaniałą córkę. Hermiona opowiadała z taką żarliwością, przejęciem i przekonaniem, że Kate zrozumiała, że jej matka nigdy nie przestała kochać człowieka, który spłodził z nią dziecko. A Kate go za to znienawidziła. Przez długie miesiące próbowała dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego, który powinien być tuż obok, strzegąc ją i jej mamę od wszelkiego zła, które czyhało uśpione w zakamarkach duszy. Hermiona nawet nie podejrzewała co wykiełkowało w spragnionym ojcowskiej miłości sercu jej córki. Nie może być monotonna jak codzienność, tylko dzika i nieokiełznana. Nie mówię, że musicie oddychać w tym samym tempie i rozumieć się bez słów. Nie ma dwóch idealnie dobranych osób. Ale te różnice, błędy, czynią z nich ludzi. To jest piękne. Kiedy dwoje najzwyklejszych ludzi którzy mają na swoich kontach zarówno wzloty i upadki zaczynają dzielić ze sobą życie. Nie umiem ubrać w słowa. Nie może być monotonna jak codzienność, tylko dzika i nieokiełznana. Nie mówię, że musicie oddychać w tym samym tempie i rozumieć się bez słów. Nie ma dwóch idealnie dobranych osób. Ale te różnice, błędy, czynią z nich ludzi. To jest piękne. Kiedy dwoje najzwyklejszych ludzi którzy mają na swoich kontach zarówno wzloty i upadki zaczynają dzielić ze sobą życie. Nie umiem ubrać w słowa.

Miłość to fascynacja, chęć odkrywania coraz to nowych warstw. To niezwykła odwaga, a kto się nie boi, nie może powiedzieć, że jest odważny.
Musisz być przy tym kimś, bo bez tego nie potrafisz funkcjonować. Ciągle czujesz pustkę której nie możesz niczym zapełnić. Jesteś jak bez nogi, bez ręki, bezwładny, bezsilny.
Każdy ruch drugiej osoby, to czy pocałuje Cię w nos czy w nadgarstek, jest dla Ciebie jak rytuał. Nic nie wyraża uczuć do takiego stopnia jak te drobne gesty. Kiedy trzyma rękę na Twoim sercu i czuje jak ono stopniowo przyspiesza, kiedy gładzi kciukiem Twoją skroń, a Ty uśmiechasz się błogo upajając się rozkoszą która wynika z tego, że przy Tobie jest.

Miłość jest groteską. Przynosi tyle samo bólu co szczęścia. Wynagradza nam wszystko. Wszystkie niedogodności i potknięcia. Dwoje ludzi którzy mogą rozmawiać o wszystkim, mogą na siebie liczyć w każdym momencie, są dla siebie nawzajem ogromnym wsparciem. Ich ciała są jak mechanizm. Należą do siebie nawzajem, współpracują. Bez siebie nie tworzą już tak doskonałego urządzenia. Nie wiem czy zrozumiałeś. Są sobie niezbędni.

Kate postanowiła wtedy nie być jak jej mama, która nie wyobrażała sobie trwania z kimś z przymusu, lub dlatego, że nie miałaby lepszej opcji. Hermiona nie umiała z kimś być ot tak, bez powodu, tylko po to by urozmaicić swoje życie. Związek postrzegała jako coś głębszego od chodzenia za rękę i recytowania oklepanych poematów. Zawsze tłumaczyła, że prawdziwa więź powinna opierać się na zaufaniu, na byciu blisko zawsze wtedy, gdy druga osoba nas potrzebuje, na lojalności i szacunku. Uważała, że miano partnera zyskuje się wtedy, gdy zna się jego nawyki, wady i zalety, gdy umie się poznać, że potrzebuje pomocy, nawet wtedy, gdy słowa zawodzą. Uważała, że to nie magia, a drugi człowiek jest najskuteczniejszym lekarstwem gdy serce zalewa smutek, nie pozwalając zasnąć z tęsknoty. Powtarzała, że miłość musi być gorliwa i zaborcza, musi wzbudzać emocje. Nie może być szara i monotonna, musi być dzika, nieokiełznana, szalona i pełna niespodzianek.

Kate się z tym nie zgadzała. Może gdzieś w środku, wbrew zbuntowanej sobie, czuła, że Hermiona ma rację, ale uważała, że takie postrzeganie związku i miłości, zaprowadzi ją w miejsce, w którym stała jej matka. Nie chciała czuć bezradności, tęsknić po nocach, zalewając się łzami. Chciała umieć kalkulować na chłodno, bez zgubnych emocji. Chciała być górą, nie czuć zaangażowania i nadmiernego przywiązania. Chciała by jej związek był bardziej mechaniczny, przez co stałby się dla niej bezpieczny.

***

– Razem? Nie uważasz, że to będzie zbyt… kontrowersyjne? – Hermiona usiadła na trawie, nie odczuwając chłodu późnego wieczoru. Wcześniej było jej całkiem przyjemnie patrzeć na gwiazdy, leżąc na pachnącej trawie i zanurzać się w rozmowie ze swoją byłą, wielką miłością. Zły nastrój gdzieś się ulotnił. Draco faktycznie starał się być bardziej rzeczowy, powstrzymując uszczypliwości, które dla niego były charakterystyczne. Chwilę wcześniej rozmawiali o Scorpiusie i Astorii. Draco, pod wpływem impulsu wpadł na pewien pomysł, który poderwał rozleniwioną chwilowo Hermionę.

– Nie razem, a obok siebie. Przecież i tak nie mamy wyboru. No chyba, że nie chcesz patrzeć? – Odwrócił się w jej stronę, zaglądając prosto w oczy i tym samym przesłaniając widok na rozgwieżdżone niebo.

– Chcę, to bardzo ciekawe doświadczenie – odparła bez wahania. – Mam tylko wątpliwości.

– A to nowość, przecież zawsze je masz.

– Nieprawda! – obruszyła się Hermiona, ostatecznie zmieniając zdanie na widok rozbawionego wzroku Draco. – No dobra, ale jak my to zrobimy? Myślisz, że wystarczy siła sugestii?

– Akurat. Musimy podsunąć im dyskretnie pomysł i dopiero wtedy wziąć się za czary. Ale przede wszystkim powinniśmy wybrać jakieś miejsce, które wyda się równie dobre dla mnie i dla ciebie,

– A co to niby ma znaczyć?

– Oj Granger, nie bulwersuj się tak – Malfoy był wyraźnie rozbawiony. – Po prostu uważam, że ty, ze swoją… romantycznością, pasujesz do cichego, uroczego cmentarza na wsi, a ja… cóż, nie czułbym się dobrze na jakimś wygwizdowie.

– Nie wierzę, że to powiedziałeś – roześmiała się Hermiona. On naprawdę był infantylny.

– Takie są fakty. My Malfoyowie, mamy prywatny cmentarz, godny naszych szczątków.

– Tak bardzo mi przykro, że twoje godne szczątki nie spoczną  tam gdzie wypada – z udawanym żalem, rzekła Hermiona.

– A niby dlaczego?

– Pomyślmy… może dlatego, że mają zostać pochowane obok moich?

– A no tak – Draco z rezygnacją usiadł obok Hermiony.

– Malfoy? A ty nie masz jakiegoś testamentu w którym wszystko opisałeś?

– Oczadziałaś? – temat pochówku wyraźnie wyprowadzał go z równowagi. – Przecież jestem jeszcze młody. To tylko ty masz takie dziwne pomysły. Przez ciebie musimy wybrać miejsce gdzie jest spalarnia.

– Wcale nie. Prochy mogą zostać odesłane. Poza tym Kate się jeszcze zastanawia. Jak tak o tym myślę, to jestem w stanie iść na pewne ustępstwa – Hermiona postanowiła być wspaniałomyślna. Wszystko dla dobra ich córki.

– Serio? W takim razie mam pewien pomysł.

– Mianowicie? – ton Hermiony natychmiast zrobił się podejrzliwy.

– Pozwól, że ci coś opowiem. Rok 1907 zapisał się czarno na kartach historii rodu Malfoyów ze względu na mojego krewnego ze strony ojca, Williama Henry’ego Cavendish-Bentinckta, trzeciego księcia Portland. William zawsze był dziwakiem i uwielbiał prowadzić podwójne życie. Po pewnym okresie okazało się, że określenie „podwójne” jest mocno zaniżone, bo William, który pochodził z arystokratycznej rodziny, był również wielkim fanem mugoli. Zapewne słyszałaś o tym dwukrotnym premierze Wielkiej Brytanii, który sympatyzował zarówno z tamtejszymi konserwatystami…

– Torysami – Hermiona poprawiła go bezwiednie.

– Co? – Draco na chwilę stracił wątek. Tak bliska obecność Hermiony, wpływała na niego rozpraszająco. Przysunął się do niej nieznacznie, opierając swoją rękę tuż za jej plecami. Wciągnął w nozdrza zapach lawendy, którą pachniały jej włosy. ­– Ach no tak, torysami jak i liberałami, czyli wigami. Zafascynowany jednym z najważniejszych polityków, Charlesem Jamesem Foxem, który całym sobą był za zniesieniem niewolnictwa, postanowił zaangażować się w życie mugoli, jako, że wszystkich uważał w mniejszym lub większym stopniu za niewolników. Zrobił jednak błąd, występując pod swoim prawdziwym nazwiskiem, które było już znane w świecie czarodziejów. Zrozpaczony tą gafą, chcąc chwilowo odciąć się od życia politycznego, przybrał nową tożsamość i udawał kupca z Baker Street, niejakiego Thomasa Drews’a. Willy nie był człowiekiem, który poprzestawał na kochaniu jednej wybranki i w skrócie ujmując, spłodził kilkoro dzieci z trzema różnymi kobietami. Jedną z nich była moja pra, pra babka. Wracając do roku 1907 – wtedy właśnie odkryto mogiłę Williama/Thomasa, a jego plebejscy krewni, którzy domyślali się prawdy, głośno twierdzili, że pod nazwiskiem Drews’a pochowany został książę Portland. Synowa i wnuk zmarłego próbowali dowieść swoich praw do spadku po księciu. Przez dziesięć lat starali się o prawo do ekshumacji, co na wszelkie sposoby próbowano im utrudnić. Kiedy w końcu otrzymali zgodę okazało się, że szczątki w grobie nie mają nic wspólnego z rodziną książąt Portland, co oczywiście, choć nie mieli o tym pojęcia,  zawdzięczali mojemu dziadkowi, Abraxasowi, który już jako młodzik bardzo dbał o to, by fortuna Malfoyów nie została rozmieniona na drobne. Dla uczestników tej historii wszystko zakończyło się rozpaczliwie: jeden trafił do więzienia, drugi  do domu wariatów, inni musieli uciekać z kraju. Mojemu dziadkowi było to oczywiście na rękę, bo zyskał pewność, że Drews’owie przejęli się kalumniami jakie przeciw nim wytoczył i nigdy już nie wpadną na pomysł badania swojej genealogii.

– Nie chciałabym ci przerywać, bo to bardzo ciekawe co mówisz, ale do cholery ciężkiej, przejdź do sedna – Hermiona nagle odwróciła głowę i jej nos znalazł się na wysokości ust Draco. Poczuła ciepłe powietrze, kiedy wypowiadał kolejne słowa.

– No przecież właśnie przechodzę – mruknął zaglądając jej głęboko w oczy. – Z wiekiem robisz się coraz bardziej zrzędliwa – szepnął podnosząc delikatnie jej brodę. Hermiona odskoczyła nieznacznie, przerażona tym, że te proste gesty, wzbudzają w niej lawinę wspomnień. Myślami znalazła się nad hogwardzkim jeziorem i pragnęła poczuć pocałunki, którymi wtedy obdarzał ją Draco.

– Kwatera cmentarna o którą toczył się spór, jest w części pusta – kontynuował Malfoy, udając, że nie zauważył obronnego ruchu kobiety. – Thomas co prawda nie był moim przodkiem w bezpośredniej linii, ale jego tytuł, który de facto był przecież prawdziwy, jest wystarczająco dobry by zaspokoić moją próżność.

– A gdzie znajduje się ten grób? – zapytała Hermiona, choć tak naprawdę nie słuchała tego, co jej opowiadał. Postanowiła się bardziej skupić.

– Na Cmentarzu Highgate, oczywiście. I z tego co wiem, obok jest całkiem godne miejsce dla pewnej starej, rozczochranej Gryfonki.

– Ja ci tu zaraz dam, spróchniały arystokrato – zirytowała się nagle Hermiona,  wyciągając różdżkę. Nie wiedziała czy zmiana nastroju była naturalna w obliczu obelgi, czy spowodowana tym, że dla niego chciałaby być znowu piękna i młoda, pozbawiona zmarszczek i bagażu doświadczeń.

– Uspokój się, tylko żartowałem! – krzyknął Draco, oddalając się na bezpieczną odległość. Hermiona patrzyła na niego roziskrzonym wzrokiem i nagle zaczęła się śmiać. Jej śmiech był na tyle zaraźliwy, że Malfoy nie mógł powstrzymać się od tego, by nie dołączyć do swojej partnerki.

Dwoje starych ludzi, których sylwetki były ledwie widoczne na tle atramentowego nieba wzięło się za ręce.

Bo serce nigdy nie ma zmarszczek.Nie może być monotonna jak codzienność, tylko dzika i nieokiełznana. Nie mówię, że musicie oddychać w tym samym tempie i rozumieć się bez słów. Nie ma dwóch idealnie dobranych osób. Ale te różnice, błędy, czynią z nich ludzi.Nie może być monotonna jak codzienność, tylko dzika i nieokiełznana. Nie mówię, że musicie oddychać w tym samym tempie i rozumieć się bez słów. Nie ma dwóch idealnie dobranych osób. Ale te różnice, błędy, czynią z nich ludzi. To jest piękne. Kiedy dwoje najzwyklejszych ludzi którzy mają na swoich kontach zarówno wzloty i upadki zaczynają dzielić ze sobą życie. Nie umiem ubrać w słowa.Nie może być monotonna jak codzienność, tylko dzika i nieokiełznana. Nie mówię, że musicie oddychać w tym samym tempie i rozumieć się bez słów. Nie ma dwóch idealnie dobranych osób. Ale te różnice, błędy, czynią z nich ludzi. To jest piękne. Kiedy dwoje najzwyklejszych ludzi którzy mają na swoich kontach zarówno wzloty i upadki zaczynają dzielić ze sobą życie. Nie umiem ubrać w słowa.

Nie może być monotonna jak codzienność, tylko dzika i nieokiełznana. Nie mówię, że musicie oddychać w tym samym tempie i rozumieć się bez słów. Nie ma dwóch idealnie dobranych osób. Ale te różnice, błędy, czynią z nich ludzi. To jest piękne. Kiedy dwoje najzwyklejszych ludzi którzy mają na swoich kontach zarówno wzloty i upadki zaczynają dzielić ze sobą życie. Nie umiem ubrać w słowa.

Miłość to fascynacja, chęć odkrywania coraz to nowych warstw. To niezwykła odwaga, a kto się nie boi, nie może powiedzieć, że jest odważny.
Musisz być przy tym kimś, bo bez tego nie potrafisz funkcjonować. Ciągle czujesz pustkę której nie możesz niczym zapełnić. Jesteś jak bez nogi, bez ręki, bezwładny, bezsilny.
Każdy ruch drugiej osoby, to czy pocałuje Cię w nos czy w nadgarstek, jest dla Ciebie jak rytuał. Nic nie wyraża uczuć do takiego stopnia jak te drobne gesty. Kiedy trzyma rękę na Twoim sercu i czuje jak ono stopniowo przyspiesza, kiedy gładzi kciukiem Twoją skroń, a Ty uśmiechasz się błogo upajając się rozkoszą która wynika z tego, że przy Tobie jest.

Miłość jest groteską. Przynosi tyle samo bólu co szczęścia. Wynagradza nam wszystko. Wszystkie niedogodności i potknięcia. Dwoje ludzi którzy mogą rozmawiać o wszystkim, mogą na siebie liczyć w każdym momencie, są dla siebie nawzajem ogromnym wsparciem. Ich ciała są jak mechanizm. Należą do siebie nawzajem, współpracują. Bez siebie nie tworzą już tak doskonałego urządzenia. Nie wiem czy zrozumiałeś. Są sobie niezbędni.
Miłość to fascynacja, chęć odkrywania coraz to nowych warstw. To niezwykła odwaga, a kto się nie boi, nie może powiedzieć, że jest odważny.
Musisz być przy tym kimś, bo bez tego nie potrafisz funkcjonować. Ciągle czujesz pustkę której nie możesz niczym zapełnić. Jesteś jak bez nogi, bez ręki, bezwładny, bezsilny.
Każdy ruch drugiej osoby, to czy pocałuje Cię w nos czy w nadgarstek, jest dla Ciebie jak rytuał. Nic nie wyraża uczuć do takiego stopnia jak te drobne gesty. Kiedy trzyma rękę na Twoim sercu i czuje jak ono stopniowo przyspiesza, kiedy gładzi kciukiem Twoją skroń, a Ty uśmiechasz się błogo upajając się rozkoszą która wynika z tego, że przy Tobie jest.

Miłość jest groteską. Przynosi tyle samo bólu co szczęścia. Wynagradza nam wszystko. Wszystkie niedogodności i potknięcia. Dwoje ludzi którzy mogą rozmawiać o wszystkim, mogą na siebie liczyć w każdym momencie, są dla siebie nawzajem ogromnym wsparciem. Ich ciała są jak mechanizm. Należą do siebie nawzajem, współpracują. Bez siebie nie tworzą już tak doskonałego urządzenia. Nie wiem czy zrozumiałeś. Są sobie niezbędni. Potrzebni.
Pisze to, bo kocham.

- Autor nieznany

Nie może być monotonna jak codzienność, tylko dzika i nieokiełznana. Nie mówię, że musicie oddychać w tym samym tempie i rozumieć się bez słów. Nie ma dwóch idealnie dobranych osób. Ale te różnice, błędy, czynią z nich ludzi. To jest piękne. Kiedy dwoje najzwyklejszych ludzi którzy mają na swoich kontach zarówno wzloty i upadki zaczynają dzielić ze sobą życie. Nie umiem ubrać w słowa.

Miłość to fascynacja, chęć odkrywania coraz to nowych warstw. To niezwykła odwaga, a kto się nie boi, nie może powiedzieć, że jest odważny.
Musisz być przy tym kimś, bo bez tego nie potrafisz funkcjonować. Ciągle czujesz pustkę której nie możesz niczym zapełnić. Jesteś jak bez nogi, bez ręki, bezwładny, bezsilny.
Każdy ruch drugiej osoby, to czy pocałuje Cię w nos czy w nadgarstek, jest dla Ciebie jak rytuał. Nic nie wyraża uczuć do takiego stopnia jak te drobne gesty. Kiedy trzyma rękę na Twoim sercu i czuje jak ono stopniowo przyspiesza, kiedy gładzi kciukiem Twoją skroń, a Ty uśmiechasz się błogo upajając się rozkoszą która wynika z tego, że przy Tobie jest.

Miłość jest groteską. Przynosi tyle samo bólu co szczęścia. Wynagradza nam wszystko. Wszystkie niedogodności i potknięcia. Dwoje ludzi którzy mogą rozmawiać o wszystkim, mogą na siebie liczyć w każdym momencie, są dla siebie nawzajem ogromnym wsparciem. Ich ciała są jak mechanizm. Należą do siebie nawzajem, współpracują. Bez siebie nie tworzą już tak doskonałego urządzenia. Nie wiem czy zrozumiałeś. Są sobie niezbędni. Potrzebni.




5 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podobało, jak zawsze. :) Ta historia mnie zaskakuje, gdzieś w środku, podświadomie, jest mi strasznie smutno, że nie są ludzmi, ale nie trzeba mieć przecież ciała, żeby być i kochać. Czekam na rozwiązanie sprawy i po cichu liczę na zmartwychwstanie, bo perspektywa Razem Aż Po Kres Wieczności w ciałach duchów nie jest moim zdaniem atrakcyjna. Z utęsknieniem czekam na na Iluzjonistów. Weny!
    Pozdrawiam i miłego weekendu
    DP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciała duchów... ;) Chodziło mi oczywiście o tę bliżej nieokreśloną formę chmurek.

      Usuń
    2. :* mnie ta historia też zaskakuje i prowadzi po swojemu :) Dzięki, że jesteś :)

      Usuń
  2. Ach ta historia jest jedyna w swoim rodzaju i jest piękna. Tak cudownie było czytać o tym jak znów złapali nić porozumienia. Prawdziwa miłość nigdy nie wygasa tylko przechodzi w różniace się od poprzednich etapy i to jest prawdziwie chwytając za serce w relacji Draco i Hermiony. Życzę dużo weny. A i ten rozdział powinien być numer V a nie VI ;-)nie mogę się doczekać, pozdrawiam ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za zwrócenie uwagi, nie wiem skąd ta VI mi wyskoczyła :P jest mi niezmiernie miło, że tak postrzegasz miłość D&H :)

      Usuń