Witajcie :) witajcie i nie krzyczcie. Wiem, wiem, mało mnie tu ostatnio, ale na pocieszenie powiem Wam, że mam rozpoczętą każdą z części kolejnych opowiadań, oraz miniaturkę, która będzie kontynuacją Trucicielki. Nie wiem kiedy znajdę czas na przelanie swoich myśli "na papier", ale mam nadzieję, że nastąpi to niebawem. Dziękuję tym co czekają z niecierpliwością, dociekając na priv kolejnych terminów. To wiele dla mnie znaczy. Dziś przychodzę do Was z kolejnym rozdziałem Śladów, który z pewnością wymaga kilku poprawek, ale ważne, że już się wykluł :P zapraszam do czytania i zostawiania komentarzy :*
Rozdział IX
***
Niech
to się wreszcie skończy. To była jej pierwsza myśl, gdy po raz kolejny
odzyskała przytomność. Nie była w stanie zliczyć ile razy już ją traciła. Ból,
który czuła był niesamowity. Crucio, do tej pory wydające jej się
największym koszmarem, było niczym w porównaniu z tym, co zaserwował jej Nott.
Każdą cząstką swego zmaltretowanego ciała, czuła, że umiera. Wcześniej nie
miała świadomości, że posiada tyle zakończeń nerwowych. Przez chwilę nawet
wydało jej się to zabawne, choć przerażająca rzeczywistość przytłoczyła ją
swoją wyrazistością. Bólu jaki odczuwała nie umiała porównać z niczym co znała.
Wrażenie jakie odnosiła, było podobne do zaskoczenia, kiedy człowiek stwierdza,
że ciągnięcie za kępę włosów jest mniej bolesne od pociągnięcia za tylko kilka
z nich. Ten eliksir działał podobnie. Pobudzał jednocześnie, w krótkich
odstępach czasu wszystkie zakończenia nerwowe. Crucio działało ogólnie,
człowiek, choć konał z bólu, z czasem wyłączał czucie. Przy działaniu
turkusowego eliksiru było to niemożliwe. Krótkie odstępy czasu sprawiały, że
ból przybierał na intensywności, a organizm choć starał się bronić przed
spodziewaną falą okrucieństwa, nie był w stanie zapewnić choć chwili
znieczulenia. Przerażający był też fakt, że jej umysł pozostawał zaskakująco
jasny, nic nie tłumiło wyrazistości odczuwanego cierpienia, nic nie rozpraszało
jej uwagi. Błogosławiła momenty utraty przytomności, mając nadzieję, że z
kolejnego już się nie obudzi. Zostawiono ją na pastwę udręki i niekończącego
się cierpienia. Resztką sił dźwignęła głowę, by spojrzeć na zawieszoną tuż poza
zasięgiem spuszczonego wzroku kroplówkę.
Z rezygnacją stwierdziła, że jest jej ponad połowa, co oznaczało, że jej męka
jeszcze długo nie dobiegnie końca.
Było
jej przeraźliwie zimno, a poczucie bezsilności sprawiało, że odczuwanie chłodu
stało się wręcz nieznośne. Zamknęła oczy, próbując skupić się na czymś innym
niż męczarnie jakich doświadczała. Nie mogła zebrać myśli, które wystraszone
cierpieniem, umykały w zakamarki świadomości. Tak bardzo pragnęła umrzeć.
Przestać myśleć, przestać obawiać się tego, co ją jeszcze czeka. Było jej
wszystko jedno. Nie wierzyła w to, że złapali Draco, chciała mieć nadzieję, że
jej syn przeżyje. Wprawdzie przerażała ją myśl o tym jakie życie zgotują mu ich
prześladowcy, jednak pragnęła umrzeć w przeświadczeniu, że chociaż jego czeka
jakaś przyszłość. Miała też marzenie, banalne i rozpaczliwe, które miało się
już nigdy nie spełnić. Chciała móc pożegnać się ze swoim mężem. Całą sobą
pragnęła raz jeszcze spojrzeć w jego zimne, szare oczy i powiedzieć mu jak
bardzo go kocha. Ostatnio wcale tego nie mówiła. Miała nadzieję, że sam
zrozumie. Dlaczego dopiero teraz zdała sobie sprawę jak ważny dla niej jest
Lucjusz? Zawsze uważała się za tę silniejszą, bardziej rozsądną, zdecydowaną.
Czemu nie zauważyła, że w swojej ignorancji zapomniała o nim, o spoiwie ich
rodziny? Czy to dlatego, że w głębi duszy gardziła ideałami jakie wyznawał jej
mąż? A może dlatego, że czuła się lepsza? Kiedy ostatni raz pozwoliła mu podjąć
decyzję? Kiedy nie wykpiła z wściekłością tego co oferował? Kiedy pogubiła się
w tym co właściwe?
Ani
przez chwilę nie wierzyła w słowa, które kilka godzin temu cedził Nott,
sugerując, że Lucjusz zdradził swoją rodzinę. Nie chodziło nawet o to, że
ufanie mordercy byłoby głupotą, ona była pewna tego, że jej mąż oddałby za nich
życie, bez chwili zastanowienia. Pewność jaka ją wypełniła w tamtym momencie,
zaskoczyła nią samą i zimny śmiech Notta nie zrobił na niej wrażenia. Lucjusz
kochał ich na swój pokrętny sposób. Draco był dla niego największym sukcesem
jaki osiągnął. Narcyza wiedziała, że choć jej mąż tego nie okazuje, jest dumny
ze swojego syna. Był wymagający, czasami za bardzo, ale robił to w dobrej
wierze, sądząc, że Draco jest w stanie spełnić jego oczekiwania. A Draco ufał
ojcu i przeżywał własne porażki bardziej niż chłopak w jego wieku powinien.
Tych dwóch żyło w swoistej symbiozie, kochając i szanując jedyną kobietę, jaką
dopuszczali do swoich męskich sekretów – Narcyzę. Ich rodzina wbrew źle
kreowanym pozorom, żyła skupiając się tylko na sobie. U jednych wzbudzało to
podziw, u innych dezaprobatę, ale prawdę znali tylko najbliżsi. Lucjusz, często
posądzany o to, że był okrutnikiem, kochał Narcyzę za dobroć, której on sam
nigdy nie potrafił naśladować. Nie umiał nauczyć syna jak być człowiekiem
wartościowym, nie wiedział jak wpoić mu zasady, którymi zasłużyłby na podziw
innych. I to była jego tragedia. Błędy w budowaniu prawidłowych wzorców,
przerastały go, zostawiając ze świadomością własnej bezsilności, niewiedzy i
narastającej porażki.
Ale Lucjusz ich kochał i to była ich
największa siła.
Czuła,
że nadchodzi kolejna utrata przytomności. Głowa ciążyła jej od nieustającego
bólu, miała wrażenie, że gałki oczne za chwilę eksplodują z narastającego w
nich ciśnienia. Mięśnie automatycznie napięły się w oczekiwaniu na kolejną falę
tortur.
–
Obiecaj mi jutro, Gentelman, obiecaj… – szepnęła odchodząc po raz kolejny w
mrok nieświadomości.
***
W
ponurym, oświetlonym tylko bladą poświatą świec pomieszczeniu, zebrało się
kilkoro osób. Dziwna to była mieszanka ludzi. Przy owalnym, bukowym stole
siedziało siedmiu mężczyzn i trzy kobiety. Wszyscy wpatrywali się nieruchomym
wzrokiem w drzwi znajdujące się u szczytu stołu. Każde z nich nosiło tajemnicę,
której sedno znał tylko on – ten, który ratował ich świat.
–
Spóźnia się – szepnął mężczyzna siedzący najdalej od wejścia. Po sali przeszedł
pomruk, sugerujący, że ma się natychmiast uciszyć. W powietrzu czuć było
atmosferę strachu i wyczekiwania. Mijały kolejne minuty, a oczekiwany gość
nadal nie przybył. Coraz więcej osób zaczynało nieśmiało szeptać i kręcić się
na krzesłach, szukając niemego poparcia własnych słów. To było nie podobne do
ich przywódcy. Cenił punktualność i przestrzegał jej z fanatyczną precyzją.
Dziś jednak spóźniał się i to w znacznym stopniu.
***
Artur
Weasley wpatrywał się z niechęcią w wychudzoną postać swego dalekiego kuzyna.
Lucjusz Malfoy nie przypominał człowieka, jakiego zapamiętała społeczność
czarodziejów. Jego jasne włosy były znacznie przerzedzone. Siwizna nie rzucała
się w oczy tylko dlatego, że ich naturalny kolor był prawie biały. Twarz
Lucjusza pokrywały liczne zmarszczki, oczy były zapadnięte, a skóra wyraźnie
straciła na elastyczności. Najgorsze były jednak ręce, na których wystąpiły
żyły i wątrobowe plamy. Malfoy Senior był wyraźnie chory. Artur domyślał się,
że to następstwo nieużywania magii, której rdzeń zasilany bieżącym jej
wykorzystywaniem, zaczął zanikać, a tym samym przestał odpowiadać za utrzymanie
ciała w zdrowiu.
Było
mu go szkoda. Tak po prostu, po ludzku. W oczach Lucjusza widział strach i
bezradność. Chyba tylko to sprawiło, że mimo niechęci zgodził się na prośbę
Harry’ego. Gdy kilka godzin temu, jego syn przekazał plan Pottera, Artur miał
wątpliwości. Jego rodzina, przez takich jak Malfoy, była nazywana podłymi
zdrajcami krwi. Tego się nie zapomina, nawet jeżeli złe czasy już minęły. Nie
miał szacunku do osób pokroju Malfoyów, wyznawał całkiem inny system wartości i
w nosie miał to co było właściwe. Ale był winny Harry’emu więcej niż
wdzięczność. Wiedział, że jego rodzina nigdy nie odpłaci się Złotemu Chłopcu za
to, co dla nich zrobił, choć sam Harry nie oczekiwał niczego w zamian. Niewiele
myśląc stawił się na Grimmauld Place i był gotowy służyć temu, któremu
przyrzekł wierność i posłuszeństwo. Wysłał swego patronusa do Nory, z
wiadomością dla Molly. Powinna pojawić się lada chwila.
–
Nie chcesz mnie tutaj, Weasley, prawda? – szepnął Malfoy starając się nie
patrzeć w twarz znienawidzonego od lat człowieka. Artur Weasley miał wszystko,
czego Lucjusz mógł mu tylko zazdrościć. Kochająca żona, mnóstwo dzieci, które
bez zastrzeżeń kochały swoich rodziców, system wartości, który był jasny i przejrzysty.
Weasleyowie i Malfoyowie to były dwie bajki, różniące się prawie pod każdym
względem. Przez lata, Lucjusz próbował udowodnić, że jego opowieść jest lepsza,
jego rodzina bardziej wartościowa. Obracał się w prominentnych kręgach z
nadzieją, że gdy będzie tonął, to znajdzie się ktoś, kto rzuci na niego
zaklęcie amortyzujące. Niestety rzeczywistość była inna. Lucjusz z czasem
zrozumiał, że jego kontakty nie są nic warte bez pełnej sakiewki galeonów. Snem
było życie, dopóki skarbiec u Gringotta był pełen, a reputacja ledwie muśnięta
skandalem, któremu w każdej chwili dałoby się zapobiec. Były pieniądze i
szacunek, nikt nie zadawał pytań, bo prawie wszystko dało się kupić. Niestety
Lucjusz Malfoy wiedział, że w tej chwili nie miał nic. Nie miał poważania, nie miał
dostępu do swojej fortuny i nie miał tego, czego najbardziej chciał. Nie miał
rodziny.
–
Nie, nie chcę. Ale to nie mój dom i nie mi dane jest decydowanie o tobie –
przyznał Artur nie zdobywając się na to, by spojrzeć w oczy Lucjusza. Rozumiał
jego niechęć, bo sam ją czuł, ale nie wiedział co ma robić. Bał się pustki, która zionęła od Lucjusza. Ron powiedział
tylko tyle, żeby go pilnować i nie dać skrzywdzić. Wiedział, że Malfoyowie znaleźli
się w sytuacji bez wyjścia. Stali nad przepaścią zbudowaną z własnych ambicji,
które zmuszały ich do skoku w nieznane, być może na spotkanie z unicestwieniem.
Ich rodzina została rozbita. Narcyza, o ile jeszcze żyła, znajdowała się w
bliżej nieokreślonym miejscu. Draco cierpiący na całkowity zanik pamięci został
wyeksmitowany gdzieś na wschód, a Lucjusz był bliski postradania zmysłów. Artur
nawet nie wyobrażał sobie siebie i Molly w takiej sytuacji. Owszem, jak każda
rodzina, ponieśli straty, ale z dwojga złego wolał pewność śmierci niż strach o
to, co może się wydarzyć. Fred poległ w II Bitwie o Hogwart i ta strata
odcisnęła swoje nieodwracalne piętno na całej rodzinie Weasleyów. Każdy z nich
zaczął na przyszłość patrzeć z perspektywy, w której brakło tego, przed którym
powinno być jeszcze całe życie. Ale nauczyli się trwać pogrążeni w nieustającej
żałobie i jednocześnie spełniać w życiu jakie im pozostało. Nieutuleni w
stracie, żyli i nadal walczyli o lepsze jutro. Bill i Ginny, którzy znaleźli się
najbliżej śmierci, radzili sobie najlepiej. Artur nie wiedział czy to z tego względu,
że przeraźliwie jasno uświadomili sobie wartość własnej egzystencji, czy
dlatego, że cieszyli się z ponownie danej szansy, ale doceniali to, czego Fred
nigdy nie miał otrzymać. Ginny, wdzięczna swemu narzeczonemu nie tylko życie,
trwała w nieustającym zachwycie i nadziei, że jutro będzie lepszym czasem.
Bill, który jeszcze przed Bitwą związał się z silną osobowościowo Fleur, skupił
się na utrzymaniu w nierozerwalnej całości najbliższą rodzinę, która miała się
powiększyć o kolejnego członka. W najbardziej patowej sytuacji, znalazł się
George, który wraz ze śmiercią brata, stracił polot i chęci do życia. Ale los każdego
z nich, włączając w to ambitnego Percy’ego i zatwardziałego kawalera jakim był
Charlie, był w miarę pewny. Każdy z nich miał oparcie w rodzinie i brak
zagrożenia ze strony nowego ustroju. Arturowi to wystarczało.
***
–
Opowiesz mi o miłości? – zapytał Draco siadając na parapecie okna z którego
widok roztaczał się na uśpiony Kraków. W oddali słychać było dźwięk ruszającego
gdzieś tramwaju, który swoim niebieskim kolorem wtapiał się w zwiedzane
wcześniej uliczki. Jutro mieli podpisać ważny dla Mateusza kontrakt. Oboje
zażenowani tym co wczoraj między nimi wybuchło, postanowili zająć się
wiarygodnym udawaniem mugoli, których życie wypożyczyli.
Hermiona spojrzała na Draco sponad czytanej od niechcenia książki. Dziś działanie eliksiru, który wpływał na ich zmysły już minęło, więc pytanie Malfoya wydało jej się dziwne. A może wcale takie nie było? Pomyślała o chłopcu, którego życie podglądała w nielegalnie zdobytych wspomnieniach. Przypomniała sobie słowa pani Brink, która w przebłysku świadomości stwierdziła, że miłość jest niepojęta dla tych co jej nie dzielą. A czy Draco miał z kim dzielić miłość?
Hermiona spojrzała na Draco sponad czytanej od niechcenia książki. Dziś działanie eliksiru, który wpływał na ich zmysły już minęło, więc pytanie Malfoya wydało jej się dziwne. A może wcale takie nie było? Pomyślała o chłopcu, którego życie podglądała w nielegalnie zdobytych wspomnieniach. Przypomniała sobie słowa pani Brink, która w przebłysku świadomości stwierdziła, że miłość jest niepojęta dla tych co jej nie dzielą. A czy Draco miał z kim dzielić miłość?
–
Nie wiem czy umiem opowiedzieć o tym czym jest miłość, bo nie wiem czy
właściwie ją rozumiem – szepnęła ostrożnie, patrząc badawczo na postać swego
współlokatora.
–
To opowiedz o tym, co ci się wydaje… proszę – odparł nadal wpatrzony w coś za
oknem. Odłożyła książkę na bok i podciągnęła się na łokciach by usiąść w
wygodniejszej pozycji. Nie wiedziała od czego ma zacząć.
–
Wydaje mi się, że każdemu z nas potrzebna jest osoba na którą możemy liczyć – wypuściła
z wolna powietrze, starając się zapomnieć o tym z kim rozmawia. Była jeszcze na
niego zła, choć nie do końca umiała określić za co. – Wiesz, taka co zmieni
nasz czarno-biały dzień w coś niezwykłego, kolorowego. Taki ktoś, kto będzie
potrafił porwać nas jednym gestem, spojrzeniem, bez zbędnych słów i patosu. Ktoś,
kto jeżeli będzie trzeba złoży nasze życie od nowa do kupy, będzie na nas
czekał do późna, by upewnić się, że nic nam nie jest – słowa same zaczęły
płynąć. Malfoy nadal siedział ze wzrokiem utkwionym w ciemności za oknem. Przez
chwilę zastanawiała się nad tym, czy ją słyszy. – Powiesz pewnie, że wystarczy
dobry przyjaciel, by spełnić te wymagania, ale ja do tego zmierzam. Dla mnie
oczywistym jest, że miłość i przyjaźń powinny iść w parze. A miłość jest wtedy,
gdy cieszymy się wspólnie spędzonym czasem, wspólnie obejrzanym filmem czy
zjedzonym obiadem. Cieszymy się piękną codziennością, wspólnie przemierzanymi
drogami, odkrywanym światem. Nie ważne, że czasami w natłoku obowiązków, pracy,
nie ma czasu na nic więcej niż zwyczajne rzucenie „kocham”, a wieczorem
minięcie się bez słów, bo jest się zbyt zmęczonym by opowiadać o swoim dniu. Bo
miłość to nie jest to co widzi się na filmach, czy o czym czyta w książkach, w
których wszystko jest idealne i piękne. To nie jest wieczne nadskakiwanie nad
drugą osobą, mówienie sobie milion razy dziennie, że się kocha. Miłość ma swoje
etapy.
–
Etapy? Co masz na myśli?
–
No wiesz… Myślę, że niektórzy nie rozumieją, że miłość jest również w ugotowanym
obiedzie, w wyniesionych śmieciach i robieniu sobie drobnych przyjemności.
–
A jest?
–
No pewnie! Miłość chowa się wśród zwykłych dni, zwykłych gestów i słów. Jest
wtedy, kiedy on robi z siebie głupka, żeby ją rozbawić, a ona nadal obrażona na
cały świat mówi mu, że ma przestać, bo jest żałosny i zachowuje się jak kretyn,
a on wygłupia się jeszcze bardziej. Rozumiesz? I to nie ważne, że się kłócą, że
czasami chętnie wyrzuciliby się z domu, krzycząc jak bardzo się nienawidzą. To
nieistotne, nawet zdrowe. Bo można się
unosić, sprzeczać o pierdoły, ale kiedy trzeba powinno się stać za sobą murem i
pomagać najbardziej jak się potrafi. I nie wolno o tym zapominać, używać
półśrodków w lojalności i szacunku, gdy ktoś jest dla ciebie ważny. Bo ludzie
łatwo zapominają. Oczekują wiecznych fajerwerków, dowodów miłości, poświęcenia,
pochylania się nad sobą nawzajem, celebrowania uczuć z pompą. A ja się
zastanawiam, czy takie na przykład walentynki, obchodzi się dla siebie czy dla
innych?
–
Co przez to rozumiesz? – spytał widząc jak w oczach Hermiony zapaliło się
światełko, świadczące o zaangażowaniu w temat. Przyjemnie było na nią patrzeć,
widzieć zaróżowione z emocji policzki i trochę nadmierną gestykulację. Wstała z
łóżka i podeszła do niego.
–
No wiesz, te serduszka, wyjścia do kina, romantyczne kolacje. Wszystko po to by
znajomi widzieli jak wielki bukiet chwastów się dostało. To takie smutne, że
nie można usiąść przy butelce kremowego piwa, wyciągnąć stary album ze
zdjęciami i odkurzyć wspomnienia. Czemu ludzie
nie rozumieją, że kochać można tak po prostu, zwyczajnie?
Zamilkła
wsłuchując się w echo wypowiedzianych przez siebie słów. Coś drgało niepokojąco
w okolicach bijącego w przyspieszeniu serca. Draco odwrócił się i patrząc
prosto w jej oczy zapytał cichym, ledwie słyszalnym tonem:
–
Czy to znaczy, że cię kocham?
Sprawiłaś mi wspaniały prezent na Dzień Kobiet. ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Ślady, naprawdę. Mają w sobie coś niesamowitego.
Fragment z Narcyzą podobał mi się najbardziej - zupełnie inne spojrzenie na jej postać i rodzinę. Ukazanie jej jako tej silnej, spoiwa między ojcem i synem. Siły rodziny Malfoyów.
Pokazanie emocji Arthura też jest ciekawe - zwłaszcza tego, co działo się z jego dziećmi po wojnie, jak odczuły po odejściu Freda. I to jaki ma stosunek do Lucjusza.
Hermiona opisała miłość w sposób dojrzały. Takie uczucie właśnie chciałbym spotkać. ;)
I perełką jest dla mnie ostatniego pytanie. Taką 'kropką nad i' tego rozdziału.
Pozostaje mi czekać na więcej! :)
Bardzo Ci dziękuję. Cieszę się, że Ślady chwytają za serce, bo mam do nich sentyment podobny do tego przywiązania jakie czuję do Wjn :) Ślady piszą się same, pewne wątki wypływają i stwierdzam z zaskoczeniem, że to jest to :)
UsuńDziękuję, że napisałaś kolejny rozdział Śladów, czekałam i było warto. Wiesz, że bardzo lubię twoją twórczość, ale Ślady są szczególne, takie...prawdziwe.
OdpowiedzUsuńBardzo ukął mnie za serce fragment z Narcyzą, wreszcie ktoś uważa tak samo, że Malfoyowie się kochali i pomimo wszystko ich rodzina się trzymała, być może na ostatniej nitce, ale tą nitką była miłość. Przemyślenia Narcyzy pokazują jak kocha męża i syna, jak bardzo jest dzielna, możemy poznać tę historię z innej perspektywy i zgłębić tajniki miłośc... Co do miłości mam trochę inne zdanie, ale jest gdzieś zawarte w tym rozdziale. ;)
Niemniej jednak rozdział to cudo i bardzo mi się podoba. Czekam na następne. Weny, weny, zapału i czasu do pisania! :*
Pozdrawiam
DP
Hej, o tak, czas mi się przyda. Wena też, bo czasami w głowie cały rozdział, ale dobrać odpowiednie słowa by ukazać swoje myśli jest bardzo ciężko. Mam dni gdy mimo chęci napiszę dwa zdania, ale też takie kiedy dokończę ledwie rozpoczęty rozdział :) o miłości trochę u mnie jeszcze będzie, różnych jej stronach i spostrzeżeniach, więc ufam, że każdy gdzieś znajdzie coś dla siebie :)
UsuńWitaj! Właśnie trafiłam na Twojego bloga i jestem zachwycona Twoim rozdziałem! Pięknie napisane!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Iva Nerda
Bardzo Ci dziękuję i zapraszam na więcej 😊
UsuńWow. To jedyne co byłam w stanie wydusić z siebie po przeczytaniu tego rozdziału. Myślę nawet że inny komentarz byłby tu zbędny. Gratuluję wspaniałego rozdziału i nie mogę się doczekać kolejnej części. Choć szczerze z chęcią bym Cię udusiła(oczywiście tylko żartownie) za to ile kazałaś czekać na tę część,ale było warto czekać:D Życzę dużo weny! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz, miło wiedzieć, że ktoś czeka na rozwój wydarzeń :) tradycyjnie cieszę się, że się podobało :-*
Usuń