15 stycznia 2016

Iluzjoniści II

Witajcie!
Wiecie co dzisiaj jest? Wiecie? Dziś mija rok od daty pierwszego, opublikowanego tutaj postu :) Ten rozdział jest 70 z kolei i jeżeli miałabym być szczera, to nie spodziewałam się, że aż tyle napiszę. Jesteście ze mną tu już rok, komentujecie i wspieracie. Razem osiągnęliśmy prawie 70 tys.wyświetleń, za co mogę Wam tylko podziękować! 717 komentarzy (łącznie z moimi) a pierwszy z nich zamieściła cudowna Kercia, która prowadzi równie cudowny blog; w-chmurach-milosci.blogspot.com
Ach te siódemki :D
No dobrze, nie przynudzam więcej i zapraszam Was na drugi rozdział Iluzjonistów :)




Rozdział II


***

Urodził się w połowie marca, prawie pięćdziesiąt pięć lat temu, jako dwunaste dziecko swojej na wpół piśmiennej matki i ojca analfabety, w rodzinie żyjącej w skrajnej nędzy i mnożącej się jak króliki. Mimo bardzo trudnego dzieciństwa i jeszcze cięższego dorastania, uzyskał przyzwoite wykształcenie. Mając dwadzieścia jeden lat, mógł wreszcie wyprowadzić się od kuzynostwa swojej matki, które przygarnęło go jako siedmiolatka i zamieszkać w swoim mieszkaniu, kupionym za pieniądze zarobione własnymi rękami.

Nie wiadomo czy to przez twardy charakter, czy niełatwe warunki jego ambicje zawsze były zdecydowanie bardziej wygórowane niż oczekiwania rówieśników z sąsiedztwa. Było mu mało. Ciągle i wszystkiego. Ktoś by pomyślał, że chłopak z takiej rodziny powinien być wdzięczny losowi za to, co już osiągnął, ale on miał plan. Plan w którym nie było miejsca na porażki. Stanowczo odciął się od krewnych, którym zawdzięczał tylko lata upokorzenia, wyjeżdżając na południowo-zachodni kraniec Anglii. Zdecydowanie miał dosyć swojej przeszłości i zadbał o to, by się za nim nie ciągnęła. Udawało mu się to bezsprzecznie. Do czasu.

***

– Hej, rudzielcu! – zawołała radośnie Luna, wtykając swoją blond głowę przez drzwi od kuchni w której siedziała Ginny popijając świeżo zaparzoną kawę. Było wcześnie. Bardzo wcześnie. Promienie słońca dopiero nieśmiało przebijały się przez zachmurzone niebo, sprawiając, że światło w kuchni robiło się mniej jaskrawe, a krajobraz za oknem z granatowej czerni zmieniał się w szarość.  Luna była ubrana w żywo zieloną sukienkę z długim rękawem, zarzucony na ramiona gruby, żółty sweter i rajstopy w tym samym kolorze. Włosy splotła w luźny warkocz, który sprawiał wrażenie, jakby jego właścicielka w tej chwili podniosła głowę z poduszki. Na przegubach rąk mieniły się kolorowe bransoletki, podzwaniając o siebie cicho. – Wcześnie dziś wstałaś.

 – Ja? – obruszyła się Ginny mierząc podejrzliwym wzrokiem blondynkę. Owszem, było wcześnie, ale jak dla kogo. Ginny zwykle wstawała przed wschodem słońca, mogąc się wreszcie nacieszyć ciszą, jaka panowała o tej porze w domu. Uwielbiała ciszę i samotność, każdy o tym wiedział. – Czy ty jesteś moją przyjaciółką, czy tylko ją udajesz?

– A jak ci się wydaje? – roześmiała się Luna podchodząc śmiało do ekspresu z kawą. Nie zważając na podejrzliwe spojrzenie rudowłosej kobiety, wzięła czystą filiżankę do której nalała aromatycznego napoju i wsypała dwie porcje brązowego cukru. Zamieszała łyżeczką dwa razy w lewą stronę i raz w prawą, po czym sięgnęła po talerzyk z ciasteczkami i odwróciła się do Ginny, która wydawała się być wyjątkowo w kiepskim humorze.

– Wychodzi na to, że tylko podajesz się za Lunę – westchnęła Ginny sięgając po swój kubek z kawą. – Moja prawdziwa przyjaciółka nigdy nie wstaje przed dziewiątą. Sprawia to, że ma dokładnie dwadzieścia minut do wyjścia z domu i spóźnia się do pracy tylko o pięć, co Hermiona jest w stanie jakoś zaakceptować nie wpadając przy tym w szał.

– Na Merlina, jak łatwo mnie rozszyfrować. Ale wiesz, to przez mój horoskop – jęknęła Luna siadając naprzeciw Ginny, która nadal posyłała jej podejrzliwe spojrzenia. – Powiedział mi, że powinnam dzisiaj wstać wcześnie i podziwiać wschód słońca.

– I jak ci się podobał? 

– Całkiem niezły – westchnęła blondynka, wrzucając do ust ciastko i popijając je kawą. – A ty jaką bajkę mi opowiesz?

Ginny uśmiechnęła się wreszcie. To z pewnością była Luna. Błyskotliwa, trochę tajemnicza i zaskakująco krnąbrna dziewczyna. Ginny zawsze mogła liczyć na jej niezwykłe poczucie humoru.

– Nie mogłam spać – mruknęła tłumiąc śmiech i dziękując w duchu za to, że ma taką przyjaciółkę.

– Dobre, wykorzystam to jutro – Luna radośnie spojrzała jej w oczy i odchyliła się na krześle. – Ale wracając do ciebie, czy twoja bezsenność miała coś wspólnego z naszym niespodziewanym gościem, który równie niespodziewanie postanowił się zatrzymać właśnie tu?

Ginny zmarszczyła nos, przeklinając w duchu bezpośredniość Luny i obiecując sobie więcej nie chwalić dnia przed zachodem słońca, a raczej przyjaciółki przed upewnieniem się, jakie jest jej następne pytanie, które  prawie zawsze było kłopotliwe.

– Oczywiście, że nie – obruszyła się. – Jak mogłaś w ogóle coś takiego pomyśleć? Faceci tacy jak on nie działają już na mnie w najmniejszym stopniu i ty najlepiej powinnaś o tym wiedzieć.

 – Tacy faceci urodzili się właśnie po to, aby działać na kobiety, i to w dużym stopniu, więc bądź łaskawa przestać kłamać. A więc... – zastanowiła się Luna, wracając na chwilę do normalnej pozycji i zaraz potem kładąc nogi na pustym krześle, – … o co chodzi?

– O nic. Nie możesz siedzieć spokojnie, tylko wiercisz się jak niuchacz w skarbcu?

– Jesteś bardzo zabawna, kochanie – wykrzywiła się Luna. – Nie zmieniaj tematu, masz wypisane na twarzy, że coś się stało i byłoby miło, gdybyś się tym ze mną podzieliła, biorąc pod uwagę fakt, że wyjątkowo nie śpię o tej porze i jestem gotowa cię wysłuchać.

– Od kiedy ty wypowiadasz tak długie zdania? – zakpiła Ginny, wiedząc, że to rozbawi Lunę.

– Unikasz odpowiedzi. Wykorzystaj okazję, skoro już tu jestem – Luna nie dała zbić się z tropu.

– Może jeszcze powinnam ci być wdzięczna?

– Nie zaszkodziłoby, ale ten punkt mogę odpuścić jeżeli bardzo ci zależy. – Luna powiedziała to tak poważnym tonem, że Ginny nie mogła się nie roześmiać. Jak tak dalej pójdzie, pobudzi wszystkich swoim durnym chichotaniem. Za chwilę jednak spoważniała, przypominając sobie temat wcześniejszego rozmyślania.

– Po prostu nie podoba mi się, że ktoś obcy wciąż tutaj się kręci, i tyle – mruknęła Ginny, wstawiając swoją filiżankę do zlewu. – Wiele ostatnio się zmieniło. Zbyt wiele. Czuję się tak, jakby systematycznie wyrzucano nas z naszego domu. Kolejny raz. Wiem, że braliśmy pod uwagę sprzedaż tej rudery, ale to nie było nic konkretnego, tylko luźny pomysł. Luna, co my  najlepszego robimy? Dom jest pełen obcych nam ludzi, a i tak wymyka się z naszych rąk.

– Przeszkadzamy wam? – zapytała Luna myśląc o obecności swojej i swojego ojca.

– No skąd, przecież wiesz, że nie mówię o was! Mi chodzi o obcych. Kręci się tu ich coraz więcej. Co mamy zrobić? Ciotka Muriel  nie chce słuchać o sprzedaży domu, a nasza skrytka u Gringotta za chwilę będzie świecić pustkami.

– Jest aż tak źle? – zapytała Luna. Widząc jak przyjaciółka kiwa głową, potwierdzając jej przypuszczenia, westchnęła. – Sama nie wiem. Chyba moglibyście sprzedać jeszcze jakieś pamiątki, srebra? Muriel ma tego całą kolekcję i są one bardzo cenne.

– Ciotka nie przeżyłaby sprzedaży rodowych sreber. Kto by pomyślał, że jest tak do nich przywiązana – Ginny prychnęła z pogardą, wiedząc jednak, że nawet gdyby Muriel zgodziła się pozbyć wszystkich swoich skarbów, to na samodzielne utrzymanie domu i tak by nie starczyło. Przynajmniej nie na długo. Żałowała, że ojciec dał się namówić na wydzierżawienie Nory. Muriel udało się go przekonać po wielu miesiącach rozmów i narzekania na jego niezaradność. Ginny podejrzewała, że miał już dość zarzucanej mu nieodpowiedzialności i braku ambicji, szczególnie wtedy, gdy po raz pierwszy w życiu był kimś naprawdę ważnym. Kto mógł się spodziewać, że interesy Artura nie pójdą po jego myśli i będą musieli wracać na stare śmieci? Propozycja Muriel była w tej sytuacji całkiem logiczna. W czasie wojny mieszkali tu i było im całkiem wygodnie, nie było więc przeciwwskazań, by spędzić w Popielisku czas do końca umowy. Tak więc Nora nadal pozostała w rękach dzierżawcy. Z jednej strony, był to stały dochód, choć całkiem niewielki jak na potrzeby ich dużej rodziny, ale z drugiej strony, ich rodzinny dom, choć o wiele mniejszy niż dwór Muriel, był tańszy w utrzymaniu. Może nie tak komfortowy, ale jednak wystarczający by swego czasu pomieścić ich wszystkich.

 – Wiem, ale są tylko dwa wyjścia. Albo poczekacie aż wszystkie oszczędności się skończą i zbankrutujecie, albo też pogodzicie się z tym, że rezydencja zostanie ostatecznie przekształcona w coś na kształt pensjonatu. Przykro mi to mówić, ale musicie dobrze się nad tym wszystkim zastanowić, odkładając na bok sentymenty. Może warto byłoby część pomieszczeń przeznaczyć na apartamenty, które ostatecznie sprzedacie? Przecież dla waszej rodziny wystarczy północne skrzydło. Ta stara wariatka budowała ten dom po to, aby przyjmować w nim miliony gości. Powinniście to wykorzystać. W tamtym roku się udało.

– Myślisz, że po tym co się wydarzyło, ktoś będzie chciał jeszcze tu przyjechać na wczasy? Okolica przecież nie jest znowu tak atrakcyjna…

– Oczywiście! – przerwała jej Luna. – Wystarczy puścić w obieg jakąś legendę o białej damie czy innym upiorze, a goście będą walić drzwiami i oknami. Okolica jest idealna dla typowych mieszczuchów, wystarczy dodać dreszczyk emocji. Zaufaj mi! Jesteś czarownicą czy nie? – Luna klasnęła w dłonie, wyraźnie zapalając się do swojego pomysłu. – Przecież możecie zainscenizować kilka efektów specjalnych, a myślę, że i George będzie zachwycony mogąc pomóc. Zwołajcie naradę rodzinną – zaproponowała Luna.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz.

– Kochana, ja zawsze mam rację i to jest mój krzyż, który niosę przez całe życie – westchnęła, malowniczo łapiąc się za głowę. – A teraz może w końcu mi powiesz, z jakiego powodu nie spałaś przez całą noc?

– Właśnie ci mówię. Ta manipulantka, ciocia Muriel, go tu ściągnęła i teraz udaje, że o niczym nie wie. Co za bezczelność.

– A o czym powinna wiedzieć? – zapytała blondynka z niewinnością w głosie. Przyglądała się przyjaciółce z lekko zmrużonymi oczami, oczekując z niecierpliwością na to, co Ginny ma jej do powiedzenia. Od lat Luna stosowała tę samą metodę na wydobycie interesujących ją informacji. Zgrywanie niepozornej, lekko szalonej, nie orientującej się w rzeczywistości dziewczyny, odkrywało przed nią prawdziwą naturę innych.

– Luna, ty naprawdę nie pamiętasz Blaise’a Zabiniego? – w głosie Ginny brzmiało niedowierzanie  i podejrzliwość, która musiała znaleźć ujście z piwnych oczu rudowłosej kobiety.

– Jakoś sobie nie przypominam. Czy to ten facet, który zawrócił ci w głowie na siódmym roku, kiedy miałaś grzecznie czekać na powrót Harry’ego, a potem cię zostawił?

– Pokłóciliśmy się – powiedziała Ginny ignorując wykład przyjaciółki. Wiedziała do czego Luna zmierza i nie miała zamiaru jej na to pozwolić. Wtedy, na swoim szóstym roku formalnie była wolna i nikt nie miał prawa zarzucać jej czegokolwiek. Była samotna, porzucona przez ukochanego chłopaka i niepewna przyszłości. Na jej barki spadło podburzanie hogwartczyków do walki z panującym reżimem, a nikt nie zapytał czy ona nie potrzebuje pomocy. Nikt oprócz tego bubka, Zabiniego.

– Zawsze jakiś  początek. O co? – z rozmyślań wyrwały ją ostrożne słowa Luny.

– O różne rzeczy.

– Na przykład jakie? – blondynka nie dawała za wygraną, wlepiając swe okrągłe, hipnotyzujące oczy w przyjaciółkę.

– Imiona jego kochanek – wymamrotała Ginny. – Uświęconą Dwudziestkę Ósemkę. Jego buty. Wspomnienia. Charakter.

– Była to zatem wielce eklektyczna kłótnia – ucieszyła się Luna. – Lubię takie. A potem?

– Pocałował mnie.

– Intryga się zagęszcza – stwierdziła Luna z przejęciem, bo choć w przeciwieństwie do Muriel, nie znosiła plotek, to temat Zabiniego zawsze wprawiał ją w niezdrową ekscytację. Pochyliła się nad stołem, opierając brodę na rękach.

– I jak było? Od razu zauważyłam, że nadal ma pociągające usta, idealne do całowania.

– Więc sama go pocałuj! – warknęła Ginny.

Luna potrząsnęła głową z żalem, nie przejmując się ani trochę tonem przyjaciółki. – Nieważne usta, bo niestety jako całość nie jest w moim typie. Ty jednak już to zrobiłaś, więc mów, dobry był?

– To on mnie pocałował, a nie ja jego. Chciałabym, żebyś o tym pamiętała! – Widząc jak Luna z politowaniem patrzy jej w oczy, dodała niechętnie: – Tak.

– Ile byś mu dala w skali od jednego do dziesięciu? 

Ginny wbrew sobie wybuchnęła śmiechem. To było tak absurdalne pytanie, że tylko Luna mogła je zadać w takiej chwili.

– Wiesz, jakoś nie miałam głowy do liczb.

Luna przesunęła językiem po wargach. – Coraz lepiej. A więc pocałował cię i było całkiem nieźle. Co dalej?

Ginny spochmurniała i głęboko westchnęła. Wcale nie podobały jej się uczucia jakie wczoraj wyzwolił w niej Blaise. Gdy wróciła z pracy, zastała go pijącego herbatę w salonie ciotki Muriel, która nad wyraz ochoczo wyłuszczała mu okoliczności morderstwa. Zabini ignorując pytania jakie zadawał miejscowy posterunkowy, próbował uchwycić jej wzrok, ponad głową rozentuzjazmowanej Muriel.

– A potem przeprosił.

Luna zaniemówiła. Przez chwilę patrzyła na przyjaciółkę z niedowierzaniem, a potem powoli odstawiła filiżankę na stół. – Co takiego?!

– Bardzo uprzejmie przeprosił mnie za swoje niestosowne zachowanie i solennie obiecał, że to się więcej nie powtórzy. Zupełny kretyn! – mówiła Ginny z pasją, zgniatając w dłoni suche liście, które zebrała spod usychającego kwiatka. – Jaki mężczyzna sądzi, że kobieta pragnie przeprosin po pocałunku, który zupełnie ją rozmiękczył i rozbroił, przypominając wszystko co wydarzyło się w miesiącach poprzedzających wojnę? Jaki facet tak się zachowuje? Najpierw mnie denerwuje wyprowadzając całkowicie z równowagi, potem podstępem wkrada się do mojego domu całując przy najbliżej nadarzającej się okazji, a potem przeprasza!

Luna tylko potrząsnęła głową. – Fascynujący przypadek. Moim zdaniem są tu trzy możliwości: albo naprawdę jest kretynem, albo zbyt dobrze go wychowano, albo nie był w stanie myśleć rozsądnie.

– Moim zdaniem jest kretynem.

– Hm, muszę się nad tym zastanowić – mruknęła Luna, postukując zielonymi paznokciami o stół. – Chyba powinnam opracować jego horoskop.

– Bez względu na to, w jakim znaku jest jego Księżyc, ja uważam go za kretyna – oświadczyła twardo Ginny i pocałowała przyjaciółkę w policzek. – Dzięki za wszystko, ale muszę już lecieć. Za chwilę zjawi się tu Harry, a nie chcę go jeszcze widzieć.

 – Ginny! – zawołała za nią Luna zastanawiając się nad jeszcze jedną możliwością. – On ma ładne oczy, szczególnie gdy się uśmiecha.

– Sprzedałaś duszę diabłu! – warknęła rudowłosa kobieta, zamykając za sobą drzwi."*

***

Przeciągnął się leniwie i powoli otworzył oczy. Ogarnęło go uczucie, jakby wreszcie wrócił do domu. Przez chwilę myślał o tym co u licha się dzieje, ale nagle zaczęły napływać wspomnienia wczorajszego wieczora. Mroczne korytarze, piwnice i strych jakie mu pokazano, nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Jego partnerem okazał się przemądrzały gbur, który próbował traktować go z góry. Blaise szybko pokazał mu gdzie widzi jego miejsce, ale czuł, że Viegra tak łatwo nie odpuści. Zdążyli obejrzeć pobieżnie ciało, zanim zostało odwiezione do chłodni i krótko porozmawiać z patologiem. Zabini zadzwonił do Hanka, zdając mu relację z tego co już ustalił i upomniał się o materiały, których skompletowanie zlecił po południu. Dalsze oględziny postanowili zostawić na następny dzień, ponieważ jesienna pora zapewniała im kiepskie oświetlenie.

– To na pewno lokaj, oni zawsze zabijają – powitała ich znienacka Muriel, śmiejąc się uroczo i porozumiewawczo mrugając do Blaise’a. Zabini wiedział, że zaczyna się zabawa.

Później zjedli całkiem smaczną kolację i wysłuchali wiele uroczych historii z ust „starej wariatki”, jak określił ją Ziggy. Muriel najwyraźniej odmówiła przybrania innego imienia i nazwiska, co było głównym zaleceniem Ministerstwa Magii gdy tylko skończyła się wojna. Zabawnie było obserwować tę magiczną hałastrę udającą całkiem przeciętnych mugoli. Posterunkowy Viegra, raczył uprzedzić Blaise’a przed tym stadem dziwaków, jak nazywał mieszkańców domiszcza, a Zabini w duchu przyznawał mu rację. Młodsze pokolenie widać przystosowało się do nowych wytycznych, tym bardziej, że część rodziny Weasleyów nadal pracowała w ministerstwie. Ze starszymi członkami tej wielopokoleniowej mieszanki, był jednak problem.

Blaise’owi mignął gdzieś stary Ksenofilius Lovegood ubrany w długą, jaskrawo żółtą szatę, próbujący  dogadać się z czajnikiem, który, wnioskując z rozmowy, ukradł mu narciarskie rękawice. Zabini nie chciał wnikać po co czajnikowi byłyby narciarskie rękawice i w imię większego dobra, odwrócił uwagę Viegry pokazując fantastyczny, zabytkowy zegar.

***

Niechętnie wygrzebał się z łóżka, zmuszając poszczególne członki do posłuszeństwa. Wiedział, że zanim spotka się ze swoim mózgiem, musi wziąć prysznic i wypić mocną, czarną herbatę. Gdy odświeżony zszedł do kuchni, jego wzrok padł na różową ulotkę, rzuconą niedbale na parapet. Podszedł zaintrygowany i wziął ją do ręki.

„ Znalazłaś faceta, który nazywa Cię piękną kobietą?

Dzwoni gdy Ty rzucasz słuchawką?

Całuje Cię w czoło by pokazać jak bardzo Cię kocha?

Uwielbia Cię w dresie?

Podniecasz go ubrana w piżamę?

Trzyma Cię dumnie za rękę przy swoich znajomych?

Mówi Ci, że wyglądasz pięknie bez makijażu i ułożonych włosów?

Przy kumplach nazywa Cię tą jedyną?

Jeżeli na większość pytań odpowiedziałaś twierdząco, to nie wypuszczaj go z ręki, bo te właśnie TEN!

Jedyne co musisz teraz zrobić, to zadzwonić pod niżej zapisany numer, a my zajmiemy się resztą.”

Pod spodem widniał numer i miejscowy adres.

Na drugiej stronie wymieniono usługi jakie świadczyła firma zajmująca się kompleksową organizacją wesel, przyjęć zaręczynowych i uroczystych obiadów. Rzucił ulotkę na swoje miejsce, myśląc z politowaniem o tych, którzy nabierają się na takie ględzenie. Postanowił pokręcić się po posiadłości, nim ruszy na posterunek policji, by przyjrzeć się analizie, którą miał sporządzić Viegra. Wczoraj próbował wczuć się w atmosferę domu, jednak niewiele mógł stwierdzić. Nie wiedział, czy to przez magię o niezwykle silnym natężeniu unoszącą się w powietrzu, czy fakt, że wszyscy próbują udawać, że nic właściwie się nie stało, pilnując siebie nawzajem by nie zdradzić się ze swoimi tajemnicami. Ciężko było mu wyciągnąć pierwsze wnioski, a nie chciał robić tego pochopnie. Wczoraj, oprócz wrogo nastawionej Ginny, spotkał oczywiście właścicielkę domu, lekko zbzikowaną i pozornie groźną Muriel, która zaprosiła ich na kolację. Znał ją wcześniej, ponieważ Muriel nie dało się nie znać. Słynęła z ciętego języka i ostrych jak brzytwa osądów. Część ludzi uważało ją za źle wychowaną staruchę, która swoim wiekiem tłumaczyła chamstwo i pogardę jakie zwykła przejawiać, ale Blaise osobiście ją lubił. Może dlatego, że z równą nienawiścią odnosiła się do wszystkich, których nie  darzyła sympatią, niezależnie od statusu krwi i poziomu zasobności skrytki w Gringottcie.

Podczas całkiem ciekawej rozmowy, zorientował się również, że reszta rodziny Weasleyów mieszka tu w mniejszym lub większym stopniu. Z opowieści Muriel wywnioskował, że kwestią czasu jest spotkanie Artura Weasleya i jego żony, ich najstarszego syna Billa wraz z rodziną oraz Percy’ego. Z tego co zrozumiał, również Ron zamieszkiwał jeden z apartamentów, a Ksenofilius Lovegood i jego córka, wynajmowali bliżej nieokreślony metraż. Z coraz większym napięciem i nieukojoną ciekawością czekał na dokumenty jakie miały być dziś przesłane na jego maila. Czuł, że coś się święci i musiał dowiedzieć się co to takiego. Szedł o zakład, że jego obecność tutaj nie była przypadkowa, ale nie mógł zrozumieć, co u licha ma tu robić i jaki ma to związek z morderstwem. Zagranie w otwarte karty było wykluczone. Otrząsnął się z nieprzyjemnych myśli, postanawiając ruszyć do miasta.

Ubrał się w płaszcz i po cichu wymknął z budynku, licząc na to, że nikogo nie spotka na swojej drodze.

***

– Sztuka rządzenia ludźmi jest umiejętnością mówienia kłamstw przy pomocy prawdy, panno Granger. Oni to rozumieją.

– Oczywiście. Jeżeli przy władzy jest kameleon, barwę zmienia również otoczenie – prychnęła Hermiona. Wzięła do ręki plik dokumentów i odwróciła się w stronę swojego rozmówcy. – Chciałabym, żeby pan wiedział, że to bardzo rozczarowująca postawa. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tego, nawet po panu. Ustawa nie wymusza na nikim żadnych decyzji kadrowych. Podkreślam, żadnych! Przenosi obowiązek usamodzielnienia, owszem, ale nie zabrania decyzji o jego wcześniejszym rozpoczęciu. Za takim rozwiązaniem opowiadało się setki osób w całej Wielkiej Brytani. Odejście od systemu nakazowego na rzecz decyzyjnego jest trafne i zgodne z moimi przekonaniami.

– Uderzy to w pani interes – mężczyzna wstał, choć na Hermionie nie zrobiło to żadnego wrażenia.

– Być może, ale ja nie zwolnię swoich ludzi tylko dlatego, że ktoś tak mi każe. Pan natomiast – odnoszę takie wrażenie – już szykuje efektywny dupochron na wypadek redukcji etatów nieposłusznych osób. Jeżeli się mylę, proszę mnie oświecić i wyjaśnić jak powrót do wolnego wyboru może źle wpłynąć na przyrost naturalny?

– Pani niczego nie rozumie – Knot złapał swój cytrynowo-zielony melonik i zaczął nim nerwowo kręcić.

– Przeciwnie, mam wrażenie, że rozumiem więcej niż się panu zdaje. Sama jestem ofiarą wcześniejszych, wymuszonych przez ministerstwo, zaręczyn…

– A więc o to chodzi…

– Nie, nie o to – westchnęła Hermiona, czując jak jej cierpliwość wyparowała razem z dobrym humorem. – Nie jestem osobą, którą łatwo można manipulować, zapewne pan pamięta. Więc proszę wziąć się w garść i wyciągnąć naukę z przeszłości. Wojna się skończyła, ludzie chcą wolności, również w sferach prywatnych. Zapędziliście się z tym przymusowym przyrostem naturalnym, ale każdy starał się to rozumieć. Jednak ostatnia sytuacja pokazała, że już dość wsadzania nosa ministerstwa w czarodziejskie rodziny. Ma pan wolną rękę w promowaniu wcześniejszego zamążpójścia i ożenku, ma pan wolną rękę w reorganizacji kadry osób wypełniających zalecenia ministerstwa. Dlaczego więc, zamiast wykazać się jako organizator, opowiada się pan za sztywnym systemem nakazowym? Dlaczego zamiast zachęcać, chce pan zmuszać?

– Przeprowadziłem szeroko zakrojone badania skuteczności wcześniejszej reformy i nie znalazłem ani jednego niezadowolonego lub nie dającego sobie rady małżeństwa. Podobne wyniki uzyskano za granicą. Jak pani myśli, o czym to świadczy? – Knot podjął ostatnią próbę przekonania czarownicy do swoich racji. Grunt palił mu się pod nogami, wiedział, że jeżeli Granger go nie poprze, jego zdanie nie będzie nic warte. Mimo, że wyraźnie odcinała się od polityki, to ludzie liczyli się z jej zdaniem. Potter nie chciał z nim rozmawiać, a Weasley był ślepo zapatrzony w swoją narzeczoną. Jego jedyną szansą była Granger.

– Świadczyć to może o kompetentnej kadrze szkoleniowców, którzy odwalili kawał dobrej roboty przygotowując tych młodych ludzi do wejścia w dorosłość, prawidłowo dobranej próbie badawczej lub szczęśliwie wybranych partnerach, ale zaręczam pana, że to nie jest przesłanką za tym, żeby obowiązek małżeństwa przed dwudziestym rokiem życia, był dobrym rozwiązaniem. Moja firma nie będzie w tym uczestniczyć, bo może pan się nie zorientował, ale my mamy za zadanie pomagać, a nie zmuszać!

Hermiona zrobiła kilka kroków w stronę drzwi, dając do zrozumienia, że rozmowę uważa za zakończoną.

– Ale sondaże mówią…

– To czego się pan obawia? – prychnęła. Czuła, że jest na granicy wybuchu. Bezczelność tego człowieka, nieustannie ją zadziwiała. – Naprawdę pan myśli, że jakaś ustawa powstrzyma ludzi przed związaniem się na całe życie? Przecież to nonsens. Ponadto badania nie zawsze odzwierciedlają prawdę. A gdyby ktoś inny trafił na grupę małżeństw, gdzie ludzie kompletnie nie radzą sobie z nową rolą? Uznajmy, że są to kretyni, którzy nie są zdolni do przyswojenia podstawowej wiedzy o życiu, potomkowie rozhisteryzowanych rodziców, którzy do czasu pójścia do Hogwartu wiązali im buty. Czy to znaczy, że powinniśmy być dumni z tych co sobie radzą? Z tych co zaciskając zęby znoszą rzeczywistość, którą im zgotowaliście? Mamy zostawić tych co mają dosyć siebie nawzajem i tylko strach przed władzą trzyma ich w niezdrowych związkach?

– Teoretycznie można by nie brać ich pod uwagę…– zaczął nieśmiało Knot, mnąc w dłoniach i tak już pogięty melonik. Widział, że tym razem przegrał.

– Pan wybaczy, ale takie myślenie jest dobre co najwyżej w wymiarze lokalnym. Na szczeblu krajowym jest absolutnie niedopuszczalne!  Bo to, że ci hipotetyczni kretyni za rok, dwa, może pięć, okażą się doskonałymi partnerami, zdolnymi zbudować trwały związek, jest po prostu realne. A pan i pańscy urzędnicy niszczą tę szansę. Ma pan dzieci? – zapytała mrużąc niebezpiecznie oczy. Tylko wielka siła woli pozwoliła Knotowi stać w miejscu i odpowiedzieć na pytanie.

– Tak, oczywiście.

– Oczywiście nie powinno być odpowiedzią. Żaden wstyd ich nie mieć. Ale zapewne pamięta pan, że rozwój dziecka nie kończy się z chwilą ukończenia Hogwartu? Niech pan się postawi w sytuacji pańskich dzieci. Chce pan mieć margines na własną decyzję, którą będzie pan mógł skonsultować z przyjaciółmi, rodziną, a jeżeli to nie pomoże to jednym czy drugim fachowcem, czy jak spod sztancy pchać się w ramy wczesnego małżeństwa, tylko po to by odbudować świat jaki utraciliśmy? Życie rodzinne to nie wyścig na czas – otworzyła drzwi, dając mu do zrozumienia, że powinien opuścić jej gabinet. Zaciekawione spojrzenia pracowników, których zatrudniała Hermiona powędrowały w ich stronę.

– Nie przekona mnie pani swoimi teoriami wyssanymi z palca – Knot próbował zachować fason, ale sam stwierdził, że musi wyglądać to dosyć żałośnie.

– Naprawdę uważa pan, że to czego nie widać, nie istnieje? – Zakpiła Hermiona, rzucając ukradkowy uśmiech w stronę Luny, która nie ukrywała rozbawienia, zwijając się ze śmiechu na swoim obrotowym krześle. – Nie będę robiła czegoś, tylko dlatego, że inni tak robią. Przykro mi, ale nie poprę pana, bo całą sobą jestem za tym, co w tej chwili postanowiono. Być może mój interes chwilowo straci, ale wolę to niż mieć na sumieniu kolejne nieudane małżeństwa. Mam nadzieję, że uznaje pan istnienie takich osób jak ja i nie postrzega ich jako gorszego tła, dla lepszej osobistej prezentacji.

– No cóż, widzę, że nie przekonam pani. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć dalszego rozwoju interesu, którego jest pani twarzą – warknął Knot wychodząc zamaszystym krokiem z pomieszczenia. Towarzyszyły mu kpiące spojrzenia i śmiech.



 * fragment w cudzysłowie (scena w kuchni) jest inspirowany książką wymienioną pod pierwszym rozdziałem. Niektóre dialogi zostały stamtąd przeniesione.

10 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podoba! Jak zawsze! Zaintrygowało mnie to opowiadanie, bardzo. :D Weny i czasu :*
    DP

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi się podoba! Jak zawsze! Zaintrygowało mnie to opowiadanie, bardzo. :D Weny i czasu :*
    DP

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczyna się interesująco :) Czekam cierpliwie na ciąg dalszy i rozwój akcji.

    PS. Viegra mi się kojarzy...z sama wiesz czym XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak na razie bardzo mi się podoba. Uwielbiam kryminalne historie, a to opowiadanie zapowiada się bardzo ciekawe ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję i bardzo się cieszę, że udało mi się Ciebie zaciekawić 😊

    OdpowiedzUsuń
  6. Super piszesz i każde Twoje opowiadanie jest cudowne, to również się super zaczyna, tylko kiedy będzie w końcu nowy rozdział?! Nie mogę się doczekać, robisz taki przedsmak by zrobić dłuższą przerwę. Co do rozdziału, pojawia się coraz więcej bohaterów i mam nieomylne wrażenie, że będzie się działo! Pozdrawiam serdecznie i życzę weny :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, bardzo dziękuję Ci za opinię. Niestety mam ogromne problemy z czasem :( brak weny potęguje tylko moje rozdrażnienie, bo mam rozgrzebane części każdego z niedokończonych opowiadań + 10 stron miniatury, więc jak już znajdę chwilę (pewnie okolice świąt) to dokończę wszystko za jednym zamachem.

      Usuń
  7. Już lubię Twoją Lunę. Dziewczyna pod każdym względem rozwala system i czytając o niej nie da się nie uśmiechnąć.
    Fajnie, że wiemy już nieco więcej o tej posiadłości, która interesowała mnie od samego początku. Muszą tam mieć naprawdę ciekawie w takim składzie.
    No i oczywiście gwiazda tego rozdziału, czyli Hermiona. Jest po prostu perfekcyjna. Brak mi słów, ale czytanie o niej będzie prawdziwą przyjemnością.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, bardzo się cieszę :) Mam trochę moralnego kaca, bo zarówno Ginny jak i Luna nie są do końca moimi postaciami (ich charaktery), ale są zgodne z moją wizją na te opowiadanie. Niestety by połączyć w spójną całość pomysł jaki zrodził się w głowie i wątki które gdzieś tam się przez ten rok pisania przyplątały, potrzeba mi spoiwa, którym jest Ginny i Blaise, a jakoś ciężko o nich mi się pisze :P

      Usuń