na początek: opowiadanie "Wierność jest nudna", zostało zgłoszone jako propozycja bloga miesiąca na Katalogu Granger :) Serdecznie dziękuję osobie zgłaszającej, a Was zapraszam do głosowania :) KLIK
Poniżej zamieszczam kolejny rozdział Śladów, który odleżał swoje na moim pulpicie. To chyba najdłużej czekający na opublikowanie rozdział, ale nie mam do niego serca. Są w nim dwie sceny, dla których inspiracją były zabawne scenki pochodzące z kabaretu Neo Nówki i serialu Miodowe Lata i chyba przez nie właśnie mam te wątpliwości, ale cóż, musiałam jakoś opisać występujące sceny, a rozładowanie trochę ponurego nastroju wydało mi się wskazane. Dajcie znać jak w całości podoba Wam się rozdział :)
Rozdział XI
Gdzie est ta ulica, gdzie est ten dom,
gdzie
est ta dziefffczyna co kocham ją?!
Sznalasłem
ulice, sznalasłem dom,
sznalasłem
dziewczyyyne co kocham jąąą!!!
– Za
jakie grzechy, na Merlina, ja to muszę znosić – warknął Zabini nakrywając głowę
poduszką. Obudził go śpiew podpitego mężczyzny, który właśnie w tej chwili
wygrywał dźwięki jakiejś skocznej melodii. Zawodził przy tym tak głośno, że
Blaise miał ochotę wstać i rzucić butem w tego domorosłego artystę. Bardzo
żałował, że nie może użyć zaklęcia wyciszającego, bo to znacznie ułatwiłoby mu
sprawę. Przeklinał Pottera i jego polecenie, przeklinał przeklętego Malfoya i przeklinał zarozumiałą Granger. Przeklinał
też samego siebie, bo zgodził się na tę całą szopkę. Cały wczorajszy dzień
towarzyszył dwójce fałszywych mugoli. To zajęcie śmiertelnie go nudziło, sam
musiał się pilnować, by nie palnąć jakiejś gafy – w końcu udawał agenta
muzycznego, a na dźwiękach znał się tak, jak ten gościu spod okna. Źle się czuł
w skórze Karola Walendzika, który choć całkiem nieźle się ubierał, to miał
trochę za dużo sadła i zbyt prostackie poczucie humoru. Udawanie kogoś takiego,
nie sprawiało Blaise’owi nawet minimalnej przyjemności. Najpierw z rozbawieniem
patrzył, jak Mateusz obłapia chętne do igraszek ciało Anety. Zachowywali się
jak para napalonych nastolatków, gdy tylko nikt nie patrzył. Malfoy w imieniu
Mateusza podpisał wielce intratny kontrakt z wytwórnią muzyczną. Granger
entuzjastycznie pisała dalszą część powieści Anety pod tytułem „Król i Dama
Kier”. Wszystko wyglądało doskonale. Potem, wieczorem, we trójkę wybrali się na
kolację, by oblać sukces. Właśnie wtedy Zabini zauważył, że coś mu nie gra.
Przyglądał im się badawczo i starał wyłapać te drobne niuanse, które świadczyłyby
o jakimś oszustwie, ale niczego nie mógł się przyczepić. Coś jednak go
niepokoiło i postanowił baczniej obserwować parę mugolskich kochanków, w
których aktualnie bawili się jego podopieczni.
Czym
dłużej ich obserwował, tym bardziej był przekonany o tym, że coś tu śmierdzi i
nie były to nadmiernie wydzielane feromony Malfoya.
Zamknął
oczy próbując jeszcze raz usnąć, ale wczorajsze wrażenia napływały do jego
głowy, stukając niepokojąco w czaszkę. Powinien skontaktować się z Potterem i
podzielić z nim swoimi wątpliwościami. Jeżeli miał rację, to sprawa i tak już
skomplikowana, robiła się wysoce niebezpieczna. Niespecjalnie mu zależało na
losie tej dwójki, ale Blaise poważnie traktował swoją pracę i nie zamierzał
zepsuć sobie renomy dwojgiem nieudaczników. Nie chciał też dać Weasleyowi powodu
do satysfakcji. Ron i Blaise z niewiadomych powodów się nie znosili prawie w
równym stopniu jak z Malfoyem. To chyba jedyne co ich łączyło, poza tym byli
swoim dokładnym przeciwieństwem. Rudzielec odznaczał się niezachwianą
lojalnością, odwagą i potrafił wybaczać. Blaise przez długi okres uważał go za
ciamajdę i marny dodatek do idealnego Pottera i wszystkowiedzącej Granger. Tak,
Weasley wydawał się zdecydowanie najsłabszym ogniwem. Ale kiedyś, zaraz po
zostaniu aurorem, Harry poprosił go o rozmowę. Blaise się domyślał, że podobną
przeprowadził ze swoim rudym przyjacielem. Potter był konkretny, nie rozwodził
się nad wątpliwymi przymiotami Weasleya, tylko powiedział, że niezależnie od
tego co o sobie myślą, mają ze sobą współpracować. Ta niezachwiana pewność i
zaufanie jakim Harry obdarzył Rona, dały Blaise’owi do myślenia i postanowił
zrobić delikatny research. Zdobyte
informacje utwierdziły go w wierze, że Weasley jest kretynem. Sam Zabini nigdy
nie postąpiłby tak jak on, za bardzo lubił wygody. Ganiać wzdłuż i w szerz
kraju tylko dlatego, że Potter ma urojenia? W życiu. Spać pod namiotem, jeść
korzonki, a fuuj, naprawdę trzeba mieć nie po kolei w głowie. Nie dość, że
dobrowolnie narażał się na śmierć, to jeszcze sam nie był do końca przekonany,
czy robi słusznie. Szeptano w największym zaufaniu, że Weasley któregoś dnia
uciekł. Zabini wcale mu się nie dziwił, sam by tak zrobił, gdyby któryś z jego
przyjaciół wpadł na tak szalony pomysł. Ale
on nie miał przyjaciół.
No
i Ron był z pewnością zazdrosny. Na szóstym roku nawet do uszu Ślizgonów
dotarły zatrważające wieści: Król Dziurawej Obrony dał kosza Kujonicy Granger.
Co to była za historia, rodem z harlekina. Były łzy zazdrości i upokorzenia,
była wylewająca żale Brown i kpiąca Granger, był wodzony za nos McLaggen i
przyłapany na gorącym uczynku Malfoy. Swoją drogą, Blaise do tej pory nie mógł
uwierzyć, że Malfoya ciekawiła wtedy Granger. Tak więc zdaniem Zabiniego Wiewiór nie wytrzymał wtedy wojennego napięcia i stchórzył. Oczywiście jak na
prawego Gryfona przystało, zaraz potem chciał wrócić. Pewnie wizja
dobierającego się do Granger Pottera, zrobiła swoje.
Po
wojnie, gdy wszyscy trzej zdali z wyróżnieniem testy na Aurora, było
oczywistym, że to Potter stanie na czele nowej grupy strażników prawa. Zabini i
Weasley mierzyli się tylko nienawistnym wzrokiem, dbając o to, by każde
potknięcie przeciwnika, dotarło do uszu właściwych osób. Harry, widząc ich
animozje, szybko to ukrócił, ale rywalizacja pozostała. Zabini wiedział, że Ron
będzie zły na Harry’ego, że ten do pilnowania Granger i Malfoya wyznaczył
właśnie jego. Zresztą Blaise zgodził się tylko dlatego, że była to doskonała okazja by
zagrać Wiewiórowi na nosie, nawet kosztem przebywania ze znienawidzonym od lat
Malfoyem. A może uda mu się utrzeć nosa również jemu?
Przekręcił
się na drugi bok. Kocia muzyka napływająca zza okna zmieniła się w zawodzącą
balladę o jakimś góralu, a z pokoju obok dobiegł go szum wody.
***
– Wstawaj
Ron – rozległ się zaspany głos Molly Weasley. Miała za sobą ciężki wieczór i jeszcze cięższą noc.
Słysząc przeciągłe chrapanie z pokoju swojego najmłodszego syna, raz jeszcze
załomotała do drzwi, wołając go po imieniu. Zawiązała w pasie swój puchaty,
szmaragdowy szlafrok w złote gwiazdki i skierowała kroki do kuchni. Na
półpiętrze dostrzegła pewną anomalię; czarny, męski but niedbale leżący na
przedostatnim stopniu. Odruchowo poniosła go za sznurowadła i po krótkich
oględzinach upewniła się, że należy on do Rona. Drugi od pary leżał spokojnie
na jej wyszorowanym do białości kuchennym stole, w niewinnym towarzystwie
zmiętej, cuchnącej alkoholem szaty i zawiązanego w supeł krawata. Poczuła jak
jej poziom irytacji niebezpiecznie wzrasta. Uhuhu, tak dłużej być nie może –
pomyślała wyciągając różdżkę i mrucząc pod nosem zaklęcie. Na górze rozległ się
gwałtowny wrzask i odgłos spadania z łóżka. Molly z zadowoleniem zabrała się za
przygotowanie śniadania.
– No
i o co tyle krzyku – burknął Ron schodząc ze schodów, po niespełna dziesięciu
minutach. Drapał się niemrawo po brzuchu i mrużył oczy przed atakiem
słonecznego światła. Jego włosy były mocno potargane, pasiasta piżama krzywo
zapięta, a twarz przypominała wyjątkowo nabrzmiałego pomidora. – To są moje
buty?
Molly
powoli odwróciła się w stronę syna. Zmierzyła go wzrokiem od dołu do góry, pokręciła
z politowaniem głową i rzekła nie kryjąc ironii: – Nie, moje. Dasz wiarę?
– O
co ci chodzi? Przecież widzę, że zrobiłaś to specjalnie – zawołał pociągając za
zaplecione w warkoczyk sznurowadła. Molly była pod wrażeniem jego zdolności, bo
sama by stworzyć tak kunsztowne dzieło, potrzebowałaby większej ilości
sznurówek.
–
Ja? – zapytała siląc się na spokojny ton. Ron musiał mieć wyjątkowo silnego
kaca, bo zignorował czające się w oczach matki groźby.
– No
to kto?
–
Nie wiem, może gnomy ogrodowe – warknęła pani Weasley z impetem stawiając
czajnik na fajerkach starodawnej kuchni.
–
Nie żartuj sobie, nie mam dziś nastroju – mruknął Ron odrzucając od siebie
buty.
– A
to nowość. Wczoraj za to miałeś wyśmienity humor, pół hrabstwa słyszało – Molly postanowiła najwyraźniej zrezygnować z udawanego spokoju. – Przestań zrzędzić i idź się ubierać, bo spóźnisz się do pracy i znowu będziesz
miał problemy.
–
Jak mam się ubierać? – krzyknął Ron podnosząc wymiętą szatę. Pani Weasley
sapnęła z irytacją i wymijając Rona wyszła do ogrodu. Bardzo kochała swoje
dzieci i cieszyła się, że tak chętnie odwiedzają swój rodzinny dom. Wiedziała,
że obojgu z Arturem udało się stworzyć prawdziwą rodzinę, mimo tego, że nigdy
nie mieli wystarczająco dużo pieniędzy by zapewnić najbliższym beztroskie
życie, ale Ron zaczynał przekraczać pewną umowną granicę. Wykazywał niezwykłą
niechęć na samą myśl o zmianie miejsca zamieszkania. Co prawda ostatnio coraz
częściej napomykał o przeprowadzce i razem z Luną nawet zaczęli szukać jakieś
mieszkania do wynajęcia, ale nie zanosiło się na to, by wyczekiwana chwila
miała nastąpić w najbliższym czasie. Molly bała się, że Ron przez swoje
opieszalstwo, straci wreszcie Lunę, tak jak kiedyś stracił Hermionę. Zatopiona w niewesołych myślach, zerwała
kilka liści sałaty i starając się panować nad sobą, wróciła do domu. Ron stał
stukając różdżką w toster i klnąc pod nosem. Usłyszawszy matkę odwrócił się i
zawołał:
–
Czemu to cholerstwo nie działa? Tyle razy prosiłem, żeby ojciec naprawił ten pieprzony
toster, ale nie. Zawsze wszystko jest ważniejsze, łowienie ryb, odgnamianie
ogrodu, niańczenie Malfoyów. No to mi teraz wytłumacz, dlaczego ten toster nie
działa!
–
Nie wiem, – warknęła Molly, mrużąc niebezpiecznie oczy. – Może faktycznie przez
Malfoyów, łowienie ryb lub gnomy w ogrodzie, – podeszła do zlewu, włożyła doń
sałatę i odwróciła się do syna – ale najpewniej dlatego, że nie włączyłeś go do
prądu! TO JEST MUGOLSKI TOSTER RONALDZIE I DOSKONALE WIESZ, ŻE POTRZEBUJE
MUGOLSKIEGO ZASILANIA! GDYBYŚ PRZEZ CHWILĘ PRZESTAŁ NA MNIE WARCZEĆ, TO NA
PEWNO BYŚ NA TO WPADŁ, GENIUSZU!
– O ho, ho. Jaka nagle wykształcona – mruknął pod nosem Ron, uważając by jego matka
tego nie usłyszała. Jej oczy ciskały gromy, więc wolał zejść z pola rażenia.
Głowa pękała mu niemiłosiernie. Żałował, że tak dużo wczoraj wypił. Po
zamknięciu sklepu miał od razu wrócić do domu i czekać na informację od
Harry’ego. Wszystko w środku niego protestowało przeciw przydzielonej mu roli,
ale wiedział, że jego przyjaciel ma rację. Czuł, że nie potrafiłby obiektywnie
pomóc Malfoyom. Zadry, które były mu wbijane przez właścicieli tego nazwiska,
nadal siedziały głęboko, uwierając jego dumę. Nie umiał zachować się tak jak
jego rodzice, którzy pełni współczucia i zrozumienia, nie bacząc na własne
bezpieczeństwo, pognali niosąc pomoc. Drażniło go to, że wszyscy są tacy
wspaniałomyślni, wybaczający, że potrafią zachować się właściwie, a on po raz
kolejny ulega zgubnemu wpływowi emocji. Wczoraj, upewniwszy się, że Ben
zabezpieczył właściwie towar i wszystkie zamówienia do sprzedaży wysyłkowej są
gotowe, zaczął zbierać się do domu. Już miał zamiar zamknąć drzwi, gdy przed
nim zmaterializował się patronus Harry’ego, informując, że zadanie zostało
wykonane, a sam Ron ma wolne do jutra. Weasley odetchnął z ulgą, bo choć lubił
swoją pracę, to obcowanie z członkami rodziny Malfoy, zdecydowanie mu ją
uprzykrzały. Postanowił więc w drodze do domu, skręcić do Dziurawego Kotła, by
rozluźnić się po ciężkim dniu pracy szklaneczką czegoś mocniejszego.
Z
rosnącą irytacją zaczął szukać swoich spodni. Był pewien, że wczoraj zostawił
je na kanapie w salonie, ale dziś ich tam nie było. Zajrzał pod stolik do kawy,
za ozdobne, kanapowe poduszki, nawet do kosza na ubrania stojącego w holu, ale
spodnie przepadły. Zerkając nerwowo w stronę matki, która z wymownym, stoickim spokojem mieszała różdżką w filiżance
do herbaty, zapytał:
–
Gdzie są moje spodnie? – nie zdążył skończyć, a już wiedział, że przesadził.
Twarz Molly przybrała odcień dojrzałej wiśni, gdy zachłysnęła się łykiem
herbaty, który właśnie upiła.
–
Spodnie?
–
Tak, spodnie – postanowił dzielnie brnąć dalej, choć czuł pod skórą, że to
jedna z tych sytuacji, gdy odwaga staje się głupotą. – Położyłem je wczoraj
tutaj, na kanapie, żeby mi się nie wygniotły. Co z nimi zrobiłaś?
–
Ja? – upewniła się pani Weasley, wskazując ręką na swoją pierś. – A co twoim
zdaniem miałam z nimi zrobić, Ronaldzie? – rozbrzmiał pierwszy sygnał
ostrzegawczy, ale Ron twardo stał wytrzymując oskarżycielski ton matki. – Ja
spałam gdy ty wróciłeś do domu. Zawsze jak wracasz o tej porze, boli cię głowa,
jesteś awanturny i nie możesz niczego znaleźć!
–
Więc uważasz, że byłem wczoraj pijany? – obruszył się Ron, chociaż wiedział
jaka była prawda.
–
Nie, no skąd. To podłoga cię atakowała.
–
Może i wypiłem trochę kremowego piwa, ale do domu wróciłem trzeźwy jak miotła –
wziął ze stołu chłodny już tost i wepchnął szybko do ust. Coś czuł, że na
śniadanie nie ma co liczyć.
–
Nie wiem czy ta miotła była trzeźwa, ale na pewno była bardzo głośna –
zripostowała Molly siadając do stołu.
–
Słyszałaś jak wróciłem do domu? – zapytał podejrzliwie Ron.
–
Słyszałam jak wysiadałeś z Błędnego Rycerza u podnóża wzgórza, Ronaldzie. I oświadczam
ci, że nie będę tolerowała takiego zachowania. Jesteś dorosły i zdawałoby się,
że powinieneś być ODPOWIEDZIALNY! WIEM, ŻE MASZ TRUDNOŚĆ Z OBCYMI CI SŁOWAMI,
ALE TO COŚ TAKIEGO, ŻE GDY CAŁA RODZINA POŚWIĘCA SWOJE BEZPIECZEŃSTWO DLA DOBRA
KRAJU, TO TY POWINIENEŚ MIEĆ NA TYLE PRZYZWOITOŚCI, BY W TYM CZASIE NIE CHLAĆ
JAK ŚWINIA!!! – Molly stała trzymając się groźnie pod boki. Jej głos drżał
niebezpiecznie. Ron nie wiedział co ma odpowiedzieć. Najchętniej wyszedłby z
domu, ale jego męski honor nie chciał pozwolić mu na tak jawną dezerterkę.
–
Świetnie! Jeżeli macie ochotę całą noc dotrzymywać towarzystwa tym zgniłkom, to
wasza sprawa – warknął. – Gdzie są moje spodnie?
–
Porwałam je dla okupu, zadowolony?! – Molly usiadła spowrotem na krześle i
wzięła się za smarowanie tostu masłem orzechowym.
–
Mamo – zaczął przymilnie, wiedząc, że tym załagodzi odrobinę gniew matki. –
Wiem, że jesteś na mnie zła i z pewnością na to zasłużyłem, ale błagam, powiedz
mi gdzie są moje spodnie. Jeżeli spóźnię się do pracy, to Harry będzie mi to
wypominał przez najbliższy tydzień. Wiesz jaki potrafi być upierdliwy w kwestii
spóźniania, zaraził się od Hermiony.
–
Szkoda, że na ciebie to nie podziałało – westchnęła pani Weasley biorąc do ręki
różdżkę. – Nie możesz założyć innych?
– Są
w praniu, poza tym miałem w tylnej kieszeni sakiewkę – odruchowo pomacał się po
pośladku. Jego mina zrobiła się wyraźnie zmieszana co nie uszło uwadze Molly.
–
Co? Co się stało? – spytała zaniepokojona.
–
Nie nic. Słuchaj mamo, ja może jednak poszukam tych innych spodni – odwrócił
się i szybko ruszył w stronę schodów.
–
Ronaldzie Weasley, STÓJ! – krzyknęła Molly i machnęła krótko różdżką.
Prążkowane spodnie od piżamy opadły w dół. – Czy masz mi coś do powiedzenia?
–
Ja…no, przepraszam mamuś. Byłem pewien, że je zdejmowałem – rzekł zawstydzony,
zdejmując niezgrabnie spodnie od piżamy i zostając w tych co miał na sobie od
wczorajszego ranka. – Ale wiesz, że ja się spóźnię do pracy? – cmoknął ją w
policzek i skierował ku schodom, by wziąć z pokoju resztę garderoby i różdżkę.
– Ty
myślisz, że to takie proste, najpierw awantura, a potem przepraszam mamuś i po wszystkim. Ale idź już idź, ojciec powinien
zaraz wrócić, to lepiej, żebyście się nie spotkali w drzwiach, bo historia
zacznie się od nowa. Wpadniecie z Luną na kolację?
–
Nie wiem, to będzie zależało od tego, co Harry dla mnie przewidział. Mamo? –
Ron zatrzymał się na czwartym schodku i spojrzał zaniepokojony na matkę – czy z
Malfoyami wszystko w porządku?
–
Och Ron, już myślałam, że nie zapytasz – Molly ukradkiem osuszyła nagle zwilgotniałe
oczy rogiem kuchennego fartucha. – Tak bardzo mi ich szkoda. Wczoraj, gdy
zobaczyłam Narcyzę… nie wiem czy umiem to opisać. Ja i twój ojciec bardzo się
myliliśmy oceniając Lucjusza. Nie mieliśmy do tego prawa.
Ron
podszedł do matki i objął ją ramieniem. Czuł, że nie jest to dobry moment, na
przypominanie faktów, przez które Weasleyowie nie darzyli sympatią Malfoyów.
Molly usiadła na krześle i głośno wydmuchała nos. Ron zerkając nerwowo na
zegarek usiadł naprzeciwko.
–
Jest w bardzo złym stanie – zaczęła pani Weasley, skubiąc kawałek zimnego tostu.
– Do tej pory myślałam, że to Lucjusz wygląda jak zaszczute zwierze, ale w
porównaniu z jego żoną jest okazem zdrowia. Nie jestem pewna, czy Narcyza
przeżyje do końca tygodnia. Jej rany… jej rany są bardzo głębokie. Z wierzchu
tego nie widać, ale podstawowe badania jakie udało nam się przeprowadzić,
wskazują na rozległe krwotoki wewnętrzne. Nie jest w stanie utrzymać pokarmu,
Harry kazał podawać jej eliksir z krwawnika lekarskiego, ale przelatuje przez
nią prawie natychmiast. Nie nadążałam oczyszczać prześcieradeł. W nocy została
pod opieką Lucjusza i twojego ojca, ja musiałam się przespać. Harry obiecał
sprowadzić pomoc, ale nie widziałam się z nim wczoraj.
–
Przepraszam mamo, gdybym tylko wiedział…
–
Daj spokój Ron – przerwała mu matka. – Przecież wiem, że też ciężko pracowałeś.
Nie miej wyrzutów sumienia. Mam tylko nadzieję, że panujesz nad tym ile pijesz?
–
Spokojnie mamo, wszystko pamiętam, a przy kieliszku nie rozmawiam o pracy.
Przecież wiesz.
–
Wiem, wiem, tak tylko się przypominam. Pamiętasz jak Hagrid…
–
Mamo, jestem Aurorem, nie zachowuję się jak Hagrid – Ron poczuł się lekko
oburzony takim porównaniem, ale jak przypomniał sobie poranną scenę, przestał
dziwić się wątpliwościom matki. Teraz czuł się głupio; w czasie kiedy on pił
spokojnie kolejną szklankę Ognistej, jego rodzice ratowali ludzkie istnienia.
Było mu z tą wiedzą niezręcznie. Czy to ważne co kiedyś zrobili im Malfoyowie?
Czy nie powinien być ponad to? Przyrzekał służyć wiernie czarodziejskiemu
prawu, a co robił przy najbliżej okazji? Szukał wymówek dla własnego,
nieidealnego sumienia.
–
Masz – Molly postawiła przed nim lekko parujący, niebieski płyn. – I idź już do
pracy.
Ron
zerknął na matkę, widział, że chciała zostać sama, w innym przypadku nie
proponowałaby mu lekarstwa na kaca. Jej oczy były nieobecne, pełne bólu i
czegoś, czego Ron nie umiał nazwać.
***
Profesor
McGonagall patrzyła z łagodną pobłażliwością na dwoje niepokornych uczniów. Przypominali
jej kogoś, ale podobieństwo było tak nieuchwytne, że nie mogła teraz sobie
przypomnieć o których absolwentów chodziło. Dziewczyna, jak na Ślizgonkę
przystało, była osobą o charakterze typowo machiawelistycznym. Jej wyrachowanie
i cynizm, dawno osiągnęły alarmujący poziom. Zack był natomiast przykładowym Gryfonem.
W ich zachowaniu nie byłoby więc nic niepokojącego, gdyby ich szczera nienawiść
w stosunku do siebie, nie zabrnęła tak daleko. Chłopak pochodził z mugolskiej
rodziny. Był inteligentny, ale swoje zdolności marnował na czcze wygłupy. Laura
była czarownicą półkrwi, a swoją inteligencję pożytkowała w zdecydowanie
bardziej wartościowy sposób, jednak w obecności Zacka, traciła wszystkie
hamulce. Minerwa była zażenowana konfliktem, który w tym momencie musiała
zażegnać. Problemy nastolatków, nigdy nie były jej bliskie, ponieważ sama okres
adolescencji przeszła w bardzo łagodny, zrównoważony sposób.
–
Słuchaj jak mówi inteligencja – warknęła Laura przygotowując się do odpowiedzi,
na wcześniej zadane przez McGonagall pytanie.
–
Nie używaj słów których znaczenia nie znasz – odciął się Zack, spoglądając na
nią spode łba.
–
Otóż chodzi o mansturencję… Mansturencja występuje w samolocie, gdy samolot w
powietrzu wpada w taką dziurę i się zaczyna trząść – powiedziała Laura nie
zważając na słowa Zacka.
–
Widzę, że jesteś oblatana w tym temacie
– sarknął Zack, patrząc z kpiną na koleżankę. Doskonale wiedział co to
jest masturbacja o którą pytała profesor McGonagall. Wiedział też co to jest
menstruacja i turbulencja, ale nigdy nie słyszał połączenia tych trzech słów. A
podobno Laura była taka inteligentna.
– Parę razy się przeleciałam, szału nie było.
–
Może helikopterem leciałaś? – prowokował Zack.
–
Jak? Bez śmigła? – Laura wyglądała jak żywy znak zapytania. Przez chwilę
zapomniała z kim rozmawia i straciła czujność.
–
Akurat helikopter ma śmigła i to nawet dwa – mruknęła profesor McGonagall
postanawiając wkroczyć do akcji. – Dobrze, skończmy na tym. Radziłabym
rozpocząć lekcję mugoloznastwa. Teraz ty Brown, czy kiedykolwiek byłeś w jakimś
związku? – zapytała profesor McGonagall tracąc powoli cierpliwość. Temat
zdecydowanie ją przerastał. Czuła zażenowanie pytaniami jakie zmuszona była
zadać.
–
No… byłem – rzekł nieśmiało Gryfon, myśląc o kradzionych pocałunkach w schowku
na miotły. Laura wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Zack obrzucił ją
nienawistnym wzrokiem i niewiele myśląc zapytał:
– A
ty w ogóle wiesz co to jest związek? – jego kpiący głos potoczył się po owalnym
gabinecie pani dyrektor. Dziewczyna zarumieniła się po koniuszki swoich rudych
włosów.
–
Wiem! – wykrzyknęła z oburzeniem.
–
Ta, chyba radziecki – zakpił Zack zerkając szybko na profesor McGonagall. Czuł,
że za chwilę przekroczy granicę i zostanie ukarany.
–
Dosyć! – warknęła profesor McGonagall. – Slytherin i Gryffindor traci po
pięćdziesiąt punktów, a wy macie szlaban do końca roku. Nie chcę więcej słyszeć
o jakichkolwiek konfliktach z waszym udziałem. A teraz wynocha!
Uczniowie
szybko zebrali swoje rzeczy i ruszyli do wyjścia. Za piętnaście minut zaczynały
się lekcje. Gdy drzwi gabinetu się zamknęły, odezwał się Snape:
–
Gratuluję delikatności.
–
Daruj – warknęła McGonagall przywołując do siebie butelkę bursztynowego płynu.
–
Popadasz w alkoholizm, nie ma jeszcze ósmej – rzekł kręcąc teatralnie głową. –
Czy oni nie przypominają ci kogoś? Malfoy i Mała Miss Doskonałości…
–
Laurze do miss jest bardzo daleko – mruknęła Minerwa, krzywiąc się nieznacznie wyraźnie zażenowana uwagą, jaka jej się wyrwała.
–
Tygodnik Czarownica uważa inaczej. W
tamtym roku została Miss Listopada.
–
Chyba pierwszego. Skąd ty w ogóle bierzesz te nowinki. Nie podejrzewałabym
cię o takie zainteresowania – McGonagall nie kryła rozbawienia.
– Ach... małe, niewinne hobby – roześmiał się Snape, ale głos mu za chwilę spoważniał. –
Wiesz, że Narcyza się jeszcze nie wybudziła?
–
Tak wiem i wcale mi się to nie podoba. Czy ty również uważasz, że Harry coś
przed nami ukrywa?
–
Jeżeli tak jest, to musi mieć ku temu powody. Nie myślałem, że kiedykolwiek to
przyznam, ale Potter wie co robi.
Mój głos już masz! <3
OdpowiedzUsuńWreszcie udało mi się znaleźć chwilę i nadrobić ten rozdział.
UsuńŚlady mają w sobie to coś, co sprawia że są naprawdę wyjątkowe. Uwielbiam sposób w jaki kreujesz bohaterów.
Pomysł z Zabinim wyjątkowo przypadł mi do gustu. Jest tak odmienny z tym, co do tej pory przeczytałam. Czekam na więcej! :)
Przy Ronie, na kacu, wyzywającym sprzęty i szukającym spodnie naprawdę się uśmiałam.
I Molly tutaj dosłownie rozwaliła system! Jest idealna, wspaniała - po prostu cudowna!
I mam nadzieję, że Narcyza przeżyje...
Pozdrawiam, życząc czasu i weny!
Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńDobry rozdział i długo wyczekiwany, aczkolwiek jestem sceptycznie nastawiona do tych scen z Ronem i Blaisem, nie obu panów, ale mimo wszystko mi się podobało. :) Idę głosować! Zasługujesz na wielkie serducho. A nawet na parę serduch! ♡♡♡♡♡♡
OdpowiedzUsuńDP
Dziękuję, no ja nie jestem przekonana do sceny z Ronem, Blaise wyszedł wedle planu :D mam nadzieję, że czas pozwoli mi szybko napisać dwunasty rozdział. Dziękuję za oddanie głosu na Wjn <3
UsuńKilka spostrzeżeń po rozdziale:
OdpowiedzUsuń- baaardzo żałuję, że Molly Weasley nie potraktowała jakąś odpowiednią klątwą zapijaczonego syna, przyjęłabym taki obrót z wielkim aplauzem, ale Molly jest jednak mocno zaabsorbowana swoimi "gośćmi" i ich niedyspozycją, dlatego prawdopodobnie nie skupiła się wyłącznie na Ronaldzie i jego wyskokach, inaczej pewnie by mu tak łatwo nie odpuściła, dorosły czy nie, nie wspominając rzecz jasna, że jego syndrom dnia następnego nie jest wcale wart połowy rozdziału (to nie zarzut oczywiście, tylko moja osobista wycieczka;) ) ;
- rzadko spotykane, a właściwie chyba się nawet z tym nie zetknęłam jeszcze w dramione, aby między Blaisem Zabinim a Draco Malfoyem panowała niechęć, nienawiść wręcz, a to w sumie jest ciekawe, oryginalne podejście, tym bardziej, że Blaise jest swoistym ochroniarzem Granger i Malfoya i ta wzajemna niechęć może być niezłym ogniskiem zapalnym, choć myślę, że Blaise jest również profesjonalistą i nie pozwoli sobie na prywatne niesnaski;
- naprawdę dziwnie mi się czyta o "oddelegowaniu" czarodziejów do mugolskiej Polski, a te przyśpiewki... cóż, "de gustibus non est disputandum", ale jakoś dziwacznie mi się wpasowują brytyjscy czarodzieje w nasze "swojskie" klimaty, choć może wcale nie powinno tak być, bo w końcu i my mamy polski Hogwart :) który zresztą zamierzam wreszcie w czasie wakacyjnym zobaczyć;
- mam nadzieję, że nie uśmiercisz Narcyzy :( niech ją odratują, bo kobieta dość przeszła;
- króciutki w sumie rozdział, kolejne porcje niepokoju, bo i Narcyza, i obawy Blaise'a, jeszcze więcej pytań i żadnych odpowiedzi - naprawdę potrafisz zaintrygować czytelnika i budować napięcie.
W oczekiwaniu na kolejną część, pozdrawiam ciepło, życząc weny i czasu, także na aktualizację innych tekstów.
Margot
Blaise i w Śladach i w Iluzjonistach nie będzie"best friend" Malfoya, ile można czytać ten sam schemat :D Dziękuję Ci za komentarz. Wena jest, z czasem gorzej, no ale powstał Festiwal strachu i jeszcze dwie miniaturki, które obecnie są na konkursach oraz drabble, więc jest całkiem nieźle ;)
UsuńDokładnie tak jak poprzedniczka byłam zaskoczona wrogim stosunkami Blaisa i Draco ale jak najbardziej jest to intrygujące :-) scena z Ronem i Molly przednia, uśmiałam się jak się okazało ze założył spodnie od piżamy na spodnie xD jedyne czym mnie rozczarowalaś to długość rozdziału, bardzo krótki i nie ukrywam, że czuję niedosyt. Życzę dużo weny i dużo czasu :-)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOmg. Świetne opowiadanie 😘serio kocham twoje opowiadania. Są epickie 💖uwielbiam relacje Draco i Hermiona 😀 bardzo ciekawym wątkiem jest Narcyza i Lucjusz 😘💞 chętnie przeczytam ich perspektywę 😃 Uwielbiam ją. 😘 Ciekawe jak zareagował Lucjusz gdy dowiedział się o żonie i ja zobaczył 😀
OdpowiedzUsuńKomentarz napisany chaotycznie ale myślę że coś zrozumiałaś. 😀 Kiedy pojawi się następny rozdział? 😀