Witajcie. Mało mnie tu ostatnio, ale to nie znaczy, że nie piszę. Pracuję nad kolejną częścią "Co nam się zdarzyło", choć najchętniej pisałabym Ślady lub Iluzjonistów :P Na poprawę humoru, prezentuję Wam więc miniaturkę, która zajęła drugie miejsce w wyzwaniu miniaturkowym organizowanym przez grupę DRAMIONE.PL Wyzwanie polegało na zamieszczeniu w tekście następujących elementów:
Jestem niesamowicie szczęśliwa, czuję się przez Was wyróżniona tak wysoką pozycją i jeszcze raz bardzo Wam dziękuję :* A teraz zapraszam do lektury :)
2)
konwalia
3)
czerwona szminka
Jestem niesamowicie szczęśliwa, czuję się przez Was wyróżniona tak wysoką pozycją i jeszcze raz bardzo Wam dziękuję :* A teraz zapraszam do lektury :)
„PIĘĆ SEKUND SZCZĘŚCIA”
“Oddam tuzin czekoladowych,
lukrowanych kłamstwem muffinek, za jeden kawałek, czerstwego, pachnącego
szczerością chleba. Tylko prawda syci, od kłamstw dostaje się rozstroju serca.”
Charlotte
Nieszyn-Jasińska
***
16 października 2010 roku
Hermiona ściskała w ręku trzeci
kieliszek wina, analizując swoją bezgraniczną głupotę i zdolność niszczenia
wszystkiego co dobre i wartościowe w jej życiu. Siedziała przy barze między
podstarzałym facetem z krzaczastymi brwiami, które sprawiały, że przywodził na
myśl aktora porno z lat siedemdziesiątych, a tlenioną blondynką ze strzechą
sterczących włosów i mocno wymalowanymi na czerwono ustami. Granger czuła się
żałośnie niepotrzebna. Nawet im przeszkadzała w tanim podrywie, będąc niczym
plasterek mielonki oddzielający dwie połówki bułki. Postanowiła się przesiąść w
bardziej ustronne miejsce, gdzie w spokoju będzie mogła przeanalizować sytuację
i kroki jakie powinna podjąć, by przywrócić w swoim życiu równowagę.
Usadowiła się w kącie, w którym było ciemno, jak w dupie u tatrzańskiego
misia, po czym rozejrzała się z wolna po wnętrzu.
Lokal nie wyglądał zachęcająco, ale
podpitym gościom zdawało się to nie przeszkadzać. Nie była to typowa speluna,
ale też nie jakiś Clayton. Ot pub dla typowego ekskluzywnego menela. Granger
ostatnio często piła. Czuła, że świat w którym żyje, składa się z ponętnych,
choć sztucznych kształtów, co czyni go równie idealnym w wyobrażeniach, jak
brzydkim w rzeczywistości. Zewsząd otaczały ją wystudiowane uśmiechy, starannie
wyselekcjonowane, dokładnie wykadrowane elementy z życia innych, zachody
słońca, które były piękne tyko dzięki umiejętnie nałożonym filtrom i
zamordystyczna codzienność. Widziała, że świat stracił swoją wartość, że
wszystko jest na sprzedaż, da się przehandlować nawet uczucia. Czuła pustkę i
strach, że to ona straciła umiejętność dostrzegania tego, co ważne, piękne i
bezcenne.
Piła więc z wielu powodów. Kiedyś
tylko dla towarzystwa, teraz bardziej dla ukojenia. Sama pozornie miała
wszystko: urodę, inteligencję, perspektywę wymarzonej pracy. Jednak brakowało
jej najważniejszego. Chciała ufać i zaufaniem być obdarzona. Czuć ciepło nie
tylko od kubka z herbatą czy zaparowanej szyby. Chciała mieć pewność, że gdy
odwróci nagle twarz, nie poczuje wbijanego w plecy noża, za każdym razem, do
skutku. Przez ostatnie dwa miesiące bywała w zbyt wielu takich miejscach jak
to. Być może zachowywała się niewłaściwie w stosunku do swojego wieku i
pozycji, ale nie dbała o to. Przez ostatni rok starała się być tą mądrzejszą, mimo
oporów i kłócenia ze swoim ego, które pukało ją mocno w czoło, starała się
zachowywać właściwie. Teraz miała dość. Zrównoważenie, opanowanie i poczucie
odpowiedzialności sprawiły, że stała się zgorzkniała, porywcza i zestresowana.
Skomplikowana sytuacja, która była tak różna od jej przekonań i zasad moralnych
niesamowicie ją męczyła. Zapomniała o tym, że ma być szczęśliwa, bez oglądania
się na innych. A może pamiętała, tylko nie umiała stanąć na wysokości
postawionych jej wymagań? Teraz więc szukała przelotnych znajomości, mając
nadzieję na coś więcej, na coś co pozwoli jej zapomnieć i poczuć właściwie, na
swoim miejscu, bez wyrzutów sumienia. Jak zwykle bezskutecznie. Może to i
dobrze, bo w przybytkach takich jak ten, nie znalazłaby nikogo wartościowego.
Ilekroć to sobie uświadamiała, zadawała sobie te same pytania. Czyżby
podświadomie tu przychodziła? Bo już wybrała i dalsze poszukiwania to tylko
pozory? Bo pogodziła się, że jej szczęście formalnie należy do kogoś innego? Że
chcąc z niego korzystać musi iść na ustępstwa? Zamienić dumę i przyzwoitość na
poczucie spełnienia? Zawsze była zwolenniczką tezy, że wszyscy mamy dwa życia.
To drugie, zaczyna się wtedy, gdy zdajemy sobie sprawę, że mamy tylko jedno.
Ona właśnie teraz zyskała tę pewność.
Wczoraj znowu wszystko poszło nie
tak. Ostatnio jej życie składało się z samych kłamstw, było gwałtowną ucieczką
od wszystkiego, co wymagało odpowiedzialności. Gubiła się w stanach
nieustannego znudzenia, przerywanego krótkimi wzlotami, gdy odzyskiwała
utraconą nadzieję. Czuła się właściwie dla wieku dojrzewania, a nie
dojrzałości. W przeszłości była inna, zbyt zasadnicza, by zrozumieć, że często
raniła swoich najbliższych twardymi zasadami i niechęcią do kompromisów. Miała
własny klub emocjonalnie okaleczonych, bo choć bywała ciepła, delikatna i
opiekuńcza, jej dusza zdecydowanie była ognista, porywista i nie dbająca o
pozory. Nigdy nie miała woli do zadowalania tych, którzy jej nie lubili, do
kochania tych, którzy jej nie kochali, do uśmiechania się do tych, którzy nie
chcieli uśmiechnąć się do niej. Nie pasowała do plotkowania. Jedynie
epizodycznie łamała swoje zasady. Jak wtedy z Parvati Patil, albo z McLaggenem.
Nie chciała spędzać ani minuty w obecności tych, którzy chcieli nią
manipulować. A jednak lubiła Dumledore’a, kochała Rona, tęskniła za Harrym. Z
jednej strony odmawiała współistnienia z udawaniem, hipokryzją, nieuczciwością
i bałwochwalstwem. Z drugiej wiedziała, że kiedyś zostanie zmuszona do
weryfikacji zasad i przekonań. Dla niej życie nie miało odcieni szarości, było
czarne lub białe. Kiedyś.
Aż pojawił się on. Sprawił, że
jej życie przewróciło się do góry nogami i poznała całą paletę barw…
***
22 października 2009 roku
Hermiona na co dzień cieszyła się,
że ministerstwo wychodzi naprzeciw czarodziejom mieszkającym w mugolskim
świecie. Założenie i modyfikacja linii telefonicznych było dużym krokiem
naprzód. Posiadanie telefonu pozwalało na unikanie stosu korespondencji lub
przerzucania się zaczarowanymi pergaminami, jednak dziś Hermiona wolałaby
tradycyjny, sowi sposób komunikacji lub rozmowę w cztery oczy. Miała wrażenie,
że byłoby to bardziej skuteczne, a może pozwoliłoby również na uniknięcie
nieporozumień?
– Staż, panno Granger – usłyszała
cierpliwy głos po drugiej stronie linii telefonicznej – niestety będzie
konieczny. Praktyki zawodowe są niewystarczające na to stanowisko. Przykro mi.
– Rozumiem – westchnęła
zrezygnowana. – Musi się odbyć w jakimś konkretnym miejscu czy dano mi
dowolność? – Stała w przedpokoju, zerkając krytycznym wzrokiem w lustro. Powinna
odwiedzić fryzjera, bo jej kasztanowo-brązowe włosy były już ciut przydługie.
– Niestety, na to bym nie liczyła.
Mieliśmy już przypadki, kiedy po odbyciu stażu odrzucano dokumentację jako
niewystarczającą ze względu na profil firmy. Radziłabym skorzystać z oferty
ministerstwa.
– Bez sensu – mruknęła przytrzymując
ramieniem słuchawkę przy uchu, a spinkę do włosów ściskając w zębach.
Nakręcając długie pukle na dłoń, wyjęła z ust ogromną klamrę, by móc swobodnie
kontynuować rozmowę i zapytała: – Co w takim razie jesteście mi państwo w
stanie zaproponować?
– Sekundkę…
Traciła cierpliwość i choć pani
Greaves nie zrobiła jej nic złego, Hermionę ogarnęła irytacja. Niczym José
Micard Teixeira nienawidziła konfliktów i porównań. Wierzyła w świat
przeciwieństw i dlatego unikała ludzi o sztywnych oraz nieelastycznych
osobowościach. W przyjaźni nadal nie lubiła braku lojalności, zdrady dokonywanej
w zależności od sytuacji czy targanych emocji. Nie znosiła szablonowego
myślenia, bycia nijakim. Jednak jakiś czas temu stała się symbolem kobiety
dynamicznej i zdecydowanej. Przyzwyczaiła się do przebywania w centrum uwagi,
choć niespecjalnie za tym przepadała. Była człowiekiem czynu, z tego też
względu, szybko osiągała swoje cele. Nauczyła się reguł gry jaką było życie,
tolerowała wyreżyserowane wypowiedzi choć w środku wszystko jej się burzyło
przeciw takiemu obrotowi sprawy. Umiała wreszcie wybrać między tym co dobre i
tym co właściwe, choć wydawało jej się, że gdzieś po drodze na szczyt, zgubiła
swoją naturalność, zgubiła siebie.
Nadal jednak nie miała cierpliwości
do pewnych rzeczy. Nie dlatego, że stała się arogancka, ale po prostu osiągnęła
taki punkt w swoim życiu, w którym nie chciała tracić więcej czasu na to, co ją
bolało lub jej nie zadowalało. Nie miała cierpliwości do cynizmu, nadmiernego
krytycyzmu i wymagań każdej natury. Nie była więc osobą, którą cieszy
biurokracja, ba, gdyby była szczera, to musiałaby przyznać, że ją to irytuje.
Lubiła działać, bez oglądania się na przepisy i regulaminy, ale rozumiała, że
nie zawsze ma się to czego się chce. Oczywiście wszystko, co było wymagane, a
nawet więcej, znała na pamięć. Była zwolennikiem tezy, że jeżeli już wiesz, jak
należy jeść rybę, to możesz ją połykać nawet w całości, ważne żeby inni
wiedzieli, że nie robisz tego z prostactwa czy ignorancji, a jako wyraz kpiny
wobec panujących reguł. Poznanie mechanizmu działania poszczególnych struktur
organizacyjnych, było niezbędne do stwierdzenia, gdzie i co można ominąć bez
narażenia na szwank swojej reputacji. Lata spędzone z Harrym i Ronem ją tego
nauczyły. Z odrobiną pobłażliwości wspominała swoje dwunastoletnie wyobrażenie
świata i jego zasad. Niegdyś, wielbicielka ich przestrzegania, teraz w pełni
świadoma czarownica, która nie cofnie się przed weryfikacją przepisów, które
wydają się jej głupie i gdy zajdzie taka potrzeba, postawi się nawet
najbardziej prominentnym osobom. Ale Hermiona Granger umiała również rozpoznać,
kiedy należy odpuścić.
– O już mam. – Po drugiej stronie
słuchawki rozległ się ponownie głos starszej kobiety. – W tym roku ministerstwo
współpracuje tylko z siedmioma firmami, znalezienie odpowiedniego miejsca może
być trudne.
– Cudownie, a jakieś pozytywne
wieści? – zapytała z odrobiną ironii Hermiona.
– Dziś wpłynęło zapytanie o osobę
chętną do odbycia stażu…
– Świetnie, poproszę.
– Nie jestem pewna, czy to… –
zaczęła kobieta, jednak Hermiona nie pozwoliła jej dokończyć.
– Pani Greaves, ale ja jestem pewna.
Chcę mieć to już za sobą. Proszę przygotować dokumenty.
– Oczywiście, jak pani sobie życzy.
Będą do odbioru za dwie godziny.
– Wspaniale, zatem do zobaczenia. –
Hermiona z ulgą odłożyła słuchawkę magicznego telefonu. Przynajmniej jedna
rzecz będzie załatwiona już wkrótce. Kto by pomyślał, że zostanie wizytatorem
jest takie trudne. Skończyła studia z wyróżnieniem, zarówno te magiczne jak i
mugolskie, odbyła w tym czasie praktyki i liczne kursy zdobywając szerokie
doświadczenie. Wygłosiła szereg pryncypialnych wykładów, prowadziła szkolenia i
choć nie tolerowała selektywnej erudycji, ani arogancji akademickiej cieszyła
się ogólnym uznaniem w kraju i za granicą. Jej CV pękało w szwach od fachowych
określeń zdolności i uprawnień jakie posiadała, ale na drodze do wymarzonego
stanowiska stał jeszcze roczny staż w firmie, która miała coś wspólnego z
edukacją. W obecnej chwili nie obchodziło ją, gdzie owy staż będzie odbywać,
wiedziała, że każde szanujące się przedsiębiorstwo przyjmie ją z otwartymi
ramionami, w końcu Hermiona Granger nie była pierwszą lepszą gęsią, znała swoją
wartość i nie musiała nikomu nic udowadniać.
Ogarnęła wzrokiem salon w swoim
pokaźnej wielkości mieszkaniu. Musi koniecznie posprzątać, bo wszędzie walały
się stosy i stosiki książek oraz materiałów przeglądanych w czasie pisania
najnowszej publikacji, która osiągnęła niemały sukces w świecie czarodziejów.
Uznawszy, że sprzątaniem zajmie się później, przeszła do kuchni w
poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Znowu zapomniała zrobić zakupy. Cóż, wypije
tylko szybką kawę i spróbuje dostać się do ministerstwa trochę wcześniej.
Jeżeli szczęście jej dopisze, to może złapie jeszcze Harry’ego.
Wyszła na zewnątrz z zamiarem
krótkiego spaceru przed teleportacją. Lubiła te ulotne chwile, które mogła
poświęcać tylko sobie. Szła zatopiona w myślach, od niechcenia rejestrując
panujący ruch uliczny, który można było porównać do roju pszczół. Wszyscy
gdzieś się spieszyli, więc w użycie szły wyrazy powszechnie uchodzące za
obelżywe oraz środkowe palce uniesione w międzynarodowym geście. Co bardziej
krewkie jednostki potrafiły zrobić prawdziwą scenę, zapominając, że swoim
zachowaniem blokują już i tak zakorkowane ulice i ściągają na siebie
zaciekawiony wzrok przechodniów. Zewsząd zalewała ją ludzka masa, w
szablonowych ubraniach, z jednakowymi gadżetami w dłoniach i przyklejonymi
maskami zadumania do twarzy. Musiała przyznać, że południe, to nie jest
najlepsza pora na relaksującą przechadzkę, przynajmniej nie w centrum
tętniącego życiem miasta. Nawet kolorowe liście drzew, wirujące leniwo ku ziemi
nie dodawały otuchy, a jesienne słońce bezczelnie raziło w oczy. Okręciła się w
miejscu i niezauważona przez nikogo deportowała w pobliże Ministerstwa Magii.
Nie mogła się już doczekać pracy
tutaj. Do tej pory udało jej się uczestniczyć w trzech audytach wewnętrznych w
ramach praktyk zawodowych i wiedziała, że to stanowisko jest wręcz stworzone
dla niej. Co prawda finalnie ubiegała się o bycie wizytatorem jednostek
edukacji, ze Szkołą Magii i Czarodziejstwa Hogwart na czele, jednak audytowanie
departamentów ministerstwa też było bardzo ciekawe i pouczające. Zostanie
wizytatorem stało się tak naprawdę formalnością. Jeszcze tylko ten przeklęty
staż.
Weszła wejściem dla interesantów w
pośpiechu wystukując MAGIA* na numerycznej klawiaturze i przypinając plakietkę
z imieniem i nazwiskiem, którą wypluł automat telefoniczny zawieszony w
niepozornej, czerwonej budce. Po zjechaniu na dół, od razu skierowała swe kroki
do windy, która miała zawieźć ją na drugi poziom, gdzie spodziewała się znaleźć
Harry’ego. Do spotkania z panią Greaves została jej prawie godzina, mogła sobie
pozwolić na szybkie plotki z przyjacielem, z którym nie widziała się już
przeszło miesiąc. Sam Harry był ciągle zabiegany, do tego stopnia, że służbowe
auto zamienił w mobilne biuro i tydzień temu o mało co nie spowodował wypadku.
Prorok Codzienny pisał o tym trzy dni z rzędu, wytykając impertynencję
Wybrańca, wobec innych uczestników ruchu drogowego, do którego mimo znaczących
zmian, magiczny świat jeszcze się nie przyzwyczaił. Na szczęście, przedwczoraj
jakiś reporterzyna z bożej łaski, dorwał z zaskoczenia Malfoya i teraz
wszystkie nagłówki rozwodziły się nad tym, „co się stało z bogiem seksu”,
którym, skromnym zdaniem Hermiony, Malfoy nigdy nie był. Szał ciał i
niewyschnięte mleko pod nosem charakteryzowały fanki tego wymoczka, który teraz
wyglądał na trochę bardziej odżywionego niż zwykle. Hermiona w duchu
przyznawała, że Draco Malfoy był eleganckim facetem, w przeciwieństwie do Rona,
który znał tylko trzy rozmiary ubrań: za mały, za duży i dobry. Malfoy, mimo
swojej szczurowatej twarzy i wzroście nie umywającym się do wymiarów jej byłego
chłopaka, potrafił wyglądać jak przysłowiowe milion galeonów. Był zawsze
ogolony, nosił modnie przystrzyżone włosy i miał wypielęgnowane dłonie, na co
żeńska część populacji zwracała niewątpliwą uwagę. Minimum trzy razy w miesiącu
był bohaterem obszernego artykułu w prasie. Hermiona porównywała go do
kolorowej okładki, pustej w środku książki. Jednym słowem, zasługiwał na miano
celebryty, co sprawiało, że ona pogardzała nim jeszcze bardziej niż zwykle.
Jednak teraz była mu wdzięczna, że wywołał temat zastępczy i uwagę czytelników
skierował na swoją osobę, tym samym odwracając ją od Harry’ego. Kiedyś, ktoś
powiedział jej, że godność się nie starzeje, tak Malfoy mimo upływu lat
potrafił wyjść z twarzą z każdej sytuacji i wbrew temu, co przepowiadali
wszyscy, umiał zachować swoją godność, która biła od jego wyprostowanej
sylwetki, onieśmielając co bardziej niewinne panienki.
Z zamyśleniem wciskała raz za razem
przycisk przywołujący windę. Widok Głównego Atrium nie robił już na niej
wrażenia. Fontanna Magicznego Braterstwa przedstawiająca parę czarodziejów,
centaura, skrzata i goblina, wróciła po wojnie na swoje zaszczytne miejsce.
Drewniana podłoga holu, jak zawsze była wypolerowana i lśniąca. Z kominków
znajdujących się w bocznej ścianie, od czasu do czasu wychodził jakiś
czarodziej korzystający z Sieci Fiuu. Na granatowym suficie nadal znajdowały
się złote symbole, zmieniające się jak mugolska tablica ogłoszeń, które teraz
wyświetlały reklamę baru na trzecim poziomie, serwującego szybkie przekąski. W
końcu rozległ się dźwięk dzwonka oznajmiającego przybycie windy i Hermiona
mogła rozpocząć podróż w głąb ministerstwa. Szybko się jednak okazało, że nie
miała szczęścia. Harry wybył z pracy pięć minut przed jej przybyciem. Nie
pozostało jej więc nic innego, jak udać się do pani Greaves i mieć nadzieje, że
dokumenty dla niej, są już gotowe.
***
– Nie ma mowy – stanowczo oponowała
Hermiona stojąc w niewielkim gabinecie zawalonym stertą papierowych teczek,
znad których wystawała siwa głowa pani Geraves.
– Chciałam przekazać te wątpliwości
przez telefon, ale nie dała mi pani skończyć. – Starsza kobieta patrzyła
przepraszająco na wzburzoną Hermionę. Bardzo lubiła tę dziewczynę i życzyła jej
wszystkiego co najlepsze, ale jeżeli dalej będzie tak uparta, to szybko
podwinie jej się noga.
– Faktycznie – przyznała niechętnie
Hermiona. – No cóż, czy te dokumenty są dla mnie obligatoryjne? Nie da się tego
jakoś odkręcić?
– Teraz już za późno, umowa jest
gotowa do podpisu, co jest właściwie równoznaczne z zawarciem magicznego
kontraktu, a miejsc w innych firmach w tym momencie nie ma. Chyba, że zechce
pani poczekać do przyszłego miesiąca, po świętach może coś się znajdzie.
– Nie, nie ma takiej potrzeby. Jak
się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy, prawda? – westchnęła Hermiona. –
Proszę powiedzieć, gdzie mam podpisać?
Złożyła swój zamaszysty podpis w
czterech miejscach, które wskazała jej kadrowa, tym samym pieczętując swój los
na najbliższe dwanaście miesięcy. Wstała z zamiarem wyjścia, zapominając o
swoim egzemplarzu umowy. Przypomniała jej o tym pani Greaves, która uśmiechając
się ciepło, życzyła młodej kobiecie powodzenia.
***
Szła korytarzem stukając swoimi
wysokimi obcasami, których odgłos nieznacznie tłumiła granatowa wykładzina. W
myślach pomstowała na swój pośpiech i zarozumiałość. Oczywistym było, że
merytorycznie sobie poradzi, jednak jej komfort psychiczny znalazł się w
niebezpieczeństwie. Zastanawiała się, czemu nie sprawdziła tego wcześniej,
przecież namierzenie firm współpracujących z ministerstwem w tym roku, było
dziecinnie proste. Teraz za swoją opieszałość przyjdzie jej zapłacić.
Wychodząc z windy zapatrzyła się na
wsiadającą pracownicę Urzędu Patentów Absurdalnych, która miała zdecydowanie
zbyt czerwoną twarz. Hermiona aż się za nią obejrzała, co miało katastrofalny
skutek. Zderzyła się z jakimś czarodziejem. Był jak potężna, umięśniona ściana,
która nagle wyrosła na jej drodze. Wpadając na niego poczuła, jak cały zapas
powietrza uchodzi z jej płuc z gwałtownym świstem, a teczka wypada z rąk. Pomyślała,
że mógłby trochę bardziej uważać, jak chodzi! Spieszyła się, więc nawet nie
podniosła wzroku, tylko od razu machnęła od niechcenia różdżką, aby pozbierać
rozsypane dokumenty, mrucząc pod nosem
ciche „przepraszam”. Usłyszała znienawidzony od lat głos, wyrażający
dezaprobatę:
– Może trochę ostrożniej, Granger? –
Draco Malfoy patrzył się na zdezorientowaną Hermionę i w myślach planował
kolejną zjadliwą zaczepkę. Nie wiedział czego powinien się przyczepić. Jej
szlamowate pochodzenie nie robiło już na nikim wrażenia, włosy zwykle żyjące
własnym życiem, akurat dziś były schludnie zaczesane w wysoki kok, a ubranie
świadczyło o niezachwianym poczuciu smaku i elegancji.
– Następnym razem postaram się być
na tyle ostrożna, żeby nie znaleźć się w twoim zasięgu – warknęła kobieta
chowając różdżkę. Czuła się jak bohaterka mydlanej opery, banalnie i bez
polotu.
– Nigdy nie byłaś dobra z
wróżbiarstwa, więc przewidywanie moich kroków też kiepsko ci wyjdzie – rzekł
nad wyraz spokojnie. W sumie nie miał ochoty na malownicze czepialstwo, może z
tego wyrósł? Nie, z dokuczania Granger się nie wyrasta! – Nowa praca? –
zagadnął wbrew samemu sobie.
– A jeśli nawet, to co cię to może
obchodzić? – spytała zaskoczona Hermiona. Stali w Głównym Atrium i gawędzili na
dość przystępnym poziomie, co ostatnio zdarzało im się coraz częściej. Gdyby
się dłużej zastanowić, to Hermiona z czystego przyzwyczajenia myślała o Draco
jako tym „znienawidzonym”. Zaszłości ze szkoły dawno minęły, a nowych powodów
do nienawiści jakoś brakło.
– Nie schlebiaj sobie, po prostu
pytam z ciekawości. Słyszałem, że zostanie Głównym Audytorem Ministerstwa, to
już tylko formalność?
– Musisz przeczyścić sobie uszy,
albo zmienić donosicieli. Nie zamierzam być audytorem.
– Nie?
– Nie. – Hermiona odwróciła się z
zamiarem wyniosłego odejścia. W obecności Malfoya nigdy nie czuła się zbyt
pewna siebie.
– Po co w takim razie ci staż u
McLaggena? – zapytał z błyskiem w oku, patrząc bezczelnie na umowę, którą ona
nadal trzymała w ręku. Był ubrany w popielatą koszulę, która tylko podkreślała
głębie jego szarych oczu. Marynarkę od czarnego garnituru, miał przewieszoną
nonszalancko przez ramię. Hermiona odwróciła się i zmierzyła go krytycznym
wzrokiem, jednak nie mogąc się niczego przyczepić, westchnęła:
– Nie wiem, czemu ci się tłumaczę,
ale mam zamiar zostać wizytatorem, mówi ci to coś?
– No… nie bardzo. Właściwie to
nieistotne, nowy szef i tak będzie deprecjonował każde twoje zadanie.
- To, że McLaggen nie jest
kompatybilny ze swoim mózgiem, nie znaczy, że dam mu sobą pomiatać i obniżać
moją wartość. Wybacz, ale spieszę się.
Draco patrzył z podziwem na Granger,
zapomniał już jak bardzo potrafi być błyskotliwa, nawet w takich chwilach jak
ta, kiedy wygląda jakby pędziła do pożaru. I ma całkiem niezłą figurę, pomyślał
przelotnie.
– Umówisz się ze mną na kawę? –
wypalił zaskakując kolejny raz samego siebie. Nie wiedział, co go do tego
skłoniło, ale tłumaczył sobie, że to szansa zdobycia informacji o McLaggenie,
która może się nie powtórzyć. Trzeba działać.
– Ja cię uszkodziłam, czy jak? –
spytała podejrzliwie, nie widząc sensu w jego propozycji.
– To już nie można zaprosić na kawę
koleżanki ze szkoły?
– Koleżanki? Serio?
– Granger, to co było kiedyś,
już nie wróci. Ja się zmieniłem, ty się zmieniłaś, czasy się zmieniły. Może
zakopiemy topór?
Musiała mu przyznać rację. Niestety.
Właśnie wtedy zaczęła się na nowo
ich znajomość.
***
Hermiona była w wieku, w którym nie
popełnia się głupstw nieświadomie. W jej
wieku popełnia się je planowo i z dziką przyjemnością. Nie pamiętała teraz, jak
to się stało, że wredny Malfoy przepotwarzył się w uroczego Draco. Choć szybko
zorientowała się, że jego początkowe zainteresowanie wynikało z chęci
dyskredytowania McLaggena na rynku dużych przedsiębiorstw, jakoś jej sympatia
do ślizgona nie zniknęła. Obaj panowie, jej szef oraz Draco, startowali w
konkursie o tytuł przedsiębiorcy roku i jak miała być szczera, to od początku,
całą sobą kibicowała temu drugiemu.
Nie rozumiała powodów jakimi się
kierowała ufając mu z dnia na dzień coraz bardziej. Czy to ciekawość, czy chęć
sprawdzenia siebie i jego, czy samotność, która doskwierała jej bardziej niż
śmiała przyznać - to nieistotne. Ważne było, że Malfoy na dobre rozgościł się w
jej życiu, które nagle przybrało niespodziewany obrót. Nie chciała dłużej trwać
w swoistym zawieszeniu, tak jak do tej pory. Nie mogła już dłużej udawać, że
jest spełniona. Miała wrażenie, że dotychczasowe chwile szczęścia trwały nie
więcej niż pięć sekund w stosunku do całości jej egzystencji. Były jak
mrugniecie powieką, prawie niezauważalne. Miała dość lojalności w stosunku do
osób, które na nią nie zasługiwały. Jej życie, dotychczas z pozoru
uporządkowane i spokojne, niezauważalnie zmieniło się w kłamstwo, oszustwo,
iluzję. Wiedziała, że prędzej czy później przyjdzie jej to odkupić, odkupić
samą sobą.
Kwestią czasu stał się płomienny
romans w jaki Hermiona zaangażowała się bez pamięci, porzucając dotychczasowe
życie pensjonarki. Znowu poczuła się jak w szkole, gdy prawie nikt nie znał
całej prawdy o niej samej. Promieniała szczęściem i nawet zaloty Cormaca
przyjmowała z łagodną pobłażliwością, wiedząc, że po pracy spotka się z Draco w
swoim mieszkaniu. Jej dynamicznie rozwijająca się do tej pory kariera,
przestała zajmować pierwsze miejsce na liście priorytetów, a wymówki jakie
czyniła do tej pory przyjaciołom, którzy nie mieli czasu na spotkania, przestały
być przez nią wypowiadane. Czuła się zupełnie podobnie, do tego jak w szkole, wtedy, gdy podkochiwała się w
Ronie. Momentami obawiała się, że jej zachowanie jest wręcz śmieszne, zbyt
dziecinne i naiwne, ale szybko o tym zapominała, gdy Draco tulił ja do siebie i
szeptał o swojej tęsknocie.
Ich miłość kwitła więc wraz z
kwiatami jakie przyniosło ze sobą lato. Razem wyjechali na urlop i razem
walczyli z szarym tłem codzienności, unosząc się ponad chmurami zwątpienia,
które znaczyło ich romans burzliwymi rozstaniami. We dwoje czuli się jak nigdy
przedtem, silni i zdecydowani trwać przy sobie mimo wybuchowych charakterów
obojga. Hermiona przestała być służbistką, która chętnie zastępowała wszystkich
w firmie, nawet w okresie przedświątecznym. Draco wracał do swojego domu coraz
później, albo wcale, szukając ukojenia po ciężkim dniu pracy w objęciach
Hermiony. Wspólne wyjścia do kina, teatru, muzeum, wspólne wycieczki i wyjazdy,
wspólnie spędzanie każdej wolnej chwili. Wspólne rozstania i powroty. Oboje dawali
wszystkim wokół dowód na to, że ich nienawiść jest już zamierzchłą
przeszłością.
Któregoś razu ich związek się wydał.
Nie wiadomo czy spowodowały to narastające plotki osób, które się przypadkowo
na nich natknęły, czy też to, że Hermiona po długich przemyśleniach przyznała
się do wszystkiego Ronowi i Harry’emu, efekt jednak był piorunujący. Jej
przyjaciele, jednogłośnie zaczęli protestować, napominać i radzić. Ron oburzany
samym pomysłem wiązania się ze “śmierdzącymi ślizgonami”, nie odzywał się do niej
dobre dwa dni. Z jego urażoną dumą przeprosiła się dopiero po uroczystej
kolacji, na której sumiennie przyrzekła, że ich przyjaźń zawsze będzie
ważniejsza. Harry był zdecydowanie bardziej tolerancyjny, jednak razem z Ginny
miał obawy natury moralnej. Potterowie byli zwolennikami tradycyjnego modelu
związku i ich zdaniem osoby trzecie nie powinny się wtrącać, niezależnie od
zamiarów i rzeczywistych przesłanek. Swoją postawą pogłębiali tylko jej
wątpliwości, ale widząc, że szczęście Hermiony w tym momencie zależy tylko od
związku z Malfoyem, wreszcie zaakceptowali ich wybór. Nawet Goyle i Nott
życzyli im szczęścia, po tym jak Draco zwierzył się ze swojego romansu.
Hermiona w duchu podziwiała ich solidarność, jednak ostatecznie doszła do
wniosku, że jest to cecha charakterystyczna dla wychowanków domu Slytherina –
własna wygoda jest najważniejsza. Najbliżsi kibicowali, więc im na co dzień i
od święta, dyskretni i lojalni trzymali za nich kciuki i nawet jeżeli
gdzieś w środku mieli nadzieję, że ich uczucie rozpłynie się na horyzoncie dnia
codziennego, to nie okazywali tego wprost. McLaggen z kolei widząc w Malfoyu
głównego konkurenta nie tylko o statuetkę Najlepszego Przedsiębiorcy Roku,
stawał na rzęsach, aby wejść z Hermioną w jak najlepszy układ, tym samym odsuwając
ją od Draco i reszty, która go wyraźnie zawiodła. Oczywistym było, że nie mógł
jej zwolnić, wroga lepiej jest mieć na oku, uznał więc za zasadne, dołożyć
Hermionie jak najwięcej pracy. Nie zdawał sobie sprawy, że tym samym kręci bat
na własne plecy.
Hermiona cierpliwie zgłębiała
specyfikę kształcenia charłaków, którą to zajmowała się firma prowadzona przez
jej szefa. Przedsiębiorstwo rosło w siłę, czerpiąc zyski z innowacyjnych
rozwiązań polegających między innymi na fizycznym uświadomieniu otoczenia, czym
jest życie w świecie czarodziejów, bez własnej magii. Wiedziała, że kształcenie
charłaków polega na nauczaniu i wychowaniu całościowym, zintegrowanym, opartym
na wielozmysłowym poznawaniu otaczającego świata w całym procesie edukacji,
który ze względu na rodzaj zagadnienia był szczególny. Zważywszy więc na
charakter edukacji oraz indywidualny poziom rozwoju i tempa przyswajania
wiedzy, ryzyko niedopatrzeń było ogromne. Udowodnienie tego na razie nie leżało
w gestii Hermiony, ale już niebawem właśnie tym miała się zajmować. Była więc
czujna. Osobiście czuła się związana z charłakami, stanowiąc dla nich
przeciwstawny biegun. Angażowała się w programy uświadamiające, czy takie,
które powoli wdrażały charłaków do poza magicznego życia poprzez zapoznanie z
mugolską technologią. Szybko pokochała swoją pracę i żałowała, że szefem tylu
wspaniałych ludzi, którzy wkładali całe
serce w to co robili, jest taki McLaggen, finansowa hiena.
***
sierpień
2010 roku
Wrócił wcześniej niż zwykle. Chciał
jej zrobić niespodziankę. Przytrzymując pod pachą butelkę z winem skrzatów,
jedną ręką szukał w kieszeni klucza od jej mieszkania, którego zaklęcia
ochronne na niego już nie działały. Wszedł cicho do przedpokoju, na podręcznej
szafce stawiając butelkę wina. Coś mu nie pasowało. Z salonu wpadało
przytłumione światło, dając delikatne poczucie intymności. Nagle, słysząc
odgłosy dobiegające z sypialni, zrobiło mu się zimno. Jak mogła mu to robić?
Przecież on ją… on... Obrzucił uważnym wzrokiem salon w którym po podłodze walały
się części męskiej garderoby i kobieca bielizna. Na stoliku do kawy stały
prawie puste kieliszki po czerwonym winie, w wazonie na parapecie okna gościły
kwiaty. Konwalie? Postanowił natychmiast wyjść. To był koniec.
Szedł potem pustą parkową alejką kopiąc
przed sobą kamień. Nie dbał o to, że jego włoskie buty będą w opłakanym stanie
po takich zabiegach. Ręce schował głęboko w kieszeniach. Myślał nad tym jak
bardzo podła jest Granger. Te spotkania, romantyczne wyjazdy, pikniki nic nie
znaczyły? Jej smutny wzrok gdy, nie chcąc ryzykować pomyłki w teleportacji,
każde z nich wsiadało do innej taksówki? Te nieme pytania „ile jeszcze?” były
fałszywe? Chciał jej przerwać, chciał móc wykrzyczeć, że czuje się oszukany,
zdradzony, podeptany. Wyciągnął z kieszeni spodni telefon komórkowy, który
dostał od niej w prezencie. Chciała mieć z nim stałą łączność, nawet w
mugolskim świecie. Tak bardzo mu to wtedy imponowało, choć wcześniej czuł
pogardę dla takich wynalazków. Wcisnął klawisz szybkiego wybierania…
– Hej – usłyszał w słuchawce po
sześciu irytujących sygnałach. Jej głos był lekko zdyszany.
– No hej, co robisz? Pomyślałem, że
moglibyśmy się spotkać… – Udał, że nic się nie stało, chciał ją sprawdzić.
– Ojej, przykro mi, ale jestem
zajęta.
– Oczywiście, słyszałem przecież.
– Nie wytrzymał. Emocje eksplodowały w
nim z siłą Wezuwiusza, oczy przesłonił czerwony blask gorącej lawy.
– Co słyszałeś? O co ci chodzi? –
Hermiony głos był wyraźnie zaskoczony.
– Jesteś… jesteś zła i… i okrutna
wiesz? Po prostu… po prostu to koniec! – krzyknął rozłączając się. Nie był w
stanie powiedzieć jej więcej. Poczucie niesprawiedliwości paliło go od środka.
***
15
października 2010 roku
Minęły dwa miesiące w trakcie
których Draco i Hermiona prawie się nie spotykali. Ich kontakty ograniczały się
do kilku nieudanych prób szczerej rozmowy, które zwykle kończyły się kolejnymi
wybuchami i nieporozumieniami. Ona czuła się porzucona bez wyraźnego powodu, on
oszukany i zdradzony. Pierwszy ostatecznie opamiętał się Malfoy, orientując
się, że nie znajdzie drugiej takiej kobiety, która mając wiele do zaoferowania,
wymagała sporo mniej. Była jedną z tych osób, które zasługiwały na wiele, choć
nie oczekiwały niczego w zamian. Poza tym, czuł, że jego oburzenie nosiło
wyraźne znamiona hipokryzji, a chwile spędzane bez Hermiony są udręką. Wyrzucał
sobie, że to przez niego zachowują się jak para nastolatków, bo wszyscy
wiedzieli, że z nich dwojga, to on jest bardziej niezrównoważony emocjonalnie.
Jego chwiejność i obłuda, mogły mieć katastrofalne skutki. Postanowił więc
wybrać się na bankiet, który organizowało zaprzyjaźnione wydawnictwo, mając
nadzieję, że Hermiona również tam będzie. W końcu w radzie nadzorczej zasiadał
jej szef i znając życie będzie chciał, aby mu towarzyszyła. McLaggen irytował
go coraz bardziej.
Nie pomylił się, była i wyglądała
zachwycająco. Czarna sukienka z jakiegoś zwiewnego materiału, który połyskiwał
w miarę jej ruchów dodawała Hermionie tajemniczości. Zauważył, że zrobiła coś z
włosami, które wcześniej miały zwyczaj kaskadami spływać po jej ramionach. Tak
bardzo to kochał, szczególnie wtedy gdy te ramiona były nagie, a ich skóra była
rozgrzana od jego pocałunków. Teraz jej włosy kolorem właściwie zlewały się z
sukienką, były ścięte na krótko, prawie po męsku. Miała dosyć mocny, jak na
nią, makijaż wieczorowy. Szczególną uwagę zwracały usta pomalowane
krwistoczerwoną szminką. Tak bardzo chciałby je pocałować. Ostatnio zdał sobie
sprawę, że to właśnie z nią pragnął witać pierwsze czerwone liście wirujące z
jesiennym wiatrem. A potem pierwsze płatki śniegu i pierwsze promienie
wiosennego słońca.
Z żadną inną. Tylko z nią.
Miał niezbadane pokłady czasu na
wybuchy złości, na słowa skruchy, na niepewność i niepokój. Nie chciał ranić i
być ranionym, ale jeżeli inaczej się nie da, zniesie kolejne rany, kolejne
nacięcia i przypalenia. Wiedział, że potrafi znaleźć więcej siły, więcej
cierpliwości, więcej tolerancji. Wszystko dla niej, bo właśnie dziś był pewien,
że ją kocha. Jeżeli trzeba, to będzie walczył o nią do końca swych dni, o Granger,
o jej miłość, zaufanie i akceptację.
Obserwował ją oparty niedbale o
krzesło przy barze i próbował złowić jej wzrok. Ona jednak zawzięcie go
ignorowała udając, że w ogóle nie dostrzega jego przeciągłych spojrzeń. Tęsknił
za nią, widziała to bardzo wyraźnie. Ona też tęskniła. Zdawała sobie sprawę z
tego, że mogła mieć zdecydowanie każdego. Może nie miała ślicznej, lalkowatej
twarzy i doskonałej figury, ale posiadała to coś, co sprawiało, że mężczyźni
lgnęli do niej jak pszczoły do miodu. Mogła swobodnie wybierać, lecz jej serce
niespodziewanie zostało skradzione i aktualny jego właściciel ani myślał go
oddać. Nie przeszkadzało jej to. Malfoy był tym, kim powinien być partner.
Znajdowała u niego wsparcie i poczucie bezpieczeństwa. Odkąd przestał być typowym
lalusiem-pizdeuszem, który chorobliwie przejmuje się swoim wyglądem i kilkoma
dodatkowymi kilogramami, Hermiona dostrzegała w nim piękne wnętrze, które
prawdopodobnie od zawsze rywalizowało z innymi, pustym cechami charakteru. Był
błyskotliwy, oczytany, nigdy nie brakowało im tematów do rozmów. Chętnie
zabierał ją na wystawy, do muzeum, na koncerty i naukowe prelekcje. Nie
okazywał znudzenia gdy opowiadała o swojej pracy. Gdy miała za dużo na głowie i
nie potrafiła się skupić, obok pojawiał się Draco z piknikowym koszem w ręku i
zabierał ją w jakiś uroczy zakątek, gdzie mogli się cieszyć swoją tylko
obecnością. Teraz jej tego brakowało. Kontrolując dyskretnie sytuację,
zauważyła, że zniknął gdzieś pośród gości. Postanowiła go znaleźć, porozmawiać,
spróbować wszystko wyjaśnić. Przecież czuła, że on chciał tego samego.
Odstawiła kieliszek szampana z zamiarem udania się na poszukiwania.
– O tu jesteś, Hermisiu, – usłyszała
ociekający lukrem głos, który należał do jej nieźle już wstawionego szefa.
Wiedziała to nawet nie podnosząc wzroku na autora wypowiedzi. Tylko McLaggen
miał czelność w ten sposób zdrabniać jej imię. Nienawidziła tego.
– Tyle razy cię prosiłam, żebyś
zwracał się do mnie tradycyjną formą mojego imienia – rzekła mało uprzejmie.
– Dopóki u mnie pracujesz, będę się
do ciebie zwracał tak, jak uważam za stosowne. – Dał jej aż nadto do
zrozumienia, że nie ona ustala zasady. – To jest spotkanie służbowe, chyba nie
zapomniałaś?
– Oczywiście, jakże bym śmiała –
prychnęła.
– Zatem zapraszam cię do tańca.. –
I, nie zważając na protesty, pociągnął Hermionę w stronę parkietu. Westchnęła
zniecierpliwiona obiecując sobie, że gdy tylko skończy się staż, szczególnie
mocno postara się o kontrolę w firmie McLaggena. Wiedziała, że prawie wszystkie
preliminarze są mocno naciągane, ustalenie szczegółów to dla niej bułka z
masłem. Audyt, ewaluacja, RIO i NIK na dokładkę, tak!
Uśmiechnęła się głupkowato do swoich
myśli, faktycznie jest okrutna. Jednak zaskakujące plany, skutecznie poprawiły
jej humor. Wiedziała, gdzie należy uderzyć, żeby McLaggen stracił na pewności
siebie. Tańczyła z tajemniczym uśmiechem na twarzy, planując słodką zemstę. Nie
zauważyła nawet powrotu Malfoya, który wszedł akurat w momencie, gdy Cormac
wyjątkowo bezczelnie obłapiał ją w pasie.
Draco stanął jak wryty. Zazdrość
pulsowała w nim wystawiając poczucie przyzwoitości na ogromną próbę. Hermiona
odkręciła się właśnie w jego stronę i spojrzała mu prosto w oczy. Odwrócił się
natychmiast kierując kroki w stronę kuchni. Wiedział, że za nim przyjdzie. Coś
w głowie szeptało mu, że jednak powinien definitywnie wyrzucić Granger ze
swoich myśli. Wrócić do domu, zająć się żoną, która ostatnio narzekała na niego
więcej niż zwykle, zapewne dlatego, że jego romans z Granger wyszedł na światło
dzienne. Nie żeby jej zależało na mężu, po prostu nie mogła znieść publicznej
porażki. Tym razem dość szybko zorientowała się, że Draco ją zdradza. Jednak
nie pofatygowała się do rozmowy z Hermioną, co miało zwykle miejsce z jego
poprzednimi zdobyczami. Narzekała tylko, jakby częściej i z większą
zaciętością. Chociaż, ona narzekała zawsze i na wszystko, nie było w tym nic
niezwykłego. Utyskiwała na prasę, na Draco, na korki, na Draco, na ustrój
polityczny i kościelny, na Draco, na domowego skrzata, na Draco… Typowa
malkontentka. Była osobą, która oczekiwała, że każdy powinien dla niej robić
wszystko, mimo że na to nie zasługiwała, a i tak jej było mało. Czuł, że
powinien się z nią rozwieść. Chętnie partycypowałby w kosztach jej dalszego
utrzymania, byleby tylko się pozbyć wiedźmy. Wtedy już na zawsze mógłby być
przy Hermionie. O wilku mowa, pomyślał z uśmiechem wyczuwając delikatną woń
konwalii, którymi zawsze pachniała jego kochanka.
– Możesz mi wyjaśnić, co ty
wyprawiasz? – Hermiona zaczęła bez zbędnych wstępów.
– Konkretna, jak zawsze – odezwał
się z rozbawieniem odwracając w jej stronę. Całym sobą próbował powstrzymać się
przed wybuchem. W sumie nie mógł jej zarzucać zdrady, ona była wolna w
przeciwieństwie do niego. Mogła ze swoim życiem robić co chciała, jego
traktować jako przerywnik, chociaż tak bardzo nie było to do niej podobne. Ale
jak do cholery miał to znieść, kiedy ona była dla niego całym światem? Nie
chciał być dla niej jednym z wielu, chciał ją mieć na wyłączność, choć
wiedział, że sam nie może zaoferować tego samego. Jednak gdyby się rozwiódł?
Gdyby jej obiecał wspólną, formalną przyszłość? Gdyby przyznał się, że ją
kocha? Popatrzył na jej przymrużone ze zmęczenia oczy. Wiedział, a raczej
domyślał się ile musiała znieść w pracy. Na szczęście został jej tylko tydzień
stażu. Tydzień udawania i poświęcenia. Tydzień to niezbyt dużo. – Przepraszam.
– Słucham?
– Przepraszam. Przepraszam za to, że
skończyłem w ten sposób, że nie dałem ci dojść do słowa, przepraszam.
Hermiona oparła dłonie na kuchennym
blacie wpatrując się w niego świdrującym wzrokiem. Jej czerwona szminka była w
jednym miejscu rozmazana, co mogło świadczyć o tym, że ten nieudacznik
McLaggen, próbował ją pocałować. W Draco na nowo zbudziła się złość, chciał wyjść
i dokopać temu śmieciowi. Hermiona była jego! Powstrzymały go jednak jej słowa:
– Teraz przepraszasz? Po dwóch
miesiącach cię naszło? Serio?
– Serio, Hermiono, posłuchaj…
– Nie, to ty mnie posłuchaj, Draco.
Mam dość! Schodzimy się i rozchodzimy średnio raz w miesiącu, ty mnie
przepraszasz, ja ci wybaczam i tak w kółko aż do następnego razu. Dla ciebie
złamałam wszystkie zasady moralne, moje wartości, ogłuchłam na głos sumienia,
który szeptał mi, że to nie w moim stylu, że to nie w porządku. Zobojętniałam
na uwagi przyjaciół i oślepłam na twoje wady. Nie widzę w sobie nic, co mógłbyś
mi tym razem zarzucić. Nic! Za to ja tobie mogę zarzucić wiele!
– Tak? A to, że pieprzysz się z
innymi po kątach to jest ok?
– Słucham?
– To ja słucham! Byłem u ciebie
wtedy gdy ostatni raz zerwaliśmy! Twoich jęków nie dało się nie słyszeć!
– Byłeś… Co? Przecież ja wtedy byłam
na squashu z Harrym!
– Squa-co? Zresztą nieważne! Nie
kłam! Słyszałem was, widziałem jak wyglądał salon…
– Ja nigdy nie kłamię, Malfoy. –
Odwróciła się na pięcie i wyszła.
Draco stał z rozdziawioną buzią, nie
wiedząc co ma zrobić. Była niesamowita w swej bezczelności. Spodziewał się
przeprosin, jakiegoś tłumaczenia, ale nie tego. Wszystkiego się wyparła!
– Biegnij za nią, głupku – usłyszał
za sobą głos Weasleya, który musiał być światkiem ich wymiany zdań. Odwrócił
się do rudego mężczyzny z kpiącym wyrazem twarzy.
– I ty mi to radzisz?
– Taaa… ja, bo to JA byłem wtedy w
Hermiony mieszkaniu. Wiesz, nowa dziewczyna, a ja nadal mieszkam w Norze –
czknął głośno i popatrzył trochę przytomniejszym wzrokiem na blondyna. – Życie
jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz co ci się trafi… – zachwiał się
niebezpiecznie, ale w porę przytrzymał ręką ściany. – Łap to, co masz już w
zasięgu ręki, Malfoy. Nie czekaj zbyt długo, bo ją stracisz na dobre. Jak ja…
Draco popatrzył ze zdziwieniem na
Rona, który chwiejnym krokiem wycofywał się z kuchni. Pomyślał, że rudzielec
widocznie wyczerpał już dzienny zapas zdolności oratorskich, który nawet w
normalnym stanie nie był zbyt imponujący. Te ciągłe powtórzenia… Powoli
docierało do niego, co przed chwilą usłyszał. Postanowił zaufać Weasleyowi i
gonić uciekające szczęście.
Wybiegł na parking akurat w chwili,
która umożliwiła mu ujrzenie Granger, odjeżdżającej w samochodzie McLaggena.
Stała na przednim siedzeniu wychylając się z rozłożonymi rękoma przez
rozsunięty dach i śmiała się w głos…
tylko ten śmiech wydawał mu się dziwnie sztuczny, wymuszony. A może to tylko
złudzenie? Ucieszył się na myśl, że nie zdążył nic wypić. Niezwłocznie mógł
ruszyć w pogoń za Granger. Nie pozwoli jej odejść, nie tym razem.
***
Wszedł do jakiegoś pubu, przed
którym stało zaparkowane auto McLaggena. Odetchnął z ulgą notując w myślach
ochrzan dla Hermiony za wsiadanie do samochodu pijanego kierowcy. Myślał, że
jest bardziej rozsądna. Widać emocje wzięły nad nią górę, co zdarzało się
bardzo rzadko. Zaniepokojony rozejrzał się po zatłoczonym wnętrzu, które
odrzucało widokiem i zatęchłym zapachem spoconej gawiedzi. Na środku parkietu
zauważył tańczącą Hermionę i blondwłosego osiłka w którym rozpoznał jej szefa.
„Przy tym McLaggenie to chyba nawet Graup jest dżentelmenem”, powiedziała
kiedyś Hermiona i Draco się z tym zgadzał. Widział, jak Cormac próbuje obmacać
tyłek Granger, na co ona zareagowała bardzo impulsywnie. Przez moment wywiązała
się szarpanina. Draco nie wytrzymał i postanowił wkroczyć do akcji. Podbiegł do
McLaggena jednym ruchem odwrócił go ku sobie i wymierzył prawy sierpowy prosto
w szczękę osłupiałego osiłka. Zaczęli się bić. Nie wiadomo skąd pojawiła się
ochrona rozdzielając obu mężczyzn. Z nosa Draco ciekła krew znacząc obficie
szkarłatem jego białą koszulę, McLaggen stracił przytomność. Hermiona próbowała
wyrwać się przytrzymującym ją ludziom i podbiec do Malfoya.
Bezskutecznie. Widziała jak wyprowadzają go z rękoma skrępowanymi na plecach.
Po McLaggena przybyli uzdrowiciele ze Szpitala Świętego Munga i nim się
zorientowała było po wszystkim.
***
16
października, 2010 roku
Zastał ją dobrze ukrytą w kącie tego
samego lokalu, z którego wczoraj go zabrano. Zamyślona, ściskała w ręku
kieliszek wina i patrzyła niewidzącym wzrokiem w zadymioną przestrzeń gdzieś
ponad nią. Draco machnął krótko różdżką wyczarowując mały bukiet konwalii. Zaszedł
ostrożnie Hermionę od tyłu, prezentując jej przed twarzą kwiaty. Czekał na
jakąkolwiek reakcję, samemu stojąc i chowając się za jej plecami.
– Draco? – Jej głos był zaskoczony.
– Co ty tu robisz? I skąd masz konwalie? Jest przecież jesień!
– Szukam cię. Jak zawsze. –
Uśmiechnął się smutno. – Konwalie to moja słodka tajemnica. Pogadamy?
– Usiądź, proszę. – Przesunęła się
zgrabnie.
– Wolałbym inne miejsce – rzekł
wyciągając przed siebie dłoń, którą ona chwyciła bez wahania. To była, być
może, jej ostatnia szansa na odzyskanie zachwianej równowagi.
***
kwiecień
2011 roku
– Ona nie powinna dostać tego
stanowiska. Spójrzmy prawdzie w oczy, wybrałeś ją, bo jest kobietą. Oczywiście
rozumiem to, bo taka jest dzisiejsza rzeczywistość. Facet stara się latami,
ciężko pracuje, ale to nic nie znaczy jeśli ktoś nie ma fiuta. Jednak chcę cię
uświadomić, że to też dyskryminacja i nie zostawię tak tego.
– Nie jestem pewien, czy tylko
Granger w tym pokoju nie ma fiuta – replikował Malfoy z rozbawieniem
spoglądając znacząco w stronę McLaggena, który gotował się z wściekłości. Język
blondwłosego osiłka wołał o pomstę do nieba i stanowił zbyt mocny kontrast.
– Poradzę sobie, Draco – szepnęła
Hermiona wstając. Emanowała pewnością siebie i zdeterminowaniem.
– Coś jeszcze, panno Granger? –
Kingsley patrzył badawczo na Hermionę ignorując prostackie zachowanie McLaggena,
co ona przyjęła z łagodnym zrozumieniem. Pejoratywne wypowiedzi jej byłego
szefa, były szeroko znane, a jego etykieta językowa zawsze zostawiała wiele do
życzenia. Na szczęście inteligencja Granger, nie pozwalała brać do siebie tego
typu szczegółów. Była najlepsza w tym co robi, jednak dowody jakie przedstawiał
Cormac miały swoją wagę. Kingsley wiedział, że to zemsta za to, iż Hermiona tuż
po objęciu stanowiska Głównego Wizytatora Edukacji, wysłała do jego firmy
liczne kontrole, które spowodowały, że przedsiębiorstwo McLaggena chyliło się
ku upadkowi, a jemu samemu groził areszt za nadużycia i malwersacje finansowe,
w które teraz chciał wplątać Hermionę. Niewątpliwym ciosem było też zwycięstwo
Malfoya w konkursie na Przedsiębiorcę Roku w kategorii Nowy Biznes, w której
startował również Cormac. Choć od ogłoszenia wyników minęło już prawie pół
roku, McLaggenowi ten fakt nadal stał kością w gardle.
– Tylko jedno, panie ministrze.
Proszę spojrzeć na mój podpis widniejący w umowie oraz ten na zleceniu jakie
miałam rzekomo sporządzić.
Hermiona podeszła do dużej tablicy
wyczarowanej na ścianie gabinetu ministra. Machnęła krótko różdżką, co
sprawiło, że pojawiły się na niej dwa zdjęcia, wykonane w dużym powiększeniu.
Kingsley już na pierwszy rzut oka widział, że widnieją na nich podpisy Granger:
z umowy o pracę i zlecenia, o które ją posądzano. W małym formacie nie było to
tak widoczne, jednak w powiększeniu rzucało się w oczy. Podpisy były
identyczne.
– Teraz to widzę, panno Granger. –
Oszustwo było dla niego oczywiste. – Czy byłaby pani na tyle uprzejma, choć w
tej sytuacji zrozumiem odmowę, i wyjaśniła pozostałym swoje stanowisko?
– Oczywiście, panie ministrze –
skinęła głową w stronę Kingsleya, po czym odwróciła się do mężczyzn siedzących
przy stole. – Proszę zwrócić uwagę na detale. Nawet bez wnikliwej analizy są
panowie w stanie stwierdzić, że są identyczne. Kto z was jest w stanie złożyć
dwa, nieróżniące się od siebie podpisy? Wielkość, kształt pierwszych i
ostatnich liter, pośpiech, siła nacisku na pióro… Wiele czynników ma wpływ na
nasz podpis i nie trzeba być wybitnym grafologiem, żeby stwierdzić, że
prawdopodobieństwo złożenia dwóch identycznych, jest właściwie równe zeru. Padł
pan ofiarą własnej precyzji, panie McLaggen – spojrzała kpiąco w twarz Cormaca,
co Draco przyjął z wyraźną satysfakcją. – Rozsądniej byłoby podrobić mój
podpis, ale oczywiście nie mógł pan tego zrobić, ponieważ moje pióro ma pamięć
ciała i pisze tylko wtedy, gdy osobiście trzymam je w dłoni. Podpisanie się
innym piórem szybko wyszłoby na jaw, powielenie podpisu było bezpieczniejsze,
ale i bardziej naiwne. Niemniej jednak, gratuluję pomysłowości. Odpowiednie
oskarżenie złożę przed Wizengamotem jeszcze dzisiaj. Dziękuję.
– Ty suko. – Cormac McLaggen nie
wytrzymał i wstał, ale nie był jedyny. Draco również się poderwał wyciągając
jednocześnie różdżkę.
– Siadajcie panowie – odezwał się
spokojnie Kingsley. – McLaggen, słyszysz ten dźwięk?
Wszyscy nadstawili uszu, patrząc ze
zdziwieniem na ministra.
– Posłuchaj Cormac, słyszysz? –
kontynuował minister. Twarz McLaggena wyglądała jakby znowu zjadł porcję
bahanich jajek. – To dźwięk twojej publicznie ujawnionej niekompetencji. Powiem
więcej, samobójczej głupoty jaką było bezzasadne atakowanie Głównego Wizytatora
Edukacji. Zagrałeś i przegrałeś, nie jest mi przykro.
Hermiona i Draco z trudem
powstrzymywali śmiech.
– A ty słyszałeś, Tyberiuszu? –
Kingsley zwrócił się do wuja Cormaca.
– Słyszałem, co miałem usłyszeć –
warknął spasiony mężczyzna siedzący w rogu pokoju.
– To dobrze, ufam że zrobisz z tego
właściwy użytek. Jednak gdybyś miał wątpliwości lub jakieś… eee… kłopoty, to
wiedz, że ja też słyszałem, a ponieważ prosiłeś o możliwość nagrywania tego
spotkania, poczułem się w obowiązku uczynić tak samo. – Zza leżącej na biurku
książki, minister wyjął dyktafon, który na pierwszy rzut oka wyglądał jak
przycisk do papieru, jednak Hermiona wiedziała, że został magicznie
zamaskowany. Sama często korzystała z takiego sprzętu, ponieważ użycie nagrań
wymagało mniejszej biurokracji niż w przypadku wspomnień, które do tej pory nie
zyskały miana wiarygodnych dowodów. – Wiesz, to na wypadek, gdyby członkowie
Wizengamotu chcieli usłyszeć, co się tu dokładnie działo, a twój dyktafon
zepsułby się lub zaginął. Nie chcielibyśmy, żeby ktoś pomyślał, że możesz przeinaczać
fakty na korzyść bratanka, prawda?
***
czerwiec
2011 roku
Hermiona siedziała na kanapie w
towarzystwie Harry’ego, Ginny, Rona i Samanty, nowej dziewczyny rudzielca.
Czekali na transmisje z wręczenia nagród dla Przedsiębiorcy Roku. Wszyscy
zgodnie trzymali kciuki za Malfoya, nerwowo rozglądającego się po sali, którą
teraz pokazywał obraz magicznej stacji telewizyjnej. Hermiona wiedziała, że w
kuluarach Międzynarodowego Finału Konkursu na Przedsiębiorcę Roku, który, jak
co roku, odbywał się w Monte Carlo, mówi się o niekwestionowanym zwycięstwie
Draco, jednak niczego nie można być pewnym do końca.
– Oświadczył ci się wreszcie? –
mruknęła Ginny spoglądając półprzymkniętymi oczami na Hermionę.
– Przecież byś o tym wiedziała –
roześmiała się zapytana kobieta. – Nie jest to dla mnie najważniejsze.
– Jasne, tak się tylko mówi, ale ile
czasu będziecie żyć na kocią łapę? Przecież dostał rozwód, co stoi na
przeszkodzie?
– Jakaś ty starodawna, Ginny. Do
szczęścia nie jest potrzebny papier, czuję się kochana i bez tego.
– I chcesz mi udowodnić, że wcale na
to nie czekasz?
– Już dawno przestałam czekać; na
piątek, na weekend, urlop, na kogoś, kto mnie pokocha, na życie. Szczęście
osiągasz wtedy, kiedy przestajesz czekać, a zaczynasz korzystać z chwili
obecnej – z przekonaniem odpowiedziała Hermiona.
– Oczywiście, tak sobie to tłumacz –
burknęła rudowłosa kobieta, opierając się o ramię Wybrańca.
– Daj jej spokój, Ginny – odezwał
się delikatnie Harry. – Przecież to nie od niej zależy.
– Z nim też sobie porozmawiam – fuknęła
ruda, sięgając po kieliszek wina stojący na pobliskim stoliku.
– Cicho, już się zaczyna, zaraz
ogłoszą zwycięzcę – ożywił się Ron, dając Samancie do zrozumienia, żeby
uwolniła jego kolana. – Mam nadzieję, że jak Malfoy dostanie już tę swoją
statuetkę, to odpali nam jakąś sumkę, tak jak obiecał.
Ron i Samanta prowadzili fundację,
która pomagała młodym czarodziejom z wielodzietnych rodzin, nieradzących sobie
finansowo. Większość Weasleyów mniej lub bardziej zaangażowała się w działanie
fundacji ze względu na własną historię, a Hermiona była wyjątkowo dumna ze
swojego przyjaciela, który sam wpadł na tak doskonały pomysł. Pomagała mu
zawsze jak mogła służąc radą i wsparciem finansowym oraz namawiając też do
takich gestów Draco.
– Szanowni państwo – rozległ się
głos prowadzącej galę, – mam zaszczyt i przyjemność ogłosić, że zwycięzcą w
Międzynarodowym Konkursie na Przedsiębiorcą Roku 2010 zostaje… pan Draco
Malfoy!
– Też mi niespodzianka – krzyknął
radośnie Harry zrywając się z miejsca razem z przyjaciółmi. Wszyscy klaskali z
taką energią jakby byli obecni na sali w Monte Carlo.
– Dziękuję – rzekł Malfoy odbierając
statuetkę, a jego magicznie wzmocniony głos potoczył się po sali, którą teraz
pokazywała kamera. – Nie powiem, że się tego nie spodziewałem – roześmiał się
uroczo, a inni goście poszli w jego ślady. – Nie będę was zanudzał długimi
przemówieniami, których mamy dziś pod dostatkiem. Pragnę jednak coś podkreślić.
Jestem tu dzięki pewnej wyjątkowej osobie, która sprawiła, że mój świat
przybrał lepszy obrót. Chciałbym z tego miejsca jej podziękować. Hermiono
Granger… – kamera pokazała zbliżony obraz twarzy Draco i widoczne na niej
emocje – jesteś dla mnie nieoceniona i najważniejsza. Dziękuję!
Hermiona oniemiała z wrażenia. Nie
spodziewała się takiego gestu ze strony Draco, tym bardziej, że nalegał na
niepokazywanie się oficjalnie razem. Nie ze względu na domniemany wstyd, po
prostu zaczął chronić swoją prywatność, miał dosyć bycia bohaterem tabloidów.
Nie musiał się martwić, że robiłaby dziś za to wymówki, ponieważ mimo szczerych
chęci i tak nie mogła mu towarzyszyć w Monte Carlo. Przeklinała w duchu
McLaggena, przez wzgląd na którego miała wstrzymane prawo do teleportacji
międzynarodowej. Właściwie to miała zakaz opuszczania kraju w jakikolwiek
sposób do czasu zakończenia śledztwa i skazania Cormaca. Łzy wzruszenia
niekontrolowanie popłynęły jej po policzkach.
– Brawa dla panny Granger, która
teraz na pewno nas ogląda – powiedziała prowadząca, gdy Draco schodził ze
sceny. Tłum powitał te słowa gromkimi owacjami na stojąco. Hermiona była osobą
dosyć znaną i nikt nie miał wątpliwości, komu Malfoy zawdzięcza część swojego
sukcesu.
***
Gdy emocje już opadły, grupa
przyjaciół usiadła ponownie na kanapie. Wdali się w analizowanie szczegółów,
które wyłapali oglądając galę. Kobiety żywo komentowały toalety pań, które
olśniewały pięknymi, wieczorowymi sukniami. Ron i Harry zagłębili się w rozmowę
ślizgając między zachwytami nad sukcesem, który osiągnął Draco a zbliżającymi
się eliminacjami do Ligi Mistrzów w Quidditchu. Harry wysłał krotką wiadomość
do Theodora Notta i Gregory’ego Goyle’a, którzy w ramach nieprzewidzianej
delegacji przebywali gdzieś w Afryce i ostatnią rzeczą do jakiej mieli dostęp,
była magiczna telewizja czy prasa. Hermiona przywołała z kuchni ogromną porcję
lodów, do której pierwszy dorwał się Ron, na co z niesmakiem zareagowała
Samanta nieprzyzwyczajona jeszcze do ogromnego apetytu swojego chłopaka.
– Byłam pewna, że ci się oświadczy
przed kamerami – mruknęła Ginny, prawie od razu dostając kuksańca w bok od
swojego męża. Harry przewrócił teatralnie oczami, dając wszystkim do
zrozumienia, że odcina się od tego, co sądzi Ginny. Hermionę powoli nużyły już
uwagi rudej koleżanki, może dlatego, że gdzieś w głębi serca miała nadzieję na
to samo, co ona. Nigdy by się jednak do tego nie przyznała.
– A może ja wolę się oświadczyć w
obecności bliskich nam osób? – niespodziewanie rozległ się głos Draco, który
pewnym krokiem wkroczył do salonu. Jego twarz nosiła jeszcze ślady emocji,
które prezentował przed kamerami.
– Co ty tu robisz? Przecież chwilę
temu byłeś tam! – Zaskoczona Hermiona wstała pokazując migoczący ekran
telewizora, na którym wyświetlał się jakiś czarodziej w przekrzywionym
kapeluszu, wygłaszający z pewnością bardzo interesującą mowę. Albo nie zarejestrowała
słów Malfoya, albo nie chciała tego pokazać, by nie robić sobie złudnych
nadziei, a jego nie stawiać potem w niezręcznej sytuacji.
– Robię to, co chciałem zrobić już
od dawna – Draco nie zważając na pytający wzrok Hermiony i mimowolne
zaskoczenie reszty gości, uklęknął na jedno kolano. Tylko Ginny zdawała się
orientować co zamierza, bo za pomocą różdżki sprowadzała właśnie na stół
butelkę szampana i kieliszki. – Hermiono, czy uczynisz mi ten zaszczyt i
zostaniesz moją żoną?
Kobieta stała przez chwilę ponownie
oniemiała z wrażenia. Wpatrywała się w wyciągnięta dłoń blondyna, na której
spoczywał uroczy złoty pierścionek, z tajemniczo połyskującym rubinem, wokół
którego pyszniły się maleńkie szmaragdy. Zawsze inaczej wyobrażała sobie
ten moment, ale czyż obecny nie był idealny? Zerknęła w szare oczy ukochanego.
Draco patrzył na nią ze wzrokiem pełnym uwielbienia i niezachwianego
zdecydowania. Tylko drgający kącik lewego oka, zdradzał to, jak bardzo jest
zdenerwowany i niepewny siebie.
Odpowiedź Hermiony dla wszystkich
była oczywista i jeszcze zanim padła z jej ust, oni wznosili toast za szczęście
przyszłych Państwa Malfoy.
Hermiona pragnęła rzucić się w
ramiona Draco i tak już pozostać. Nie chciała się zastanawiać, co będzie jutro,
za tydzień, za rok. Marzyła, by popołudniami tulić się do jego szarego,
szorstkiego swetra i móc słuchać o tym, co go irytuje, co cieszy, co kocha i
czego nienawidzi. Codziennie rano, gdy on będzie jeszcze spał, chciała liczyć
zmarszczki na jego twarzy, a potem czuć jego wargi na swoich ustach.
Wiedziała, że tym razem się nie
zawiedzie.
Że teraz, jest już na zawsze.
Była wreszcie gotowa na więcej niż
tylko pięć sekund szczęścia.**
*cyfry 62442 na klawiaturze telefonu
odpowiadają literom M-A-G-I-A
** betowała Rzan, której serdecznie
dziękuję <3 :d="" a="" co="" i="" inne="" krzyczcie="" na="" ni="" przecinki="" span="" takie="" za="">3>
"Pizdeusz" słowem tygodnia ;D
OdpowiedzUsuńA tak mi się wyrwało :P
UsuńTakie urocze!
OdpowiedzUsuńŚwietne!
Weny życzę
:D
Bardzo mi miło :)
Usuń