2 listopada 2015

Iluzjoniści I

Przepraszam, że dopiero dziś, ale mąż okupował swój komputer, a mój lapek nie chciał wczoraj ze mną współpracować. Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale będzie to najprawdopodobniej część "Co nam się zdarzyło". Miłego czytania :)



Rozdział I


Kilka miesięcy później
***

Kiedy Blaise Zabini obudził się w pewien nudny, szary wtorek, od którego zaczyna się nasza opowieść, w zachmurzonym niebie nie było niczego, co by zapowiadało dziwne i tajemnicze rzeczy, które miały przewrócić jego dotychczasowe życie do góry nogami. Wstał z zamiarem wzięcia długiego, zimnego prysznica i zjedzenia na śniadanie góry tostów z masłem orzechowym, które uwielbiał. Został mu jeszcze tydzień urlopu i sama tego świadomość wprawiła go w doskonały nastrój. Popatrzył na swoje umięśnione, nagie ciało, którego lustrzane odbicie regularnie kusiło pewną uroczą brunetkę z naprzeciwka. Jej kuchenne okno znajdowało na wprost jego sypialni i Zabini wiedział, że codziennie dostarcza sąsiadce niezapomnianych wrażeń. Z jego obliczeń wynikało, że jeszcze dwa, może trzy takie zabiegi i dziewczyna będzie mu jadła z ręki. Chętnie gościłby ją w swoim łóżku przez kilka, może kilkanaście nocy. Miała zgrabne, opalone ciało, duże piersi i wystający tyłek. W łóżku też musiała być niezła, bo nie raz słyszał jej jęki gdy rżnął ją jakiś facet, który potem znikał szybciej niż się pojawił. Tak, mógłby się z nią zabawić. Czuł, że nie będzie miała pretensji gdy ją już zostawi. Pewnie znajdzie sobie kolejny obiekt westchnień, ale tymczasem kusiła jego. Zerknął przez okno sypialni obserwując wypięte pośladki sąsiadki, która wyjmowała coś z dolnej szafki. Poczuł jak jego przyrodzenie rośnie i zaczyna delikatnie pulsować. Nie miał czasu teraz na takie zabawy, dlatego też szybko skierował się pod prysznic wyrzucając z myśli ponętne kształty kobiety.

Już koło południa, los spłatał mu przykrego figla. Jego przełożony, szef wszystkich szefów, jak określał go Blaise, był w wyraźnie kiepskim nastroju i nie dał sobie przetłumaczyć, że Zabini przebywa na zasłużonym urlopie i jeszcze przez tydzień ma prawo leżeć do góry swoją czarną dupą, w głowie mając tylko plan na najbliższe dwie godziny. Hank Brown był facetem nieprzejednanym, nie znoszącym sprzeciwu i nie tolerującym odmowy. Tak więc Blaise, nie mając innego wyjścia, gnał teraz przed siebie służbowym wozem, który został sprytnie udoskonalony kilkoma dobrze zamaskowanymi zaklęciami i jedynym jego mankamentem był zapach kościelnego kadzidła unoszący się w środku, odkąd korzystał z niego również Abraham Grace, były pastor i aktualny partner zawodowy Zabiniego. Drogowa nawigacja, głosem różowej landryny przebijającym się poprzez najnowszy kawałek Marleya, podpowiadała mu, że za dwa kilometry powinien skręcić w prawo. Orientował się, że jest gdzieś w Devon, jednak adres pod jakim miał się stawić, nic mu nie mówił. Samo Devon kojarzył tylko jako miejsce pojawienia się na plaży, wśród opalających ludzi, Walijskiego Smoka Zielonego, o czym było głośno lata temu i przed czym nieustannie przestrzegano na każdym szkoleniu z zakresu bezpieczeństwa i obrony terytorialnej. Żałował, że nie może otwarcie używać magii. Międzynarodowa Konfederacja Czarodziejów, podjęła stosowne kroki, aby jeszcze głębiej ukryć fakt istnienia magicznej społeczności, co w sumie było zrozumiałe po tym co działo się w maju 1998 roku, podczas II Bitwy o Hogwart jak i całej wojny. Zresztą, sam Blaise nigdy nie był dobry w teleportacji, CeWueN go nie przekonywało, ponieważ jego namysł nigdy nie bywał jednoznaczny.

W ostatnim momencie zauważył zjazd w prawo. Kręcąc ostro kierownicą, ledwo wyrobił się na zakręcie. Okolica od dobrych kilkunastu kilometrów, zrobiła się jakby bardziej dzika. Światła przeciwmgielne ledwie dawały radę oświetlać asfalt kilka metrów przed nim. Po obu stronach drogi rósł dosyć gęsty las, co wcale nie podobało się Blaise’owi, któremu właśnie teraz auto zepsuło się na wąskiej dwupasmówce dziesięć kilometrów przed celem podróży. Zimna mgła, właściwa dla jesiennej pory roku, osnuła go natychmiastowo i zamknęła w szczelnym kokonie mlecznobiałej mazi. Miał nieprzyjemne skojarzenie z dementorami, które budziło w nim panikę. Przez kolejne pół godziny, będąc, mimo wszystko, dobrej myśli i wierząc niezachwianie w swoje umiejętności, krążył wokół samochodu, próbując dostrzec coś, co świadczyłoby o tym, że pojazd jest uszkodzony. Mgła muskała jego skórę swymi zimnymi mackami i wywoływała coraz wyraźniejszy dreszcz przerażenia. Las, mimo że osnuty wełnianym kokonem, był pełen przytłumionych, tajemniczych dźwięków. W pobliżu trzasnęły łamane gałązki, a suche liście zaszeptały złowrogo, swoim szelestem przyprawiając Blaise’a o skręt żołądka, który właśnie lokował się mu w gardle. Odruchowo schronił się we wnętrzu auta, blokując wszystkie drzwi jednym ruchem różdżki. Chwilowo miał w dupie zakaz jej używania. Z radia dobiegło jego uszom „Ojcze nasz”, choć nie przypominał sobie zmiany stacji radiowej, a w samochodzie dalej unosił się ten przeklęty zapach kadzidła. Jego mózg usilnie starał się myśleć o wszystkim innym, niż to co podpowiadała mu jego wyobraźnia. Próbował skupić się na rzeczach przyjemnych – nie pomogło… Rozglądając się ukradkiem, stukał coraz bardziej rozpaczliwie końcem różdżki w tablicę rozdzielczą, jednak jedynym efektem jaki udało mu się osiągnąć, był zielonkawy dym wydobywający się z rury wydechowej, który szybko rozpłynął się wśród narastających oparów mgły. Pot zaczął perlić mu się na czole, a oddech niebezpiecznie przyspieszył. W normalnej sytuacji wysłałaby swojego patronusa z prośbą o pomoc, ale teraz nie miał pojęcia gdzie i do kogo miałby to zrobić.

Gdy emocje mu nieznacznie opadły, zaczął przypominać sobie oczywiste rzeczy ze szkolenia kadry Międzynarodowych Sił Obronnych i spłynęło na niego olśnienie.  Mimo iż miał poważne obawy co do zasięgu telefonii komórkowej w tak odludnym miejscu, na szczęście udało mu się dodzwonić do pomocy drogowej. Dumny z siebie i swojej przebiegłości, siedział teraz w kabinie samochodu pogotowia technicznego, który wjeżdżał do niepozornie wyglądającej mieściny.

***

Ziggy Viegra był w nie najlepszym nastroju. Ostry rock wylewał się z głośników w służbowym samochodzie, a jego partner śpiewał razem z wokalistą, w przerwach pożerając olbrzymią kanapkę z szynką. Zdawał się zupełnie nie przejmować faktem, że lada moment na ich posterunku pojawi się ktoś z międzynarodówki i z pewnością zacznie się szarogęsić.  Natomiast Ziggy był przekonany o tym, że „gość” będzie typowym białowąsem, który o prawdziwej robocie ma blade pojęcie, a swoją posadę, na którą Ziggy  nie zasłużył jeszcze po trzydziestu latach pracy, z pewnością dostał dzięki koneksjom.  Irytował go fakt, że zanim będzie mógł stawić się na miejscu zbrodni, musi poczekać na posiłki. Wiedział oczywiście, że jak na razie nic tam po nim, bo okoliczności morderstwa będzie można zacząć ustalać dopiero po raporcie patologa, który teraz zbierał materiał dowodowy, jednak sam fakt perspektywy użerania się z jakimś młodzikiem, niesamowicie go irytował.  Gość powinien pojawić się wieczorem, więc Ziggy nie miał w tej chwili innego wyjścia jak siedzieć na dupie i słuchać mlaskania swojego kolegi, uchylając się co jakiś czas od majonezowego pocisku, wystrzelonego wprost na jego czysty mundur. Rozdrażniony wyłączył radio.

***

Zabini pogrążył się w myślach, zastanawiając co zastanie na miejscu zbrodni. Sytuacja była o tyle dziwna, że wyczuwał gdzieś pod skórą, że trafiła mu się sprawa niezwykła. Hank, choć był człowiekiem twardym i bezkompromisowym, był również facetem z zasadami. A jedna z zasad Browna głosiła, że nie przerywa się zasłużonego odpoczynku bez wyraźnego powodu. Na pozór, morderstwo w jakiejś zabitej dechami dziurze, powinno zostać przydzielone co najwyżej policji rejonowej. Blaise rozumiał, że miejskiego posterunkowego, którego głównym zadaniem było śledzenie lokalnych opryszków, może przerosnąć taka sprawa, jednak wezwanie międzynarodówki, sugerowało niezły dym.

– Jestem Steve, czarnuszku – powiedział  kierowca gasząc kaszlący silnik. Pociągnął solidny łyk kawy z papierowego kubeczka, beknął i wlepił swój świdrujący wzrok w Zabiniego. Blaise już miał zaprotestować na ten jawny przejaw rasizmu, jednak zauważył, że facet śmieje się dobrodusznie, prezentując  poważne braki w uzębieniu. – Alex jest odpowiedzią na wszystkie twoje pytania. Naprawi wóz w try miga, kapujesz, co nie? To najlepszy mechanik w całym Devon, każdy ci tak powie jeżeli już zrozumie o co właściwie pytasz, bo na autach to ty się chyba nie znasz, co nie?

Zabini postanowił zignorować zaczepkę i uwierzyć mu na słowo, w duchu wątpiąc, czy jakiś tam Alex, z pewnością samouk, da radę naprawić jego samochód, który przecież do zwykłych nie należał. Steve podrzucił go do centrum miasteczka. Widząc jak Zabini bezradnie rozgląda się wokoło, wręczył mu wizytówkę warsztatu tłumacząc zawile, jak tam dtrzeć, i po chwili ciężarówka rozpłynęła się za rogiem. Mgła wyraźnie się przerzedziła, co sprawiło, że Blaise zastanowił się przez chwilę, a potem lekko uśmiechnął, stwierdzając, że nie musi się nigdzie spieszyć. Jego humor, powoli wracał do porannego stanu. Zaczął analizować bilans zysków i strat. Wyciągnięto go z domu, przerywając zasłużony urlop i skierowano do mieściny, gdzie diabeł mówi dobranoc. Zrujnowano mu perspektywę podrywu i niezapowiedzianej kontroli we własnej firmie, którą prowadził pod przybranym nazwiskiem, aby nikt nie mógł się do niego przyczepić. No cóż, stara prawda głosiła, że z każdej sytuacji trzeba wyciągnąć jakiś pożytek, więc Blaise właśnie tak miał zamiar uczynić. Będzie się świetnie bawił, nawet jeżeli będzie musiał to sobie narysować. Po dokładnych oględzinach najbliższej okolicy oraz kilku wskazówkach tubylców, zaprowadził ledwie dyszący samochód pod wydrukowany ukośnymi literami na wizytówce adres, po czym stwierdził, że skoro on nie może odpoczywać, to inni też nie będą. Jeszcze pożałują, że to właśnie jego wysłali na to zadupie, miażdżąc w zarodku jego plany. Kilkoma telefonami do biura w Londynie wprawił w popłoch całą armię sekretarek i asystentów, którzy pod jego nieobecność zajmowali się jego dobrze prosperującą firmą detektywistyczną. Uśmiechnął się w duchu, myśląc o tym jak muszą go w tej chwili kląć. Z pewnością żyli nadzieją, że przez jego nagły wyjazd, zyskają kilka dni względnego spokoju. Z radością ich rozczarował. Następnie postanowił znaleźć zajęcie dla ludzi Hanka Browna, bo kto powiedział, że śledztwo będzie prowadził sam? Hank nie zdążył udzielić mu szczegółowych informacji, twierdząc, że z pewnością sam będzie umiał zadbać o ich prawidłowy przepływ. Nie mylił się, ale nie było to wystarczającym usprawiedliwieniem. Ta niewinna rozrywka sprawiła, że od razu poczuł się lepiej. Świadomość, że właśnie w tej chwili, jego ludzie przygotowują szczegółowy raport na temat każdego mieszkańca dworu, a jego zawodowi koledzy przygotowują ogólny zarys sytuacji uwzględniając wszelkie spekulacje i dowody sprawiła, że zapragnął odpocząć po nużącej podróży. Nie musiał dbać o profesjonalizm, bo nikt go tu jeszcze nie znał, a lokalny posterunkowy spodziewał się go najwcześniej wieczorem. Był to idealny czas na chwilę relaksu.
Lunch zjadł na patio małej, dosyć przytulnej restauracji. Przed nim roztaczał się widok na niewielki skwer porośnięty drzewami, których kolorowe liście tańczyły w rytmie przygrywającego im wiatru.  Mgła rozwiała się zupełnie, co Blaise, niewrażliwy na piękno jesiennej pory,  powitał z westchnieniem ulgi. Ostatnio zrobił się zbyt sentymentalny. Wrażliwość nie była pożądana w jego zawodzie, a i prywatnie nie zabiegał o tego rodzaju bzdury. Uparcie konsumował znakomitą sałatkę z kozim serem i truskawkami, polaną odrobiną gorzkiej czekolady, starając się skupić na wyciągniętych z podręcznej teczki papierach. Mimo że pracował na etacie w Biurze Międzynarodowych Sił Obronnych, to sam zarabiał niezłą sumkę prowadząc równocześnie firmę detektywistyczną. Oczywiście przez całkowity przypadek, część jego klientów pozyskiwana była „po znajomości”. Pamiętał jak dziś moment, kiedy stwierdził, że w jego skrytce przydałoby się trochę więcej galeonów. Jego matka wdała się właśnie w kolejny szalony romans i zostawiając syna na pastwę własnych pomysłów, wyjechała na safari. Blaise, po głębszym zastanowieniu i szczegółowej analizie własnych możliwości, założył firmę. Zdawał sobie sprawę z tego, że początki są trudne dla wszystkich i żeby coś wyjąć, trzeba najpierw sporo włożyć. Miał oczywiście rozległe znajomości i kontakty, lecz najwyraźniej doszedł do takiego momentu w życiu, gdy człowiek chce zrobić coś sam, od początku do końca. Niewiele więc myśląc, sprawił, że Międzynarodowe Siły Obronne zaczęły poszukiwać kandydata, zupełnie takiego jak on. Ach ta siła sugestii i nieodparty urok osobisty. 
Blaise uśmiechnął się do swoich myśli, z wolna przeglądając materiały jakie wręczył mu Hank. Już na pierwszy rzut oka widział, że sprawa jest zagmatwana. Ofiarą była z pozoru przypadkowa osoba, której podobno nikt wcześniej nie znał. Nie można było jednoznacznie ustalić chwili śmierci, bo rozkład ciała postępował, maskowany pierwszymi ujemnymi temperaturami w nocy i drastycznym ociepleniem w dzień. Blaise wiedział, że właśnie w tej chwili, zwłokami zajmuje się patolog, który być może skończył już zabezpieczanie dowodów na miejscu zbrodni. Był zadowolony z faktu, że zgodnie z jego wymaganiami, nikt inny nie został wpuszczony do dworu. Nikt obcy.

"Spojrzał na zegarek i stwierdził, że przez nieuwagę wypił za dużo kawy, co nieuchronnie skończy się bezsennością. To było takie irytujące, gdy chciał się rozbudzić filiżanką małej czarnej, sprawiała ona, że jego oczy jeszcze bardziej pragnęły się zamknąć. Niestety, jeżeli w trakcie dnia przeoczył pewną umowną granicę, wypijając kawę ciut za późno i ciut za dużo, czekała go długa, bezsenna noc. W końcu westchnął ze zniecierpliwieniem, wyprostował się na krześle i zapatrzył na ulicę próbując poukładać sobie wszystko w spójną całość. Coś wyraźnie mu nie pasowało, ale było tak nieuchwytne, że bez głębszej analizy i większej ilości faktów, nie mógł dojść o co mu chodzi. Sprawa była trudna - to oczywiste, bo na “dzień dobry” było wielu podejrzanych. Wszyscy mieszkańcy dworu, pracownicy, a do tego osoby przypadkowe, ludzie z tak zwanej obsługi, jednodniowi goście. Nie można było też wykluczyć, że ciało zostało podrzucone, choć Blaise osobiście w to nie wierzył. Zakres czasowy też był zbyt duży, by ustalić coś bez zbędnych wątpliwości, nie mówiąc już o motywach, które w tym momencie były całkowicie nieznane. Motyw rabunkowy w sumie można by wykreślić, skoro nikt z mieszkańców nie znał denatki, nie była ona ofiarą włamania i kradzieży, chyba. Motyw seksualny wyjaśni się za kilka godzin. Właściwie to irytował go fakt, że gnał przez kilka hrabstw nie znając podstawowych danych. W jego karierze niezwykle rzadko zdarzały się takie sprawy, gdzie bez wstępnych ustaleń wzywano go na miejsce zbrodni.

Blond włosa kelnerka, które stała za barem w kącie sali, zerkała na niego przez dłuższą chwilę. Był początek października i sezon turystyczny miał się już ku końcowi, więc w restauracji prawie nie było klientów. W sumie nawet w wakacje, ilość odwiedzających nie była tak wysoka, żeby przeoczyć nową twarz. Po wstępnych oględzinach stwierdziła, że jej dzisiejszy gość to rasowy przystojniak, od czubka ciemnej głowy do wypastowanych na wysoki połysk butów. Z pozoru wyglądał jak typowy biznesmen, miał bowiem skórzaną, elegancką teczkę, szykowny szary garnitur i szmaragdowy krawat, który kontrastował ze śnieżnobiałą koszulą, a także srebrne spinki przy mankietach koszuli. Tak elegancko nie ubierał się nikt, kogo znała, przynajmniej nie na co dzień. Ponieważ obiekt jej chwilowego zainteresowania ledwie dobiegał trzydziestki, doszła do wniosku, że jest jednak za młody jak na poważnego biznesmena. Chyba, że miał bogatych krewnych, co zważając na jego wygląd i wyprostowaną posturę, było wielce możliwe. Z rozkoszą poznała by prawdę o tajemniczym nieznajomym, ale nie chciała się narażać na nieuchronne plotki, gdyby ktoś z miejscowych zauważył, że dłużej niż to wymaga jej zawód, rozmawia z gościem. Poprawiając dyskretnie swoją urodę i niby przypadkiem eksponując zaokrąglone wdzięki, podeszła do stolika na patio, by dolać kawy i przyjrzeć się mężczyźnie z bliska.  Zauważyła, że miał ładne, dosyć regularne rysy twarzy i mógłby uchodzić za lalusia, gdyby nie trochę zbyt mocno zarysowana szczęka i kości policzkowe. Jego przenikliwy, niecierpliwy i posępny wzrok, ostatecznie sprawił, że stwierdziły, iż nie jest to zwykły facet. Nie można było o nim powiedzieć, że jest uroczy, choć swój urok posiadał. Po prostu to określenie, zdawało się zbyt pieszczotliwe, nie na miejscu. Miał w sobie jakąś tajemnicę, którą każda kobieta mająca choć trochę oleju w głowie, chciałaby odkryć. Mary zaczęła zastanawiać się, czy czeka tu na jedną z nich, która być może wystawiła go do wiatru. Szybko odrzuciła ten pomysł, uznawszy, że nawet najgłupsza dziewczyna nie jest aż tak durna, by zdecydować się na podobny krok. Sama myśl o tym wydawała się absurdalna. To musiało być coś innego.  
Zabini zupełnie nie zwracał na kobietę uwagi, jako że zwykle nie dostrzegał tych, którzy wykonywali wszelakie usługi. Nie wynikało to ze snobizmu czy arogancji, ale z tego, że Blaise przez całe życie obsługiwany był przez całe zastępy sprawnych i dyskretnych skrzatów, dzięki czemu jego życie stawało się o wiele prostsze. Jeśli nie okazywał tego, że docenia ich wysiłki, ani nie nawiązywał osobistych więzi, to tylko dlatego, że nigdy mu to nie przyszło do głowy. W końcu to tylko skrzaty. Również teraz nie mógł narzekać na swoje życie. Co prawda zrezygnował ze skrzatów, których większość była zwolennikami emancypacji, ale nadal otaczał się ludźmi, którzy chętnie wykonywali jego polecenia. Kawę jednak parzył sobie sam. Dziewczyna była nieco rozczarowana brakiem zainteresowania, ale suty napiwek znacznie poprawił jej humor i podsycił nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone.

Blaise Zabini zatrzasnął walizkę i przygotował się na krótki spacer do warsztatu w którym zostawił swoje cenne auto. Cały czas myślał o sprawie, którą mu zlecono. Przypomniał sobie, o konieczności napisania do matki i poinformowania jej, że nie będzie go w Londynie przez jakiś czas. Co prawda, Anabelle w towarzystwie swojego dziewiątego męża, pływała jachtem gdzieś w ciepłych krajach, jednak za tydzień wróci do domu i z pewnością będzie chciała podzielić się z nim wrażeniami. Nawiasem mówiąc, mąż numer dziewięć nosił ten dumny tytuł już przez trzydzieści cztery miesiące, czyli o całe trzy miesiące dłużej niż jego poprzednik, co napawało Blaise’a fatalistycznym spokojem, z którym oczekiwał, że już wkrótce na horyzoncie pojawi się następny kandydat na jego ojczyma. Trudno się temu zresztą dziwić, ponieważ Anabelle nałogowo kolekcjonowała mężów, co wypełniało go niewytłumaczalną odrazą do własnej matki. Szanse na to, że wyjaśnią sprawę jaką mu zlecono w przeciągu tygodnia, były zerowe, ale Blaise zamierzał ją rozwiązać, zanim matka zakończy formalności związane z nieuniknionym rozwodem. Powoli szedł przez miasto w stronę warsztatu, rozglądając się z dobrze ukrywaną ciekawością. Ponieważ sezon wypoczynkowy właściwie się zakończył, wiele sklepów było zamkniętych, jednak Blaise wprawnym okiem dostrzegł potencjalne możliwości tego miejsca. Wiedział, że w lato te ulice zatłoczone są zamożnymi turystami uciekającymi przed żarłocznością metropolii, którzy, jak wiadomo, potrzebowali noclegu. Nie dziwił się więc, że właśnie w rodzaj hotelu przemienił się dwór w którym popełniono morderstwo. Sam by tak chętnie zrobił z domiszczem, którego jedyną właścicielką była jego matka. Miał wrażenie, że jeśli właściciele nie popełnialiby poważniejszych błędów, dwór przynosiłoby niezłe zyski. Szkoda, teraz zła sława tego miejsca nie będzie przyciągać zwykłych turystów. Skręcając w uliczkę prowadzącą do warsztatu, po raz kolejny spojrzał na zegarek. Dał mechanikowi dwie godziny na naprawienie wozu i uważał, że powinno to w zupełności wystarczyć. Choć teleportacja nie wchodziła w grę, mógł przylecieć z Londynu prywatnym samolotem, co byłoby dużo praktyczniejsze, ale wybrał się samochodem, potrzebował bowiem kilku godzin samotności i braku dociekań Hanka, jak mu się udało tak szybko dotrzeć do celu.
Życie zawodowe Blaise’a kwitło, ale osobiste niedawno legło w gruzach. Kto by pomyślał, że Susan nagle postawi mu ultimatum: ślub albo rozstanie? Nadal nie potrafił otrząsnąć się ze zdumienia nad jej bezczelnością i naiwnością. Przecież od samego początku trwania ich związku wiedziała, że małżeństwo nie wchodzi w grę! Nie z nim. Blaise nie miał ochoty wsiadać do diabelskiego młyna, na którym jego matka z masochistycznym upodobaniem jeździła przez całe życie.  Owszem, bardzo lubił Susan. Była piękna, dobrze wychowana, dosyć inteligentna, odnosiła drobne sukcesy jako projektanta mody i co najważniejsze, była czystokrwista. Nigdy nie wstydził się z nią pokazać. Zawsze wyglądała jak z okładki żurnala, miała doskonałe maniery i znała jego pragnienia, co Blaise w pełni doceniał. Podziwiał również jej praktyczny i trzeźwy stosunek do życia, którego nie chciała trwonić na małżeńskie niesnaski, tym bardziej więc nie rozumiał, co w nią nagle wstąpiło. Wcześniej twierdziła, że nie chce małżeństwa, dzieci ani obietnic o dozgonnej miłości, które spełniają się tylko w bajkach, gdzie miłość jest silniejsza od śmierci, złej macochy i Czerwonego Kapturka. Chociaż nie, Kapturek był chyba tym dobrym. Blaise na chwile stracił wątek myśląc nad Fontanną Szczęśliwego Losu, którą w dzieciństwie czytała mu skrzatka… Otrząsnął się, przypominając o Susan, która nagle dokonała radykalnej wolty w poglądach. Blaise odebrał to niemal jak zdradę, a już z pewnością jako oszustwo i wprost nie posiadał się z oburzenia. Ponieważ nie mógł jej dać tego, czego żądała, doszło do zerwania. Nastąpiło to zaledwie przed pięcioma tygodniami, w sztywnej i chłodnej atmosferze, jakby żegnali się ludzie, których nigdy nic nie łączyło. A przecież jeszcze tak niedawno, byli najlepszymi przyjaciółmi, i choć o płomiennym uczuciu nie mogło być mowy, to życie bez siebie nawzajem, wydawało im się bez sensu.  
Jednak Susan zdążyła się już zaręczyć z profesjonalnym dekoratorem wnętrz, twierdząc, że dopiero teraz znalazła bratnią duszę, która rozumie ją bez słów. Dla Blaise’a było to wprawdzie bolesne, bo sam nie wiedział o czym ona mówi, lecz z drugiej strony ostatecznie potwierdziło jego opinię o kobietach jako istotach absolutnie niegodnych zaufania, jak również o małżeństwie, które po prostu było samobójstwem rozłożonym na lata. Dzięki Merlinowi, Susan go nie kochała. Po prostu pragnęła stabilizacji i realnej odpowiedzialności za przyszłość, jak to ujęła podczas ich szczerej rozmowy, zaś Blaise skomentował chłodno, że małżeństwo, co potwierdzają liczne przykłady, nie gwarantuje ani jednego, ani drugiego. Ponieważ jednak nie lubił zbyt długo roztrząsać porażek, szybko wyrzucił Susan z myśli i postanowił zrobić sobie urlop od kobiet, a przynajmniej od poważniejszego zaangażowania, bo wiadomo, że krew nie woda i czasami zmusza człowieka do pochopnych decyzji, które prowadzą wprost do łóżka.
Zatrzymał się przed szarym, niedbale otynkowanym budynkiem, na którego dziedzińcu stało kilkanaście samochodów w różnym stanie rozkładu. Sam ten widok przyprawił Zabiniego o ponowny ból żołądka, bo dwie godziny temu, był widocznie zbyt zaaferowany całą sytuacja, by dostrzec takie szczegóły. Gdyby tylko był w pełni władz umysłowych, nigdy nie zostawiłby tu swojego auta. Zaraz jednak przypomniał sobie, że praktycznie rzecz biorąc, nie miał wyjścia. Krzywo zawieszony szyld nad wejściem, reklamował pomoc techniczną i kompletne naprawy wszelkich typów samochodów, a także bezpłatne wyceny. Akurat. W takiej norze mogą wymienić co najwyżej płyn do spryskiwaczy, pomyślał Blaise rozglądając się ukradkiem za jakimś pracownikiem. Ze środka dobiegał jazgot z głośno nastawionego radia. Blaise ciężko westchnął, zirytowany gustem muzycznym człowieka, który zapewne w tej chwili dotykał jego auto i przestąpił próg. Nie mylił się. Spod jego samochodu wystawała para nóg w brudnych, zabłoconych buciorach, które postukiwały w rytm dziwnej muzyki. Blaise ponownie zmarszczył czoło i rozejrzał się po odstręczającym wnętrzu. Widział w życiu wiele, ale takiego bałaganu już dawno nie doświadczył. Widok warsztatu sprawił, że raz jeszcze pożałował swojej pochopnej decyzji, zapominając ponownie o tym, że nie miał wyboru. Wokół czuć było zapach smaru i bzu. Co za niedorzeczna kombinacja, pomyślał obawiając się, że zbyt duża ilość wypitej kawy, rzuciła mu się na zmysły. Zapach bzu kojarzył mu się z przeszłością. Dokładniej rzecz ujmując z Hogwartem i pewną małą przygodą, do której nie miał wtedy prawa.  Stare dzieje, które zwykle napawały go niewytłumaczalną nostalgią, którą starał się wyprzeć ze swojej świadomości. W warsztacie panował nieopisany chaos, czego poukładany Zabini wręcz nie znosił.  Wszędzie poniewierały się narzędzia i części zamienne, które jego zdaniem powinny mieć stałe miejsce na hakach przytwierdzonych do szarawych, obdrapanych ścian. Właściciel tego przybytku z pewnością nie znał pojęcia "przybornik", o "kasecie na narzędzia" nie wspominając. Coś, co prawdopodobnie było zderzakiem samochodowym, sąsiadowało z wyjątkowo brudnym i zapuszczonym ekspresem do kawy. Na ścianie wisiała ogromna tablica na której upięto kilka cenników, drukowanych wyboldowaną czcionką, jakby właściciel tego grajdołka z góry zakładał, że jego klienci mają kłopoty ze wzrokiem.
– Przepraszam – odezwał się, ale buty wystające spod samochodu nie przestawały się poruszać w rytm muzyki ryczącej z ukrytych gdzieś głosików. – Przepraszam – powtórzył głośniej. Muzyka i buciory przyśpieszyły tempo, więc Blaise lekko kopnął w lewą podeszwę przygłuchego mechanika.
– Czego? – zapytał niewyraźny głos spod samochodu. Poziom irytacji na prywatnym barometrze Blaise'a, skoczył niepokojąco do góry.
– Chciałem zapytać o mój samochód – warknął, siląc się na w miarę kulturalny ton, choć zakładał, że nie zostanie to docenione.
– Kolejka! – usłyszał, a potem do jego uszu dobiegł brzęk narzędzi i stłumione przekleństwo. Blaise poczuł niesmak. Fakt, że nie musiał spieszyć się zbyt mocno, nie upoważniał nikogo do ignorowania jego osoby. Uniósł brwi w sposób, który zwykle sprawiał, że ludzie zaczynali drżeć jak liście osiki. Nie tolerował takiego zachowania w stosunku do własnej osoby, niezależnie czy był w roli prezesa, czy pracownika. Często zarzucano mu przejawianie cech zamordystycznych, ale on sam uważał, że jest to osąd wydawany na wyrost przez złośliwe jednostki. Kolejny raz tego dnia pożałował, że jawnie nie może używać różdżki. Kiedyś życie było mniej skomplikowane.
– Zdaje się, że jestem pierwszy w kolejce!
– Musi pan zaczekać, aż skończę z miską olejową tego idioty. Niech mnie Bóg broni od bogatych kretynów, którzy kupują takie cacka, a nie wiedzą nawet, czym się różni chłodnica od felgi. Proszę chwilę poczekać albo pogadać z Stevem. Powinien gdzieś tu być.
Blaise przez chwilę rozważał sens dwóch określeń, czyli „idioty" i „bogatego kretyna”, nie mogąc się zdecydować za które powinien obrazić się bardziej, a potem zapytał:
– Gdzie jest właściciel?
– Chwilowo zajęty. Steve! – zawołał mechanik. – A niech to. Steve! Gdzie on się, do diabła, podziewa?
– Nie mam pojęcia – mruknął Blaise, podszedł do radia i wyłączył muzykę.
– Czy to byłoby zbyt wiele, gdybym cię poprosił, żebyś stamtąd wyszedł i powiedział mi, w jakim stanie jest mój samochód?
– Zaraz – mruknęła Alex. Leżąc płasko pod samochodem, widziała tylko włoskie buty klienta, co natychmiast wzbudziło w niej niechęć. Nie znosiła bogatych gogusiów, zawsze zamiatają nosem sufit i patrzą z góry na zwykłych ludzi, tymczasem w głowie mając tylko echo. Już teraz irytował ją lekceważący tonu jakim operował facet. – W tej chwili naprawdę nie mam czasu. Skoro tak się panu śpieszy, może pan mi pomóc albo pojechać do AutoManiaka w sąsiedniej miejscowości.
– Jak mam tam pojechać, skoro leżysz pod moim samochodem? – zdenerwował się Blaise, zdecydowanie porzucając sztucznie uprzejmy ton.
– To pański? – zdziwiła się Alex. No tak, pomyślała, wyszukany akcent i te snobistyczne buty, idealnie pasowały do drogiego auta którym się zajmowała. – Kiedy robił pan ostatni przegląd? Kiedy zmieniane były filtry i olej?
– Ja nie...
– Przecież widzę, że nie – odrzekła z zimną satysfakcją, która bardzo nie spodobała się Blaise’owi. – Niech mnie pan dobrze posłucha, bo nie od każdego pan to usłyszy. Auto to nie zabawka. Kiedy kupuje się samochód, powinno się wziąć odpowiedzialność za jego stan. Wypada wiedzieć trochę więcej niż to, gdzie znajduje się wlew paliwa. Większość ludzi przez cały rok nie zarabia tyle, ile kosztował ten wózek i gdybyś pan traktował go przyzwoicie, jeszcze pańskie wnuki mogłyby nim jeździć. Samochody to nie są jednorazowe chusteczki, choć niektórzy tak je traktują, bo są albo zbyt głupi, albo za leniwi, by zadbać o podstawowe sprawy. Ten olej trzeba było wymienić już pół roku temu.
Blaise niecierpliwie zabębnił palcami o bok eleganckiej aktówki.
– Młodzieńcze, płacę ci za to, abyś się zajął moim samochodem, a nie za to, żebyś wygłaszał mi kazania o moich obowiązkach. – Odruchowo zerknął na zegarek. – A teraz chciałbym się dowiedzieć, kiedy samochód będzie wreszcie gotowy, bo tak jakby się spieszę.
– Kazanie było za darmo – mruknęła Alex i wysunęła się spod samochodu. – I nie jestem młodzieńcem.
To w każdym razie było oczywiste. Wprawdzie twarz mechanika była czarna od smaru, a rude włosy krótko obcięte, lecz kształty wypełniające roboczy kombinezon mówiły same za siebie. Blaise rzadko zapominał języka w gębie, ale teraz jednak zaniemówił. Stał więc i patrzył na kobietę, która podniosła się z posadzki i powoli podeszła do niego. Pod warstwą smaru widać było jasną cerę, kontrastującą z prawie czerwonymi włosami, a spod kosmyków potarganej grzywki spoglądały przymrużone zielone oczy. Pełne usta bez śladu szminki były wydęte w sposób, który w innych okolicznościach wydawałby mu się bardzo podniecający. Dziewczyna była dosyć wysoka i zbudowana jak bogini. Blaise uświadomił sobie, że to ona pachniała smarem i bzem.
– Ma pan jakiś problem? – zapytała zaczepnie, gdy wzrok Zabiniego przesunął się po jej całej postaci.  Choć przywykła już do tego, wcale jej się to nie podobało. Blaise dopiero teraz uświadomił sobie, że niski, gardłowy głos, który wcześniej dobiegał spod samochodu, należał do kobiety.
– To pani jest mechanikiem? – wykrztusił.
– Nie, dekoratorem wnętrz – odrzekła ironicznie.
Jej odpowiedź, mężczyźnie źle się kojarzyła. Jeszcze raz krytycznie rozejrzał się po otoczeniu i nie mógł się powstrzymać od uwagi:
– Ma pani bardzo interesującą pracę.
Alex sapnęła gniewnie i rzuciła klucz na ławkę. Głos mężczyzny, postura, sposób wyszukanego poruszania się, bardzo jej kogoś przypominały, jednak postanowiła nie sugerować się wspomnieniami.
– Trzeba było wymienić filtry oleju i powietrza oraz popracować nad chłodnicą. Muszę jeszcze wszystko przesmarować i przepłukać chłodnicę. Zajmie mi to nie więcej niż piętnaście minut.
– Będzie jeździł?
– Będzie, będzie – rzekła. Wyciągnęła z kieszeni szmatę i wytarła ręce. Ten facet wyglądał na takiego, który bardziej dba o swoje krawaty niż o samochód. Wspomnienia znowu zaczęły pukać jej w tył głowy, lecz postanowiła je zignorować. Wzruszyła ramionami i znów wepchnęła szmatę do kieszeni.
– Może przejdźmy do biura, żeby spokojnie porozmawiać.
Nie czekając na odpowiedź, poprowadziła go do kolejnego, zagraconego pomieszczenia. Również tutaj panował nieopisany bałagan, co sprawiało, że miano biura było nadane na wyrost. Blaise nazwałby pomieszczenie, co najwyżej kanciapą. Stało tu biurko na którym walały się grube katalogi części samochodowych, wielki pojemnik z gumą do żucia w kulkach i dwa obrotowe krzesła. Alex usiadła i w wielkiej stercie papierów natychmiast odnalazła właściwy rachunek, co wywołało podziw czarnoskórego mężczyzny, który odnajdował się w swojej firmie tylko dzięki armii sekretarek.
– Gotówka czy karta?
– Karta – rzekł Blaise, mechanicznie wyciągając portfel z kieszeni. Zawsze sądził, że nie jest uprzedzony do kobiet. Im dłużej jednak patrzył na dziewczynę, która siedziała naprzeciw niego i wypisywała rachunek, tym bardziej uważał, że w żadnym wypadku nie powinna być ona mechanikiem samochodowym.
– Od jak dawna pani tu pracuje? – zapytał bez zastanowienia i natychmiast żachnął się w duchu. Osobiste pytania nie były w jego stylu, ale kobieta naprawdę wywarła na nim spore wrażenie.
– Odkąd skończyłam dwanaście lat… z pewnymi przerwami – odparła uprzejmie, prześlizgując się wzrokiem po jego twarzy. – Nie musi się pan martwić, znam się na swojej robocie.
– To pani warsztat?
– Mój. – Wykopała spod sterty papierów kalkulator i zaczęła naciskać klawisze długimi i brudnymi, lecz eleganckimi w kształcie paznokciami. Ten mężczyzna ją onieśmielał. To przez jego buty, pomyślała, albo przez krawat, jako że w szmaragdowych krawatach było coś aroganckiego. Obróciła fakturę w jego stronę i zaczęła objaśniać ją punkt po punkcie, on jednak wcale nie słuchał, co też nie było do niego podobne. Zawsze czytał dokładnie wszystkie papiery, jakie trafiały na jego biurko, teraz jednak nie potrafił oderwać zafascynowanego wzroku od twarzy młodej kobiety.
– Ma pan jakieś pytania? – zapytała, podnosząc głowę.
– To pani jest Alex?
– We własnej osobie – odrzekła, odchrząkując i rumieniąc się delikatnie. Jej zmieszanie było zupełnie niedorzeczne. Przecież nie od dziś używała tego imienia, ten facet miał najzwyczajniejsze w świecie spojrzenie, może nieco zbyt intensywne, ale naprawdę nie było w nim nic szczególnego. Nie miała pojęcia, dlaczego czym prędzej odwracała oczy za każdym razem, gdy tylko napotykała jego wzrok. On jednak przez cały czas na nią patrzył. Czuła to, wcale jej się nie wydawało. Jaka jest szansa, że ją znał? Że ona znała jego?
– Ma pani smar na policzku – powiedział z łagodnym uśmiechem. Zmiana w jego zachowaniu była zdumiewająca. Irytujący, zachowujący pogardliwy dystans snob w mgnieniu oka przemienił się w ciepłego i przystępnego faceta. Niecierpliwość zniknęła z jego wzroku, a usta przybrały łagodniejszy wyraz. Alex musiała się uśmiechnąć.  
– Tu wszystko jest w smarze. Jest pan z Londynu, prawda? – zapytała, chcąc mu wynagrodzić poprzednie niegrzeczności i zmienić temat.
– Tak. Skąd pani wie?
Wzruszyła ramionami, lekko krzywiąc wargi w uśmiechu.
– Tablice rejestracyjne oraz pański akcent. Nic trudnego. Wiele osób prowadzi tu interesy ze stolicą. Przyjechał pan wypocząć?  
– Niestety, nie. – Blaise już nie pamiętał, że był na urlopie. Alex przebiegła wzrokiem listę robót na następny dzień.
– Jeśli jutro jeszcze pan tu będzie, to możemy się umówić na wymianę oleju.
– Będę o tym pamiętał. Mieszka pani w okolicy?
– Od urodzenia. – Krzesło zaskrzypiało, gdy uniosła nogi i usiadła po turecku. – Był pan już kiedyś w Devon?
– Nie, raczej nie. Może poleci mi pani jakieś restauracje albo ciekawe miejsca? Na pewno będę miał trochę wolnego czasu.
– Powinien pan koniecznie zobaczyć park. – Wyciągnęła czystą kartkę papieru i zaczęła coś pisać. – Restauracji jest tu niewiele, to małe miasteczko. Tu są najlepsze owoce morza, a o tej porze roku nie ma już kolejek ani tłumów. Podała mu kartkę. Złożył ją i wsunął do kieszeni na piersiach.
– Dziękuję. Jeśli jest pani wolna dziś wieczorem, to proponuję, abyśmy wspólnie sprawdzili tę restaurację. Będziemy mogli spokojnie porozmawiać o mojej chłodnicy. Alex z rumieńcem na twarzy wyciągnęła rękę po wizytówkę. Już miała przyjąć zaproszenie, gdy jej wzrok padł na wydrukowane nazwisko. – Blaise Zabini – przeczytała na głos.
– Po prostu Blaise – uśmiechnął się swobodnie. No tak, pomyślała, wszystko doskonale pasuje. Drogi samochód, drogi garnitur, snobistyczne maniery. Powinna była od razu na to wpaść. Kompletnie go nie poznała, ale jak teraz się nad tym zastanowiła, nie mogła dojść dlaczego. Jego zmiana fizyczna nie była aż tak ogromna. Otrząsnęła się z odrazą i szybko wsunęła wizytówkę do notesu starając się nie wypaść z roli.
– Proszę tutaj podpisać.
Blaise wyjął cienki złoty długopis i podpisał rachunek. Alex zdjęła jego kluczyki z wieszaka na ścianie i rzuciła w jego kierunku. Gdyby nie wykazał się refleksem i nie zdążył ich w ostatniej chwili złapać, trafiłyby go w twarz. Stała naprzeciwko niego w wojowniczej pozie, z rękami opartymi na biodrach i z twarzą pociemniałą z gniewu.
– Wystarczyło powiedzieć: nie – rzekł ze zdziwieniem. Ta kobieta wydawała się być szalona. Furia z jaką na niego patrzyła, przyprawiała go o zawrót głowy.
– Mężczyźni tacy jak pan nie rozumieją słowa „nie"! – warknęła. – Gdybym wiedziała, kim jesteś, to wywierciłabym dziurę w twoim tłumiku!
Blaise powoli wsunął kluczyki do kieszeni. Zacisnął usta i jego spojrzenie stało się lodowate.
– Czy mogłaby mi to pani wyjaśnić?
Podeszła bliżej i stanęła tuż przed nim.
– Nie tylko ty, masz wybitny talent do udawania kogoś, kim nie jesteś...
Przez chwilę nic nie mówił. 
A więc to była Ginny Weasley, jedna z właścicielek dworu. Miał nadzieję, że jej nie spotka, że akurat ona mieszka gdzie indziej. Cóż, i tak musi z nimi wszystkimi porozmawiać, więc równie dobrze mógł zacząć teraz.
– Bardzo mi miło cię widzieć.
– Mnie nie – warknęła, ze złością odrywając rachunek z bloczka. – Wsiadaj do swojego wielkiego samochodu i jak najszybciej wracaj do Londynu.
Nie spuszczając z niej wzroku, Blaise złożył fakturę i wsunął do kieszeni.
– O ile wiem, nie ty decydujesz o tym co powinienem zrobić. Jestem tu służbowo i z pewnością rozumiesz, że będziesz musiała współpracować – rzekł wyciągając odznakę.
–  Trzymaj ręce z dala od mojego domu.
Blaise powściągnął uśmiech.
– To dom twojej ciotki, a ja przyjechałem tutaj w sprawie morderstwa. Niezależnie od tego, jaki jest twój stosunek do mojej osoby, będziesz zmuszona do współpracy, inaczej… cóż, zawsze ze świadka możesz stać się podejrzaną. Nie wyjadę stąd, dopóki nie rozwiążę tej sprawy.
– Powodzenia. Ziggy, miejscowy policjant, nie będzie z tobą współpracował, przynajmniej nie na warunkach jakie sobie wyobrażasz.
– Poradzę sobie.
– Być może, ale nie licz na to, że wyjedziesz stąd przed Bożym Narodzeniem.
– To zaproszenie?
– Chyba śnisz! – warknęła Ginny świdrując go wzrokiem.
– Aż tak bardzo we mnie wierzysz? – Zabini zaczął się irytować.
– W ciebie nie, wierzę w niego. I radzę ci dobrze, jak chcesz szybko wrócić do domu, to umiejętnie dawkuj zdobyte informację.
– Ten Ziggy...to mugol, prawda?
– Teraz wszyscy jesteśmy mugolami, nie pamiętasz?
Ginny odrobinę zmieniła się na twarzy, lecz nie zamierzała się wycofywać.
– Mam wrażenie, że nie wiedziałaś o moim przyjeździe? Nie poznałaś mnie?
– Oczywiście, że nie! Ta stara intrygantka... Och, ciociu Muriel, chyba będę musiała cię zamordować!
– Rozumiem, że uważasz iż to wpływ ciotki ściągnął mnie w wasze skromne progi? A może to twoja nadopiekuńcza matka za tym stoi?
– Bywają dni, gdy nie jestem całkiem pewna, która z nich mnie mocniej irytuje – westchnęła Ginny, zastanawiając się, kto wpadł na pomysł rozgrzebania tej cholernej sprawy. Czuła, że będą z tego kłopoty. Po namyśle dodała: – To zresztą nie ma znaczenia, bo i tak będę musiała zamordować je obie.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałbym nie być świadkiem tej rodzinnej tragedii.
Ginny wepchnęła ręce do kieszeni kombinezonu i spojrzała na niego ponuro.
– Skoro upierasz się być tu choćby do jutra, na pewno nie uda ci się tego uniknąć.
Zabini skinął głową, zastanawiając się czemu od razu jej nie poznał. Owszem, zmieniła się. Musiała nosić soczewki, bo jej oczy były szmaragdowo zielone, a nie brązowe jak kiedyś. Włosy miała ścięte na krótko, prawie po męsku, twarz umazaną smarem, ale na Merlina, przecież odmiana nie była aż tak radykalna.
– No cóż, zaryzykuję."*





 
* Spotkanie Blaise'a i Ginny jest inspirowane książką Zamek Calhounów, autorstwa Nory Roberts. Jest to parafraza cudzego tekstu, stanowiąca idealne spoiwo wątków o których pisałam w prologu. Również w dalszych rozdziałach pojawią się lekko zmienione wersy tej książki, jednak bez nadmiaru i tylko przy wątku Ginny i Blaise'a. Bardzo możliwe, że ostatecznie te fragmenty zostaną zastąpione innymi, gdy znajdę już chwilę by opracować wątek Ginny i Zabiniego.

14 komentarzy:

  1. Genialne do końcówki nie spodziewałam się Ginny. Umiejętnie dawkujesz napięcie. No cudo cudo, obym ja kiedyś nabrała takiej wprawy. Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Blinny widzę. : ) Podoba mi się, zdecydowanie będę czytać, a że lubię Blaise'a to jeszcze lepiej. Na początku trochę się pogubiłam, ale już ogarnęłam.
    DP
    PS. Te nawiązania z diabłem do Blaise'a są jak najbardziej trafne ♡ ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Blinny widzę. : ) Podoba mi się, zdecydowanie będę czytać, a że lubię Blaise'a to jeszcze lepiej. Na początku trochę się pogubiłam, ale już ogarnęłam.
    DP
    PS. Te nawiązania z diabłem do Blaise'a są jak najbardziej trafne ♡ ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy powiesz juz, jaki paring to bedzie ? Jak zawsze mam nadzieje na dramione , chociaz po tym poście nic na to nie wskazuje ;d czekam na następny rozdział moich ukochanych śladów !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno dramione, a czy Blinny, to się jeszcze okaże :) dzięki, że jesteś 😘

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Prześłiczny szablon! - to chyba pierwsze, co pomyślałam, trafiając na twojego bloga. Na początku trudno było mi się połapać, czy prowadzisz tylko jedno opowiadanie, ale po kilku sekundach już wszystko ogarnęłam.
    Ogólnie to powiem szczerze, że na razie przeczytałam tylko "Iluzjoniści", ale obiecuję, że na weekend wezmę się za inne opowiadania i postaram się wyrazić swoją opinię.
    Przeczytałam również komentarze wyżej i przyznaję, że również myślałam, iż opowiadanie będzie zawierało tylko parring Blinny. A tu jednak proszę, zdradziłaś nam, że masz zamiar wplątać dramione. Tak na marginesie, gdybyś pisała tylko o Blaise i Ginny, byłoby to moje pierwsze opowiadanie o tej parze :)
    No ale co do rozdziału. Podoba mi się fakt, że nie muszę nadrabiać rozdziałów, by połapać się w całej historii. Lubię nowe, zwariowane pomysły i na pewno będę śledzić twoją historię ( serdecznie proszę również o informowanie o dalszych rozdziałach), bym mogła wypowiedzieć się odrobinę więcej.

    Pozdrawiam i czekam na nexta :)

    ps. jeżeli masz ochotę zapraszam na moje (również dramionowe) blogi. Jeden dopiero rozkręcam, a że twój styl pisania bardzo przypadł mi do gustu, naprawdę zależałoby mi na twoim zdaniu :)

    for-hate-to-love-blogspot.com
    slodki-listopad-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, w imieniu swoim i Irlandki (taka kochana <3). Zapraszam do śledzenia historii, choć ostatnio malutko mnie tutaj :( Jak znajdę wreszcie chwilę, z przyjemnością zerknę na to co piszesz :)

      Usuń
  7. Mmm, wyczuwam w powietrzu mój ulubiony parring :D Już teraz im kibicuję. Czekam na rozwój akcji ^^

    Przy okazji zapraszam do siebie na nowy rozdział:)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, kochana moja! I jak ja znajdę chwilę żeby wpaść i skomentować? No jak? Siedzę w tych swoich bombkach i na nic czasu nie mam, ale nadrobię, obiecuję :)

      Usuń
  8. No no no, robi się ciekawi. Blaise detektyw, Ginny mechanik. Aż się boję pomyśleć, co porabiają Draco i Hermiona. Tak czy siak rozdział strasznie mi się podoba. Opowiadanie zdecydowanie już od samego początku wciąga.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie ja tez już kocham te historię i nie mogę doczekać się tego co wytworzę po drodze :) Bardzo się cieszę z tego, że Ci się podobało :)

      Usuń