Rozdział
III
***
Spotykali
się w przydrożnym hotelu gdzie jedli razem obiad lub wczesną kolację. Jeżeli
udało im się nie zwymiotować w większości kiepskiego jedzenia, udawali się na
długi spacer, na którym omawiali szczegóły zlecenia. Zawsze odbywało się to
podobnie, od kilku lat ich współpraca układała się bez żadnych zastrzeżeń.
Zabójca, mimo, że miał już swoje lata, nie zamierzał przechodzić na zawodową emeryturę.
Był niewiele starszy od swego zleceniodawcy, a z wyglądu trzymał się nawet
lepiej od niego. Jego refleks nadal pozostawał bez zastrzeżeń, a fakt, że do
tej pory go nie złapano – mówił sam za siebie. Z charakteru był cyniczny i
posiadał dużą dozę egoizmu, jednak w tym zawodzie, było to konieczne. Nie
wyobrażał sobie sytuacji, w której mógłby odczuwać żal lub skruchę. Jego
zadanie było proste, miał zabić i nie dać się złapać. Nie zostawiał śladów,
znikał jak kamfora zanim ktokolwiek zorientował się, że jego ofiara nie żyje.
Był perfekcyjny i wcale tego nie ukrywał. Znał się na swoim fachu. W swojej
karierze tylko raz użył broni palnej i zrobił to na wyraźne polecenie
zleceniodawcy. Umiał odbierać życie na wiele różnych sposobów, które budziły
wątpliwości i spiskowe teorie dziejów. Nazywano go Mordercą bez twarzy, Kubą
Rozpruwaczem, Zabójczym Cieniem i setką innych, mniej lub bardziej trafnych,
określeń. Pierwszą ofiarę dopadł mając zaledwie piętnaście lat. Nigdy nie
udowodniono mu winy, a samo zajście uznano za nieszczęśliwy wypadek o którego
spowodowanie nikt nawet nie podejrzewał sympatycznego chłopaka z sąsiedztwa.
Miał
jednak pewną wadę. Nie znosił swego najlepszego zleceniodawcy. Ten zarozumiały
bydlak działał mu na nerwy. Jedyną jego zaletą był fakt, że nieźle płacił i
zapewniał pewne przywileje. Zabójca jednak nie mógł się powstrzymać, by nie
podłożyć mu pluskwy w samochodzie. Chciał mieć nad nim namiastkę kontroli. Po
ostatniej robocie był wściekły, ponieważ czuł, że tym razem może się to
zakończyć dla niego więzieniem lub śmiercią. Nie rozumiał dlaczego ta kobieta
nie mogła zginąć jak inni. Z powodu ataku serca, zaczadzenia, połknięcia
przeterminowanej tabletki przeciwbólowej lub po prostu wpaść pod samochód? Mógł
jej zorganizować wstrząs anafilaktyczny, zapalenie opon mózgowych lub zatrucie
pokarmowe. Wszystko szybkie i skuteczne, łatwe do zatuszowania nawet w momencie
gdy ktoś podda wątpliwości czyjeś wnioski. Ale nie, zleceniodawca miał inny
pomysł, który od razu wskazywał na zabójstwo. Obstawał przy tym, by nikt nie
miał wątpliwości, że w całą sprawę zamieszany jest ktoś jeszcze. Zabójca
domyślał się, że zleceniodawca chce upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, ale
nie miał ochoty się zastanawiać, na czym dokładnie będzie to polegało.
***
Ron
zatrzymał motor przy warsztacie Ginny. Obok samochodu pomocy drogowej Stana
zauważył auto Zabiniego. Zdjął kask i rozpiął swoją skórzaną kurtkę. Nie
podobało mu się to, że Blaise zaczął węszyć i kręcić się koło jego siostry, w
momencie kiedy związek jej i Harry’ego znów wisiał na włosku. Ron domyślał się,
że ją i Blaise’a coś kiedyś łączyło, ale nie chciał wiedzieć na ile to było
poważne i jak się zakończyło. W jego mniemaniu, Ginny od zawsze należała się
Harry’emu – przynajmniej teoretycznie.
– Czołem! – uśmiechnął się Stan, widząc
zmierzającego doń Weasleya. Wsadził brudną od smaru szmatę do tylnej kieszeni drelichowych
spodni i podał Ronowi odrobinę czystszą dłoń. – Szefowa jest w środku. Właśnie
dostaliśmy nową robotę.
–
Gratuluję. Więc nie zamykacie warsztatu na zimę? Jak Alex coś wymyśli, to nie
ma siły, żeby zmieniła zdanie, nie?
–
Z ust mi to żeś wyjął, stary. Ale tak se myślę, że ma rację, przyda się trochę
ruchu, bo ostatnio pustki tutaj, no nie? – stwierdził Stan, najwyraźniej chętny
do porannej pogawędki. Siedział na przednim siedzeniu pasażera w furgonetce i majstrował coś przy
desce rozdzielczej. Ron wiedział, że Stan, choć był prostym człowiekiem,
cechował się lojalnością w stosunku do swojej szefowej. Ginny kiedyś w ostrych
słowach przywołała go do porządku, zmuszając do tego, by zrobił coś wartościowego
ze swoim życiem. Stan na zawsze pozostanie jej za to wdzięczny.
–
Może na wiosnę się coś zmieni – powiedział Ron spoglądając ciekawie do wnętrza
warsztatu. – Zajrzę do niej, trochę się spieszę.
–
Jasne. Powodzenia! Szefowa dzisiaj jest jakby nie w humorze, co nie?
–
Czy to u niej coś niezwykłego? – zapytał Ron retorycznie, na co Stan wybuchnął
szczerym śmiechem i podkręcił głośniej radio.
–
Nie można powiedzieć, że pies, który szczeka, nie gryzie – rzekł ostrożnie,
spoglądając nerwowo w stronę warsztatu – bo parę razy widziałem, jak gryzła. Coś
czuję, że dziś zobaczę to ponownie. Do potem – rzucił, przesiadając się na
miejsce kierowcy.
Ron
zaintrygowany słowami Stana, wszedł do budynku. Nie rozumiał jak jego siostra
może babrać się w tych rupieciach. Od zawsze podzielała pasję ojca, po kryjomu
pobierając od niego nauki. Jako jedyna z rodzeństwa, wolała mugolskie samochody
od czarów. Krzyki dochodzące do uszu Rona, zwabiły go w głąb pomieszczenia. Ostrożnie
stawiając kroki, okrążył samochód stojący na kanale. Zobaczył czerwoną na
twarzy Ginny i Zabiniego w niewiele lepszym stanie. Zakasłał chcąc oznajmić
swoje przybycie, ale głuchy dźwięk utonął w końcówce wypowiedzi Ginny.
–…
ale na pewno nie ze mną w środku! Nawet gdybyś czołgał się na
kolanach, trzymając w zębach brylant wielki jak pięść, zrobiłbyś z siebie tylko
błazna, którym zresztą i tak jesteś, a ja roześmiałabym ci się w twarz! Oto są
fakty. Jestem pewna, że sam trafisz do wyjścia! – krzyczała Ginny nie zauważając
stojącego nieopodal brata.
– Przepraszam – odezwał się Ron, po czym zakasłał
trochę głośniej wykorzystując moment na złapanie oddechu, który brała Ginny.
–
Co do cholery?! – warknęła i odwróciła nieco głowę. Jej twarz natychmiast
przybrała obojętną minę, co samo w sobie wydało się niepokojące. – Ach, to ty –
mruknęła i zajęła się wycieraniem rąk. – Właśnie skończyłam tłumaczyć
Zabiniemu, do czego służy chłodnica. Napijesz się czegoś?
– Właściwie to mogę – rzekł Ron, zastanawiając
się w duchu o co tu do licha chodzi. Blaise starał się nie patrzeć mu w oczy, a
Ginny wykorzystała jego odpowiedź jako pretekst, by zniknąć na zapleczu, choć
zafajdany ekspres do kawy stał w zasięgu wzroku. Wyraźnie próbowała coś przed
nim ukryć.
–
Jak tam idzie śledztwo? – zagadnął Ron,
tylko po to by coś powiedzieć. Wiedział, że sprawy nie posunęły się zbytnio na
przód, bo ten idiota Viegra, nie przyjmował do wiadomości podstawowych faktów,
upierając się, że ofiara ma jakiś związek z mieszkańcami Popieliska i wśród
nich zapewne znajduje się morderca. Zupełny kretyn, impregnowany na wiedzę.
–
Szału nie ma, dupy jeszcze nie urywa – mruknął Zabini zastanawiając się, czy
już wszyscy wiedzą, że to on prowadzi śledztwo. Szedł o zakład, że stara Muriel
wtajemniczyła członków rodziny w szczegóły jakie zostały ustalone pierwszego
wieczoru.
–
Fajnie – westchnął Ron, zupełnie nie wiedząc, co może odpowiedzieć.
–
Fajna to jest zupa w barze mlecznym, a praca z tym workiem sadła jest
beznadziejna, Weasley.
–
Nie musisz na mnie wyładowywać własnych niepowodzeń, Zabini. Może Viegra jest
spasionym kartoflem, ale nie powinieneś go ignorować.
–
Pozwól, że sam zdecyduję co powinienem.
–
Jasne, decyduj – roześmiał się Ron, czym wprawił Blaise’a w zdziwienie. Nie
tego się spodziewał, po skorym do konfliktów Weasleyu.
***
Draco
Malfoy był zmęczony. Marzył o tym by wrócić do swego biura, usiąść wygodnie w
fotelu i zatopić się w popołudniowej drzemce. Los jednak spłatał mu figla. Gdy
wszedł do swojego gabinetu, pierwszym co rzuciło mu się w oczy, były obute w
czarne szpilki, smukłe nogi, leniwie opierające się o blat jego biurka,
którego fragment wystawał zza wysokiego i szerokiego oparcia fotela. Reszta
sylwetki kryła się w wygodnym siedzeniu, nad którym unosiła się strużka
papierosowego dymu.
–
Mówiłaś, że rzucisz – mruknął zmysłowo, nachylając się nad uchem właścicielki
smukłych nóg i wyjmując z jej dłoni niedopałek papierosa. Musnął delikatnie szyję
kobiety, na co ona gwałtownie wciągnęła powietrze. Okręcił fotel w swoją stronę i spojrzał groźnie na
trzymanego papierosa. Ledwie dostrzegalnie machnął ręką, a resztki
zdradzieckiego nałogu rozpłynęły się w powietrzu.
–
Wiele rzeczy mówię – uśmiechnęła się lubieżnie, wyciągając jednocześnie rękę po
jego krawat. Wiedziała, że tym odwróci jego uwagę. Przyciągnęła go z siłą,
jakiej się po niej nie spodziewał i wpiła zachłannie usta w jego wargi.
Zdecydowanie była stęskniona. Draco natychmiast zapomniał o zmęczeniu. Wziął ją
na ręce, okręcił się w miejscu i usiadł na fotelu przed chwilą zajmowanym przez
kobietę. Usadowił ją sobie na kolanach i wtulił twarz w jej pełne piersi. On
również tęsknił. Obowiązki nie pozwoliły im się widzieć w ciągu ostatnich dwóch
tygodni. Robiło się to nie do wytrzymania.
–
Jak długo jeszcze będziemy musieli to znosić? – zapytał, choć znał odpowiedź.
–
Nie zaczynaj, wiesz jak jest. Chodźmy lepiej do ciebie i wykorzystajmy chwile,
które nam zostają. Jestem wygłodniała – zamruczała, co on przyjął z wyraźną
aprobatą.
–
Doskonale wiesz, jak odwrócić moją uwagę – roześmiał się i podał jej rękę.
***
Luna
Lovegood, a raczej Anastasia Sunflower
za którą uchodziła w świecie mugoli, siedziała w maleńkiej kawiarni w
centrum Londynu. Leniwie piła kawę, która zrobiła się już mocno letnia i ukradkiem
spoglądała w stronę wejścia, wynurzając głowę zza kolorowego czasopisma. Miała
nadzieję, że nie będzie musiała długo czekać.
Te spotkania były dla niej męczące. Nie lubiła się ukrywać, choć
rozumiała, że tak jest lepiej. Większą satysfakcję dawały jej dwuznaczne
spotkania w Popielisku. Nutka niepewności sprawiała, że czuła się jak bohaterka
średniowiecznego, dworskiego romansu. Wyrzuty sumienia i niesmak, dawno
odrzuciła na rzecz przygody i kradzionych chwil namiętności. Była bystrą
obserwatorką i dzięki temu, czuła, że robi dobrze.
Jej
życie po ukończeniu Hogwatru, wróciło na nudne tory. Wojna się skończyła, blask
chwilowej sławy i chwały dawno zbladł, (choć akurat tego faktu wcale nie
żałowała) wróciła codzienność z lekko zwariowanym ojcem. Pamiętała czasy, kiedy
Ksenofilius był jej największym autorytetem. Po śmierci matki, miała tylko
jego. Jego i zwariowane zwierzęta jakie twierdził, że istnieją. Z nutką
nostalgii wspominała swój czwarty rok w Hogwardzie, kiedy bliżej poznała Golden
Trio i wstąpiła w szeregi Gwardii Dumbledore’a. To był dla niej najpiękniejszy
czas. W ich towarzystwie nie czuła się jak dziwadło, choć Ron Weasley uporczywie
próbował udowodnić, że właśnie nim jest. Na początku irytowała ją
przemądrzałość Hermiony, porywczość Rona i pyszałkowatość Harry’ego, ale szybko
przekonała się, że to tylko pozory. Razem z nimi, Ginny i Neville’em przeżyła
najfajniejsze chwile. Na szóstym roku uświadomiła sobie, że od dłuższego czasu
podkochuje się w Longbottomie. Po wnikliwej analizie z radością stwierdziła, że
z wzajemnością. Oboje uważani za dziwadła, lubili knuć w zakątkach Hogwartu przeciw
nowemu reżimowi Carrowów. Gdy śmierciożercy wywlekli ją z pociągu, wiedziała,
że Neville będzie bardzo cierpiał. Bardziej niż rzucane na nią zaklęcia, bolał
ją widok jego poturbowanego ciała i strach w oczach. Później, więziona w
piwnicach Malfoy Manor, wiele razy śniła scenę porwania. Raz za razem
przeżywała strach i okrucieństwo, by za moment obudzić się w ciemnościach, bez
nadziei na to, że ktoś ją uwolni. Na szczęście kolejny raz mogła liczyć na
przyjaciół.
Gdy
wojna się skończyła, ona i Neville spotykali się jeszcze przez jakiś czas, ale
Longbottom postanowił wyjechać na stałe do Szkocji i miał coraz mniej czasu na
sporadyczne spotkania w Hogsmeade. Luna spodziewała się, że będzie tęsknić, ale
nic takiego nie miało miejsca, choć faktycznie czuła się lekko samotna w zrujnowanym
domu, ze zwariowanym ojcem i nudną pracą. Ucieszyła więc ją wiadomość, że rodzina
Weasleyów wraca do kraju, bo miała nadzieję, że zyska towarzystwo. Gdy Artur
Weasley zaproponował im przeniesienie do Popieliska, nie zastanawiała się
długo. Ich dom, zburzony wybuchem rogu buchorożca nigdy nie dał się w pełni
odbudować. Ksenofilius nie przywiązywał do tego wagi, co niezmiernie irytowało
Lunę, która mimo swojej artystycznej duszy, lubiła pewien porządek. Coraz
częstsze spięcia na tym tle, zmobilizowały ich do podjęcia szybkiej decyzji.
Mieszkanie w swoistej komunie, mogło im wyjść tylko na dobre. I faktycznie tak
się stało.
Luna
od jakiegoś czasu pracowała w prężnie rozwijającej się firmie Hermiony Granger.
Była kimś na kształt konsultantki do zamówień abstrakcyjnych. Jej artystyczna
dusza, zamiłowanie do pasjansa i wyjątkowy gust, idealnie sprawdziły się w
kontaktach z wymagającą klientelą, która nie wiedziała na co ma wydać swoje
galeony. Inność była w modzie, a Luna była dumna z tego, że różni się od szarej
masy, smutnych ludzi. Kochała kolory, uwielbiała bawić się formą i w nosie
miała konwenanse. Hermiona była z niej dumna, choć często się nie rozumiały.
„Nie myl wolności słowa z wolnością od rozumu” – powtarzała często, gdy Luna
zapominała, że jej wyjątkowe poczucie humoru, jest dosyć kłopotliwe dla
otaczających ją ludzi.
Ksenofilius
nie czuł się już samotny i jakby trochę znormalniał pod wpływem ciotki Muriel i
Molly Weasley, które na zmianę zapraszały go na herbatkę i ciasteczka. Luna
cieszyła się, że nie pozostaje już jedynym towarzystwem ojca i dzięki temu sama
może zająć się swoim życiem, co też z radością uczyniła. W Popielisku mieszkali
już prawie rok i w tym czasie Luna znalazła nową miłość. Początkowo starała
bronić się przed tym uczuciem, jednak obserwując co dzieje się wokoło,
stwierdziła, że raz się żyje, a ona nie jest nic nikomu winna. Przypadkowe
spotkania na strychu, muśnięcie rąk, nieśmiałe uśmiechy i żarty, ostrożne
badanie sytuacji. Wszystko to sprawiało jej niezwykłą radość i satysfakcję. Po
kilku tygodniach podchodów, odważyli posunąć się dalej i właśnie wtedy wybuchła
afera z tym nieszczęsnym morderstwem.
–
Długo czekasz? – z zamyślenia wyrwał ją jego głos. Odłożyła czasopismo i spojrzała
na niego rozmarzonym wzrokiem. On pochylił się i musnął wargami jej usta, co przyjęła z wyraźną aprobatą.
–
Nie – odpowiedziała niezgodnie z prawdą. – Przepraszam, zamyśliłam się i nie
widziałam jak wszedłeś.
–
A nad czym tak myślałaś – zapytał siadając na krześle na wprost niej i
zaglądając do karty leżącej na stoliku.
–
O niczym szczególnym. Dowiedziałeś się czegoś?
–
Kawę i dwa kawałki szarlotki – zwrócił się do kelnera, który podszedł by
przyjąć zamówienie. Poczekał, aż kelner oddali się poza zasięg słuchu i
powiedział: – Nic specjalnego. Wiem tyle
ile jesteśmy się w stanie domyśleć bez tych dwóch pajaców. Czy ty widziałaś jak
Zabini patrzy na Ginny? Pożera ją wzrokiem i wcale się nie krępuje. Ona zresztą
też nie lepsza. Udaje niby takie niewiniątko, a gdy nikt nie widzi, ślini się patrząc
na jego czarną dupę.
–
Nie bądź rasistą, nie pasuje to do ciebie – uśmiechnęła się Luna, choć
częściowo podzielała zdenerwowanie mężczyzny.
–
Daj spokój, wkurzają mnie oboje. Zabini jest tu raptem drugi dzień, a ona
całkowicie rozmiękła i wydaje jej się, że nikt tego nie widzi.
–
Przesadzasz, Ginny go nie znosi – Luna spojrzała uważnie w twarz mężczyzny,
chcąc zauważyć najdrobniejszą zmianę, świadczącą o tym, że jej nie wierzy.
Chwilę później okazało się, że nie musiała się wysilać, bo on wcale nie
zamierzał niczego udawać.
–
Dlatego liże się z nim przy pierwszej nadarzającej się okazji? – burknął, a
Lunie było ciężko zdecydować czy jest zły o fakt, że Ginny rzuciła się w
ramiona Blaise’a mimo, że nie widzieli się tyle lat, czy powoduje nim zazdrość.
–
Skąd wiesz? – zapytała grając na zwłokę.
–
Słyszałem jak gadałyście dziś rano – roześmiał się ponuro. – Hipokrytka.
–
Ty wcale nie jesteś lepszy, zapomniałeś? – Luna poczuła przypływ lojalności dla
przyjaciółki.
–
My to co innego – odparł spokojnie, nie dając się sprowokować.
–
Doprawdy?
–
Sam już nie wiem, może zmienimy temat? – uznał, że tak będzie bezpieczniej.
Jego relacje z kobietami były zbyt skomplikowane, by rozmawiać o nich w
miejscu publicznym.
***
Ciotka
Muriel siedziała w swoim salonie i wzdychała z irytacją. Rozglądała się po
niewielkim pokoju dziennym i usiłowała pomyśleć. Prezentował się jeszcze gorzej
niż w poprzednim roku. Każdy skrawek przestrzeni był czymś wypełniony. Mogłaby
wyładować furgonetkę wszystkimi tymi niepotrzebnymi bibelotami. Kiedyś, w
przypływie złości, Artur nazwał jej skarby rupieciami. Później ją przeprosił.
Ale miał rację, to były rupiecie.
Choć
popołudnie dawno już minęło, Muriel nie dostała żadnych nowych informacji o postępach w
śledztwie. Zjeżyła się, kiedy rano jej powiedziano, że policja musi zachować
daleko posuniętą ostrożność. Zażądała oczywiście, by jej wyjaśniono, co
dokładnie oznacza w tym wypadku „daleko posunięta ostrożność”, ale odpowiedź
wcale jej nie zadowoliła. Posterunkowy Ziggy Viegra, zajmujący się sprawą morderstwa
w ich domu – niski tłuścioch o wyłupiastych oczach – oświadczył, iż policja jest
przeświadczona, że morderca zostanie odkryty niebawem. „Jestem przekonany, że
nasi ludzie szybko rozprawią się z tym zwyrodnialcem, ale proszę nie zapominać,
że nadal wszyscy jesteście obserwowani” – oświadczył autorytatywnie, czym
rozwścieczył ją do granic możliwości, więc dała upust swojemu niezadowoleniu.
Nie wierzyła mu ani przez chwilę i domagała się, by jej jasno powiedziano, czy
mają jakieś wiarygodne poszlaki. Ziggy spojrzał jej prosto w oczy i odparł
buńczucznie: „Oczywiście”, na co zareagowała słowami: „Gówno prawda!”, odkręciła
się i nie przepraszając go wyszła z posterunku.
Siedziała
więc i z niezadowoleniem kręciła głową. Ściągnęła tu Zabiniego z dwóch powodów.
Pierwszym i mniej istotnym było morderstwo, którego okoliczności dzięki swoim
wpływom trochę wyolbrzymiła rozmawiając z Hankiem Brownem – starym znajomym od
szachów. Drugim powodem, niezwykle istotnym w mniemaniu ciotki Muriel, był
zbliżający się ślub Ginevry i Pottera. Już ona zadba o to by żadnego ślubu tej
dwójki nie było. Głupia Molly nie chciała słuchać tego, co Muriel próbowała jej
powiedzieć, więc sprawy musiała wziąć we własne ręce, a ta lafirynda niech
dalej ugania się za chłopem, który jej nie zauważa.
Hej, hej mam czas i mogę skomentować *przerwa od matematyki, chwilowo*
OdpowiedzUsuńNie muszę przypominać, że jak zawsze zachwycasz mnie swoim stylem i trafiasz w wybredny gust czytelnika w stu procentach. Szczególnie podobał mi się fragment "biurowy" i ten o Lunie. Pięknie opisane. Najpierw się zdziwiłam, że życie Luny wróciło na "nudne tory", ale potem jeszcze bardziej i milej mnie zaskoczył fakt, iż chyba jednak nie. :D Scena w biurze z Draco i Hermioną jest smaczkiem, rodem z amerykańskiego filmu akcji z Atrakcyjną i Najlepszą Agentką w Bazie. ;)
A teraz mała korekta dziwnych nieprzyjaciół...
Na początku, przy scenie z zabójcą, jest powtórzony zwrot "bez zastrzeżeń". Przy "zrozumiałym bydlaku zleceniodawcy" jest niepotrzebny przecinek po słowie "bydlak". We fragmencie o spotkaniach Luny i Neville'a (jak to odmienić?) jest "miej" zamist "mniej". To chyba tyle. ;) Takie drobnostki.
Bardzo, bardzo lubię ten rozdział, choć początek był dziwny, nie wiem co i tym myśleć.
Jak zawsze czekam na nowe rozdziały i teksty. Cieszę się, że udostępniłaś dziś, umililas moją środę, wpiszę ją di rankingu Dni Dobrych. :*
Pozdrawiam
DP
PS. Jak tam w Ci leci, dobrze wszystko?
I przepraszam, za te literówki, to zmęczenie.
UsuńI przepraszam, za te literówki, to zmęczenie.
UsuńHej, dzieki za wytknięcie błędów, poprawie jutro jak będę przy kompie (sama wyłapałam jeszcze kilka i poprawiłam już na tel. :D) Skąd pewność, że kobietą w biurze była Hermiona? :D tradycyjnie cieszę się, że jesteś i się podobało. U mnie, hmm...dziewczyny sie pochorowały wiec mam przymusowe siedzenie w domu i żeby nie zwariować, to w wolnych chwilach piszę :)
UsuńWybacz, że dopiero teraz zapoznaję się z tą historią!
OdpowiedzUsuńDlatego komentarz będzie zbiorczy ;)
Jak tylko przeczytałam opis Alex, to przyszła mi na myśl właśnie Ginny - i się nie myliłam!
Lubię Blinny i jestem ciekawa jak Ty ich tutaj opiszesz. :)
Jestem ciekawa kobiety, z którą spotkał się Malfoy. Obstawiam, że to jego kochanka a nie narzeczona (żona?) narzucona przez Ministerstwo. Zastanawiam się jednak, czemu Hermiona zgodziła się na taki układ?
I wreszcie Luna i Harry? Bardzo jestem ciekawa, jak zareaguje na to Ginny!
Jedynym minusem jest to, że muszę teraz czekać na kolejny rozdział.
Pozdrawiam, życząc więcej czasu i weny!
I jeszcze bardzo intryguje mnie fakt, że do tej pory nie zdradziłaś, kto został zamordowany!
UsuńCieszę się, że tu zajrzałaś i że masz tyle pytań :) stopniowo będę na nie odpowiadać :)
UsuńCudowny szablon, jest przepiękny! Sama notka bardzo ciekawa i napisana ładnym stylem. Jest super. Trzymaj się,
OdpowiedzUsuńprecious-fondness.blogspot.com
Dziękuję :)
UsuńJestem coraz bardziej zaintrygowana. Niektóre rzeczy nadal nie mogą ułożyć mi się w głowie, ale z czasem na pewno odkryjesz rąbka tajemnicy. Nie podobała mi się tylko scena w biórze, jako że wedłóg mnie była bardzo sztampowa i konarzyła mi się trochę z tanim romansem. Ale podoba mi się twoje przedstawienie Ginny oraz związane z nią sprawy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Matulu...
Usuń*Według
*Biurze
Witaj, dziękuję za komentarz. Nomen-omen, cieszę się, że tak odebrałaś wymienioną scenę, bo taka właśnie miała być,sztampowa, charakterystyczna, ale jak wszystko tutaj-ma podwójne dno :)
Usuń