13 kwietnia 2016

Iluzjoniści III


Rozdział III

***

Spotykali się w przydrożnym hotelu gdzie jedli razem obiad lub wczesną kolację. Jeżeli udało im się nie zwymiotować w większości kiepskiego jedzenia, udawali się na długi spacer, na którym omawiali szczegóły zlecenia. Zawsze odbywało się to podobnie, od kilku lat ich współpraca układała się bez żadnych zastrzeżeń. Zabójca, mimo, że miał już swoje lata, nie zamierzał przechodzić na zawodową emeryturę. Był niewiele starszy od swego zleceniodawcy, a z wyglądu trzymał się nawet lepiej od niego. Jego refleks nadal pozostawał bez zastrzeżeń, a fakt, że do tej pory go nie złapano – mówił sam za siebie. Z charakteru był cyniczny i posiadał dużą dozę egoizmu, jednak w tym zawodzie, było to konieczne. Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której mógłby odczuwać żal lub skruchę. Jego zadanie było proste, miał zabić i nie dać się złapać. Nie zostawiał śladów, znikał jak kamfora zanim ktokolwiek zorientował się, że jego ofiara nie żyje. Był perfekcyjny i wcale tego nie ukrywał. Znał się na swoim fachu. W swojej karierze tylko raz użył broni palnej i zrobił to na wyraźne polecenie zleceniodawcy. Umiał odbierać życie na wiele różnych sposobów, które budziły wątpliwości i spiskowe teorie dziejów. Nazywano go Mordercą bez twarzy, Kubą Rozpruwaczem, Zabójczym Cieniem i setką innych, mniej lub bardziej trafnych, określeń. Pierwszą ofiarę dopadł mając zaledwie piętnaście lat. Nigdy nie udowodniono mu winy, a samo zajście uznano za nieszczęśliwy wypadek o którego spowodowanie nikt nawet nie podejrzewał sympatycznego chłopaka z sąsiedztwa.

Miał jednak pewną wadę. Nie znosił swego najlepszego zleceniodawcy. Ten zarozumiały bydlak działał mu na nerwy. Jedyną jego zaletą był fakt, że nieźle płacił i zapewniał pewne przywileje. Zabójca jednak nie mógł się powstrzymać, by nie podłożyć mu pluskwy w samochodzie. Chciał mieć nad nim namiastkę kontroli. Po ostatniej robocie był wściekły, ponieważ czuł, że tym razem może się to zakończyć dla niego więzieniem lub śmiercią. Nie rozumiał dlaczego ta kobieta nie mogła zginąć jak inni. Z powodu ataku serca, zaczadzenia, połknięcia przeterminowanej tabletki przeciwbólowej lub po prostu wpaść pod samochód? Mógł jej zorganizować wstrząs anafilaktyczny, zapalenie opon mózgowych lub zatrucie pokarmowe. Wszystko szybkie i skuteczne, łatwe do zatuszowania nawet w momencie gdy ktoś podda wątpliwości czyjeś wnioski. Ale nie, zleceniodawca miał inny pomysł, który od razu wskazywał na zabójstwo. Obstawał przy tym, by nikt nie miał wątpliwości, że w całą sprawę zamieszany jest ktoś jeszcze. Zabójca domyślał się, że zleceniodawca chce upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, ale nie miał ochoty się zastanawiać, na czym dokładnie będzie to polegało.

***

Ron zatrzymał motor przy warsztacie Ginny. Obok samochodu pomocy drogowej Stana zauważył auto Zabiniego. Zdjął kask i rozpiął swoją skórzaną kurtkę. Nie podobało mu się to, że Blaise zaczął węszyć i kręcić się koło jego siostry, w momencie kiedy związek jej i Harry’ego znów wisiał na włosku. Ron domyślał się, że ją i Blaise’a coś kiedyś łączyło, ale nie chciał wiedzieć na ile to było poważne i jak się zakończyło. W jego mniemaniu, Ginny od zawsze należała się Harry’emu – przynajmniej teoretycznie.

 – Czołem! – uśmiechnął się Stan, widząc zmierzającego doń Weasleya. Wsadził brudną od smaru szmatę do tylnej kieszeni drelichowych spodni i podał Ronowi odrobinę czystszą dłoń. – Szefowa jest w środku. Właśnie dostaliśmy nową robotę.

– Gratuluję. Więc nie zamykacie warsztatu na zimę? Jak Alex coś wymyśli, to nie ma siły, żeby zmieniła zdanie, nie?

– Z ust mi to żeś wyjął, stary. Ale tak se myślę, że ma rację, przyda się trochę ruchu, bo ostatnio pustki tutaj, no nie? – stwierdził Stan, najwyraźniej chętny do porannej pogawędki. Siedział na przednim siedzeniu pasażera w furgonetce i majstrował coś przy desce rozdzielczej. Ron wiedział, że Stan, choć był prostym człowiekiem, cechował się lojalnością w stosunku do swojej szefowej. Ginny kiedyś w ostrych słowach przywołała go do porządku, zmuszając do tego, by zrobił coś wartościowego ze swoim życiem. Stan na zawsze pozostanie jej za to wdzięczny.

– Może na wiosnę się coś zmieni – powiedział Ron spoglądając ciekawie do wnętrza warsztatu. – Zajrzę do niej, trochę się spieszę.

– Jasne. Powodzenia! Szefowa dzisiaj jest jakby nie w humorze, co nie?

– Czy to u niej coś niezwykłego? – zapytał Ron retorycznie, na co Stan wybuchnął szczerym śmiechem i podkręcił głośniej radio.

– Nie można powiedzieć, że pies, który szczeka, nie gryzie – rzekł ostrożnie, spoglądając nerwowo w stronę warsztatu – bo parę razy widziałem, jak gryzła. Coś czuję, że dziś zobaczę to ponownie. Do potem – rzucił, przesiadając się na miejsce kierowcy.

Ron zaintrygowany słowami Stana, wszedł do budynku. Nie rozumiał jak jego siostra może babrać się w tych rupieciach. Od zawsze podzielała pasję ojca, po kryjomu pobierając od niego nauki. Jako jedyna z rodzeństwa, wolała mugolskie samochody od czarów. Krzyki dochodzące do uszu Rona, zwabiły go w głąb pomieszczenia. Ostrożnie stawiając kroki, okrążył samochód stojący na kanale. Zobaczył czerwoną na twarzy Ginny i Zabiniego w niewiele lepszym stanie. Zakasłał chcąc oznajmić swoje przybycie, ale głuchy dźwięk utonął w końcówce wypowiedzi Ginny.

           –… ale na pewno nie ze mną w środku! Nawet gdybyś czołgał się na kolanach, trzymając w zębach brylant wielki jak pięść, zrobiłbyś z siebie tylko błazna, którym zresztą i tak jesteś, a ja roześmiałabym ci się w twarz! Oto są fakty. Jestem pewna, że sam trafisz do wyjścia! – krzyczała Ginny nie zauważając stojącego nieopodal brata.

 – Przepraszam – odezwał się Ron, po czym zakasłał trochę głośniej wykorzystując moment na złapanie oddechu, który brała Ginny.

– Co do cholery?! – warknęła i odwróciła nieco głowę. Jej twarz natychmiast przybrała obojętną minę, co samo w sobie wydało się niepokojące. – Ach, to ty – mruknęła i zajęła się wycieraniem rąk. – Właśnie skończyłam tłumaczyć Zabiniemu, do czego służy chłodnica. Napijesz się czegoś?

 – Właściwie to mogę – rzekł Ron, zastanawiając się w duchu o co tu do licha chodzi. Blaise starał się nie patrzeć mu w oczy, a Ginny wykorzystała jego odpowiedź jako pretekst, by zniknąć na zapleczu, choć zafajdany ekspres do kawy stał w zasięgu wzroku. Wyraźnie próbowała coś przed nim ukryć.

– Jak tam idzie śledztwo? –  zagadnął Ron, tylko po to by coś powiedzieć. Wiedział, że sprawy nie posunęły się zbytnio na przód, bo ten idiota Viegra, nie przyjmował do wiadomości podstawowych faktów, upierając się, że ofiara ma jakiś związek z mieszkańcami Popieliska i wśród nich zapewne znajduje się morderca. Zupełny kretyn, impregnowany na wiedzę.

– Szału nie ma, dupy jeszcze nie urywa – mruknął Zabini zastanawiając się, czy już wszyscy wiedzą, że to on prowadzi śledztwo. Szedł o zakład, że stara Muriel wtajemniczyła członków rodziny w szczegóły jakie zostały ustalone pierwszego wieczoru.

– Fajnie – westchnął Ron, zupełnie nie wiedząc, co może odpowiedzieć.

– Fajna to jest zupa w barze mlecznym, a praca z tym workiem sadła jest beznadziejna, Weasley.

– Nie musisz na mnie wyładowywać własnych niepowodzeń, Zabini. Może Viegra jest spasionym kartoflem, ale nie powinieneś go ignorować.

– Pozwól, że sam zdecyduję co powinienem.

– Jasne, decyduj – roześmiał się Ron, czym wprawił Blaise’a w zdziwienie. Nie tego się spodziewał, po skorym do konfliktów Weasleyu.


***

Draco Malfoy był zmęczony. Marzył o tym by wrócić do swego biura, usiąść wygodnie w fotelu i zatopić się w popołudniowej drzemce. Los jednak spłatał mu figla. Gdy wszedł do swojego gabinetu, pierwszym co rzuciło mu się w oczy, były obute w czarne szpilki, smukłe nogi, leniwie opierające się o blat jego biurka, którego fragment wystawał zza wysokiego i szerokiego oparcia fotela. Reszta sylwetki kryła się w wygodnym siedzeniu, nad którym unosiła się strużka papierosowego dymu.

– Mówiłaś, że rzucisz – mruknął zmysłowo, nachylając się nad uchem właścicielki smukłych nóg i wyjmując z jej dłoni niedopałek papierosa. Musnął delikatnie szyję kobiety, na co ona gwałtownie wciągnęła powietrze. Okręcił  fotel w swoją stronę i spojrzał groźnie na trzymanego papierosa. Ledwie dostrzegalnie machnął ręką, a resztki zdradzieckiego nałogu rozpłynęły się w powietrzu.

– Wiele rzeczy mówię – uśmiechnęła się lubieżnie, wyciągając jednocześnie rękę po jego krawat. Wiedziała, że tym odwróci jego uwagę. Przyciągnęła go z siłą, jakiej się po niej nie spodziewał i wpiła zachłannie usta w jego wargi. Zdecydowanie była stęskniona. Draco natychmiast zapomniał o zmęczeniu. Wziął ją na ręce, okręcił się w miejscu i usiadł na fotelu przed chwilą zajmowanym przez kobietę. Usadowił ją sobie na kolanach i wtulił twarz w jej pełne piersi. On również tęsknił. Obowiązki nie pozwoliły im się widzieć w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Robiło się to nie do wytrzymania.

– Jak długo jeszcze będziemy musieli to znosić? – zapytał, choć znał odpowiedź.

– Nie zaczynaj, wiesz jak jest. Chodźmy lepiej do ciebie i wykorzystajmy chwile, które nam zostają. Jestem wygłodniała – zamruczała, co on przyjął z wyraźną aprobatą.

– Doskonale wiesz, jak odwrócić moją uwagę – roześmiał się i podał jej rękę.


***

Luna Lovegood, a raczej Anastasia Sunflower  za którą uchodziła w świecie mugoli, siedziała w maleńkiej kawiarni w centrum Londynu. Leniwie piła kawę, która zrobiła się już mocno letnia i ukradkiem spoglądała w stronę wejścia, wynurzając głowę zza kolorowego czasopisma. Miała nadzieję, że nie będzie musiała długo czekać.  Te spotkania były dla niej męczące. Nie lubiła się ukrywać, choć rozumiała, że tak jest lepiej. Większą satysfakcję dawały jej dwuznaczne spotkania w Popielisku. Nutka niepewności sprawiała, że czuła się jak bohaterka średniowiecznego, dworskiego romansu. Wyrzuty sumienia i niesmak, dawno odrzuciła na rzecz przygody i kradzionych chwil namiętności. Była bystrą obserwatorką i dzięki temu, czuła, że robi dobrze.

Jej życie po ukończeniu Hogwatru, wróciło na nudne tory. Wojna się skończyła, blask chwilowej sławy i chwały dawno zbladł, (choć akurat tego faktu wcale nie żałowała) wróciła codzienność z lekko zwariowanym ojcem. Pamiętała czasy, kiedy Ksenofilius był jej największym autorytetem. Po śmierci matki, miała tylko jego. Jego i zwariowane zwierzęta jakie twierdził, że istnieją. Z nutką nostalgii wspominała swój czwarty rok w Hogwardzie, kiedy bliżej poznała Golden Trio i wstąpiła w szeregi Gwardii Dumbledore’a. To był dla niej najpiękniejszy czas. W ich towarzystwie nie czuła się jak dziwadło, choć Ron Weasley uporczywie próbował udowodnić, że właśnie nim jest. Na początku irytowała ją przemądrzałość Hermiony, porywczość Rona i pyszałkowatość Harry’ego, ale szybko przekonała się, że to tylko pozory. Razem z nimi, Ginny i Neville’em przeżyła najfajniejsze chwile. Na szóstym roku uświadomiła sobie, że od dłuższego czasu podkochuje się w Longbottomie. Po wnikliwej analizie z radością stwierdziła, że z wzajemnością. Oboje uważani za dziwadła, lubili knuć w zakątkach Hogwartu przeciw nowemu reżimowi Carrowów. Gdy śmierciożercy wywlekli ją z pociągu, wiedziała, że Neville będzie bardzo cierpiał. Bardziej niż rzucane na nią zaklęcia, bolał ją widok jego poturbowanego ciała i strach w oczach. Później, więziona w piwnicach Malfoy Manor, wiele razy śniła scenę porwania. Raz za razem przeżywała strach i okrucieństwo, by za moment obudzić się w ciemnościach, bez nadziei na to, że ktoś ją uwolni. Na szczęście kolejny raz mogła liczyć na przyjaciół.

Gdy wojna się skończyła, ona i Neville spotykali się jeszcze przez jakiś czas, ale Longbottom postanowił wyjechać na stałe do Szkocji i miał coraz mniej czasu na sporadyczne spotkania w Hogsmeade. Luna spodziewała się, że będzie tęsknić, ale nic takiego nie miało miejsca, choć faktycznie czuła się lekko samotna w zrujnowanym domu, ze zwariowanym ojcem i nudną pracą. Ucieszyła więc ją wiadomość, że rodzina Weasleyów wraca do kraju, bo miała nadzieję, że zyska towarzystwo. Gdy Artur Weasley zaproponował im przeniesienie do Popieliska, nie zastanawiała się długo. Ich dom, zburzony wybuchem rogu buchorożca nigdy nie dał się w pełni odbudować. Ksenofilius nie przywiązywał do tego wagi, co niezmiernie irytowało Lunę, która mimo swojej artystycznej duszy, lubiła pewien porządek. Coraz częstsze spięcia na tym tle, zmobilizowały ich do podjęcia szybkiej decyzji. Mieszkanie w swoistej komunie, mogło im wyjść tylko na dobre. I faktycznie tak się stało.

Luna od jakiegoś czasu pracowała w prężnie rozwijającej się firmie Hermiony Granger. Była kimś na kształt konsultantki do zamówień abstrakcyjnych. Jej artystyczna dusza, zamiłowanie do pasjansa i wyjątkowy gust, idealnie sprawdziły się w kontaktach z wymagającą klientelą, która nie wiedziała na co ma wydać swoje galeony. Inność była w modzie, a Luna była dumna z tego, że różni się od szarej masy, smutnych ludzi. Kochała kolory, uwielbiała bawić się formą i w nosie miała konwenanse. Hermiona była z niej dumna, choć często się nie rozumiały. „Nie myl wolności słowa z wolnością od rozumu” – powtarzała często, gdy Luna zapominała, że jej wyjątkowe poczucie humoru, jest dosyć kłopotliwe dla otaczających ją ludzi.

Ksenofilius nie czuł się już samotny i jakby trochę znormalniał pod wpływem ciotki Muriel i Molly Weasley, które na zmianę zapraszały go na herbatkę i ciasteczka. Luna cieszyła się, że nie pozostaje już jedynym towarzystwem ojca i dzięki temu sama może zająć się swoim życiem, co też z radością uczyniła. W Popielisku mieszkali już prawie rok i w tym czasie Luna znalazła nową miłość. Początkowo starała bronić się przed tym uczuciem, jednak obserwując co dzieje się wokoło, stwierdziła, że raz się żyje, a ona nie jest nic nikomu winna. Przypadkowe spotkania na strychu, muśnięcie rąk, nieśmiałe uśmiechy i żarty, ostrożne badanie sytuacji. Wszystko to sprawiało jej niezwykłą radość i satysfakcję. Po kilku tygodniach podchodów, odważyli posunąć się dalej i właśnie wtedy wybuchła afera z tym nieszczęsnym morderstwem.

– Długo czekasz? – z zamyślenia wyrwał ją jego głos. Odłożyła czasopismo i spojrzała na niego rozmarzonym wzrokiem. On pochylił się i musnął wargami jej usta, co  przyjęła z wyraźną aprobatą.

– Nie – odpowiedziała niezgodnie z prawdą. – Przepraszam, zamyśliłam się i nie widziałam jak wszedłeś.

– A nad czym tak myślałaś – zapytał siadając na krześle na wprost niej i zaglądając do karty leżącej na stoliku.

– O niczym szczególnym. Dowiedziałeś się czegoś?

– Kawę i dwa kawałki szarlotki – zwrócił się do kelnera, który podszedł by przyjąć zamówienie. Poczekał, aż kelner oddali się poza zasięg słuchu i powiedział: –  Nic specjalnego. Wiem tyle ile jesteśmy się w stanie domyśleć bez tych dwóch pajaców. Czy ty widziałaś jak Zabini patrzy na Ginny? Pożera ją wzrokiem i wcale się nie krępuje. Ona zresztą też nie lepsza. Udaje niby takie niewiniątko, a gdy nikt nie widzi, ślini się patrząc na jego czarną dupę.

– Nie bądź rasistą, nie pasuje to do ciebie – uśmiechnęła się Luna, choć częściowo podzielała zdenerwowanie mężczyzny.

– Daj spokój, wkurzają mnie oboje. Zabini jest tu raptem drugi dzień, a ona całkowicie rozmiękła i wydaje jej się, że nikt tego nie widzi.

– Przesadzasz, Ginny go nie znosi – Luna spojrzała uważnie w twarz mężczyzny, chcąc zauważyć najdrobniejszą zmianę, świadczącą o tym, że jej nie wierzy. Chwilę później okazało się, że nie musiała się wysilać, bo on wcale nie zamierzał niczego udawać.

– Dlatego liże się z nim przy pierwszej nadarzającej się okazji? – burknął, a Lunie było ciężko zdecydować czy jest zły o fakt, że Ginny rzuciła się w ramiona Blaise’a mimo, że nie widzieli się tyle lat, czy powoduje nim zazdrość.

– Skąd wiesz? – zapytała grając na zwłokę.

– Słyszałem jak gadałyście dziś rano – roześmiał się ponuro. – Hipokrytka.

– Ty wcale nie jesteś lepszy, zapomniałeś? – Luna poczuła przypływ lojalności dla przyjaciółki.

– My to co innego – odparł spokojnie, nie dając się sprowokować.

– Doprawdy?

– Sam już nie wiem, może zmienimy temat? – uznał, że tak będzie bezpieczniej. Jego relacje z kobietami były zbyt skomplikowane, by rozmawiać o nich w miejscu publicznym.


***

Ciotka Muriel siedziała w swoim salonie i wzdychała z irytacją. Rozglądała się po niewielkim pokoju dziennym i usiłowała pomyśleć. Prezentował się jeszcze gorzej niż w poprzednim roku. Każdy skrawek przestrzeni był czymś wypełniony. Mogłaby wyładować furgonetkę wszystkimi tymi niepotrzebnymi bibelotami. Kiedyś, w przypływie złości, Artur nazwał jej skarby rupieciami. Później ją przeprosił. Ale miał rację, to były rupiecie.

Choć popołudnie dawno już minęło, Muriel nie dostała żadnych nowych informacji o postępach w śledztwie. Zjeżyła się, kiedy rano jej powiedziano, że policja musi zachować daleko posuniętą ostrożność. Zażądała oczywiście, by jej wyjaśniono, co dokładnie oznacza w tym wypadku „daleko posunięta ostrożność”, ale odpowiedź wcale jej nie zadowoliła. Posterunkowy Ziggy Viegra, zajmujący się sprawą morderstwa w ich domu – niski tłuścioch o wyłupiastych oczach – oświadczył, iż policja jest przeświadczona, że morderca zostanie odkryty niebawem. „Jestem przekonany, że nasi ludzie szybko rozprawią się z tym zwyrodnialcem, ale proszę nie zapominać, że nadal wszyscy jesteście obserwowani” – oświadczył autorytatywnie, czym rozwścieczył ją do granic możliwości, więc dała upust swojemu niezadowoleniu. Nie wierzyła mu ani przez chwilę i domagała się, by jej jasno powiedziano, czy mają jakieś wiarygodne poszlaki. Ziggy spojrzał jej prosto w oczy i odparł buńczucznie: „Oczywiście”, na co zareagowała słowami: „Gówno prawda!”, odkręciła się i nie przepraszając go wyszła z posterunku.
Siedziała więc i z niezadowoleniem kręciła głową. Ściągnęła tu Zabiniego z dwóch powodów. Pierwszym i mniej istotnym było morderstwo, którego okoliczności dzięki swoim wpływom trochę wyolbrzymiła rozmawiając z Hankiem Brownem – starym znajomym od szachów. Drugim powodem, niezwykle istotnym w mniemaniu ciotki Muriel, był zbliżający się ślub Ginevry i Pottera. Już ona zadba o to by żadnego ślubu tej dwójki nie było. Głupia Molly nie chciała słuchać tego, co Muriel próbowała jej powiedzieć, więc sprawy musiała wziąć we własne ręce, a ta lafirynda niech dalej ugania się za chłopem, który jej nie zauważa.



12 komentarzy:

  1. Hej, hej mam czas i mogę skomentować *przerwa od matematyki, chwilowo*
    Nie muszę przypominać, że jak zawsze zachwycasz mnie swoim stylem i trafiasz w wybredny gust czytelnika w stu procentach. Szczególnie podobał mi się fragment "biurowy" i ten o Lunie. Pięknie opisane. Najpierw się zdziwiłam, że życie Luny wróciło na "nudne tory", ale potem jeszcze bardziej i milej mnie zaskoczył fakt, iż chyba jednak nie. :D Scena w biurze z Draco i Hermioną jest smaczkiem, rodem z amerykańskiego filmu akcji z Atrakcyjną i Najlepszą Agentką w Bazie. ;)
    A teraz mała korekta dziwnych nieprzyjaciół...
    Na początku, przy scenie z zabójcą, jest powtórzony zwrot "bez zastrzeżeń". Przy "zrozumiałym bydlaku zleceniodawcy" jest niepotrzebny przecinek po słowie "bydlak". We fragmencie o spotkaniach Luny i Neville'a (jak to odmienić?) jest "miej" zamist "mniej". To chyba tyle. ;) Takie drobnostki.
    Bardzo, bardzo lubię ten rozdział, choć początek był dziwny, nie wiem co i tym myśleć.
    Jak zawsze czekam na nowe rozdziały i teksty. Cieszę się, że udostępniłaś dziś, umililas moją środę, wpiszę ją di rankingu Dni Dobrych. :*
    Pozdrawiam
    DP
    PS. Jak tam w Ci leci, dobrze wszystko?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I przepraszam, za te literówki, to zmęczenie.

      Usuń
    2. I przepraszam, za te literówki, to zmęczenie.

      Usuń
    3. Hej, dzieki za wytknięcie błędów, poprawie jutro jak będę przy kompie (sama wyłapałam jeszcze kilka i poprawiłam już na tel. :D) Skąd pewność, że kobietą w biurze była Hermiona? :D tradycyjnie cieszę się, że jesteś i się podobało. U mnie, hmm...dziewczyny sie pochorowały wiec mam przymusowe siedzenie w domu i żeby nie zwariować, to w wolnych chwilach piszę :)

      Usuń
  2. Wybacz, że dopiero teraz zapoznaję się z tą historią!
    Dlatego komentarz będzie zbiorczy ;)
    Jak tylko przeczytałam opis Alex, to przyszła mi na myśl właśnie Ginny - i się nie myliłam!
    Lubię Blinny i jestem ciekawa jak Ty ich tutaj opiszesz. :)
    Jestem ciekawa kobiety, z którą spotkał się Malfoy. Obstawiam, że to jego kochanka a nie narzeczona (żona?) narzucona przez Ministerstwo. Zastanawiam się jednak, czemu Hermiona zgodziła się na taki układ?
    I wreszcie Luna i Harry? Bardzo jestem ciekawa, jak zareaguje na to Ginny!
    Jedynym minusem jest to, że muszę teraz czekać na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam, życząc więcej czasu i weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze bardzo intryguje mnie fakt, że do tej pory nie zdradziłaś, kto został zamordowany!

      Usuń
    2. Cieszę się, że tu zajrzałaś i że masz tyle pytań :) stopniowo będę na nie odpowiadać :)

      Usuń
  3. Cudowny szablon, jest przepiękny! Sama notka bardzo ciekawa i napisana ładnym stylem. Jest super. Trzymaj się,
    precious-fondness.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem coraz bardziej zaintrygowana. Niektóre rzeczy nadal nie mogą ułożyć mi się w głowie, ale z czasem na pewno odkryjesz rąbka tajemnicy. Nie podobała mi się tylko scena w biórze, jako że wedłóg mnie była bardzo sztampowa i konarzyła mi się trochę z tanim romansem. Ale podoba mi się twoje przedstawienie Ginny oraz związane z nią sprawy.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matulu...
      *Według
      *Biurze

      Usuń
    2. Witaj, dziękuję za komentarz. Nomen-omen, cieszę się, że tak odebrałaś wymienioną scenę, bo taka właśnie miała być,sztampowa, charakterystyczna, ale jak wszystko tutaj-ma podwójne dno :)

      Usuń